niedziela, 31 stycznia 2016

O teatrze słów kilka



  Miałem okazję zapoznać się z wywiadem, jakiego udzielił dyrektor Teatru STU Krzysztof Jasiński, a opublikowanym na portalu jagiellonski24.pl*, dotyczącym zarówno kondycji dzisiejszego teatru publicznego, jak i jego przyszłości. Moje dywagacje wynikają z kontekstu sensacyjnej wieści o odebraniu teatrom 10 tysięcy zł na uczelnię o. T. Rydzyka. Ale o tym ostatnim więcej już ani słowa.

  Pierwsze pytanie, i chyba najważniejsze w tym wywiadzie, dotyczyło misji teatru w Polsce. Tu posłużę się krótkim cytatem: „Misja teatru polega na tym, żeby utrwalać to, co najwartościowsze w sferze ducha, żeby następne pokolenia mogły czerpać z jakichś wzorców, żeby mogły budować na solidnych fundamentach, a nie na ruchomych piaskach albo gruzach”. Ja oczywiście nie mogę odebrać panu Jasińskiemu prawa do własnej oceny tego, co rozumie przez misję. Jednak mam prawo nie do końca się z tym zgodzić. Otóż to, co najwartościowsze w sferze ducha, mam na myśli ducha sztuki, zostało już właściwie dość dokładnie sprecyzowane, a jednak jest z tym pewien problem. Tak się bowiem dziwnie składa, że każde pokolenie, nie tylko uznanych artystów, czy mecenasów sztuki, w jakimś stopniu te wartości zmienia. I nawet nie tylko o pokolenia tu chodzi, ile nawet i o inne grupy animatorów sztuki, w tym teatralnej. I w mojej ocenie jest to zjawisko i zrozumiałe, i ze wszech miar korzystne, choć czasami prowadzi do takich paradoksów, jak zamieszanie wokół kanonu lektur obowiązkowych. Jestem przekonany, że nic tak sztuce nie szkodzi jak stagnacja, uznawanie pewnych kanonów za niezaprzeczalnie wartościowe i nie budzące żadnych wątpliwości. Gdyby tak miało być, w dalszym ciągu za najwartościowsze w sferze ducha musiałyby uchodzić „Iliada” i „Odyseja” Homera. Nic poza tym.

  A przecież sam Jasiński na następne pytanie odpowiada, że sztuka, a teatr przede wszystkim, musi odpowiadać na pytanie istotne dla społeczeństwa. Więc ja przewrotnie zapytam, czy na pytania o dzisiejszą egzystencję odpowie nam Mickiewicz w „Dziadach”? A może Wyspiański w „Weselu”? Oczywiście, przy naginanej interpretacji i tam znajdziemy odniesienia do teraźniejszości, lecz jak napisałem, trzeba się przy tym solennie nagimnastykować.

  Jasiński autorytatywnie stwierdza, że: „Teatr publiczny w Polsce jest teatrem Fredry, Mickiewicza, Słowackiego, Szekspira, Dostojewskiego, Witkacego i wielu innych wspaniałych autorów, to przede wszystkim teatr mądry. Zawsze powinien być zaangażowany.”  Aby była jasność, ja nie neguję ponadczasowości utworów wymienionych autorów, nie mam zamiaru też twierdzić, że to nie jest twórczość wręcz doskonała, a jednak twórczość teatralna na tych autorach się nie kończy. To nie jest zamknięta księga w jednonakładowym wydaniu, do której już nikogo nie można dopisać. Bo cóż z tego, że ci autorzy pozwalają na „przeobrażenie indywidualnego człowieka”? Czy to przeobrażenie ma się ograniczać li tylko do minionych, coraz bardziej archaicznych czasów? Jak na podstawie tychże angażować się we współczesne problemy tego świata, tak różne od poprzednich? By nie być gołosłownym zapytam: czy wśród twórczości wymienionych autorów możemy szukać odpowiedzi na taki problem, jak uchodźcy islamscy, problem laicyzacji świata lub zmiany postrzegania moralności?  W tym kontekście mówienie o „sztuce wysokiej, jako arcydramacie i dramacie klasycznym – weryfikowanym współcześnie” jest chyba nieporozumieniem. Weryfikować można to, co wcześniej się wydarzyło, aktualne, nowe, niespotykane dotąd problemy wymagają zupełnie nowego spojrzenia. Takie widzenie teatru, jakie proponuje Jasiński, zamyka drogę temu nowemu spojrzeniu.

