środa, 12 listopada 2014

Spraw poważnych - ciąg dalszy



Przyznam, że się nie spodziewałem. Nazajutrz po publikacji Mirosława Salwowskiego pojawiła się na frondzie polemika. Artykuł Moniki Nowak i Alexandra Degrejta nie pozostawiający na Mirku suchej nitki. Zacytuję tylko zakończenie: „(...) tekst Mirosława Salwowskiego obciążony jest następującymi kardynalnymi wadami: manipulowanie i przeinterpretowanie faktów w celu udowodnienia swojej tezy za wszelką cenę, pomijając istotnych i powszechnie znanych faktów dla własnej wygody, brak umiaru przy forsowaniu za wszelką cenę własnej opinii, a przede wszystkim , gigantyczna hipokryzja prowadząca do myślenia niechrześcijańskiego (...)”.
M. Salwowski nie byłby sobą, aby natychmiast nie odpowiedzieć. Pisze kolejny artykuł w którym pogrąża się jeszcze bardziej. Tym razem nie wytrzymałem i umieściłem swój dość obszerny komentarz. Tu pozwolę sobie go przytoczyć, jako wyraz mojego stosunku do tez M. Salwowskiego:
Zamiast spuścić głowę i bić się w piersi za fatalny w odbiorze tekst, brnie Pan jeszcze dalej.
1 - zarzeka się Pan, że nie jest rasistą. Widać nie zna Pan pojęcia rasizm dostatecznie, skoro znów Pan insynuuje, że „chrześcijanie nie powinni zawierać związków małżeńskich z poganami”, a to jeden dogmatów głoszonych przez rasizm.
2 - to, że nie negował Pan samych zbrodniczych posunięć kolonizatorów byłoby w porządku, gdyby z Pana pierwszego tekstu nie wynikało jednoznacznie, że to przysłowiowy pikuś, bo Indianie nie byli lepsi. Problem jest w nazewnictwie. Gdyby napisał pan, że owi biali chrześcijanie byli kolonizatorami (w znaczeniu „zagarniającymi cudzą własność”), straciłby Pan argument na porównywanie działań kolonizatorów i Indian. I mają rację (Nowak i Dajgert) pisząc, że nie liczby ofiar są ważne. Zbrodnia pozostaje zbrodnią, choć w tym przypadku w grę wchodzą również motywy. O ile dobrze pamiętam, sam Pan usprawiedliwiał użycie siły w obronie ojczyzny. Ma Pan wątpliwości kto czego bronił, a kto coś chciał zagarnąć?
3 - broni Pan swoich tez uważając, że niedotrzymywanie umów i rozpijanie Indian nie jest ludobójstwem. Zgoda, samo w sobie nie. Jednak jeżeli do tych metod dołączyć mordowanie bezbronnych dzieci i kobiet, czy wysiedlenia Indian na teren, które im warunków do życia nie wystarczały - te metody w ludobójstwo już się wpisują. „Można by coś takiego domniemywać, gdyby ktoś podał jakieś dowody czy choćby mocne poszlaki na rzecz tezy, iż za takimi działaniami stała intencja doprowadzenie Autochtonów do śmierci głodowej” – jeśli potrzeba Panu dowodów niech Pan takie metody skojarz z gettami żydowskimi w okupowanej przez Niemców Europie (choć oczywiście trzeba mieć świadomość różnic skali tych działań).
Już na koniec. Przypuszczam, że Pana intencje były inne, od tych jakie Pana artykuł rzeczywiście wywołał. Ale to nie wina polemizujących, że Pana treści zostały w ten sposób odebrane. Napisał Pan to, co napisał - wartość tego tekstu oceniają czytelnicy, nie autor.”
Wyjaśnię tylko, że na portalu Frondy loguję się jako Tasman. Tekst pisany kursywą jest dosłownym cytatem z art. M. Salwowskiego.

Źródła: Fronda1 Fronda2 

wtorek, 11 listopada 2014

Dziś o sprawach poważnych



Na tym portalu (Fronda.pl) promują się również blogerzy. Jedynie słusznej ideologii oczywiście. Jednym z nich jest Stefan Bryś, mianujący się niezależnym publicystą, drugim Mirosław Salwowski, mianujący się prawnikiem. Wydawałoby się więc, że to ludzie inteligentni. Wiara przecież inteligencji nie wyklucza. Czytając ich posty można jednak nabrać poważnych wątpliwości.

