czwartek, 29 września 2016

I kto tu bluźni?

  Sławomira Zatwardnickiego, teologa, znam z kilku książek. Szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna, o znamiennym tytule „Katolicki pomocnik towarzyski, czyli jak pojedynkować się z ateistą” (wydawnictwa Fronda, 2012 rok). Kupiłem, by poznać jakie „chwyty” będą wobec mnie stosować wierzący. De facto książka okazała się cenną właśnie dla ateisty, bo niemal w pełni obnaża wątpliwe niuanse teizmu i brak zrozumienia ateizmu.

  Ale ja nie o tym. Biję się w pierś, jeszcze nigdy z powodu tak poważnej celebracji, jaką jest Eucharystia, nie miałem tyle „ubawu”, choć bardziej adekwatnym byłoby określenie – zniesmaczenia. Byłem katolikiem, dostąpiłem komunii św. i zawsze mi się wydawało, że wiem czym jest Eucharystia. Wpajano mi, że to pamiątka Paschy Jezusa i jest urzeczywistnieniem więzi z Bogiem. Proste i zrozumiałe. Nie potrzeba mi było niczego innego. Nawet jako ateista, nigdy by mi nie przyszło na myśl wyobrażać sobie czegokolwiek innego, ani tym bardziej wyśmiewać się z tego sakramentu. Aż do dziś, właśnie za sprawą S. Zatwardnickiego – przypomnę – katolickiego teologa.

  W Ewangelii jest napisane: „Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: «To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę!»” [Łk, 22, 19]. Drogi Czytelniku, czy kiedykolwiek skojarzyłbyś te słowa z kanibalizmem? (sic!) S. Zatwardnickiemu i owszem tak się właśnie skojarzyło, bo cały artykuł* poświęca na to, aby tę opinię obalić. A by była jasność, uważa, że ten pogląd wcale nie wywodzi się nawet od „podwórkowego ateizmu”, za co ślę mu moje podziękowania. Szkoda, że nie wyjaśnia, skąd w ogóle mu przyszedł taki pomysł do głowy. Ja się domyślam, ale o tym cicho, o tym sza, nie będę autora wyprowadzał z błędu. W każdym razie, ja bym z tego jednego zdania Ewangelii św. Łukasza tak bulwersującego wniosku nie wyciągnął, bo choć mowa jest o Ciele, fragment „to czyńcie na moją pamiątkę” odnosi się do symbolicznego rytuału. Stąd, gdy czasami słyszę o spożywaniu pod postacią hostii Ciała chrystusowego, przechodzą mnie ciarki. A, że sprawa nie jest błaha, świadczą o tym rozpowszechniane cuda eucharystyczne, jak dla mnie – bluźnierstwo nad bluźnierstwami. Jeśli bowiem hostia byłaby prawdziwym ciałem Chrystusa, co usiłują nam wmówić orędownicy tych cudów, to można wtedy uznać, że faktycznie, przyjmujący komunię świętą są w jakiejś mierze kanibalami, choć jak udowodniono, sprawcą pojawienia się „krwi” na tych „cudownych” hostiach jest rzadko występująca i niegroźna dla człowieka bakteria, o pięknej łacińskiej nazwie Serratia marcescens, po polsku już mniej ładnie: pałeczka krwawa.

  Na szczęście S. Zatwardnicki nie odnosi się do cudów eucharystycznych i udaje mu się udowodnić, że spożywanie hostii nie jest kanibalizmem, ale tłumaczy to dość pokrętnie. Pozwolę sobie na cytat: „Przyjmowanie Eucharystii oznacza, że nie spożywa się tu „rzeczowego” daru (ciała i krwi), lecz że dokonuje się tu wejście Osoby w osobę. Żywy Pan ofiarowuje się mi, wkracza we mnie i zaprasza mnie, bym się Mu oddał tak, aby wypełniły się słowa: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.” [cytat w oryginalnym brzmieniu]. Pomijam ostatnie zdanie, z którego mogło by wynikać, że spożycie hostii jest równoznaczne ze śmiercią (sic?) Bardziej drażni mnie owo „wejście Osoby w osobę” bo też wydaje mi się niefortunne, tyle że pewnie przemawia przeze mnie zakorzenione w pamięci szkolne spaczenie. Pamiętam jak chemik na swoich lekcjach często cytował swoje ulubione powiedzonko: „ciało w ciało daje jeszcze jedno ciało”. Nie bardzo rozumiem dlaczego Eucharystia nie może mieć tylko charakteru ważnego, uświęconego rytuału, sakramentu symbolizującego połączenie się z Bogiem, ale trzeba ją koniecznie pogmatwać, tak jak to czyni S. Zatwardnicki? Dla mnie autor tego artykułu był zrozumiały, gdy kreował się na zaprzysięgłego wroga ateizmu, choć w przytoczonej we wstępie książce, wbrew tytułowej sugestii, bardziej swój gniew kieruje na „letnich” katolików. Widać ateiści nie zwracają na niego uwagi, więc uderza w „swoich” za to, że nie rozumieją i nie kultywują wiary tak, jak on od niech tego wymaga (sic!) W swoich książkach jest autentyczny, na niszowych portalach jak Fronda.pl czy pch24.pl rozmywa swój autorytet na drobne.