  Jasiński stwierdza: „Jeśli się przyjrzymy teatrowi przez ostatnich 400 lat, zauważymy, że mijały różnego rodzaju gatunki, style i trendy, a teksty pozostały. To, co dzisiaj chce być takim modnym teatrem, nazwijmy ogólnie – postdramatycznym, zaczęło się więcej niż 50 lat temu i powoli odchodzi.” Ja się z tym w pełni zgodzę, ale warto zauważyć, ze te zmiany, ta różnorodność gatunków wynikały z szansy zaistnienia jaką im dano. To, że nie wszystkie kierunki teatru zostały zaakceptowane, jest zupełnie zrozumiałe, ale to nie powód, aby na tym poprzestać. Kulturalny obowiązek chodzenia na Mickiewicza, Wyspiańskiego, Witkacego, niech obowiązkiem pozostanie, ale taki samym obowiązkiem jest sprawdzenie, co oferuje nam nowa, obojętnie jak nazwana awangarda.

  Tu właśnie rodzi się konflikt o dofinansowanie sztuki, w tym szeroko rozumianego teatru publicznego. Teatr ambitny, nowatorski, nie ma najmniejszej szansy się przebić bez tego dofinansowania. Obcięcie dotacji na te nowe kierunki  w finalnym akcie uśmierci nie tylko teatr ambitny, ale, co może wydać się paradoksalne, również wypróbowany, sprawdzony teatr klasyczny. Bo ileż razy będę miał ochotę obejrzeć „Wesele” Wyspiańskiego, nawet jeśli mnie ta sztuka zachwyca? Czy koniecznie muszę ją obejrzeć, gdy zmieni się obsada lub reżyser? Chyba że Jasiński jest zwolennikiem nurtu „sztuka dla sztuki”, gdzie widz i jego pragnienia zupełnie przestają się liczyć.

  Spotkał mnie nie tyle zarzut, ile niepokój o to, kto ma decydować o tym, czy nowe jest nowatorskie i wartościowe. Otóż ja tu nie widzę żadnego problemu. Mamy całe zastępy krytyków i recenzentów w każdej dziedzinie sztuki. Ale aby mogli coś zrecenzować, poddać krytyce, to coś musi najpierw zaistnieć. W dodatku sztuka teatralna weryfikuje się sama poprzez ilość sprzedanych biletów. Jednak bez dotacji ze strony państwa – sama z siebie nie zaistnieje. Prywatny mecenat nie zechce zaryzykować, a przecież nawet jeśli trafi się tylko raz udany debiut na dziesięć prób, może się okazać, że ten raz wart był każdej zainwestowanej złotówki, nawet  w te nieudane próby. Śmiem twierdzić, że teatr z klasycznym repertuarem obroni się przed każdym kryzysem. Sam Jasiński oznajmia, że „Teatr STU jest ciągle jedynym teatrem w Polsce, który od wielu lat ogłasza repertuar z rocznym wyprzedzeniem i sprzedaje od razu bilety na cały sezon. (...)Teatr STU jest teatrem, który ma drogie bilety i najmniejszą dotację i w tych warunkach musi sobie radzić”. W czym więc problem Panie Jasiński, że tak bardzo pogardliwie wypowiada się Pan o pozostałych teatrach?

