Wielu
narzekało, że biskupi nie chcą się wypowiedzieć na temat obecnego kryzysu, że
nie chcą zagasić tej wojenki polsko-polskiej. O naiwności! Po stokroć było się
cieszyć z tego milczenia. Bo oto trafiła się okazja i w telewizyjnym orędziu
wielkanocnym, abp Gądecki dał głos i zaapelował o pojednanie narodowe. To
bezsprzecznie był apel do opozycji. Tylko do opozycji. Nie będę się specjalnie nad sensem
politycznym rozwodził, gdyż mnie to orędzie właściwie nie zaskoczyło, rzekłbym:
nihil novi.
Mnie
zbulwersowała ta część jego orędzia, którą mógłbym potraktować, jako skierowaną
osobiście do mnie. Pozwolę sobie ją przytoczyć: „Myślę tutaj szczególnie o tej
nieszczęsnej wizji świata, która nie jest w stanie wykroczyć poza to, co
widzialne i doświadczalne i niepocieszona kieruje się ku nicości, która miałaby
być ostateczną naszą przystanią, przystanią ludzkiego istnienia. Tymczasem -
jeśli wyeliminujemy wiarę w Chrystusa i jego zmartwychwstanie - nie ma wyjścia
dla człowieka, a każda jego nadzieja stanie się tylko iluzją. (...) Stajemy
ciągle przed wyborem, który można streścić w słowach: Bóg albo nic.” - (pisownia oryginalna).
Pomijam
fakt, że oczerniając tych, co nie po naszej stronie, dajemy dowód na to, że po
pierwsze ich nie rozumiemy, ściślej, dowód zupełnej ignorancji, po drugie, w
ten sposób zamiast ich zjednywać, czyni się z nich zaciekłych wrogów. Bo tu
warto abp Gądeckiemu przypomnieć, że nie w ten sposób Jezus, a później jego
naśladowca i orędownik, św. Paweł z Triasu, zdobywali rzesze wiernych. Arcybiskupowi pomyliła się ewangelizacja z krucjatą i w tym widzę, jako
przyczynę tego pomieszania z poplątaniem, zbyt długie przebywanie w biskupim
pałacu, wśród wystawnych mebli i ekskluzywnego sprzętu, czy nadmiernie
wystrojonych świątyń, w otoczeniu posługujących i czyniących pokłony. Odwrotnie
niż ci, co nie potrafią przekroczyć niewidzialnego i niedoświadczalnego, on już
nie potrafi wyjść ze strefy tej niewidzialności ducha i widzialnego przepychu. To taka sama nicość, jeśli nie
bardziej przerażająca, bo nicość za życia, którą sam potępia. Krócej i dobitniej – stracił kontakt
z rzeczywistością, widząc ją tylko czarno-białą, w dodatku z daleka i opisywaną
przez zauszników.
Opływasz
arcybiskupie w dostatki nieprzystojne głosicielowi jedynie słusznej wiary,
widzisz świat zza zadymionej szyby swojej limuzyny i śmiesz pouczać innych,
śmiesz im mówić jak mają żyć i postępować, powołując się na Jezusa i świętych Apostołów,
którzy nie mieli nic oprócz wiary, którzy żyli tylko tym, co im kto ofiarował i
zapewniam Cię, że to były tylko skromne posiłki , czasami znoszone już części
ubioru. Gorzej arcybiskupie, oni nie oczekiwali pokłonów, byli gotowi przyjąć
męczeńską śmierć z rąk niewiernych, co Tobie w żadnym przypadku nie grozi, bo
otaczasz się kordonem tych, którzy gotowi umrzeć za Ciebie, choć na to zupełnie
nie zasługujesz. Mnie tylko zastanawia, jak Ty możesz, bez wrzutów sumienia,
czytać Pismo Święte ze wskazaniem na Ewangelie, listy Pawła czy Dzieje
Apostolskie? Popłynąłeś w narkotycznym uwielbieniu tego, co niematerialne i
niedoświadczalne a jednocześnie stałeś się niewolnikiem bogactwa, przepychu,
ceremonii i sławy. W tym Twoim uwielbieniu świata niematerialnego jest tyle
pychy i zadufania, że po prostu aż nie przystoi.