Wczoraj zabłysnął ten pierwszy. Tekstem o „Współczesnych podstawach Wszechświata”. Otóż Stefcio podważa zasadność wszelkich praw fizyki, biologii, astronomii i chemii. Szkoda, że nie dodał też matematyki - byłby komplet. Człowiek się nudził, więc sobie powymyślał wszystkie prawa wszechświata, zarówno na poziomie makro jak i mikro. W efekcie doszedł do wniosku (człowiek bezbożny), że 13,7 miliardów lat temu musiał nastąpić Big Bang. A to przecież oczywista bzdura - tak przynajmniej twierdzi Stefcio. Tak jak to, że Ziemia krąży wokół Słońca, że istnieje coś takiego jak siła ciężkości (grawitacja), czy to, że światło porusza się w próżni z prędkością blisko 300 km/sek. O prawach rządzących biologią czy chemią już nawet nie wspomnę. Czy takie myślenie, taka ignorancja, jest możliwe w XXI wieku?! Okazuje się, że a jakże i to wśród ludzi sprawnych w mowie i piśmie. W którymś z komentarzy Stefcio przyznaje, że jest zwolennikiem inteligentnego projektu (ID). W powyżej przedstawionej  notce zaprzecza sam sobie. Zwolennicy tej idei nie negują praw fizyki, ani innych nauk.

Drugi z wymienionych, dzień wcześniej popełnił wpis pt.: „Czy w Ameryce północnej doszło do ludobójstwa Indian?”. Jeśli ktoś nie miał wątpliwości, po lekturze tego tekstu, już będzie miał. W dość obszernym elaboracie, posługując się prawdziwymi faktami, dowodzi czarno na czarnym (jego ulubione kolory), że Indianie Ameryki Północnej sami na własne żądanie się wytrzebili. No, może nie sami, ale do tego wytrzebienia sprowokowali chrześcijańskich (protestanckich) kolonizatorów. Nie chcieli oddać swojej ziemi osadnikom, za to chlali wódę i kupowali trefne towary. Dowód? Według źródeł Mirka, w ciągu 300 lat walki z kolonizatorami zginęło zaledwie 7 200 Indian. O jakim więc ludobójstwie tu mowa?! I dochodzi do ciekawego wniosku. Tam gdzie działali chrześcijanie katolicy (Ameryka Środkowa) Indian pozostało (przy życiu) zdecydowanie więcej(??!!). Dzięki temu, że przyjęli (na siłę zresztą), wiarę katolicką.

Uwielbiam czytać ich teksty. Żaden z obecnie działających kabaretów nie jest w stanie mnie tak rozbawić, choć mam świadomość, że wyśmiewanie bliźniego jest grzechem... A miało być poważnie.


Źródła: Fronda1  ; Fronda2

sobota, 8 listopada 2014

Diabeł istnieje



Istniej i czyha na człowieka. Tak przynajmniej twierdzi ks. Paweł Broński. Powołuje się przy tym na autorytet niejakiego Andre Forssaerda, który w książce „36 powodów istnienia diabła” ma przekonywać o istnieniu tego ohydnego indywiduum. Owo określenie „ohydne” jest na wyrost, bo jak przekonuje ksiądz, diabeł przebiera się w piękne szaty i może stwarzać pozory dobra. O jego przebiegłości ma świadczyć fakt, że udało mu się w końcu przekonać ludzi, że go po prostu nie ma(?!) I tu Broński wytacza ciężkie działa (sorry, argumenty). Diabeł musi istnieć bo takie są prawdy wiary. Tym zresztą zajmuje się naukowo teologia(?) Na poparcie tej tezy - kolejki przed konfesjonałami, a gdzie to nie wystarcza - egzorcyzmy!

No i oczywiście Biblia, z przypowieścią o Adamie i Ewie. Dobry Bóg dał człowiekowi wolną wolę i szatan pod postacią węża to wykorzystał, naznaczając nas grzechem pierworodnym. A wszystko dlatego, że człowiek nadużywa tego bożego daru jakim jest wolna wola.

Tu już muszę wtrącić swoje trzy słowa. Dziś Kościół uznaje już teorię ewolucji. To ma jednak swoje konsekwencje. Bo ją uznając za słuszną, musi jednocześnie przyznać, że mit o Adamie i Ewie jest już tylko mitem. Nie było drzewa poznania dobra i zła, więc skąd ten pierworodny grzech? Nie było Raju, nie było Adama i Ewy. Skąd więc teza o pierwszych, jakże grzesznych, rodzicach? I strasznie pogmatwane to przestrzeganie przed nadmiernym wykorzystywaniem wolnej woli. Po co ją w końcu dostaliśmy w darze?