  Oczywiście, można biadolić, że poziom niektórych teatrów jest zbyt niski, że aktorstwo wielu aktorów pozostawia wiele do życzenia, że szkoły teatralne wypuszczają nieprzygotowanych do pełnienia misji aktorów i to będą zarzuty słuszne. Sam Jasiński stwierdza, że nakłady na sztukę przez duże „S” są zbyt małe, tylko czy sprawę na pewno rozwiąże ograniczenie tychże teatrów i angażów aktorskich? Słusznie też zauważył, że można o to obwiniać Ministerstwo Kultury, że zbyt ochoczo w promowanie sztuki włącza politykę, ale zawężanie repertuaru tylko do klasyki i arcydzieł sztuki teatralnej, tej sytuacji nie poprawi, uczyni ją elitarną, snobistyczną i skostniałą. Mam prawo się mylić, ale chyba nie o to w sztuce, w każdej formie jej wyrazu, chodzi.

Przypisy:
* - http://jagiellonski24.pl/2015/03/14/jasinski-teatr-arcydramatyczny/


czwartek, 28 stycznia 2016

Bo jeśli straszyć to nie indywidualnie...



  Ta parafraza znanej onegdaj piosenki Michnikowskiego zawiera jeszcze jeden znamienny zwrot: „wewspół, wzespół...”

  Może niezbyt krótki wstęp. Gdy byłem małym dzieckiem, matka często i chętnie straszyła mnie bebokiem, bliżej nieokreślonym straszydłem, w bardziej drastycznych przypadka surowym ojcem, po to, bym zachowywał się grzecznie. Gdy nieco podrosłem, babcia, a później ksiądz katecheta, straszyli mnie piekłem na równi z groźnym i wszystkowidzącym Bozią, jeśli dalej będę grzeszył. W czasach szkolnych nauczyciele straszyli mnie dwójami i brakiem promocji do następnej klasy, jeśli dalej będę się słabo uczył. Od mniej więcej tego  samego czasu ideolodzy jedynie słusznej partii straszyli mnie imperializmem amerykańskim i zachodnioniemieckim, jeśli nie będę wykrzykiwał haseł w rodzaju: „Partia z narodem, naród z partią!”. Do tego trzeba dodać jeszcze drobne inne strachy np.: „nie jedz masła, bo będziesz miał sklerozę”, „nie pal papierosów, bo każdy papieros skraca o pięć minut twoje życie”, „nie pij tyle wódki, bo od wódki rozum krótki”, itp.

  Powiem szczerze, ja się sam sobie dziwię, że do tej pory nie popadłem w jakąś skrajną paranoidalną schizofrenię. Tego normalny człowiek nie ma prawa wytrzymać i powinien skończyć w psychiatryku. Tym bardziej, że kiedy przeszedłem na emeryturę, kiedy wydawało mi się, że wreszcie koniec z tymi strachami, one wciąż mnie dopadają i to ze wszystkich niemal stron. Zbiorowo, nie indywidualnie. Ze wzmożoną siłą. Ani chwili wytchnienia. Rządzący straszą mnie, że jak nie będę z nimi, to siłą rzeczy będę przeciw nim, a to kwalifikuje się do miana zdrajcy narodu, lub w najlepszym razie zmienię się w leminga, prawicowcy straszą mnie putinizacją i feminizmem, lewicowcy anarchią i autorytaryzmem (tu przyznaję bez bicia, sam też się ten sposób straszę, choć nie jestem lewicowcem), konserwatyści straszą mnie multi-kuti, liberałowie katolibanem, katolicy wciąż piekłem, na dodatek islamem i genderyzmem, islamiści zamachami, ścięciem głowy i gwałtami, wegetarianie wrzodami na żołądku, weganie zemstą dusz zwierząt, ekolodzy, że Antarktyda się roztopi, ekonomiści bankructwem, bankruci i biedni rewolucją, lekarka straszy konsekwencjami jak nie będę pilnował diety i ruchu, znajomi, że z nadmiaru wypijanego piwa (jedno na dzień) oponka mi urośnie, koty demolką jak nie dostaną na czas jeść..., etc., etc. Ostatnio prokuratura postraszyła mnie, że jak będę źle pisał o Prezydencie, to mogę wylądować w kiblu i mogą mi laptop zabrać...

