niedziela, 30 października 2016

Wszyscy Święci mają bal...



  Nie lubię żadnych świąt, a powoli zaliczam do tego nawet niedziele. Jeszcze gdy pracowałem, to te świąteczne dni kojarzyły mi się z odpoczynkiem od pracy, co w moim przypadku i tak było śmieszne, bo z racji funkcji i grafiku, najczęściej w święta pracowałem, choć już na pewnym luzie.

  Ta niechęć do świąt zaznacza się właśnie we Wszystkich Świętych, które to poprzedza ideologiczna wojna o Halloween. Wojna, której kompletnie nie rozumiem. Większość z tych, co chcą się bawić w ten dzień, nawet nie rozumie znaczenia tych obrzędów, a mimo to są określani mianem przywołujących diabły tak, jakby w rozumieniu chrześcijaństwa, na co dzień ich nie brakowało. Tych realnych i tych duchowych. Jeszcze idiotyczniej wygląda ta walka z Halloween jeśli uzmysłowić sobie, że za dwa miesiące rozpocznie się okres kolędowania ludowych jezusków, aniołków, herodów oraz oczywiście diabłów i śmierci z kosą. Ci sami, którzy przed Halloween grzmieli niczym belfrzy w szkołach jak za czasów „Wspomnień niebieskiego mundurka”, łaskawym okiem i dobrodusznym uśmieszkiem propagować będą to pobożonarodzeniowe kolędowanie z przebierańcami.

  A samo Wszystkich Świętych? Toż to już wręcz jarmarczny odpust. Zanim dojdę do bramy cmentarnej  muszę minąć kilometry straganów już nie tylko ze zniczami i wieńcami. Odpustowe pierniczki, pokraczne baloniki, koszmarne „zabawki” nie wyłączając plastykowych bohaterów telewizyjnych „bajek” na dobranoc. Wszędzie szmira i tandeta, różaniec obok pistoletu na kapiszony, tylko pieniądze prawdziwe, z rączki do rączki, bez kasy fiskalnej. Na cmentarzu tłok, ludzie snują się niby w skupieniu, ale jak tak się przysłuchasz ściszonym rozmowom..., plota za plotą o cioci z hameryki, która podobno wystroiła się jak stróż w Boże Ciało. Za to dziadek podobno ledwo trzyma się na nogach i tylko nie wiadomo czy ze starości czy będąc pod wpływem. I właściwie powinien już tu być na tym cmentarzu na stałe, obok babci. Przynajmniej nie będzie trwonił rodzinnej kasy na gorzałę, a wnukom przydałoby się jego mieszkanie. I wreszcie jest, grób tej babci, świeć Panie nad jej duszą, która całe życie gderała nad uchem dziadka, przez co się rozpił. Trzeba zapalić znicz, odsuwając na bok te mniej okazałe, bo nasz jest przecież przepiękny, odmówić modlitwę za duszę zmarłej, która trzy razy w tygodniu chodziła do kościoła, ale kto wie, może jej dusza wciąż w czyśćcu za to gderanie. A później powrót do plotek, bo o polityce nie wypada. W Dzień Zaduszny dobrze wrócić na ten cmentarz, bo nie wiadomo, czy złodzieje nie pokradli sztucznych wieńców i co lepsze znicze, by zahandlować nimi za rok. Tylko trzeba uważać by nie przechodzić obok kontenerów na śmieci, bo tam sodomia i gomoria. Zepsujemy sobie „estetyczne” wrażenia po szmirze na grobach.