Przypisy:



poniedziałek, 26 września 2016

Antysemityzm, czyli jak Żydzi sami sobie winni.



  Do napisania tego eseju skłoniły mnie polemiki z Lilką N., które bez względu na poruszany przeze mnie temat, niemal zawsze kończą się na Żydach i Polakach żydowskiego pochodzenia. Dla mojej Oponentki trudno o większych zwyrodnialców, wrogów naszej ojczyzny. Postaram się nie przynudzać, choć na wstępie warto zapoznać się z definicją: „antysemityzm [gr.-łac.], wynikająca z różnego rodzaju uprzedzeń postawa niechęci, wrogości wobec Żydów i osób pochodzenia żydowskiego; prześladowania i dyskryminacja Żydów jako grupy wyznaniowej, etnicznej lub rasowej oraz poglądy uzasadniające takie działania. (za encyklopedią PWN)

  Skąd się to wzięło? Antysemityzm istniał praktycznie od zawsze, choć sama nazwa pojawiła się dopiero w XIX wieku za sprawą niemieckiego dziennikarza Wilhelma Marra. Już starożytni Egipcjanie potępiali Żydów, prawdopodobnie za ich monoteizm. Starożytni Grecy również, podobno dlatego, że Żydzi czcili głowę osła(sic!). Rzymianie, w tym Tacyt, gdyż podobno Żydzi nienawidzili cały świat, a Rzymian w szczególności. Wcale nie dziwi, skoro niemal całym światem było Imperium Romanum, a cesarz Hadrian zakazał obrzezania i Świątynię Jerozolimską poświęcił Jupiterowi.

  W czasach wczesnochrześcijańskich już od 167 roku, za sprawą biskupa Sardes oskarżono Żydów o bogobójstwo – zamordowanie Chrystusa. Po ustanowieniu chrześcijaństwa jako religię państwową (380 rok) antyjudaizm przybrał usankcjonowaną formę. Aprobowano palenie synagog, wypędzenia Żydów i konfiskaty ich majątków. Nasiliło się to w średniowieczu, gdy za sprawą wypraw krzyżowych narosła nienawiść do Żydów za wspomniane już bogobójstwo (co w konsekwencji skończyło się wielotysięcznymi rzeziami na Żydach, zarówno na zachodzie Europy jak i w Palestynie). Pojawił się też nowy aspekt nienawiści: posądzenia Żydów o rytualne mordy na chrześcijańskich dzieciach (Norwich 1144 rok). Za pomocą tortur wymuszano zeznania, w których ofiary do takich rytualnych mordów się przyznawały. We francuskim Blois, w 1171 spalono za to 31 Żydów. W XIII w. dochodzi do nowych oskarżeń, tym razem o zbezczeszczenie hostii.

  Getta dla Żydów czy noszenie specjalnych opasek, kapeluszy, to „wynalazek” średniowiecza. Zaczęto oskarżać Żydów o uprawianie czarnej magii, paktowanie z diabłem czy wreszcie o trucie wody i wywoływanie pandemii. Do tego doszedł dość specyficzny proceder. Lichwa jako taka była zakazana, ale z tego zakazu zwolnieni byli właśnie Żydzi. Skutkiem czego żydowscy lichwiarze szybko się bogacili, co tylko potęgowało nienawiść. Inna sprawa, że bardzo często owi lichwiarze zostawali oskarżeni o jakieś przestępstwo i majątki tracili. Żydów zaczęto też oskarżać o inspirowanie masonerii i antyklerykalizm, co ma zresztą miejsce do dziś.