  Ja przypuszczam, że każdy z moich Czytelników mógłby dodać do tej litanii jeszcze coś od siebie. Gdy tak czasami, to nie indywidulane straszenie, sobie uzmysłowię i mi za bardzo doskwiera, ubieram się i idę na spacer do lasu. Pełny luz... Nie ma jednak tak dobrze, Asmodeusz! Przed kilkoma tygodniami postawiono tabliczkę: „Wchodzenie do lasu z otwartym ogniem grozi karą grzywny i ...”

  Jako puenta niech posłuży moja pewna refleksja a propos. Jadłem masło, piłem wódkę, nie skalałem się w życiu żadnym pomidorem. Ogólnie rzecz ujmując – niezdrowo się odżywiałem. Mam dziś swoje lata. W czasach prehistorycznych ludzie pili tylko źródlaną wodę, jedli tylko ekologiczną żywność, oddychali tylko świeżym powietrzem i..., dożywali lat około trzydziestu pięciu. Paliłem papierosy w sumie ze czterdzieści lat. Nawet nie próbuję zliczyć ile to papierosów, mających moje życie skracać o pięć minut każdy. Gdybym nie palił, kto wie czy nie prześcignąłbym Matuzalema. I wtedy naprawdę byłby czego się bać..., ale już indywidualnie.


poniedziałek, 25 stycznia 2016

Przepraszam, czy tu czarują?



  Pytanie niby bez sensu, bo wydawałoby się, że w XXI wieku takie nie ma już racji bytu. Nawet dla katolików, bo to chyba papież św. Jan Paweł II przepraszał za te niesłuszne podejrzenia i wyroki z czasów inkwizycji. A jednak nie do końca. Dziś ortodoksyjny, mój ulubiony portal Fronda.pl przekonuje mnie, że wiedźmy wciąż istnieją i mają się dobrze.

  Ściślej, chodzi o wywiad1 jednego z głównych redaktorów tego portalu Tomasza Wandasa z bliżej mi nieznajomym Krzysztofem Dreczkowskim. Podobno to facet, który obserwuje nadprzyrodzone zjawiska i kręci amatorskie filmiki. I podobno w czasie tych obserwacji natknął się na wiedźmy, i o zgrozo, w moim rodzinnym Śląsku. Straszne! A wydawało mi się, że inkwizycja wytępiła je skutecznie. Nic bardziej mylnego. Aby mnie przekonać, że mój sceptycyzm do tych tworów jest nie na miejscu pisze: „W dzisiejszych czasach z reguły temat wiedźm jest wyśmiewany, nikt nie traktuje go poważnie.” Z tym całym wyśmiewaniem inkwizycji też nie jest tak do końca, jak nam się zdaje. Bo czyż „chore psychicznie kobiety mogłyby rzucać klątwy? (...) wbrew temu co dziś większość z nas myśli ludzie średniowiecza byli niesamowicie mądrzy.”2 Powinien dodać: szczególnie w znajdywaniu czarownic i wiedźm. Otóż chciałbym przypomnieć panu Dreczkowskiem, że większość oskarżeń o czary opierała się na donosach „usłużnych” i ciemnych jak tabaka w rogu sąsiadów, którzy mieli na pieńku z oskarżonymi, i co niekoniecznie wynikało z choroby psychicznej (chyba, że o taką posądzać owych donosicieli).