  Jest jeszcze jeden przykry aspekt tych świąt. Podróże. To dopiero masakra. Jedziesz odwiedzić cmentarze nie mając pewności czy na nich nie zakotwiczysz na stałe. W optymistycznym wariancie mandacik albo wielogodzinne korki. Stały stres i na dodatek, jako kierowca, nie masz szans utopić go w wódce, bo kontrole niemal na każdej ulicy i drodze. A tego nie da się w żaden sposób rozwiązać. Mus to mus, we Wszystkich Świętych musisz podpisać listę obecności przy grobie. Inaczej rodzina cię obgada. Że empatii i szacunku w Tobie nie ma do zmarłych. Tak jakby im, zmarłym na tym rzeczywiście zależało. Nawet nie im, a prochom, które po nich pozostały. Nawet nie będzie się liczył fakt, że raz na tydzień przychodzisz nad ten grób. Obyczaj chrześcijański każe, więc w ten dzień nie ma zmiłuj się.

  W ten dzień, wszelkie gadki o kulturze śmierci idealnie wpisują się w chrześcijaństwo. Żadna kultura, żadna religia nie zrobiła ze śmierci takiego biznesu, bo przy okazji datki sypią się obficie a kwesta jedna obok drugiej. Choć teraz powstaje konkurencja, właśnie Halloween, więc trzeba z nim walczyć, nawet strasząc egzorcyzmami, bo gra idzie o grube miliony. Pamięć o zmarłych jest tu tylko dodatkiem...


wtorek, 25 października 2016

Jakem Faryzeusz



  Chyba bardziej celnego eseju, odnośnie postaw pewnych moralistów katolickich nie mogłem się spodziewać. W niedzielę czytana była w kościołach przypowieść o Faryzeuszu i Celniku. Uprzedzę, nie mam się ani za jednego, ani za drugiego. Po prostu się nie modlę, ale...

  SJ Krzysztof Osuch w eseju „Faryzeusz i celnik”1 dokładnie opisuje, o co w tej przypowieści naprawdę chodzi. Modlitwa pierwszego: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam.”, modlitwa drugiego: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika.” Jestem przekonany, że gdyby przeprowadzić ankietę wśród wierzących, szczególnie tych najbardziej gorliwych, dziewięćdziesiąt dziewięć procent do postawy Faryzeusza się nie przyzna. Ja, choć jestem niewierzący powiem o sobie tak: mam w sobie coś z tego padalca – wprawdzie nie jestem jak złoczyńcy (jest jeden mały wyjątek, ale o tym cicho, o tym sza), ani jak ten celnik – czasami tylko bywam potwornie uparty.

  K. Osuch wyjaśnia: „Adresatem przypowieści o faryzeuszu i celniku są „niektórzy”. Są to ci, którzy ufają sobie i są przekonani o swojej sprawiedliwości. Cechuje ich także pogardzanie innymi [podkreślenie moje]. Jezus w tej przypowieści mocno piętnuje zarówno pogardzanie innymi, jak i uważanie siebie za sprawiedliwego w oparciu jedynie o swoje dobre uczynki.” Od siebie bym dodał przekonanie o swojej wyższości. Faryzeusz wyróżnia się pobożnością i rygoryzmem wobec innych. Nie zająknie się ani jednym słowem na temat swoich grzechów, szczególnie pychy, a pychę ma wrodzoną. Będzie wyliczał swoje zasługi ale przede wszystkim winy innych. To ostatnie szczególnie dobrze mu wychodzi. Dla nich, taki jak ja, to ktoś bez serca, sumienia i duszy, człowiek dążący do grzesznego zaspokojenia swoich potrzeb, a przy okazji siejący zgorszenie wokół. Mąci sumienia faryzeuszy i za to jest godny największego potępienia. O tym osobiście przekonałem się na jednym z blogów. Okazało się nawet, że to ja jestem winien całemu złu tego świata, tylko dlatego, że ośmielać się mieć zdanie odrębne w kwestiach moralnych i szeroko pojętej etyce, choć nikomu nie narzucam ich na siłę. Faryzeusza nic nie przekona, dla niego jest ważne tylko jego święte oburzenie i jeszcze świętsze przekonanie o swoje wyższości.

