niedziela, 27 marca 2016

Bóg albo nic



  Wielu narzekało, że biskupi nie chcą się wypowiedzieć na temat obecnego kryzysu, że nie chcą zagasić tej wojenki polsko-polskiej. O naiwności! Po stokroć było się cieszyć z tego milczenia. Bo oto trafiła się okazja i w telewizyjnym orędziu wielkanocnym, abp Gądecki dał głos i zaapelował o pojednanie narodowe. To bezsprzecznie był apel do opozycji. Tylko do opozycji. Nie będę się specjalnie nad sensem politycznym rozwodził, gdyż mnie to orędzie właściwie nie zaskoczyło, rzekłbym: nihil novi.

  Mnie zbulwersowała ta część jego orędzia, którą mógłbym potraktować, jako skierowaną osobiście do mnie. Pozwolę sobie ją przytoczyć: „Myślę tutaj szczególnie o tej nieszczęsnej wizji świata, która nie jest w stanie wykroczyć poza to, co widzialne i doświadczalne i niepocieszona kieruje się ku nicości, która miałaby być ostateczną naszą przystanią, przystanią ludzkiego istnienia. Tymczasem - jeśli wyeliminujemy wiarę w Chrystusa i jego zmartwychwstanie - nie ma wyjścia dla człowieka, a każda jego nadzieja stanie się tylko iluzją. (...) Stajemy ciągle przed wyborem, który można streścić w słowach: Bóg albo nic.” - (pisownia oryginalna).

  Pomijam fakt, że oczerniając tych, co nie po naszej stronie, dajemy dowód na to, że po pierwsze ich nie rozumiemy, ściślej, dowód zupełnej ignorancji, po drugie, w ten sposób zamiast ich zjednywać, czyni się z nich zaciekłych wrogów. Bo tu warto abp Gądeckiemu przypomnieć, że nie w ten sposób Jezus, a później jego naśladowca i orędownik, św. Paweł z Triasu, zdobywali rzesze wiernych. Arcybiskupowi pomyliła się ewangelizacja z krucjatą i w tym widzę, jako przyczynę tego pomieszania z poplątaniem, zbyt długie przebywanie w biskupim pałacu, wśród wystawnych mebli i ekskluzywnego sprzętu, czy nadmiernie wystrojonych świątyń, w otoczeniu posługujących i czyniących pokłony. Odwrotnie niż ci, co nie potrafią przekroczyć niewidzialnego i niedoświadczalnego, on już nie potrafi wyjść ze strefy tej niewidzialności ducha i widzialnego przepychu. To taka sama nicość, jeśli nie bardziej przerażająca, bo nicość za życia, którą sam potępia. Krócej i dobitniej – stracił kontakt z rzeczywistością, widząc ją tylko czarno-białą, w dodatku z daleka i opisywaną przez zauszników.

  Opływasz arcybiskupie w dostatki nieprzystojne głosicielowi jedynie słusznej wiary, widzisz świat zza zadymionej szyby swojej limuzyny i śmiesz pouczać innych, śmiesz im mówić jak mają żyć i postępować, powołując się na Jezusa i świętych Apostołów, którzy nie mieli nic oprócz wiary, którzy żyli tylko tym, co im kto ofiarował i zapewniam Cię, że to były tylko skromne posiłki , czasami znoszone już części ubioru. Gorzej arcybiskupie, oni nie oczekiwali pokłonów, byli gotowi przyjąć męczeńską śmierć z rąk niewiernych, co Tobie w żadnym przypadku nie grozi, bo otaczasz się kordonem tych, którzy gotowi umrzeć za Ciebie, choć na to zupełnie nie zasługujesz. Mnie tylko zastanawia, jak Ty możesz, bez wrzutów sumienia, czytać Pismo Święte ze wskazaniem na Ewangelie, listy Pawła czy Dzieje Apostolskie? Popłynąłeś w narkotycznym uwielbieniu tego, co niematerialne i niedoświadczalne a jednocześnie stałeś się niewolnikiem bogactwa, przepychu, ceremonii i sławy. W tym Twoim uwielbieniu świata niematerialnego jest tyle pychy i zadufania, że po prostu aż nie przystoi.


wtorek, 22 marca 2016

Królestwo



  Trochę się opuściłem w... pisaniu, ale też przyczyna warta tego „grzechu”. Dostała mi się świetna (nie mylić z świętą) książka Emmanuela Carrѐre’a „Królestwo”. Od momentu, gdy natknąłem się na jej opis, zapragnąłem ją mieć, a ponieważ w tej mojej głębokiej prowincji nowości i ambitniejszej lektury nie uświadczysz, musiałem skorzystać z księgarni wysyłkowej. Sprawdzonej i niezawodnej nieprzeczytane.pl.

