Dziś dla odmiany coś bardziej osobistego. Nic poza tym, co w tych dwóch starych bluesach.
niedziela, 27 września 2015
niedziela, 20 września 2015
Droga do nieśmiertelności
Znów miałem
okazję nieźle się ubawić. Za sprawą pewnej z pozoru sensacyjnej wiadomości.
Zamrożono głowę dwudziestokilkolatki, zmarłej na raka, z nadzieją, że kiedyś
być może da się odtworzyć jej osobowość np. w wirtualnej rzeczywistości
komputerów. Science fiction w czystej
postaci, choć nie sposób przyznać, że wiele z takich nieprawdopodobnych mrzonek
i tak się sprawdziło. Jak mi to kiedyś obrazowo opisała Daglezja, gdyby tak
jeszcze trzysta lat temu twierdzić, że będzie można rozmawiać w czasie
rzeczywistym z kimś na drugim końcu świata, uznano by cię za idiotę.
I chyba w
tej możliwości spełnienia się tych naukowych cudów, mój ulubieniec,
ortodoksyjny katolik, poczuł zagrożenie graniczące z paniką. Gdyby bowiem ów
cud, z odtworzeniem własnych myśli, stał się rzeczywistością, zagrożone byłyby
dwa filary jego wiary. Po pierwsze, trzeba by zrewidować pojęcie duszy, po
drugie, mogłoby się okazać, że owa wieczna szczęśliwość jest osiągalna tu na
ziemi, w sposób niemalże realny – w neuronowej sieci komputerowej, i co gorsza,
bez rozliczania za grzechy. Straszne... Posłużę się cytatem: „bajania
transhumanistów czy ekspertów od zamrażania, by zachować życie, można włożyć
między bajki. Bajki te są jednak niezmiernie groźne, bowiem pozwalają ludziom
uciekać od świadomości śmierci. (...) Transhumanizm jest kolejną próbą
odebrania ludziom tej nadziei i zastąpienia jej fałszem wybawienia od śmierci
przez technologię. I właśnie dlatego jest tak bardzo niebezpieczny”*. I tu
rodzi się pytanie: a czym są marzenia o nieśmiertelności duszy w wydaniu
religijnym, jeśli nie właśnie bajkami, choć bardziej zbliżonymi do tej o
królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach?
Przyjrzyjmy
się bliżej temu zagadnieniu. Pewne zjawiska, szczególnie w dziedzinie medycyny,
których dziś racjonalnie nie można wyjaśnić, np. niezrozumiałe ozdrowienia z
śmiertelnej choroby, nazywane są ochoczo cudami, świadectwem istnienia
nadprzyrodzonej mocy, dowodem miłosierdzia Bożego, czy jeszcze jak kto woli. I
jakoś nikt się nie zastanawia, dlaczego na jeden przypadek cudownego
ozdrowienia, tysiące innych, jeśli nie miliony, mimo modłów i próśb, tego
uzdrowienie nie doznaje. Ich Bóg jest mało, że kapryśny, to jeszcze bardziej
niż skąpy w udzielaniu takiej pomocy, za to szczodrą ręką obdziela swoją
dziatwę kataklizmami. A jak to jest z medycyną? Dzięki wysiłkowi sporej ilości
lekarzy, dziś taki wyrok jak choroba raka, nie jest już beznadziejny i
nieodwracalny. A jakie postępy poczyniła transplantologia! Podobno jest jeden,
warte podkreślenia – jeden, przypadek cudownego odrośnięcia nogi, w
średniowiecznej Hiszpanii, potwierdzony czymś na wzór sądu inkwizycyjnego. Prawdziwych,
realnych przypadków przyszycia kończyny już dziś nikt nie liczy. I tak można by
jeszcze długo wyliczać.
I ostatnia
uwaga. Mój ulubieniec twierdzi, że: „Ludzka technologiczna nieśmiertelność
byłaby zresztą, (...) śmiertelną nudą, z której każdy chciałby uciec, a nie
wiecznym szczęściem. To ostatnie znaleźć można, i nie ma tego, co ukrywać, nie
w technologii, nie w oszustwach, ale w… chrześcijaństwie, które oferuje nie
tyle przerzucenie naszej tożsamości na komputer, czy jakieś wieczne
uduchowienie, ale wieczność we własnym zmartwychwstałym ciele”. O nudnej
nieśmiertelności pisałem w poprzedniej notce, więc nie będę się powtarzał. Mnie
jeszcze bardziej przeraża wizja zmartwychwstałego ciała. Wieczna szczęśliwość
zombie pozbawionego pokus. W Biblii jest napisane „Z prochu powstałeś, w proch
się obrócisz”, a tu nagle z tego prochu znów powstaje ciało. Pytanie jakie? Te
z chwili śmierci, co byłoby logiczne? Miliardy ciał przerażonych starców (bo
nie wiedzą czy będą zbawieni czy potępieni), których nie imają się prawa fizyki
i chemii w świecie, którego nastąpił właśnie ostateczny kres – bo to ma się
stać właśnie w dniu końca świata!!! Panie Terlikowski, bo o nim tu mowa, to się
jak kupa dupy nie trzyma. To jest jeszcze bardziej karkołomne niż owa zamrożona
głowa tej dwudziestokilkulatki.