  Takie slogany jak: „Sporej części społeczeństwa pomieszały się wartości. Zdeprecjonowało się u nich pojęcie wolności, które zmierza w odwrotnym kierunku niż powinno. Jakby tego było mało, to ci, wydawałoby się, że bardziej "kumaci" , okazują się zwykłymi blagierami, przeinaczają wszystko, co się da. Wywracają świat do góry nogami, przekazując kłamliwe i obraźliwe treści, przeinaczając dobre intencje w obronie własnych fałszerstw i domniemań i wreszcie, stając się likwidatorami prawdy, usiłują przeforsować przekonania sprzeczne z Bożym prawem (...)” czy „Znajomy mówi - "jak się bzyka to niech ponosi konsekwencje... taki tekst to normalka – moralność jest po stronie Autorki. I wtóruję inni: „Sama już nie wiem- czy to jest szczyt głupoty, czy to jest szczyt egoizmu; a może jedno i drugie odebrało rozum takiej osobie.”, czy równie piękne „A kysz, diabelskie pomioty! (mam na myśli te, które powinny rodzić, a usuwają dla wygody)! Uczestniczki "Czarnego marszu" - idźcie po rozum do głowy, bo go wam brakuje!”2 Wylały na blogu i w komentarzach swoją moralną wyższość i świętość, by wieczorną modlitwę rozpoczynać od słów „Dziękuję ci Boże...”

  K. Osucha we wnioskach pisze: „(...) winniśmy być wyostrzyć uwagę, gdy wzbiera w nas faryzejska pewność siebie; gdy smakuje nam uczucie górowania nad tymi, którzy wydają się nam wielkimi grzesznikami. Nie jest dobrze, gdy oskarżając innych i mówiąc Bogu, jakie to zło czynią inni, chcemy „zapunktować”, chcemy w taki marny sposób (wstrętny w oczach Boga) wydać się lepszymi i sprawiedliwymi w obliczu Boga!” W tym miejscu można mi zarzucić, że właściwie mam tak samo. Wytykam wady innych. Z małą różnicą. Nikomu nie narzucam swojej wizji moralności, nikomu nie nakazuję żyć tak jak ja żyję, nikogo nie nazywam „diabelskim pomiotem”, a co najważniejsze, nie dziękuję Bogu, że pozwolił mi nabluzgać innym i przez to poczuć się świętym...

Przypisy:
1 -
http://www.katolik.pl/faryzeusz-i-celnik,27280,416,cz.html
2 – przez grzeczność nie podam źródła tych cytatów.


czwartek, 20 października 2016

Feminizm w wersji dla katoliczek



  Ostatnio zrobiło się dość głośno o feminizmie. W przewadze feminizm zaczyna mieć znaczenie pejoratywne, uwypuklane szczególnie przez polski Kościół katolicki. Już nie ateizm jest największym zagrożeniem tegoż Kościoła, a są nimi coraz bardziej zdecydowanie feministki! Moim zdaniem jest w tym tylko drobna cząstka tego, co zwykliśmy określać prawdą. Będzie ostro, więc bardziej wrażliwym zalecam przed lekturą wzięcie czegoś na uspokojenie, albo przynajmniej duży dystans do tekstu.

  Aby nie było, już na początku wyjaśnię, iż mam pełną świadomość istnienia grupy feministek, które zaliczyłbym do grona ekstremalnie ortodoksyjnych, właśnie w znaczeniu pejoratywnym. One są gotowe udowodnić, że Kopernik był kobietą, co wcale nie jest trudne, zważywszy na fakt, że malowane wizerunki tego znakomitego gościa przedstawiają go gładko ogolonego, z długimi włosami i w kiecce. Tym feministkom marzy się matriarchat w skrajnym wydaniu.  Ale ja nie o takich feministkach chciałem pisać. Ba!, raczej wcale o feministkach.