  Lektura jaką uwielbiam. Trudna do sklasyfikowania, gdyż bardziej esej niż powieść, bardziej rozprawa niż biografia (w tym przypadku dwie) i w dodatku w pasjonującym mnie temacie, pisana  przyswajalnym językiem (podziw dla tłumaczki), choć momentami przypomina opracowanie historyczne. Niestety nie czytam zbyt szybko, zresztą, w tym przypadku się nie da, bo niemal każde zdanie warte jest przeanalizowania, bo przy okazji czynię sobie mnóstwo notatek-odnośników, które być może kiedyś wykorzystam, czasami trzeba coś sprawdzić w necie. Przez ten czas wypijam morze kawy, jem mało, by nie tracić cennego czasu na przygotowanie posiłku. Nawet z domu nie chce mi się wychodzić, na szczęście aura tylko momentami przypomina tę prawdziwie wiosenną. I tylko koty zdziwione, wręcz zawiedzione, bo najczęściej je odtrącam, gdy przychodzą się łasić.

  Wspomniałem, że to dwie biografie, choć dalekie od tego, co przychodzi nam rozumieć pod tym gatunkiem prozy. Jedna to po części autobiografia. Autor, wywodzący się z rodziny katolickiej, opisuje jak stał się gorliwym katolikiem, dość dokładnie przedstawia okres swojej fascynacji wiarą oraz, jak jego racjonalny umysł w ostateczności od tej wiary ucieka, a on sam staje się agnostykiem. Nie brak tu dowcipnych dygresji i anegdotek, choć nie obraźliwych ale chwilami szokujących, nie brak pytań, na które nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć, czy wreszcie wewnętrznej dyskusji samego z sobą. Druga to historia św. Pawła z Tarsu. Równie fascynująca, bo choć w pełni subiektywna, to oparta na dostępnych źródłach: listów Pawła i Dziejów Apostolskich, której autorstwo drugich przypisuje się św. Łukaszowi (jeden z bohaterów książki). Innymi słowy, jest to opis rodzenia się chrześcijaństwa, ledwie w dwadzieścia lat po Chrystusie, ze szczególnym wskazaniem na rolę św. Pawła z Tarsu. Oprócz tego znajdziemy w książce kapitalny opis styku starożytności ze współczesnością, Ewangelistów z Gogolem, Nietzschem a nawet z komunistami.

  Ponad pięćset stron fascynującej lektury, rzekłbym przekornie, w sam raz na Wielki Tydzień, pod warunkiem, że czytelnik potrafi wyrobić w sobie dystans zarówno do treści książki jak i do tego szczególnego okresu dla chrześcijan, jakim są święta wielkanocne. Gorąco polecam, bo w mojej opinii, nie znajduję w książce żadnych słabych elementów.

„Królestwo”, Emmanuel Carrѐre.
Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2016
przekład: Krystyna Arusowicz
str. 529, twarda oprawa


czwartek, 17 marca 2016

Kucharz, Norwid i pamięć

  Temat wyniknął z poprzedniej notki, recenzji „Pieśni nad pieśniami”, i jak to często bywa, zupełnie tak a propos. Zwykło się porównywać gotowanie do poezji, szczególnie w kontekście finalnego aspektu i choć osobiście się z tym nie bardzo godzę, nie będę protestował. Ale ja nie o takiej analogii. Rzadko, a wręcz wcale nie piszę o sobie. Takie były założenia moich blogów i tego będę się trzymał. Pozwolę sobie na jeden, jedyny wyjątek.