  Ja kocham ten argument, którym posługuje się tropiciel wiedźm, „Znam kilka przypadków związanych ze współczesnymi wiedźmami na śląsku. Opowiadały mi o ich działalności zaufane osoby.” Bo zaufane ma znaczyć – wiarygodne. Dowiadujemy się też, że wiedźmy się unowocześniły: „Ogólnie mówiąc niektóre z nich, w piątki ostatniego tygodnia wybierały się na swoje zjazdy. W przeciwieństwie do dawnych czasów, współcześnie podróżowały tam po prostu autobusami.”  Tylko metody jakby te same, rodem z średniowiecza:  „wiedźma kradnąca magicznym sposobem mleko krowom sąsiadki, może fizycznie odczuć i to bardzo boleśnie to - gdy mleko takiej krowy wleje się na rozżarzone żelazo, kłuje  ostrymi przedmiotami itp. (...) Wiem o przypadku gdy jedna czarownica magicznym sposobem doprowadziła do tego że pewna kobieta z jej wioski dostała takiego "porażenia" że trafiła do szpitala. Wiedźma taka plując w kierunku krowy sąsiada, powodowała rychłą śmierć zwierzęcia.” Przyznam szczerze, w tym miejscu musiałem sobie zrobić przerwę w lekturze tego wywiadu, bo łzy ze śmiechu zalewały mi oczy.

  Gdy już ochłonąłem, z dalszej części wywiadu dowiedziałem się, że najbardziej zagrożeni są muzycy i malarze, pewnie płci żeńskiej bo mowa przecież o wiedźmach. „ (...) może być on [dar czarowania – przypisek mój] mu czasem przypisany "za darmo", podobnie jak niektórzy ludzie rodzą się z talentem do muzyki lub malarstwa. Mogą być oczywiście malarze lub muzycy których zdolności są połączone z siłami ciemności (...) Zmierzam do tego że mogą istnieć osoby określane jako czarownice, ale posiadające dar z "dobrej strony". Czasem odróżnienie jednych od drugich może wydawać się trudne, bo od strony technicznej - tak ludzie stojący po stronie Boga, jak i ci stojący po stronie diabła, mogą wykonywać działania zewnętrznie wyglądające podobnie, a różniące się "źródłem" z którego są "zasilani".” Ten iście naukowy wywód wręcz przyprawił mnie o kolejne spazmy śmiechu. A dalej było już tylko ciekawiej. Kto ciekaw niech sam przeczyta ów wywiad, do którego link w przypisach. Tylko proszę mnie posądzać o to, że ten portal promuję.

  Po lekturze przyszedł jednak smutek. Nie mogę zrozumieć, skąd się biorą wciąż tak „ciemni ludzie”, nie mogę zrozumieć, skąd jeszcze na tym świecie tyle głupoty i zacofania. I wręcz przerażające jest to, że ci ludzie wywodzą się z takich środowisk jak katolickie. Czyż naprawdę, taki „poświęcony” portal musi krzewić zabobon i wstecznictwo? Mówi się, że to laicyzm jest głównym wrogiem chrześcijaństwa. To nie jest prawda, to jest mydlenie oczy. Chrześcijaństwo (w tym katolicyzm) ma dostatecznie dużo sposobów, aby niszczyć się samo, czego ten wywiad jest klasycznym przykładem.

Przypisy:
1 - http://www.fronda.pl/a/wiedzmy-wciaz-zyja-i-czaruja-i-to-w-polsce,64521.html
2 – wszystkie cytaty w pisowni oryginalnej.


piątek, 22 stycznia 2016

Narodowa prokreacja



  Troska, z jaką nasz obecny rząd pochyla się nad obniżeniem się dzietności, budzi mój niekłamany podziw. Wprawdzie nie mam zielonego pojęcia jak ta większa dzietność ma się w najbliższym czasie przyczynić do wzrostu gospodarczego, ale czy ja muszę wszystko wiedzieć? Za to rozumiem, te dalekosiężne plany mają zapobiec unicestwieniu naszego narodu, szczególnie tego, który będzie głosował na PiS.