  Coraz częściej widoczna jest przepaść między dążeniem kobiet do życia publicznego i zawodowego, a tym, jaką rolę dla nich przeznaczył Kościół, gdzie istnienie kobiety może być realizowane tylko w macierzyństwie i dbaniu o najwyższą wartość, jaką ma być rodzina. A feminizm, już niejako z definicji, jest tak naprawdę dążeniem do równouprawnienia kobiet, zarówno w życiu politycznym jak i społecznym. I z tym właśnie Kościół ma największy problem. Bo jeśli ona zajmie się polityką, sprawami społecznym innymi niż przykościelne, a nie daj Boże, zechce się realizować zawodowo, no to kto ma zająć się tą rodziną? Facet?! Przecież według tegoż Kościoła ten jest przeznaczony do „wyższych” celów. Ma zapracować na tę rodzinę i dbać o jej właściwy światopogląd, najlepiej poprzez rygor. A że czasami przepija tę wypłatę, albo jest kompletnie nieudolny w kształtowaniu tego światopoglądu, to już ewidentnie wina kobiet, które nie potrafią nakierować swojego małżonka na właściwe postępowanie. Innymi słowy nie potrafią zadbać o ognisko domowe, do czego zostały stworzone.

  Ten pogląd został w katolikach, przede wszystkim zaś w katoliczkach tak mocno zakorzeniony, że jakikolwiek feminizm, nawet w swej najłagodniejszej formie, jest diabłem wcielonym. Mówienie o jakimkolwiek równouprawnieniu to zamach na „Boski porządek świata”. Zalazłem również takie uzasadnienie: to uwłaczanie kobiecości (sic!) Czy nie wystarczy im, że mają już prawo wyborcze? Czy nie wystarczy im, że mogą się modlić o zdrowie polityków (albo o chorobę dla tych, których nie lubią, co oczywiście wykluczam)? A to, że czasami (nawet często) facet porzuca taką kobietę, często dlatego, że zbyt gorliwie się modli i zbyt kategorycznie przestrzega boskie przykazania w sferach, nazwijmy to łóżkowych, jest już zupełnie bez znaczenia. Według kościelnych kaznodziei winna temu jest sama kobieta, bo widać jeszcze zbyt mało gorliwie się modliła, bo nie udało się jej wpoić mężowi miłości do Boga a ta jest przecież ważniejsza niż miłość ziemska. A że czasami taki nabuzowany alkoholem gnojek (tu przypomnę: mężczyzna, jako rodzaj bardziej predysponowany do wzniosłych celów) czasami da jej po pysku... Nic to, przecież cierpienie jest taką samą wartością jak rodzina. Czasami mam wrażenie, że większą niż rodzina, ale to tylko moje osobiste wrażenie. Powinna być mu, swemu ziemskiemu panu wdzięczna, że staje się męczenniczką za wartość jaką jest ta rodzina.

  Zgoda, te przytoczone aspekty katolickiego pojęcia roli kobiety są przejaskrawione, choć tylko odrobinę. Statystyki rozwodów, ilości kobiet maltretowanych w rodzinach, mówią same za siebie. Jeśli do tego dodać mniejsze zarobki kobiet na tych samych stanowiskach, co mężczyzn, jeśli uwypuklić negatywny stosunek do ich zatrudniania, właśnie z powodu macierzyństwa, które niweluje niejednokrotnie większą wiedzę i zdolności organizacyjne kobiet, to mamy do czynienia z jawną, w pełni przez Kościół sankcjonowaną – dyskryminację kobiet. A w samym Kościele? Ja już pominę sprawy kapłaństwa, kiedy to de facto więcej jest kobiet w kościele na mszy św. niż mężczyzn, a ta przewaga jeszcze bardziej uwypukla się w organizacjach przykościelny, bo to sprawy doktrynalne Kościoła, ale żeby nawet dyskryminować dziewczynki i zabraniać im ministrantury, w sytuacji kiedy chłopcy muszą się ubierać w sukienki (czysty gender)?!