  Tak się złożyło, że już na emeryturze będąc, potrzebne mi były papiery kucharza. Ja nie powiem, wcześniej też sobie w kuchni radziłem i nie kończyło się to na usmażeniu jajecznicy, choć do pasjonatów gotowania mi daleko. Dostałem skierowanie na kurs gotowania, który miał skutkować odpowiednim certyfikatem. Trzymiesięczny, organizowany z dotacji Unii Europejskiej, i kto wie, czy mój do niej pozytywny stosunek, po części nie wywodzi się z udziału w tym kursie. Rzecz w tym, że oprócz zajęć stricte w temacie musieliśmy zaliczyć wykłady z matematyki, języka polskiego, ekonomii, informatyki i... techniki zapamiętywania. Mnie, emeryta z pewnym już wykształceniem, wciśnięto w ławki szkoły podstawowej. Było zabawnie, bo okazało się, że w wielu tematach jesteśmy wtórnymi analfabetami. Sobie specjalnie nie maiłem nic do zarzucenia, innych nie będę wyśmiewał, gdyż nie przystoi, bo pewnie, gdy dopadnie mnie Alzhaimer, sam wtórnym analfabetą będę. Zabawnie, bo wygrałem zakład z matematyczką i na koniec dostałem od niej zgrzewkę piwa; zabawnie, bo  kłóciłem się z polonistką o poezję; zabawnie, bo prowadziłem za chorą trenerkę zajęcia z informatyki, ale najzabawniej było z trenerką od technik szybkiego zapamiętywania.

  Znów poszło o poezję. Ja mam do poezji słabość, ściślej, słabość do zapamiętywania wierszy. Za cholerę nie mogę się nauczyć więcej niż cztery pierwsze wersy, taki mózgowy feler, prawdziwa zmora czasów szkolnych, przez którą ślizgałem się z klasy do klasy na ledwie dostatecznych z języka polskiego. O tym tej trenerce opowiedziałem. A ona, zamiast położyć na mnie krechę, jak na uczniu nie rokującym żadnej nadziei, wpadła w zachwyt, bo oto trafił się jej materiał do wspaniałych doświadczeń. I od razu wypaliła do mnie z najcięższego działa, czyli z wierszem Cypriana Kamila Norwida. Nic gorszego sobie nie można wyobrazić, kto zna twórczość tego poety. Przynajmniej ja nie potrafiłem. Zaproponowała mi, abym spróbował na początek przenieść treść wiersza na obrazy. Bo faceci tak mają, że w przewadze są wzrokowcami. Karkołomne to zadanie, bo spróbujcie moi Czytelnicy, narysować wiersz. Chmura, góra, rzeka czy droga to oczywiście łatwizna, nawet dla antytalentu plastycznego. Ale narysuj tęsknotę, złość, radość czy zadumę?! Trzy dni główkowałem, tonę papieru zniszczyłem i ze dwa tuziny ołówków. I tak miałem pewne ułatwienia, bo niektóre wyrazy, siłą rzeczy, się powtarzały.

  Ja się nie chwalę, ja mam talent (do rysowania) i jakoś tam, wiersz przypominał rebus. Trenerka, tu sorry za wyrażenie, omal orgazmu nie przeżyła z zachwytu nad tym rysunkiem. Gorzej było z tłumaczeniem, bo przy tablicy musiałem napisać ten wiersz mając do dyspozycji rysunek, odtwarzany z pamięci (sic!). W życiu mój mózg nie był zmuszony aż do takiego wysiłku. I gdyby nie nieświadoma pomoc trenerki, pewnie by się przegrzał, a moje blogi nigdy by nie powstały, a kto wie, czy do dziś psychiatrzy nie trzymaliby mnie w kaftanie bezpieczeństwa. Nic to, ważne, że trenerka ogłosiła pełny sukces. Zabrała mi z takim trudem powstały rysunek, a ponieważ pamięć mi dalej szwankuje, już go nie odtworzę. Gorzej, nie pamiętam już nawet, o który wiersz Norwida chodziło. Jest jeszcze gorzej. W nagrodę dostałem kilka wydrukowanych wierszy tego poety z dedykacją trenerki od dobrej pamięci i nie pamiętam, gdzie je schowałem...