piątek, 18 września 2015
Troszczą się o mnie
Każdy pragnie by drugi bliźni w jakiś sposób troszczył się o niego. Dobrze jest
mieć świadomość, że jest ktoś, kto zapyta jak się czujesz. Problem w tym, że
czasami ta troska przekształca się w nadtroskliwość. Jeszcze dziś, gdy słyszę
jak mnie ktoś częstuje słowami: jak ty sobie biedaku z tym dasz radę,
przechodzą mnie ciarki. Ale nie dlatego, że nie wiem jak sobie dam radę, bo faktycznie
nie wiem, ale ja nie lubię niepotrzebnie martwić się na zapas. Niedawno taki
bliski zapytał mnie, co się stanie, gdy już nie będę miał sił cokolwiek zrobić
wokół siebie? Będzie problem, ale już postanowiłem – dom starców, a jak będzie
tragicznie – hospicjum. Stać mnie, mam emeryturę. Ale jest niestety gorzej.
Ktoś ze znajomych zaczął się troszczyć o moją duszę. Bo przecież jako zagorzały
ateista, czeka mnie wieczne potępienie. W tym miejscu zawsze dochodzi do zgrzytów.
Jego koronnym argumentem jest fakt, że Chrystus umarł na krzyżu za wszystkich ludzi,
nawet ateistów, co dowodzi po pierwsze, że mam szanse, po drugie, że to dowód
na Jego istnienie.
Zacznijmy
od drugiego argumentu. Prawdę mówiąc, ja nie mam problemu z istnieniem Jezusa,
jako człowieka. Bogiem uczynili Go wyznawcy nowej na
religii, która powstała ponad dwa tysiące lat temu. Jego istnienie to żaden
dowód na to, że był Bogiem. A już w żaden sposób nie potrafię zrozumieć
twierdzenia pierwszego, że On umarł za mnie, czy za kogokolwiek innego. Mnie
się ciśnie na usta pytanie: a co przez to się zmieniło w życiu człowieka? I co
to znaczy, że umarł za mnie? Ja też umrę i to jest pewne jak amen w pacierzu. Tak
jak wszyscy ludzie na tej ziemi. Jedni lepiej, inni gorzej. W żadnym wypadku,
aby być dosłownym, nie zdjął ze mnie ciężaru śmierci czy cierpienia. Ba!
„Przyozdobił” to marne życie strachem przed wiecznym potępieniem. Naprawdę
można się poczuć z tego powodu szczęśliwym?
Mój znajomy
idzie jednak dalej. Moje wątpliwości próbuje zbić faktem, że Jezus odkupił wszystkie nasze
winy raz na zawsze. A ja się pytam jakie to winy, i co to znaczy raz na zawsze?
Bo z tej sekwencji twierdzeń wynika, że moje minione i przyszłe winy już
zostały odkupione, więc siłą rzeczy, cokolwiek złego już zrobiłem i jeszcze
zrobię nie musi obciążać mojego sumienia (czytaj – kartoteki)! Nie muszę się martwić o moje złe uczynki? Tak oczywiście nie jest, bo powinienem
postępować zgodnie z nakazami religii. Tylko dlaczego nie według zasad własnego
poczucia moralności? Ale stąd też wniosek, że jednak nie wszystkie winy odkupił. Przynajmniej
te, jakie będą moim udziałem.
To moje
rozumowanie podobno nie ma sensu, bo mylę odkupienie ze zbawieniem. Dałem
szansę memu adwersarzowi, by mi to wyjaśnił. Wychodzi na to, że na to zbawienie
mam szanse jedynie wtedy, gdy uwierzę w odkupienie. Może być nawet w ostatniej
chwili mojego życia. Niby logiczne, ale nie do końca, bo rodzi się szereg
wątpliwości. Podobno to odkupienie dotyczy również ateistów, ale gdy w nie
uwierzę, natychmiast przestanę być ateistą. Czyli jednak nie dotyczy ateistów. A co z
całą rzeszą ludzi, którzy z racji różnych miejsc urodzenia, nie mieli szans
nawet zapoznać się z tym, co znaczy odkupienie? I wreszcie, co z całą rzeszą
zbrodniarzy, którzy nawrócili się w ostatniej chwili swego życia, a którzy stali
się równymi największych świętych?