  Konkludując, dla Kościoła feminizm kobiet kończyć się ma na rodzicielstwie i macierzyństwie, i dla wielu katoliczek jest to jedyny sens życia. Ja go nie mam zamiaru wyśmiewać. Nic więc w tym dziwnego, że istnieje, właśnie wśród nich, taki opór wobec Konwencji zapobiegania przemocy w rodzinie czy wobec przeciwników projektu całkowitego zakazu aborcji według projektu Ordo Iuris. Ja mam jednak złe wieści dla Kościoła. Coraz więcej młodych kobiet nie godzi się na taką rolę, jaką On proponuje. Kościół nie chce słuchać tych coraz ambitniejszych, nie dopuszcza do dyskusji o Nim samym, a bez większego uczestnictwa kobiet, w końcu straci swój autorytet. Dzisiaj nie pomoże nawet reforma programu nauczania, mającego być nastawionym na promowanie chrześcijańskich wartości.


poniedziałek, 17 października 2016

List do Pani K.



  Tytułem wstępu. Tezę, że ateiści są winni całego zła w tym kraju wysunęła pewna Pani K. na swoim blogu. Odpisałbym w komentarzu, ale tekst za długi i przydałoby się oświecić przy okazji innych wrogów ateizmu. Muszę zarzuty wyszczególnić, aby było jasne czemu jest on, ateizm, winien:
- ze wszech miar destrukcyjne narzucanie swoje wizji świata, używanych przez niektórych za jedyny i właściwy;
- usuwanie krzyży;
- usilne wprowadzanie idei gender, która zmierza do naśmiewania się z „moherowych beretów”;
- negowanie i wyśmiewanie się z wierzących, atak na Kościół z przejaskrawianiem pojedynczych przypadków złego postępowania;
- publiczne szydzenie z kapłanów , podważanie wiarygodności osób wierzących, jak np. wyśmiewanie się z Prezydenta podnoszącego Hostię;
- propagowanie antywartości - homoseksualizmu, pornografii, oszczerstw, zakłamania, nieuczciwości;
- przymykanie oka choćby na reprywatyzację czy nieuczciwe transakcje;
- drwiny z ubogich;
Wystarczy? Pani K. twierdzi, że to nie wszystko, ale nie chce mnie gnębić. Przyjrzyjmy się zatem Jej zarzutom bliżej, w formie listu skierowanego bezpośredni do Niej

„Szanowna Pani K.