Ów nieszczęsny diabeł daje nam trzy podstawowe oferty: 1) pokusa posiadania pieniędzy, 2) zdobywanie władzy 3) dążenie akceptacji innych, poważania czy wreszcie pragnienie miłości. Tu znów muszę się wtrącić. O ile dwie pierwsze pokusy z moralnego punktu widzenia można uznać za faktyczne złe, o tyle trzecia już zakrawa o kpiną. Bycie akceptowanym, mieć poważanie czy pragnienie miłości, chyba są tak naturalne jak pragnienie zaspokojenia głodu. Wszystkie te cechy mogą tylko skutkować wtedy, gdy człowiek na nie zasługuje, czyli swoim postępowanie daje innym odczuć swoje dobre intencje. Dodatkowo, jakoś dziwnie mi się kojarzą dwie pierwsze pokusy z dążeniami kleru, było nie było moralnymi autorytetami w wierze.

Po przeczytaniu artykułu, naszła mnie smutna refleksja. Wierze w Boga potrzebny jest szatan. Bez niego byłaby właściwie zbyteczna. Przed czym ostrzegaliby nas kapłani? Czym by straszyli, gdyby piekła nie było? Mogę nie mieć racji, lecz dlaczego Bogu do tej pory diabła pokonać się nie udało? Gdzieś wyczytałem, że nie może bo miłuje wszystkie przez siebie stworzone postacie?!

I jakby na potwierdzenie tych wątpliwości kolejny tekst: „Koronka egzorcyzmowa”. Oczywiście nie będę przytaczał całej. Znamienna prośba: „Trójco Przenajświętsza, przez miłość twoją do człowieka, wyrzuć szatana z mojej osoby (...)” i tak przynajmniej pięć razy! Mniej może nie skutkować.


Źródło: Fronda

niedziela, 2 listopada 2014

Perełki



Ks. prof. Wacław Hryniewicz: „Nie ma grzechów, które nie mogłyby być odpokutowane (...)” Tu mały niuansik - w tekście podkreślono, że ów ksiądz jest kontrowersyjny! Mnie się osobiście taka interpretacja podoba, choć na nią nie liczę. Jestem przecież ateistą. Aby było śmieszniej, ks. prof. odwołuje się do tekstu Bertranda Russella, który w eseju „Dlaczego nie jestem chrześcijaninem” tak pisze o słowach Jezusa na temat grzechu przeciw Duchowi Świętemu: „ten fragment był źródłem nieprzebranej ilości cierpienia na tym świecie (...) Doprawdy nie sądzę, żeby ktoś, kto rozsiewa w świecie taki strach i przerażenie miał w swojej naturze odpowiednią miarę dobrotliwości.” Ks. prof. stwierdza, że filozof oskarża Jezusa! I chyba ma rację, bo trudno ten fragment odebrać inaczej jak oskarżenie. Tekst wywołał burzę w komentarzach. Praktycznie wszystkie są przeciw, jak przystało na frondowców. Grzesznikom się przecież nie wybacza. Przeżyłem szok, bo z tych komentarzy wynika, że frondowcy popierają Russella, stając jednym szeregiem przeciw ks. prof. Hryniewiczowi!


Jest, a jakże, abp Nycz. Stawia dwa pytania: „Czym jest świętość?” oraz „dlaczego warto i trzeba być świętym?” Na pierwsze nie odpowiada, bo jak długo żyję, jeszcze sensownej odpowiedzi na to pytanie nie słyszałem. Na drugie już owszem: „Odpowiedź o sens i cel życia zawiera się w dwóch słowach[?]: człowiek chce być szczęśliwy i człowiek chce, żeby jego życie było sensowne, komuś służyło. Sensem naszego życia powinno być nieustanne życie dla większej chwały Boga we wszystkim tym, co robimy”. Z pierwszą częścią odpowiedzi całkowicie się zgadzam. O ile pod pojęciem „komuś” rozumiemy siebie lub kochaną inną (bliską nam) osobę. Druga część, jest już wręcz ekwilibrystyką. Każdy ma w sobie jakiś pierwiastek altruizmu. Tylko dlaczego poświęcać go dla jakieś bliżej nieokreślonej i niepojętej Istoty? I w zamian za co? Za cierpienie, którego na tym padole nam nie brakuje? Mało to jest na Ziemi istot realnych, czujących i cierpiących, tak jak my sami, dla których nasze życie staje się sensem? Dopóki nie jesteśmy w stanie określić jednoznacznie, czym jest owa „świętość”, już ja wolę być nawet w jakimś stopniu egoistycznym dupkiem, oczywiście w ograniczonym zakresie. Dopóki religie same między sobą nie ustalą, która z nich jest tą prawdziwą, dopóki któraś z nich nie udowodni swej prawdziwości, a to mi za mojego życia już raczej nie grozi, dopóty dla mnie sensem życie będzie moje pięć minut na tym padole. Bo jeśli pozostanę w czyjeś pamięci po mojej śmierci, to nie będę oceniany za to, w co wierzyłem, ale za to, co zrobiłem - tu na Ziemi.

Źródła: Fronda1; Fronda2;