W moim
odczuciu, nawet zbawienie, przez określenie jako wieczne, jest w jakimś sensie makabryczne.
Nie może istnieć wieczna szczęśliwość, bez doznawania nieszczęść. Inaczej stanie
się czymś tak normalnym jak oddychanie powietrzem, nad którym nawet się nie
zastanawiam. Oddycham i już. Jak będę się dusił, poznam jego zbawienne skutki dla
życia. Dusza pewnie nie oddycha, ale ta szczęśliwość będzie tym samym. I tak
całą wieczność(sic!) Pytanie: czy ta moja dusza będzie tym samym, czym jest dzisiaj,
pozbawiona pragnień dnia dzisiejszego tu na ziemi, pozbawiona tych doznań,
które dziś mnie fascynują? Wytłumaczył mi, że ta szczęśliwość będzie czymś,
czego dziś nie mogę nawet sobie wyobrazić. Więc skąd wiadomo, że mnie
uszczęśliwi? A ludzi jest miliardy i każdy ma inne odczucia szczęśliwości, chyba
że każdy będzie miał swoje własne, prywatne Niebo. Biorę pod uwagę jeszcze
jeden straszny fakt: całą wieczność będę musiał wielbić Boga, a ja chciałbym
wielbić kobiety i to nie tylko platonicznie... Jak twierdzą feministki, Bóg
jest kobietą, więc jeszcze to przemyślę...
p.s. W trakcie redagowania tej notki, odwiedziły mnie dwie urocze dziewczyny. Tak jakby wiedziały o czym piszę, bo nomen omen, chodziło im o to, aby mnie nawrócić. Na Świadków Jehowy. Wdałem się w dyskusję, tak dla jajeczek. Po pięciu minutach uznały, że mają jeszcze sporo domów do odwiedzenia. Nie zatrzymywałem, bo pewnie po kwadransie, no, może dwóch, byłoby o dwie ateistki więcej...
wtorek, 15 września 2015
Zapach kobiety
Znów się uśmiałem.
Za sprawą Frondy oczywiście. Nie wiem czy wszyscy słyszeli, był bojkot Empiku ,
był bojkot Biedronki, teraz jest kolejny. Sorry za nieład, ale ciągle śmieję
się jak głupi do sera. Nawet na samo wspomnienie, bo już minęło kilka godzin od
lektury pewnego artykuliku na tym portalu.
Ściślej: „Stop
zabawkom erotycznym!”*. Przyznaję ze skruchą, nigdy nie miałem do czynienia. Żadne
tam kajdanki, sztuczne penisy, wibratory, o lalkach erotycznych nie wspomnę.
Nie było potrzeby, zawsze sobie doskonale radziłem bez takich gadżetów. Ale
teraz mam poważne obawy. Gdy był bojkot Empiku, pierwsze kroki skierowałem do
najbliższego pawilonu tej sieci. Gdy był bojkot Biedronki, zmieniłem netto
właśnie na biedronkę i jest zadowolony. Teraz jest bojkot sex-shopów, strach
pomyśleć czym to dla mnie grozi... Bo tam wcale nie jest tanio, taka dobra
lalka (jest fotka) kosztuje bagatela 26 tys. złotych polskich. Ja nie byłbym
zorientowany, gdyby nie właśnie ten katolicki portal. A z tego, co wiem, oni
zawsze mają informacje z pierwszej ręki.
Spróbuję
się wysilić na powagę, co proszę mi uwierzyć, jest dla mnie na dzień dzisiejszy
bardzo trudne. Osobiście nie mam nic
przeciw gadżetom nawet w tak intymnej sferze jak seks. Jeśli ktoś ma na to
ochotę, jego sprawa, choć uważam, że tu powinien włączyć się dzwonek alarmowy.
Bo jeśli człowieku (tu mam na myśli przede wszystkim mężczyzn) potrzeba ci
wspomagaczy, to pierwsze kroki powinieneś skierować do seksuologa. Sex-shop
może ci przysporzyć nowych doznań, ale się nie oszukujmy, będzie to miało
charakter doraźny i na bardzo krótką metę. Chyba podobnie jest z kobietami, ale
tu już głowy nie dam, nigdy nie byłem kobietą. On, seksuolog, naprawdę jest ci
w stanie doradzić z należytym rozsądkiem.
