piątek, 24 marca 2017

Na pohybel ateistom



  Dawno nic nie pisałem o Frondzie.pl, i aż mi głupio, i tęskno, bo to fajny portal jest. Ostatnio za dużo politykuje, ale na szczęście innych perełek nie brakuje. Najczęściej dotyczą zbliżającego się końca świata, działań diabłów wszelkiej maści, ale o tym to ja już pisałem, więc tematyka jakby zajeżdżała nieświeżością. I oto jest! Coś, co przynajmniej mnie, powinno napawać prawdziwym przerażeniem.

  Okazuje się, i to znów za sprawą amerykańskich naukowców, specjalizujących się w psychologii ewolucyjnej, że ateiści wnet wymrą*. Dodałbym od siebie – ku chwale Pana! Badania na szeroką skalę, bo obejmujące cztery tysiące studentów w Stanach Zjednoczonych i Malezji udowodniły ponad wszelką wątpliwość, że im kto bardziej wierzący... tym ma więcej dzieci! Trochę mnie dziwi, że wierzący studenci mają dzieci dużo, ale kto ich tam wie? Nie będę wnikał. Zdaniem tychże naukowców liczba osób wierzących stale będzie rosnąć, niewierzących – maleć. A wszystko przez to, że ci niewierzący coraz chętniej korzystają z antykoncepcji. Prognozy wskazują, że za dwadzieścia parę lat populacja osób niewierzących zmniejszy się z szesnastu procent do trzynastu (sic!)

  Właściwie trudno byłoby się z taką hipotezą nie zgodzić, gdyby nie pewien drobny szczegół. Bo wśród tych wierzących, mimo kategorycznego zakazu Kościołów, antykoncepcja też jest dość powszechnie stosowana. Tak nawet sobie myślę, że biorąc pod uwagę nasz, jakże katolicki kraj, kobiety równie chętnie korzystają z „dobrodziejstw” aborcji (zdecydowanie bardziej potępianej), i może być jeszcze gorzej. I nie mam tu na myśli tylko aborcji legalnych. Jest gorzej, dużo gorzej! Nieoficjalne dane z naszego kraju mówią o 20-25 procentach kobiet, które poddały się aborcji. A już oficjalne statystyki podają, że niewierzących jest tylko trzy procent, w tym większość mężczyzn. Można mieć zastrzeżenie, czy osoby korzystające z antykoncepcji i aborcji to jeszcze wierni, ale tego amerykańscy uczeni na razie nie rozstrzygają. A według mnie powinni, bo nasi hierarchowie wciąż upierają się przy liczbie 90 procent katolików, kiedy regularnie do kościoła chodzi tylko 40. I nie do końca wiadomo, czy do miana wierzącego wystarcza akt chrztu, czy konieczna jest praktyka? Cóż, sam należę do tych kato-niewiadomo. Aktowi apostazji się nie poddałem, więc Kościół wciąż ma mnie za wierzącego katolika. Ale nawet gdybym się jej poddał, i tak katolikiem w ich ujęciu będę, bo sakramentu chrztu nie da się podobno wymazać. W takim układzie strasznie się to pogmatwało. Skoro bowiem już nie spłodzę potomków (ze względu na brak potencjalnych kandydatek do bycia matką moich dzieci, a nie z powodu antykoncepcji) to ja nie wiem, czy pomniejszam ilość ateistów, czy wierzących?

  Jest jeszcze jeden problem, który mnie wprawdzie ani ziębi, ani parzy, a tylko ciekawi. Skąd wciąż rosnąca liczba niewierzących a malejąca tych wierzących? Bo badania (amerykańskich uczonych) badaniami, praktyka jakby im przeczy. Mam niejasne przeczucie, że oni badali muzułmanów, a nie chrześcijan, co sugeruje fakt, że część badań przeprowadzili w Malezji, w której przewagę, i to zdecydowaną, mają właśnie muzułmanie. Tym samym Fronda.pl powinna się jednakowo martwić malejącą populacją niewierzących jak i... wierzących chrześcijan. Tych drugich ubywa bowiem jakby więcej, gdzieś wyczytałem, że około jednego procenta na rok w skali całego świata chrześcijańskiego.  W tym tempie, w tym 2050 roku może się okazać, że będzie mniej wierzących niż niewierzących, choć pewnie zaleją nas muzułmanie (też wierzący, ale niewłaściwie), a których stale przybywa, nad czym Fronda też strasznie ubolewa i czym nieustannie straszy.

  Wniosek jaki mi się nasuwa jest dość prozaiczny. Chrześcijanie powinni się zastanowić, kto im bardziej zagraża: ateiści czy muzułmanie? Jeśli ci drudzy, których jest zdecydowanie więcej, należałoby zacząć dbać o ateistów, których jest zdecydowanie mniej, aby wspólnie dać odpór tej znienawidzonej religii zalewającej nasz kontynent. Jak? Może na przykład 500 plus dla deklarujących ateizm? W końcu, jak zaznaczyłem, nie ma nas tak dużo. Mam na myśli pięćset euro... bo złotówka już jakby niepewna przez rosnącą inflację, choć jako emeryt, ostatecznie złotówkami też nie pogardzę. Nie jestem pazerny. Podobno biologicznie jeszcze mogę..., tym bardziej, że mnie obojętnie czy ona jest ateistką, czy chrześcijanką, liczy się wszak wspólna idea walki z islamem, do której chętnie, za sprawą gloryfikacji pieniężnej, się przyłączę.