  Na szczęście przepisów kulinarnych nie muszę opanowywać na pamięć. Mam książkę kucharską i net do dyspozycji, bo pewnie inaczej umarłbym z głodu. Jak mam na coś ochotę, sięgam po książkę. I tu rodzi się we mnie podstawowe, wręcz natrętne pytanie. Po co w szkole uczyć się wierszy na pamięć, jeśli się nie chce zostać aktorem, gdzie pamiętanie tekstów jest absolutnie konieczne? Nigdy tego nie zrozumiem. Tak jak nie zrozumiem wciskania mi na siłę odpowiedniej interpretacji treści tego, co autor/-ka miał na myśli, pisząc wersy. Wiersz może być piękny, co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości. Piękny doborem słów, przenośni, alegorii, metafor i rytmem. O tym ostatnim wielu autorów poezji zdaje się zapominać. Ale doszukiwanie się w treści ponadczasowych prawd o sensie życia i bytu czy wskazówek dla potomnych, jest porywaniem się z motyką na słońce. Autor/-ka żyje w określonym czasie i miejscu, które mogą nie mieć żadnego odniesienie do innego czasu, innego miejsca. Pozostaje poetycka liryka, która i mnie jest w stanie wzruszyć, choć czasami tylko na krótką chwilę, ale której nigdy nie traktuję jak wskazówki dla własnego postrzegania otaczającego mnie świata.

  Tyle ja, kucharz certyfikowany, amator, mam do powiedzenia odnośnie twórczości Cypriana Kamila Norwida, a ogólnie, całej poezji . Ktoś w komentarzu napisał, że jest oburzony moim brakiem prób zrozumienia poezji, bo poezja jest jak kobieta. Przepraszam bardzo, kobietę, z jej kaprysami, nieprzewidywalnością, humorami i nawet złośliwością, to ja jestem jeszcze w stanie zrozumieć  i zapamiętać. Szczególnie zapamiętać...


czwartek, 10 marca 2016

Pieśń nad pieśniami



  Kilkakrotnie postawiono mi zarzut, że krytykując ortodoksyjne chrześcijaństwo, kłócąc się o interpretację Biblii, unikam jak ognia tematyki poematu „Pieśń nad pieśniami”. Jest w tym trochę prawdy, bo jak niejednokrotnie podkreślałem, poezja to moja pięta achillesowa. Nawet nie próbuję udawać, że mi się podoba, że jestem w stanie się nią zachwycać, a już tym bardziej ją rozumieć. Może jedyny wyjątek to Wisława Szymborska, ale jak to bywa z wyjątkami, one tylko potwierdzają regułę. Mój główny zarzut wobec tej formy wypowiedzi to – zbyt wielka możliwość interpretacji. Co z tego, że pięknie dobrane słowa, doskonałe metafory i alegorie, skoro nigdy nie wie się na pewno, o co tak naprawdę chodzi.

  Nie inaczej jest z poematem „Pieśń nad pieśniami”. Poemat włączony do kanonu Pisma Świętego, jako jedna z ksiąg dydaktycznych, ale niekoniecznie uznawany jest za natchniony. Niejednokrotnie słyszałem opinię, że nigdy nie napisano nic piękniejszego na temat miłości, z czym ja osobiście zgodzić się nie mogę. Bo nawet tak prozaiczny wiersz Franciszka Karpińskiego „Laura i Filon” mnie zdecydowanie bardziej ujął, w którym jest cała gama uczuć towarzyszących miłości – tęsknota, niepewność, obawa, zazdrość czy wreszcie radość. Niemniej, nie mogę nie uznać, że Pieśń nad pieśniami jest w jakimś sensie poematem pięknym swymi archaizmami, biorąc przede wszystkim pod uwagę czas, w którym powstał (tu nie ma zgody, ale to bez znaczenia).

  Problem, moim zdaniem, dotyczy różnych interpretacji tego poematu, tej mojej pięty achillesowej. Pierwsza, to interpretacja alegoryczna, która nakazuje traktować opisy fizycznej piękności oblubieńców i ich miłości jako przenośnię miłości Boga – oblubieńca i Izraela – oblubienicy. I tu pojawia się dla mnie problem wręcz niezrozumiały, gdyż fragmentami poemat jest bezdyskusyjnie erotykiem, że posłużę się pierwszymi wersami: „Niech mnie ucałuje pocałunkami swych ust! [Pnp1,1,2]” lub „Mój miły jest mi woreczkiem mirry, wśród piersi mych położonym [Pnp,1,13]” i jeszcze „Zaiste piękny jesteś, miły mój, o jakże uroczy! Łoże nasze z zieleni [Pnp1,16]”. A to przecież wcale nie koniec. Czy miłość Boga i do Boga może mieć kontekst erotyczny? Gdybym to potwierdził, pewnie zostałbym uznany za heretyka lub, w najlepszym razie, za bluźniercę. 