Swego
czasu, kurde, to było tak bardzo dawno temu, miałem przyjemność oglądania filmu
„Zapach kobiety” w reżyserii Martina Bresta. Dziś już dokładnie fabuły nie
pamiętam (obiecałem sobie w czasie pisania notki, że poszukam w necie), wiem
tylko, że emerytowany, niewidomy pułkownik wprowadza w arkany seksu
niedoświadczonego młodzieńca. Kobietom będzie może trudno to zrozumieć, dla
faceta jednym z głównych elementów udanego seksu są wrażenia wzrokowe. Bohater
filmu udowadnia, że ów wzrok może z powodzeniem zastąpić powonienie. Wiele razy
sprawdzałem i stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że coś w tym jest na
rzeczy. Trudno bowiem o coś tak podniecającego jak właśnie zapach kobiety. A
niestety, żadne zabawki erotyczne tych wrażeń nie zastąpią.
Siłą rzeczy, żaden bojkot Frondy nie jest mi potrzebny aby omijać sex-shopy, co nie zmienia faktu, że wciąż rechoczę ze śmiechu...
Przypisy:
* - http://www.fronda.pl/a/stop-porno-zabawkom-to-niebezpieczne,56937.html
piątek, 11 września 2015
Zabobony
Mieliście w
swoim życiu do czynienia z zabobonami lub przesądami? Śmiem twierdzić, że każdy
miał. Nawet ja, człowiek starający się być ze wszech miar racjonalny, czasami
się łapię na czymś, co wywołuje po chwili poczucie żenady za własne zachowanie.
Oglądam sobie np. Vueltę (wyścig kolarski w Hiszpanii) i nagle z przerażeniem
stwierdzam, że mam zaciśnięte kciuki za Majkę. Tak mocno, że aż boli...
By jakoś
siebie usprawiedliwić, tłumaczę sobie, że to odruch bezwarunkowy, czyniony
nieświadomi i mimo woli. Gadka szmatka – zabobonny jestem i tyle, choć nie
chcę. Na swoje usprawiedliwienie w przytoczonym przykładzie mam tylko tyle, że
moich dwóch ulubionych spikerów, relacjonujących ten wyścig, czyli Krzysztof
Wyrzykowski i Tomasz Jaroński, mnie do tych zabobonów namawiają i to nie tylko
na antenie Eurosportu, ale nawet w książce „Pchamy, pchamy”. Ten słynny ich
slogan narodził się gdy Rafał Majka wygrywał swój pierwszy etap z metą na
olbrzymiej górze, a ten okrzyk wszystkich widzów i ich samych, miał Majce pomóc
dojechać do mety jako pierwszy. I pomógł – Majka wygrał! Czy trzeba lepszego
przykładu zabobonu? Majka wygrał, bo był w doskonałej formie. Wygrałby bez tych
okrzyków widzów (mojego też).
Nie, nie
będę wybrzydzał. Takie zabobony czy przesądy w gruncie rzeczy nie są szkodliwe.
Tak jak łapanie się za guzik na widok kominiarza, czy odwracanie głowy na widok
przebiegającego ci drogę czarnego kota. Nawet stukanie w niemalowane drewno nic
złego za sobą nie niesie, no może tylko w chwili rozczarowania, gdy nie
poskutkowało. Bo możesz człowieku zaklinać rzeczywistość jak chcesz i ile
chcesz, ona i tak rządzi się własnymi prawami. Wszystko jest dobrze do czasu,
dopóki nie uczynisz z tego religii.
Przez te zabobony kiedyś omal nie zginąłem śmiercią tragiczną. To było dwa lata wstecz. Pomagałem przy zakładaniu krokwi na dachu budynku. Jak to przy robocie, gadka szmatka. I jeden z młodych nagle opowiada historię z dnia poprzedniego. Jego niemowlak wrzeszczy jak obdzierany ze skóry i nie chce przestać, choć właściwie nic mu nie dolega. Zapytał żonę czy była na spacerze i czy przypadkiem jakaś stara baba nie zaglądała do wózka? Żona potwierdziła. Widać urok, nawet niechcący, na małego rzuciła. Stanął więc ten młody tata na środku pokoju, po jednej zdrowaśce do każdej ściany odmówił, w każdy kąt pokoju spluną i... mały przestał wrzeszczeć. W tym momencie dopadł mnie taki rechot z trzęsawką, że ta jeszcze niepowiązana dobrze konstrukcja dachu zaczęła się na mienie walić. Na szczęście szybko jedną ręką odpukałem w to niemalowane drewno trzy razy, a drugą złapałem się za guzik, bo za Chiny Ludowe nie mogłem sobie przypomnieć jakiego zabobonu na tę okoliczność użyć...
Subskrybuj:
Posty (Atom)