  Wiek XX tylko potęguje te stereotypy. Katolicki, protestancki, a także prawosławny antyjudaizm często usprawiedliwiał postawy antysemickie i był podłożem antysemityzmu politycznego. Tu warto przypomnieć, że w 1905 roku rosyjska ochrana cara spreparowała broszurę pt.: "Protokoły Mędrców Syjonu". Pseudodokument, którego przesłanie o żydowskim spisku jest niestety wciąż żywe i traktowane na poważnie! W czasie rewolucji w Rosji (1917-22) uknuto stereotyp żydokomunisty. W latach 20 XX wieku ten stereotyp utrwalił się również na zachodzie stając się istotnym elementem ideologii nazistowskiej. Antysemityzm osiągnął swoje apogeum w latach 30, kiedy stał się istotą polityki III Rzeszy. Warto dodać, że na znaczny wzrost popularności tej idei miał napływ niemieckiej ludności z krajów nadbałtyckich. Taki był m. in. rodowód jednego z głównych ideologów i teoretyków antysemityzmu niemieckiego - Alfreda Rosenberga. W ZSRR antysemityzm nasilił się za sprawą konfliktu Trocki – Stalin. To właśnie wtedy rozpowszechniano wiele takich teorii spiskowych. Na czas wojny antysemityzm zniknął z polityki, jednak po powstaniu państwa Izrael w 1948 roku rozkwitł z nową siłą. Do 1953 roku zamordowano w Rosji radzieckiej kilkuset ludzi polityki i kultury pochodzenia żydowskiego. Celowo pomijam Holokaust i wszystko, co się z nim wiąże, bo to zagadnienie wymaga równie obszernego tekstu.

  Jak jest obecnie? Wydawałoby się, że po doświadczeniach II wojny światowej, antysemityzm powinien zniknąć z ludzkiej świadomości. Dlaczego tak się nie stało, przynajmniej w naszym kraju? Przyczyn jest kilka. Od 1944 roku daje się zauważyć znaczny wzrost udziału polskich działaczy lewicowych i komunistycznych pochodzenia żydowskiego we władzach PRL. Krzysztof Szwagrzyk, badacz z IPN-u określił tę liczbę na 167 wśród 450 etatów tylko w ścisłym kierownictwie Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego. Cały udział Polaków żydowskiego pochodzenia w aparacie bezpieczeństwa szacuje się na 50 procent. Ma to jednak swoje uzasadnienie (nie mylić z usprawiedliwieniem). Polska inteligencja, zdziesiątkowana wojną, była, delikatnie mówiąc, zdystansowana do nowej władzy. To miejsce wypełnili żydowscy komuniści ze wschodu. Nikt dziś nie neguje faktu, że tak znienawidzony aparat bezpieczeństwa miał w swoich szeregach właśnie Polaków żydowskiego pochodzenia. Nie sposób więc udawać, że pewne aspekty antysemityzmu miały swoje logiczne uzasadnienie.

  Pozwolę sobie przytoczyć słowa Ludwika Hirszfelda: "Największą tragedią Żydów nie jest to, że ich antysemita nienawidzi, ale to, że łagodni i dobrzy ludzie mówią: porządny człowiek, chociaż Żyd". Nie da się ukryć, że dla niektórych z tych ludzi ich pochodzenie narodowe jest rodzajem niezawinionego przekleństwa. Blisko trzydzieści wieków pielęgnowania nienawiści do Żydów i wszystkiego, co żydowskie, nie da się przekreślić kilkoma deklaracjami czy tłumaczeniem, że antysemityzm jest podły i nieuzasadniony. Wprawdzie zjawisko otwartego, wojowniczego antysemityzmu stało się w naszym społeczeństwie marginalne, ale nie oznacza to, że jest zupełnie nieobecne. Szczególnie dziś, w dobie anonimowości w necie.