  Ostatnio skrytykowałem sztandarowy pomysł „Rodzina 500+”. Ten skrót jest dla mnie dziwnie sarkastyczny, bo jak słusznie zauważyła Anabell, takie doświadczenia w innych krajach miały spektakularny skutek, czyli praktycznie żaden. Ale być może u nas będzie lepiej, bo nasz rząd zamierza go wprowadzić wraz z innymi programami. Kolejny z nich przedstawił nam Minister zdrowia. Mam na myśli Narodowy Plan Prokreacji. Przyznam, że w pierwszej chwili przecierałem oczy ze zdumienia, ze względu na różne (okazało się, że mylne) skojarzenia. Nie znając jeszcze treści pomyślałem sobie, dobrze Asmodeusz, że jesteś emerytem, ciebie na pewno przymusowa prokreacja nie obejmie, choć z drugiej strony takie wykluczenie też nie jest komfortowe. Przecież mnie się kobiety jeszcze podobają i miewam czasami kudłate myśli z nimi związane. Inna sprawa, że pewnie moja emerytura i wiek nie gwarantują dwudziestokilkuletniego okresu wychowania latorośli.

  Na szczęście nie o przymusową prokreację w tym programie chodzi, choć czasami mam obawy, czy jednak ktoś z tych narodowo-katolickich ośrodków i na taki pomysł nie wpadnie. W końcu już były pomysły przywrócenia „bykowego” – przypomnę młodym, dodatkowych podatek dla kawalerów, którzy migali się od ślubu.  Że przesadzam z tymi ośrodkami narodowo-katolickimi? Zero przesady, bo w tytule projektu jest przymiotnik narodowy, a twórcami są właśnie katoliccy posłowie i ministrowie. Ale przejdźmy do sedna sprawy. Ten projekt zakłada przede wszystkim likwidację pomysłu poprzedniej ekipy, dotyczącego finasowania in vitro. Te środki przeznaczy się teraz na dokształcanie,  profilaktykę i diagnostykę. Wypisz wymaluj – naprotechnologia, jedyna popierana przez Kościół metoda walki z niepłodnością (sic!) Coś się komuś pomyliło, bo ta metoda nie leczy, jedynie diagnozuje, czy przypadek niepłodności jest beznadziejny, czy może w jakiś naturalny sposób ta diagnostyka pomoże kobiecie zajść w ciążę. Jeśli przypadek jest jednak beznadziejny, beznadziejny przy tej metodzie pozostanie.

  Byłbym jednak niesprawiedliwy. Ten projekt ma trzy plusy. Pierwszy, nomen omen, metody in vitro nie zakazuje. Przynajmniej na razie. Jeśli więc kogoś stać wybulić 8-20 tys. zł niech sobie z in vitro eksperymentuje, projektodawcy nowego Projektu, za bruzdę dotykową dzieci poczętych taką metodą odpowiedzialności nie biorą. Drugi plusem jest bez wątpienia edukacja, choć i tu jest pewne „ale”, bo ona nie dotyczy edukacji seksualnej, a jedynie ma uświadamiać, co płodności szkodzi. I tak do szkodliwych należą bez wątpienia obcisłe spodenki noszone przez panów. Jest też mowa o odżywianiu i higienie. Ja się tu całkowicie z tym zgadzam, tylko niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego do propagowania takiej świadomości ma się tworzyć specjalistyczne kliniki? Nie wystarczą dwie godzinki dodatkowych, ale obowiązkowych zajęć, np. w czasie nauk przedmałżeńskich o higienie, właściwym ubieraniu i odżywianiu? Wreszcie trzeci, chyba najbardziej rozsądny punkt, czyli diagnostyka. Bo w naszej kochanej służbie zdrowia jest z tym chyba najgorzej. Szkoda, że będzie tylko dotyczyć rozrodczości, ale dobre i to.