  Jest jeszcze interpretacja typiczna. Powodowana właśnie obawami o nadmierny erotyzm treści. Z niej ma wynikać podwójny sens, jeden odnoszący się do małżeństwa dwojga ludzi, drugi, do związku wyższego niż ludzkie uczucia. Karkołomna to wręcz sprawa, co nie znaczy, że niemożliwa, ale trzeba nie lada znawcy, aby te rozróżnienia wskazał i uzasadnił. Tak próbowano zinterpretować ten poemat w średniowieczu. Miał to być dialog króla Salomona z jedną z siedmiuset żon (sic!), córką Faraona, tak przedstawiony, że można w nim odnaleźć sens miłości Boga do swego ludu, a także Chrystusa do Kościoła, przy czym warto zaznaczyć, że poemat powstał na długo przed  narodzinami Chrystusa. Tu też widać wyraźnie, jak łatwo manipulować treścią, skoro nawet chrześcijaństwo dostosowało owe alegorie dla swoich potrzeb. Ktoś powie, że przekaz jest ponadczasowy, niemniej skoro nie jest to poemat natchniony, ową ponadczasowość należy rozpatrywać tylko w wymiarze artystycznym.

  Wreszcie trzecia interpretacja tzw. dosłowna, czyli bez doszukiwania się jakiejkolwiek alegorii, pozwalająca uniknąć wszelkich dwuznaczności. Po prostu poemat jest uzupełnieniem wcześniejszych odniesień Pisma Świętego do małżeństwa. I tu pojawia się znów ten sam problem, biorąc pod uwagę fakt, że Salomon miał siedemset żon i jeszcze do tego trzysta nałożnic. Szczerze mówiąc, najbliżej mi do tej interpretacji, choć i tu nie mogę się wyzbyć wątpliwości. Wszystko przez to, że poświęciłem nieco czasu na egzegezę, w której jednoznacznie wskazano na alegoryczne odniesienia do miłości Boga, którą żywi do ludzi.  By nie być gołosłownym, każda pieśń jest w egzegezie kojarzona z losem Izraela i tu posłużę się cytatem, objaśnieniem do pieśni szóstej: „(Pnp 8,5-14) – interpretacja alegoryczna –Izrael:  Nowy obraz powrotu z niewoli (Pnp 8,5). Izrael z natury był narodem lichym i lekceważonym przez inne narody (Pnp 8,8). Jedynie z powodu Jahwe je przewyższał (Pnp 8,10). On to rewindykuje swe wyłączne prawa przeciw władcom Babilonu (Pnp 8,12). Wprowadzenie do Palestyny (Pnp 8,14). Kościół: Obraz zbawienia przez Chrystusa (Pnp 8,5); por. J 14,6; Hbr 4,14nn. Wiersz 8,5ab liturgia stosuje do Wniebowzięcia. Miłość doskonała (Pnp 8,6n). Chrystus płaci wysoką cenę za ludzkość (Pnp 8,12; por. 1 Kor 6,20; 1 P 1,18n). Zgoda Oblubienicy wobec całego stworzenia na uprowadzenie przez Oblubieńca-Chrystusa w „krainę górską", czyli do nieba, z którego przyszedł (Pnp 8,13n; por. 1 Tes 4,17). To zakończenie Pnp ma duże analogie z zakończeniem Apokalipsy. Bieg historii świata dąży ostatecznie do tego spotkania dwojga "JEDYNYCH" i cały najgłębszy sens dziejów jest w tym.”2  I bądź tu mądrym i pisz wiersze, bo w końcu i tak nie wiadomo, czy traktować tekst dosłownie, czy alegorycznie?!

  Reasumując, ja nikogo nie zmuszam do przyjęcia tej, czy innej interpretacji tego poematu, nawet tej, wymyślonej przez siebie. Nie podejmuję się też ocenić, która jest właściwa, i tylko wskazałem, która mi odpowiada. Odpowiada, ale to nie znaczy, że jestem nią zachwycony. Poematem również, bo w treści nużące wydają mi się powtórzenia i nadmierna egzaltacja. Miłość, ta zwyczajna, między dwojgiem ludzi i bez tego jest piękna, im prościej opisana tym bardziej zrozumiała...

Przypisy:
1 - Pnp – Pieśń nad pieśniami
2 - Biblia Tysiąclecia - http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=582


niedziela, 6 marca 2016

Kobieto, puchu marny...