  Trudno wytłumaczyć, a tym bardziej uzasadnić taki stan rzeczy, w którym  ciągle istnieje krąg osób, reagujących na słowo Żyd negatywnie czy wręcz  agresywnie, nie stroniąc od używania inwektyw i bazując na nieuzasadnionych mitach.  Jest to o tyle irracjonalne, że większość z nich nazywa się chrześcijanami, którzy powinni miłować bliźniego swego, jak siebie samego. Okazuje się, że ma tu znaczenie jakiej ów bliźni jest narodowości. Bo czy ci sami ludzie reagują w podobnie negatywny sposób na słowo Eskimos, Papuas, Chińczyk? Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Żydzi to doskonała nacja do obwiniania za wszystkie nieszczęścia tego świata. Tak było niemal zawsze, tak wciąż jest teraz i kto wie, jak długo jeszcze będzie.

  Jest jeszcze jedno dziwne źródło antysemityzmu. Argumentacja społeczno-ekonomiczna. Utarł się pogląd, że Żydzi i ludzie pochodzenia żydowskiego to element pasożytniczy i destrukcyjny w społeczeństwie. Jeśli w nim jest źle pod względem ekonomicznym, to winni temu są Żydzi. Zamiast szukać przyczyn złej gospodarki, znacznie prościej jest zrzucić winę na Żydów, mimo, że paradoksalnie ten stan w równym stopniu dotyka samych Żydów. Zły kapitalista Polak nie staje się powodem traktowania wszystkich Polaków jako złych, lecz jeśli złym jest kapitalista Żyd, to już powód, aby uznać za takich wszystkich Żydów. W moim odczuciu nie ma nic bardziej prymitywnego, jak wrzucanie całej nacji do jednego worka. I to dotyczy wszystkich narodów. 



sobota, 24 września 2016

Odgrzewane kotlety.



  Miałem znów problem, gdzie notkę umieścić. Ponieważ jednak poruszam problemy moralne, zdecydowałem, że na tym blogu.

  Bo nie mam tu na myśli samego problem, czyli aborcji, a dyskusję wokół niej. Już o to postarają się zwolennicy całkowitego zakazu aborcji, aby kobiety, i tylko kobiety, nigdy nie miały powodów do spokoju. O to zadbają faceci w czarnych sukienkach, ze znanego mema o Polskim Towarzystwie Ginekologicznym. Nawiasem mówiąc, śmieszy mnie też lament liberalnych mediów z powodu odrzucenie projektu liberalizującego aborcję. Te czasy, ten rząd i tak ewidentne wpływy hierarchów kościelnych, świadczą o tym, że ten projekt w chwili jego powstania był już skazany na porażkę.

  Natomiast gdy czytam refleksje publicystów po prawej stronie mediów, nawet oni raczej złudzeń nie mają, co do tego, że zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej nie ma szans. Tyle, że ten projekt musiał zostać oddany do prac w komisji. Bo PiS, posługując się metaforą, znalazło się między młotem a kowadłem i to na własne życzenie. Zabiegając o poparcie środowisk religijnych, coś tam mgliście obiecywał w tym temacie, ale ma jednocześnie świadomość, że spełnienie tych obietnic przysporzy mu jeszcze więcej wrogów niż ma do tej pory. Feministki są bardziej zdeterminowane niż KOD i nawet obdarzenie ich epitetem „morderczyń” na nie wpływu nie ma.

  Pozwolę sobie na osobistą opinię w tej materii. Chciałbym bowiem zwrócić uwagę na paradoksalnie niemoralny aspekt ustawy o całkowitym zakazie aborcji.  Ów paradoks wynika z paragrafu mówiącego, że „Nie popełnia przestępstwa (…) lekarz, jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego [podkreślenie moje] niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego”. Bo chciałbym wiedzieć gdzie przebiega granica „bezpośredniego” a „pośredniego” niebezpieczeństwa? Ta nieprecyzyjność spowoduje, że ginekolog w każdej sytuacji ingerowania w ciążę, będzie musiał się liczyć z koniecznością tłumaczenia się przed prokuratorem. Pozostanie mu bierne przyglądanie się cierpiącej kobiecie i nienarodzonemu, co jak mniemam, dla jego sumienia i tak będzie mało komfortowe, bo nie po to wybrał tę specjalizację. W podobnej sytuacji znajdzie się w obliczu innych paragrafów: „Kto powoduje uszkodzenie ciała dziecka poczętego lub rozstrój zdrowia zagrażający jego życiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.” i „Jeżeli sprawca czynu (…) działa nieumyślnie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.” To nic innego jak zakamuflowany zakaz badań prenatalnych, nawiasem mówiąc, też potępianych przez Kościół, choć właśnie te badania niejednokrotnie mogą uratować życie nienarodzonego lub uchronić go przed kalectwem.