  Jeśli ktoś komuś coś w tym kraju narzuca to przede wszystkim są to ortodoksyjne ośrodki katolickie. Awantura o całkowity zakaz aborcji, ingerowanie w to, jaka powinna być kultura (promowanie tylko wartości chrześcijańskich), pomysł zakaz handlu w niedziele, bo to chrześcijański dzień święty, religia (katolicka) na maturze, konieczność istnienia w przestrzeni publicznej symboli religii katolickiej, czy wreszcie ostry sprzeciw wobec wszystkim tym, którzy ośmielają się mieć inne zdanie. Przypomnę Pani, że jeśli coś destrukcyjnego istniało na tym świecie, zawsze była nią religia. Nawet ta nazistowska z „Gott mit unst” i świętą księgą „Mein Kampf”, czy komunistyczna, z bogami Leninem i Stalinem oraz świętą księgą „Dzieła Lenina”, bo te światopoglądy da się bardziej przyrównać do religii niż do ateizmu.
  Usuwanie krzyży? Znam jedną nieskuteczną próbę w Sejmie i jedną w pewnej szkole, po strasznej burzy, skuteczną, w pokoju nauczycielskim. Natomiast proponuję się przyjrzeć polskim drogom i urzędom państwowym. Krzyż na krzyżu i tylko czekam, kiedy pojawi się na stałe w "Wiadomościach" TVP1, bo i tak jest dość często pokazywany. I do tego kapliczki przydrożne gdzie nie popadnie. Każda inna religia nawet do pięt nie urasta chrześcijaństwu w strojeniu naszej przestrzeni publicznej symbolami wiary. I może jestem ślepy, bo jakoś nie widzę nigdzie symbolów ateizmu, szczerze mówiąc nawet nie wiem jak wygląda.
  Idea gender naśmiewająca się z moherów. Tu ewidentnie pomyliły się Pani pojęcia. O ile można mówić, że gender jest w pewien sposób, wcale nie taki oczywisty, popierany przez ateizm, o tyle wiązanie go z wyśmiewaniem moherów to już coś bardziej niż kuriozalnego. To jest po prostu wyssane z palca. Pojęcie moher w pejoratywnym znaczeniu wymyślił, jakby na to nie patrzeć, katolik, choć nazwijmy go „letnim”. Gdyby Pani bliżej znała ateizm, wiedziałaby, że dla ateisty istnienie moherów ma takie samo znaczenie jak wyznawcy każdej innej religii z jej ortodoksyjnymi odłamami. Precyzyjniej – żadnego! Liberalny ateizm uznaję prawo człowieka do wyznawania każdego światopoglądu, jaki by sobie nie wymyślił.
  Z tym wyśmiewaniem to radziłbym najpierw zajrzeć na katolickie portale typu Fronda.pl czy Pch24.pl. Owszem, jest też portal ateistów, racjonalista.pl, który stracił połowę czytelników, właśnie dlatego, że wyśmiewał się z wierzących. Tak, proszę Pani, ateiści uznali, że wyśmiewanie się z wierzących jest amoralne. Tylko proszę tego wyśmiewania nie łączyć z krytyką. Bo choć Kościół jest uznawany za instytucję świętą, nie musi to oznaczać, że nie wolno Go poddać krytyce. Tu śmiem zauważyć, że największej i najostrzejszej krytyce poddają go..., wierzący, o czym świadczy konflikt „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi” z resztą katolickich czasopism. Chciałbym też zwrócić uwagę na największy konflikt w dzisiejszych czasach w łonie samego Kościoła, a który dotyczy samego papieża Franciszka i ja bym w ten konflikt w żadnym wypadku nie mieszał ateistów. Nie, ateiści nie muszą wyśmiewać Kościoła, to sami wierzący Go ośmieszają.
  Z tym publicznym szydzeniem z kapłanów to kompletne nieporozumienie. Szydzi się z jednego, o. dyrektora Rydzyka (Natanek już odszedł w medialny niebyt). Jeśli jednak przyjąć, że w Polsce jest około trzech procent ateistów, takiej skali wyśmiewania się z kapłanów nie da się w żaden sposób usprawiedliwić li tylko ateistami. Rydzyka ośmieszają przede wszystkim katolicy, ja bym uznał, że tylko oni. Mnie Rydzyk w niczym nie przeszkadza, dopóki nie włazi butami w moje życie. A Prezydent? Prezydent za „ratowanie hostii” ośmieszył się sam, za sprawą swoich speców od wizerunku.  To katolicy w idiotyczny sposób chcieli zrobić z Prezydenta świętego już za życia. Przypomnę plakat ze Szczecina, zaczynający się od słów: „Błogosławione łono, które wydało na świat (...)” Kto tu ośmiesza Prezydenta? Ateiści?
  Z tym programowaniem antywartości, to pojechała już Pani po przysłowiowej bandzie. Sam Kościół przyznaje, że homoseksualizm jest Jego zmorą, co jak na jedną grupę, przybrało niespotykaną skalę (szacuje się na około 30%). I, aby była jasność, to nie ateizm propaguje homoseksualizm, bo dla ateizmu preferencja seksualne są zupełnie, ale to zupełnie obojętne. Pornografia też nie jest wymysłem ateizmu, ona miała się bardzo dobrze nawet w średniowieczu (jako grafiki), gdy w Europie  niepodzielnie rządziło chrześcijaństwo. Skoro w Polsce jest dziewięćdziesiąt pięć procent katolików, zapytam ironicznie, skąd taka skala tego zjawiska, skąd taki popyt?! Jeśli zaś chodzi o oszczerstwa, zakłamanie i nieuczciwość, śmiem twierdzić, że nikt nie dorówna wierzącym. To wierzący rzucają oszczerstwami, tu bez urazy, Pani stosuje tą samą metodę.
  Już kompletnie nie rozumiem związku ateizmu z prywatyzacją i wyprzedażą majątku. Eskalacja tych zjawisk nastąpiła, gdy wierzący przejęli władzę po niewierzących komunistach (sic!) (to nie jest próba gloryfikacji komunizmu). Pomyliła się Pani polityka z światopoglądem.
  Ateiści drwią z ubogich? To już czystej wody kalumnia. Ja bym poprosił o jakikolwiek przykład, inaczej wpiszę Panią na listę oszczerców i kłamców, którymi się Pani brzydzi.
  Ja proponuję Pani zapoznać się z ideami ateizmu, zanim kiedykolwiek jeszcze raz pokusi się o krytykę tego światopoglądu. Inaczej ośmieszy się Pani tak, jak w przytoczonych zarzutach.