  Mam jednak poważne obawy czy te dwa pomysły „Rodzina 500+” i „Narodowy Plan Prokreacji”, nawet razem wzięte, jakoś znacząco poprawią dzietność w tym kraju. Wobec powyższego mam kilka innych, choć nie całkiem nowatorskich propozycji. Pierwszym to przede wszystkim przywrócenie bykowego, również dla panien i nie ograniczać go do momentu wzięcia ślubu. Ten podatek niech znika dopiero wraz z narodzeniem się drugiego dziecka. I dziura w budżecie będzie mniejsza, i pewność, że małżonkowie na jednym dziecku nie poprzestaną. Mam też bardziej drakoński pomysł. Na ten przykład, jeśli małżonkowie do dwóch lat nie mają dziecka, a po badaniach okaże się, że są płodni, poddać małżonkę przymusowej  inseminacji. Jeśli będą unikać drugiego dziecka – również. Cel szczytny i jakże odmienny od eutanazji. Kolejny to wycofanie wszystkich środków antykoncepcyjnych z ogólnodostępnej sprzedaży, z kondomami włącznie. I można by jeszcze zmniejszyć kary dla gwałcicieli, bo dziecko z gwałtu jest dla narodu równie cenne jak każde inne (jedyny wyjątek to dzieci z in vitro, które już tak cenne nie są). I na koniec jeszcze jeden pomysł. Okresowe, dorywcze i niezapowiedziane kontrole bielizny młodzieży szkół ponadpodstawowych, bo jak wcześniej wspomniałem, obcisła bielizna sprzyja niepłodności. W zimie przydałby się nakaz noszenia barchanów, by nie przeziębić narządów rodnych. Seksowna bielizna powinna być ściśle reglamentowana. Zdrowa, a przede wszystkim płodna młodzież – to duma narodu...

p.s. jestem otwarty na inne propozycje.

wtorek, 19 stycznia 2016

Ciemna strona mocy



  Na portal Fronda.pl trafiłem tak gdzieś przed trzema laty za sprawą pana Tomasza. P. Terlikowskiego. Ta kontrowersyjna postać, kreująca się (czy też kreowana przez innych, co nie stanowi żadnej różnicy) na przywódcę katolickiej ortodoksji w tym kraju, rywalizująca (z powodzeniem) o to miano już chyba tylko z o. Rydzykiem, wzbudziła moje zainteresowanie szeregiem, a jakże, kontrowersyjnych artykułów. Trudno było się na nią nie natknąć.

  Ten portal ma w podtytule dopisek: portal poświęcony (sic!) Nie bardzo to jednoznaczne, bo nie uściślono czy poświęcony przez biskupa, czy poświęcony jednemu kierunkowi – ortodoksji. Mój sławetny kolega Jasiu zwykł mawiać: „nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”, widać jednak, autorzy publikujący na tym portalu, Jasia nie znali. A szkoda. W mojej opinii nic tak nie szkodzi chrześcijaństwu, a katolicyzmowi w szczególności, jak właśnie nadgorliwość, w tym wypadku nie bez powodu nazywana ortodoksją. Tendencyjność artykułów wręcz aż razi, a do tego tematyka rodem z średniowiecza, mająca wywołać strach czy wręcz przerażenie wśród niewiernych, bardziej nawet letnich katolików – a może przede wszystkim wśród nich. Nie ma tygodnia bez artykułu o apokalipsie, egzorcyzmach, cudach i charyzmatykach, wizjonerach, a wszystko w otoczce politykierstwa z pogranicza ciemnogrodu. Kilka ciekawszych tytułów z bieżącej strony: „Rządy PO i gender doprowadziły do zapaści.”, „Prof. Zenderowski: Petru to idiota polityczny.”, „Czy wiesz, że rumianek czyni... cuda?”, „Biblista tłumaczy jak będzie wyglądał koniec świata.”, etc., etc.