  Całkowity zakaz aborcji ma jeszcze inne niemoralne aspekty. Wymieniłby tu nakaz donoszenia ciąży w wyniku gwałtu, dokonanego niejednokrotnie na nieletnich (innymi słowy na dzieciach), często kazirodczego. Do tego trzeba dodać potencjalny, paniczny strach ciężarnych kobiet przed nawet najzwyklejszym przeziębieniem, jazdą na rowerze czy większym wysiłkiem fizycznym. O tym, czy poronienie z tych powodów mogłoby być uznane za nieumyślne, będzie przecież decydował prokurator. I nawet jeśli już uzna dany przypadek za nieumyślny i tak temu będzie towarzyszyć trauma. Ba!, grozić będzie kobietom jeszcze kolejna groźba – za używanie środków antykoncepcyjnych, bo przecież w ta ustawa uznaje się za początek życia już samo zapłodnienie.

  Ja mam świadomość, że ten temat to przysłowiowe i tytułowe „odgrzewanie kotletów”. Ja nie bardzo rozumiem komu i po co to jest potrzebne? Są tylko dwa wytłumaczenie. Potrzebny jest temat zastępczy w dobie kryzysów politycznych albo nieustające próby uczynienia z naszego kraju katolickiego kalifatu. Obie przyczyny też można uznać za amoralne.

PS. Polska dziś to dziwny kraj. Sześciolatki nie powinny jeszcze chodzić do szkoły, ale dwunastoletnie dziewczynki powinny rodzić (sic!) [z fb]



sobota, 17 września 2016

Szatan



  Upadły anioł, postać personifikująca zło w trzech głównych religiach monoteistycznych, mający w zamiarze Boga być oskarżycielem, który się Bogu zbuntował, pociągając za sobą inne anioły. Ogólnie, pisany z małej litery jest też synonimem słowa „diabeł”. Judaizm nadał mu przydomek „szpetny”, co spowodowało, że jego niewidzialną postać maluje się jako wyjątkowo szkaradną, choć czasami przybierającą już widzialną formę powabnej kobiety czy przystojnego amanta, kusicieli do grzechu.

  Tak naprawdę nikt go nie widział, mimo to wiemy o nim bardzo dużo, nawet na tyle, że powstała dziedzina, niemal naukowa, zwana demonologią. I choć musiał wg chronologii powstać dużo wcześniej, pojawił się na ziemi wraz ze stworzeniem pierwszego człowieka, ewidentnie na tegoż człowieka zgubę. Zły duch, we wszystkich religiach, stał się odzwierciedleniem zła całego świata. Stąd nic dziwnego, że przyjęło się go winić za wszystkie złe postępki człowieka. Gdyby nie podszepty szatana, na które jesteśmy wybitnie wręcz podatni, człowiek byłby tylko ucieleśnieniem dobra, przepełniony miłością do Boga, siebie nawzajem i wszystkiego, co Bóg stworzył. I tu pierwszy problem, bo przecież tego szatana też stworzył. Wiem, wiem, sam wybrał rolę szatana, ale gdyby uznać... (nie będę mącił).

  Szatan, tu sorry za sarkazm, ma przerąbane. Właśnie dlatego, że jako istota duchowa, gdy był jeszcze dobrym aniołem, miał okazję poznać Boga najbliżej jak to było możliwe, czego człowiek za swego życia nigdy nie dozna. Kolejny problem, bo okazuje się, że możliwość oglądania oblicza Boga nie chroni przed pychą, co znaczy, że w tym niebie nie będzie wcale tak lekko. Jak tu pozbyć się pychy, gdy się ją całe życie na ziemi kultywowało? To jest bardziej zagmatwane, ale też nie będę mącił. W związku z tym, zaprzaństwo szatana zostanie nieodwracalnie ukarane zatraceniem w dni Sądu Ostatecznego, inaczej mówiąc – bez szans na prawo łaski. Według teologów chrześcijańskich szatan może oddziaływać na człowieka na wiele różnych sposobów, choć najczęściej polega to na kuszeniu do złego, czyli do grzechu. Wedle tychże samych teologów szatan nie ma mocy twórczej, nie może mieć władzy na ludzką wolną wolą, ani nad ludzkim intelektem oraz nie może znać ludzkich myśli. Ma za to możliwość ingerować w pamięć, wyobraźnię i zmysły, co stoi w jakieś sprzeczności do poprzedniego zdania. I o dziwo, choć jest istotą niematerialną może podobno zadać fizyczny, realny cios, wydobywać z nas przeróżne, najczęściej przeraźliwe dźwięki, może nas nękać uciążliwymi i niejednokrotnie śmiertelnymi chorobami, choć to znów stoi w sprzeczności do wspomnianej niemocy twórczej. Ale kto by się tam przejmował takimi drobiazgami.