 Łączę pozdrowienia. Asmodeusz, ateista.”


piątek, 14 października 2016

Poważnie o modlitwie



  Dwa poprzednie felietony w tym temacie, co przyznaję bez bicia, należało traktować z lekkim przymrużeniem oka, choć bez przesady, zawarte w nich konkluzje podtrzymuję. Gro wierzących, a katolików w szczególności, nie ma zielonego pojęcia czym jest i czym powinna być modlitwa. I postaram się to udowodnić. 

  NinelSG zaproponowała mi pewną ankietę. Proponuję inną niż jej sugestia. Każdy chętny może odpowiedzieć na proste pytanie: Czy w swych modlitwach kierowałeś/-aś prośby do Boga, inne niż prośba o wiarę dla siebie? Dopuszczalne są tylko odpowiedzi: tak/nie – bez podawania przykładów. Ja pierwszy odpowiadam: tak, gdy byłem wierzący.
 
  Zwykło się traktować modlitwę jako rozmowę z Bogiem, najczęściej (choć nie zawsze) w formie błagalnej prośby, a przykłady można zaczerpnąć z poprzednich notek. Dodałbym również prośby o nasze i naszych bliskich zdrowie, o powodzenie w tej czy innej sprawie, o szczęście dla rodziny, czy konkretnej osoby. Jednak za tymi wszystkimi formami modlitewnej prośby może kryć się bardzo niebezpieczna pułapka, w którą modlący nieraz wpadają. Zapytaj sam siebie, ile razy prosiłeś Go o coś. Gdy stwierdziłem w jednej z notek, że modlitwa jako prośba, jest bez sensu, okrzyknięto mnie bluźniercą. Pozwolę sobie na słowa, które mogą się wydać równie, jeśli nie bardziej bluźniercze. Bóg modlitwy nie potrzebuje. Taki paradoks, polegający na tym, że to ludzie potrzebują modlitwy, a nie Bóg. Trzeba sobie jasno powiedzieć: Bóg do niczego nie potrzebuje naszych modlitw, On z ich powodu nie będzie się czuł lepiej, gdyż ma poczucie własnej wartości. Bóg jest w pełni szczęśliwy, nie odczuwa żadnych potrzeb i żadnego braku, który musiałby być uzupełniony przez modlitwę człowieka. Tak przynajmniej uczy religia. Mało tego, nasze modlitwy nie mogą nic w Nim zmienić. Bóg nic nie traci, kiedy nie klękamy do modlitwy, ani nic nie zyskuje, kiedy to czynimy. To tylko wierni potrzebują modlitwy jak powietrza. To co napisałem powyżej w niczym nie uwłacza Bogu, ani Mu nie ubliża. Oznacza to równocześnie, że Bóg, wiernych do niczego nie wykorzysta i nie potraktuje ich jak stado bezrozumnych owieczek, aby spełnić jakąś swoją potrzebę. On modlitwę przyjmie, ale nie tak jak myślisz.