  Do tego trzeba wspomnieć w kilku słowach o komentujących. Należałoby oczekiwać, że chrześcijanie, katolicy, to ludzie bogobojni, i choć ukierunkowani na jedną opcję, to w jakimś stopniu uprzejmi, życzliwi i wyrozumiali. Nie na tym portalu!!! Jeśli ktoś chce poznać czym jest hajt w najgorszym wydaniu, wystarczy poświęcić odrobinę uwagi komentarzom pojawiającym się pod artykułami. Byłbym niesprawiedliwy twierdząc, że tylko katolicy są ordynarni, chamscy czy wręcz wulgarni. Oponenci też do takich sposobów się uciekają, ale, aby nie było wątpliwości, to ci pierwsi jednoznacznie wyznaczają ten trend. Początkowo przyłączyłem się do różnych dyskusji, co wymagało rejestracji na tym portalu. Nigdy sobie nie pozwoliłem na żadną obelgę ad persona, bo Ci, co mnie znają, wiedzą, że to nie w moim stylu. Pominę wyliczankę tego, co mnie spotkało nawet ze strony niektórych zakonnych, nie lubię się wyżalać. Mnie po prostu w którymś momencie wyrzucono bez słowa wyjaśnienia. To właśnie wtedy powstał ten mój blog. Dziwnym jest w tym to, że pozostają ci oponenci, którzy mają ten sam poziom wypowiedzi, co bluzgający nienawiścią katolicy. Też kilka znamiennych przykładów wypowiedzi gorliwych katolików: „zboczenia należy wstydliwie ukrywać, a nie obnosić się z nimi, więc uważam, że dwóch pedałów trzymających się za ręce w miejscu publicznym powinno się potępiać, a najlepiej zaciągnąć w pierwszą lepszą bramę i stłuc im pyski.”, „tracicie duuuuużo czytelników, bo nie kasujecie bolszewickich komentarzy. Weźcie to pod uwagę.”, „POfolksdojcze w akcji.” – to te najłagodniejsze...

  Ostatnimi czasy na tym portalu próbuje się wykreować nasz kraj do roli przewodniego narodu świata, coś na kształt narodu wybranego, ostatniej nadziei obrońców jedynie słusznej wiary przed laicyzacją nie tylko w Europie ale i w świecie. Upadły takie bastiony katolicyzmu jak Irlandia, Hiszpania a nawet Meksyk wraz z całą Ameryką Łacińską. Tam gdzie ludzie chcą jeszcze wierzyć, masowo przechodzą na protestantyzm, a nawet i islam, o innych różnych odłamach chrześcijaństwa nie wspomnę. Nie pomaga mesjanizm, nie pomaga hurtowe obwoływanie świętych, nawet ekumenizm ponosi klęskę. Co takiego się stało, nie mnie szukać odpowiedzi, ale mam wrażenie, że ortodoksja sytuacji nie poprawi, ba, ją pogorszy. I to się chyba właśnie dzieje, bo wczoraj wyczytałem, że wg nowych statystyk Kościoła w Polsce, liczba chodzących co niedzielę do kościoła spadła do trzydziestu kilku procent.

  Dziś traktuję ten portal tak jak na to zasługuje. Kabaret, nie ze względu na poziom artystyczny czy wartości kulturalne i religijne, a na ciekawe zjawisko katolickiej nienawiści do wszystkiego, co nie jest dostatecznie ortodoksyjne. Jeśli ktoś jest ciekaw jak wygląda hipokryzja w klasycznym wydaniu, do czego może doprowadzić ślepa, bezkrytyczna wiara w nawiedzonych guru, czym jest ciemnogród w najlepszym polskim wydaniu, do czego prowadzi równie ślepa nienawiść wobec inności – gorąco polecam. Ale lojalnie ostrzegam, co mniej odpornym grozi przejście na ciemną stronę mocy, lub nabawienie się straszliwych niestrawności. Jeśli szukać miłości Boga do ludzi, lub odwrotnie, na tym portalu jej nie znajdziesz. Ten portal bije na głowę „Rozmowy niedokończone” Radia Maryja.