  Ano właśnie. Takich sprzeczności okazuje się być multum i tym ich więcej, im bardziej wgłębiam się w demonologię. Nie będę się rozdrabniał, wspomnę tylko o kilku najbardziej mnie zastanawiających. Zacznę od najważniejszej. Nie potrafię zrozumieć motywu unicestwienia tego paskudztwa dopiero na Sądzie ostatecznym, skoro i tak jest mu przewidziany nieodwracalny koniec, powtórzę, bez prawa łaski ani szans na poprawę. Jakiż piękny byłby ten świat, bez tych podłych stworów. W tym kontekście dziwnie brzmią słowa modlitwy „Ojcze nasz”, z nigdy niespełnioną prośbą: „i nie wódź nas na pokuszenie”. To rodzi kolejną wątpliwość. Jakże często słyszę i czytam, że dobro jest od Boga, zło od szatana. Skoro jednak ten dobry Bóg, nie chce tego zła usunąć, nie jest to takie jednoznaczne ani oczywiste. Pewnie w odpowiedzi usłyszę: nikt nie zna Jego zamiarów, co i tak tych wątpliwości nie usuwa, ba!, raczej je wzmacnia, bo jeśli są jakieś zamiary, autorem zła niekoniecznie musi być szatan. Taaak, ta ostatnia konkluzja to pewnie też podszept samego szatana. Tu mi się nasuwa kolejna „prawda” o szatanie. W niczym nie jest podobno tak doskonały jak w tym, że pozwala w siebie nie wierzyć (sic!) To, co w oczach wierzących, jest absolutnym przejawem łaskawości Boga, czyli możliwość niewiary w Jego istnienie, w tych samych oczach, w odniesieniu do szatana, jest najbardziej przewrotnym i grzesznym majstersztykiem.

  Nad problemem zła i dobra łamali sobie głowę nie tylko teologowie ale i filozofowie, i prawdę powiedziawszy, nikt z nich nie znalazł w pełni zadawalającej odpowiedzi. Nawet etyka nie jest w stanie jednoznacznie określić czym jest zło a czym dobro, a co dopiero odnaleźć ich źródła. Niestety, w niczym nie pomaga nawet personifikacja tych moralnych stanów. W mojej ocenie, ta wspomniana personifikacja ma tylko usprawiedliwić nasze dobre, a przede wszystkim złe uczynki. Innymi słowy, człowiek byłby nieskazitelnie dobry, gdyby nie ten podły i przebiegły szatan. Jak tu nie popełniać nawet drobnych złych uczynków, kiedy ten padalec stale nam podkłada kłody pod nogi, o które nie sposób się nie potknąć. Na szczęście człowiek, chrześcijanin, a w szczególności katolik, wymyślił na szatana jeszcze bardziej przebiegły sposób. Spowiedź świętą i żal za grzechy. Nic to, że w czasie tego żalu obiecujemy solennie – już nigdy więcej – wszak szatan i tak na nas czyha z tymi samymi pułapkami, w które wpadamy z taką samą beztroską jak za pierwszym razem. Ten mechanizm, grzech – spowiedź – pokuta – grzech, jest największą niekonsekwencją jaką można sobie wymyślić. Z oczywistych względów człowiek nie jest temu w pełni winien. Winny jest szatan, którego wszechmogący Bóg unicestwi dopiero w dzień Sądu Ostatecznego.

  Jest takie powiedzonko: cierp ciało, kiedyś chciało. Tego w żaden sposób nie można odnieść do duszy. Wierzącemu rozterki i cierpienie duszy zafundował sam Stwórca. 