  To niejako z okazji dnia kobiet...  Znalazłem taki oto komentarz na jednym z blogów: „Zważ fakt, że mężczyźni mają jakąś mściwą satysfakcję w gnębieniu kobiet i już Adam gdy zjadł jabłko winą obciążył kobietę, a starsze kobiety mają tak samo, zamiast chronić młodsze przed tym co same przecierpiały, kultywują różne okropieństwa. I tu epoka ani wiek, nie ma nic do rzeczy bo, gdyby miały było by dziś inaczej a nie jest i nigdy nie będzie, dopóki się obie płcie nie nauczą szacunku do Boga i siebie nawzajem.” Gdyby to napisała feministka, ja bym żadnej uwagi nie poświęcił, ale i blog, i treści komentarzy wykluczają feminizm.

  Mnie w tym komentarzu uderza jednak coś innego. Autorka  pisze o równości płci opartej na szacunku Boga, czyli jak rozumiem, wzorowanej na Piśmie Świętym. W Biblii jest wiele odniesień do kobiet, ale jeśli chodzi o moją znajomość tej Księgi, nie są to zbyt pochlebne odniesienia, począwszy od samej Ewy. Zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie znajdziemy przede wszystkim opisy statusu kobiet bardzo odległe od naszych dzisiejszych wyobrażeń na ten temat. Jest wprawdzie fragment, który przytoczę w całości: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie.” – list do Galatów (3,28), ale trzeba mieć świadomość tego, że on dotyczy równości kobiet i mężczyzn już w zaświatach, a nie tu – za życia na ziemi.

  Za ojca dzisiejszego Kościoła uważany jest św. Paweł i to jego opinia o kobietach na długie wieki mocno wryła się w moralność i postrzeganie płci. Posłużę się jego słowami: „Głową Chrystusa — Bóg, głową mężczyzny — Chrystus, głową kobiety — mężczyzna [1 Kor 11,3]”, „Mężczyzna — obrazem i chwałą Boga, kobieta — chwałą mężczyzny [1 Kor 11,7]” czy wreszcie „To nie mężczyzna powstał z kobiety, lecz kobieta z mężczyzny. Podobnie też mężczyzna nie został stworzony dla kobiety, lecz kobieta dla mężczyzny. Oto dlaczego kobieta winna mieć na głowie znak poddania... [podkreślenie moje][1 Kor 11:8-10]”. Gdybym ja dziś wypowiedział publicznie te słowa, zostałbym bez wątpienia przez kobiety zlinczowany. A jeśli jeszcze nie, to już na pewno po: „...starsze kobiety winny być w zewnętrznym ułożeniu jak najskromniejsze, winny unikać plotek i oszczerstw, nie upijać się winem, a uczyć innych dobrego. Niech pouczają młode kobiety, jak mają kochać mężów, dzieci, jak mają być rozumne, czyste, gospodarne, dobre, poddane swym mężom — aby nie bluźniono słowu Bożemu. [Tt 2:3-5]”

  Można się przyczepić, że to tylko słowa ojców Kościoła , przy czym celowo pomijam św. Tomasza z Akwinu, który wyrażał się o kobietach jeszcze podlej, ale przecież i Jezus traktuje kobiety obcesowo, nawet własną matkę, do której zwraca się per niewiasto (kobieto) w czym nie ma żadnego szacunku dla rodzicielki. Fakt, pogardy też nie ma, ale wyraźnie wskazuje na drugoplanową rolę kobiet. Można też wspomnieć o nierządnicy, którą chroni przed straszną śmiercią, ale przekaz kończy lakonicznym: Idź i nie grzesz więcej. Nie oszukujmy się. Religia wyrządziła wizerunkowi kobiet wiele złego, co ciąży nam (kobietom również) do dziś. Być może do ciężkich prac się nie nadają (choć znam wiele przypadków kobiet siłaczek) ale w niczym się nie pomylę twierdząc, że tak naprawdę mężczyznom w niczym nie ustępują. To, że są inne od mężczyzn tego nie podważam, ale ta inność je nie dyskredytuje. W tym miejscu nawiążę jeszcze raz do wstępu. Jeśli kobieto upominasz się o szacunek dla siebie, nie szukaj go w religii, lecz w oświeceniu. Święto kobiet ustanowiono dopiero w 1910 roku, jakby na przekór nie tylko chrześcijańskiej doktrynie...