Zawsze się zastanawiałem, skąd w religiach tyle horroru?
Straszenie piekłem z kotłami gotującej się smoły, czy ohydne wizerunki diabłów
z rogami i kopytami o czerwonych ślepiach. Straszliwe męki grzeszników, w
dodatku przez całą wieczność, która z definicji nie ma mieć końca. Dla mniejszych
grzeszników jest też czyściec, gdzie męki są równie okrutne(?), ale już
przynajmniej nie na wieczność. Wiem, wiem. Trzeba wystraszyć owieczki, aby się
nie odłączyły od stada. Zawsze kij lepszy od marchewki, tym bardziej, że ta
marchewka, jakby nie do końca atrakcyjna, tzn., bliżej nieokreślona i mniej
eksponowana.
Widać to piekło niezbyt skutecznie działa, więc Fronda (mój
ulubiony portal satyryczny) poszła o krok dalej. Chciałby ktoś spotkać „żywego”
umarlaka? Ja nie bardzo, na szczęście w to nie wierzę, więc nawet na cmentarzu
poruszam się bez obaw. Bez obaw, ale nie dla przyjemności. Swego czasu czytałem
pewną myśl Steca. Nie jestem pewien czy pamiętam ją dosłownie: „Zawsze cmentarz
mi się źle kojarzył. W młodości, z powodu strachu, na starość, ze względu na
możliwości”.
Wróćmy do sedna. Wstęp artykułu zwalił mnie z nóg,
ściślej z fotela i przez kwadrans z trudem łapałem oddech: „Czy to możliwe, aby
umarli mogli ukazywać się żywym? Owszem jest, dzięki Dobroci Bożej!” I
wyjaśnienie: „Czyni to oczywiście nie dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości.
Jeśli się to zdarza, leży to zawsze w planach Bożych zbawienia ludzkości”.
Pomijam fakt, że nikt z żywych, planów bożych znać nie może, samo stwierdzenie i
wyjaśnienie tego fenomenu graniczy, z obłąkaniem. Ściślej, z manią
prześladowczą - jedną z odmian schizofrenii paranoidalnej. Dawniej, gdy mało
kto wiedział cokolwiek na temat chorób psychiczny zwykło się przyjmować takie
zwidy, jako objawienie prywatne(?!). W niektórych kręgach jest tak nawet do
dziś, martwi, że nawet na naszej, polskiej ziemi, gdzie swego czasu komunizm
(oparty na wstrętnym materializmie) wprowadził obowiązek edukacji.
Kościół sprytnie wykorzystuje te „objawienia”, nie tylko
prywatne. W zależności od tego jak bardzo są zgodne z Jego doktryną, albo je
uznaje, albo.., uznaje je za działanie szatana!!! Obie wersje stanowiska
Kościoła, są dla Niego korzystne. „Credo quia absurdum” - „wierzę w to,
ponieważ to absurd”. Te słowa nie padły z ust prześmiewcy religii, ale jednego
z ojców Kościoła, niejakiego Tertuliana. Jak daleko można się w tym absurdzie
posunąć, wystarczy przeczytać wspomniany artykuł. Zmarła już narratorka, Maria Simma, opisuje swoje
spotkania z umarłymi - duszami przebywającymi w czyśćcu. Nie będę ich
przepisywał, tym bardziej, że poza tym artykułem jest wydanie książkowe pt.:
„Moje przeżycia z duszami czyścowymi” w tłumaczeniu Danuty Irmińskiej.
Zaintrygowany postanowiłem sprawdzić Wikipedię. Jest wzmianka, a w niej zdanie:
„Dotychczas, pomimo podejmowania takich prób, nikomu nie udało się dowieść, że
Maria Simma i jej kierownik duchowy dopuścili się oszustwa, a fakty opisane w
książce zostały sfingowane.”
Lakoniczność tego stwierdzenia zmusiła mnie do szukania
jakieś informacji na temat owych „licznych prób” mających udowodnić oszustwo,
tym bardziej, że jak dla mnie, sprawa jest bardziej niż wątpliwa. Straciłem dwa
dni na przeczesywanie netu. I nic. Steki stron poświęconych Marii Simma i jej
książce, jednoznacznie katolickich i ani jednej(!) krytycznej. Najczęściej są
to strony czytelników książki, bezkrytycznie wierzących słowom Simma. Gorzej,
bo przecież, gdyby były faktycznie jakieś próby podważenia jej prywatnych
objawień i skończyłyby się fiaskiem, zwolennicy objawień nie omieszkaliby się
tym pochwalić. Tak było z o. Pio, czy chociażby nawet z cudem eucharystycznym w
Sokółce. Gdyby ktoś miał namiary na krytyczną opinię o objawieniach Marii, będę
zobowiązany. Póki co, śmiem przypuszczać, że wszystkie te jej spotkania z
duszami czyśćcowymi to mocno naciągana i wątpliwa sprawa. Zważywszy na życiorys
Marii Simma, od małej dziewczynki indoktrynowanej silną wiarą. Bardzo chciała
być zakonnicą, a gdy to się jej nie udało, pojawiły się spotkania z duszami
czyśćcowymi.
Tu trzeba dodać, że nawet w tym przypadku Kościół jest
bardzo ostrożny. Bo nie znalazłem też jednoznacznie brzmiącego stanowiska tej Instytucji
wobec Marii Simma. Jest jedynie imprimatur dotyczący wydanej książki –
pozwolenie na druk książki, taka oficjalna aprobata Kościoła, wydane przez
miejscowego(?) biskupa. To mnie akurat nie dziwi, gdyż dziwnym trafem,
wszystko, o czym pisze ta mistyczka, jest w zasadzie zgodne z nauką Kościoła.
Jest czyściec w takiej formie, jaką przyjął Kościół. I jest nawoływanie, aby
zamawiać msze święte w intencji tych, przebywających w czyśćcu. Biznes się kręci.
Tylko jak dla mnie te „cierpienia” jakieś dziwne. Do najokrutniejszych
należy straszliwa tęsknota za oglądaniem Jego oblicza?! To strasznie
skomplikowane. Bo przecież wcześniej Go nie widząc, nie bardzo wiadomo za czym
tęsknić. Użyję kontrowersyjnego przykładu. Mnie, abstynentowi ktoś próbuje
wmówić, że świat jest najpiękniejszy w stanie upojenia alkoholowego. Ponieważ
tęsknię za tym najwspanialszym światem, w końcu daję się skusić. I rzeczywiście
tak się dzieje, tylko konsekwencje są jakby nie do końca oczekiwane. Pomijam
realny kac, ale jest jeszcze możliwość niewyleczalnego nałogu. Pewnie trochę przesadziłem
z tym porównaniem...