  Jeśli ktoś zna liturgię mszy św. na tyle dobrze by przypomnieć sobie IV prefację, odnajdzie tam streszczenie sensu modlitwy: „Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, (...)” Pominę dalszą część, choć obiecuję do niej wrócić. Te słowa z oczywistych powodów nie negacją modlitwy, nadają im jedynie właściwą formę i sens. Powrócę do tych pułapek związanych z prośbą modlitewną. Dotyczy to przekonania, że swoją modlitwą wypraszamy coś u Boga. W modlitwie chodziłoby wtedy o to, żeby przekonać Boga do zrobienia czegoś, czego wcześniej nie chciał zrobić, a teraz modlitwa ma się stać przyczyną zmiany Jego postanowień. Oznaczałoby to w praktyce, że Bóg mógł się mylić i tylko dzięki modlącemu, błędu nie popełni. Ba!, można by sądzić, że to modlący jest bardziej miłosierny od Boga (sic!), skoro On sam nie chciał wcześniej uzdrowić chorego czy zapobiec aborcji. Czyżby wierni zapomnieli, że modlitwa nie jest po to aby zmieniać Boga?! Mnie kiedyś tłumaczono, że modlitwa jako prośba może dotyczyć tyko mnie samego i tylko w jednym przypadku: bym stał się taki jak Bóg. To, że ja swego czasu zadaniu nie sprostałem, jest tu kompletnie bez znaczenia. Skoro Bóg jest wolny w Swoim działaniu, to działanie może być tylko Jego inicjatywą, nasze prośby nie wchodzą w ogóle w rachubę. Wrócę do IV prefacji, która kończy się słowami: „(...) ale się przyczyniają do naszego zbawienia.” Wierzący Czytelniku poskładaj sobie ten tekst prefacji w całość, by zrozumieć, że Twoje modlitwy mają się przyczyniać tylko do Twego zbawienia. Prośba o zdrowie cioci po imieninach, czy o nawrócenie ateisty, tego zbawienia Ci nie zapewni.

  Bardzo często w rozmowach o modlitwie słyszę, że Ewangelie i historia chrześcijaństwa pełne są świadectw skuteczności prośby modlitewnej, bo Jezus czynił cuda gdy lud go błagał. Pominę wyliczankę tych cudów. To lekkie przekłamanie. Jezus był głuchy na prośby o cuda, ba! stwierdził wprost, że nie będzie cudów na prośbę, on je czynił tylko dlatego, że ktoś (i to niekoniecznie chory, na którym cud się dokonał), uwierzył najpierw w Boga, a dopiero później w Jego cudotwórczą moc. Zatem trzeba zmienić myślenie o modlitwie, która nie jest po to, aby coś nią wyprosić, aby Boga do czegoś przekonać, aby załatwić setki swoich spraw, nawet niezwykle ważnych i z dobrych pobudek (tu się kłania Duchowa Adopcja i GROM), ale jest wyrazem hołdu dla Boga. I o tym próbuję Cię wierzący Czytelniku przekonać ja..., przekorny, niepokorny, czasami prześmiewczy ateista, w dodatku mający czelność przybrać nick diabła.

  Czujesz się zgorszony/-a cyklem ostatnich trzech notek o modlitwie?! No to mam dla Ciebie miłą niespodziankę. Całą tę ostatnią notkę oparłem na tekście ks. Krzysztofa Porosło, umieszczonego ledwie kilka dni temu na katolickim portalu katolik.pl, chyba jedynym, na którym pisze się o wierze z sensem.