PS Autorem obrazka jest Gustave Doréo, pochodzi z Domeny publicznej:
https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=325028



niedziela, 11 września 2016

Znak pokoju?



  Na drugim blogu pisałem o burzy, jaką w sferze polityczno-społecznej wywołał list Zbigniewa Hołdysa. Niestety, na niwie etyczno-moralnej jest równie, jeśli nie bardziej tragicznie. Wszystko przez, zdawałoby się najbardziej chrześcijański gest wobec bliźniego, jaki można sobie wyobrazić – przekazywanie sobie znaku pokoju.

  I się porobiło niemal jak na wojnie, przy czym to dotyczy przede wszystkim, jeśli nie tylko, środowisk katolickich w Polsce. Przywołuje się przy tym największe autorytety świata katolickiego, które pewnie nie chciałby brać w tym udziału. Fakt, wołanie o ów chrześcijański gest dobiegło ze strony środowisk LGTB, co samo w sobie jest być może kontrowersyjne, ale czy naganne? Kościół boi się tych środowisk, choć podobno jest w jakiś sposób je uznać, jeśli nie czynią „zamachu” na tradycyjne wartości chrześcijańskie jaką jest rodzina i jeśli nie uprawiają seksu. Tu mi się nasunął symptomatyczny dowcip z blogu Jarosława Makowskiego: „Kiedy prostytutka przychodzi do spowiednika, chce rozmawiać o Bogu. Gdy do spowiednika przychodzi ksiądz, chce rozmawiać tylko o seksie .”

  Dla konserwatywnych ośrodków katolickich głównym wrogiem są jednak nie tylko środowiska LGTB, ale również ci bardziej liberalni katolicy, skupieni wokół Kościoła otwartego, reprezentowanego przez „Tygodnik powszechny” czy „Więzi”, oraz podobno wokół niekatolickiej „Gazety Wyborczej” (sic!). Na tym Kościele otwartym nie pozostawia się suchej nitki i gdy czytam artykuł Marzeny Nykiel w wPolityce.pl, mam wrażenie, że nawet ateiści nie byli tak obsmarowani jak właśnie ten otwarty Kościół. Jest w tym artykule nawet nawoływanie by „Tygodnikowi powszechnemu” odebrać przymiotnik „katolicki”. Przyznam, że zdumienia przecierałem oczy, bo o tak ksenofobiczny i obrazoburczy portal jak Fronda.pl (też katolicki) nikt z tych kręgów Kościoła konserwatywnego nie ma pretensji. Za to „Tygodnik powszechny” uważa się za siedlisko słabszych i nieuformowanych katolików, lubieżników, zdrajców i gorszycieli (sic!). Przypomnę, wszystko to z powodu jednego zawołania do przekazania sobie znaku pokoju.

  Jest gorzej. Oto nie kto inny jak sam kardynał Dziwisz zabrał głos w sprawie. Człowiek, który przeciwstawił się woli samego św. Jana Pawła II potępia ten gest, jakby pochodził od samego diabła. Stwierdził, że akcja przekazywania sobie znaku pokoju ma na celu przykrycie osiągnięć ŚDM, choć ja tu żadnego związku nie widzę. Jeśli już, to na ŚDM też akcentowano pojednanie ze środowiskami LGTB choć oczywiście bez przyzwolenia na małżeństwa i seks. A jeśli tak bliżej przyjrzeć się kapłanom, przedstawicielom Kościoła, których dał poprzez powołanie, podobno sam Bóg, to może się okazać, że istnieje tam całkiem spora grupka, mająca inklinacje homoseksualne. Że wspomnę abp. Petza, reszty nie będę wymieniał z nazwiska, by nie być posądzony o nadmierny antyklerykalizm. Ale na tym samym portalu wPolityce.pl znalazłem artykuł „Homoseksualizm w Kościele”. Polecam, bo krótki i dość jednoznaczny w swej wymowie. Tu tylko nadmienię, że tę liczhomoseksualistów szacuje się w granicach 25 – 40 procent (sic!)

  W świetle ostatnich wydarzeń, owo sakramentalne „przekażmy sobie znak pokoju” brzmi wręcz ironicznie i szyderczo. Oby tylko nie doszło do jawnego rozłamu w polskim Kościele jak kiedyś w Niemczech, za czasów Lutra, choć tam chodziło o coś zupełnie innego.