20 komentarzy:

  1. Ja tu zauważyłem jeszcze jedną śmieszną rzecz. "Amerykańscy naukowcy" zakładają chyba genetyczne dziedziczenie wiary, znaczy chyba nie mieści im się w głowie, że dziecko osób wierzących może być niewierzące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, takiej ewentualności raczej Fronda (jako ci amerykańscy uczenie) nie bierze pod uwagę ;)
      Choć jak na mój gust, to raczej rzadki przypadek w głęboko wierzącej rodzinie, a ci „letni” to raczej też dbają o „właściwą” wiarę swoich latorośli, odpuszczając, gdy dziecko staje się samodzielne.
      Znalazłem ciekawy artykuł z homilii abp. Hosera w wPolityce, który dostrzega masową tendencję do odchodzenia od wiary i widzi ratunek w małżeństwach propagujących życie religijne, które mają dawać przykład tworząc jakieś grupy czy społeczności. Tylko mnie się wydaje, że to będzie bardziej towarzystwo wzajemnej adoracji.

      Usuń
    2. Skoro jest tendencja odchodzenia, to raczej w środowiskach, które deklarowały wiarę...

      Wczoraj miałem ciekawe doświadczenie. Dyrektor mojego zakładu jest bardzo wierzący. Czasem jak idę do pracy mnie podwozi, to jakieś psalmy sobie nuci itp. Wczoraj natomiast już nie widziałem co myśleć, bo jego sekretarka wezwała mnie do gabinetu, jak wchodziłem do akurat się żegnał i podnosił z klęczek zza biurka...
      Jego syn nie przejawia żadnych uczuć religijnych. :)

      Usuń
    3. Nie chciałbym mieć takiego szefa ;) Wam każe też modlić się w pracy?
      Może ten jego syn jest przerażony tym do czego gorliwa wiara prowadzi? ;)

      Usuń
  2. Amerykańscy naukowcy mogli by zbadać sami siebie czy mają "dobrze pod sufitem":)))

    A że tak zapytam - Ty ateista,ona również ale wasze dziecko przejawia ogromne zainteresowanie wiarą i chciałoby się ochrzcić i praktykować.Miałbyś z tym jakiś problem?

    Anastazja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałbym z tym żadnych problemów, dopóki ona nie namawiała by mnie do powrotu na łono Kościoła. Zawsze uważałem, że wiara jest kwestią osobistych wyborów i w tym się przejawia mój szacunek do czyjegoś "ja" ;)))

      Usuń
  3. Asmodeusz,prosze, wyjasnij jak ty rozumiesz slowa: wiara,wierzacy,Chrzescijanin,i Kosciol. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam na moim blogu :)
      Wiara – to postawa intelektualna, którą cechuje oparcie własnych przekonań na dogmatach, bez konieczności dowodzenia ich prawdziwości.
      Wierzący – to ten/ta, który ma takie przekonania.
      Chrześcijaństwo – religia monoteistyczna oparta na Biblii ze wskazaniem na Nowy Testament.
      Kościół – grupa wierzących, ogół wiernych tego samego obrządku (Kościół katolicki, prawosławny, protestancki, anglikański itp.)
      Mam nadzieję, że wyjaśniłem dostatecznie, choć bardzo skrótowo.
      Łączę pozdrowienia i dziękuję za Twoje.

      Usuń
  4. Dziekuje za odpowiedz.Czyli, wedlug twojego rozumienia czlowiek wierzacy to nie koniecznie Chrzescijanin.Nie jest to sprecyzowane w twoim artykule dlatego pytalam. Poniewaz Chrzescijanstwo jest oparte na Biblii, wiec tam jest prawdziwa definicja Chrzescijanina. Tam tez jest prawdziwa definicja wiary i Kosciola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano niekoniecznie z tą prawdziwą definicją. Judaizm, islam, buddyzm, sikhizm, animizm i wiele innych też są religiami, ściślej wiarą, a każda z nich uważa się za jedynie słuszną. I ja bym żadnej nie ośmielił się odbierać tego przekonania.

      Usuń
  5. Nie wyrazilam sie jasno, przepraszam. W Biblii jest prawdziwa definicja wiary Chrzescijanskiej, Chrzescijan,wiary w Boga,i Kosciola.
    Inne religie prawdopodobnie maja swoje definicje odnosnie ich wierzen. Tak ja to rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszyłaś problem, który mnie niemal od zawsze zastanawiał. Jedna Biblia (różnice w tłumaczeniach są niewielkie) a tyle odłamów chrześcijaństwa, Kościołów! Różnice szczególnie uwidaczniają się między katolicyzmem a protestantyzmem i jego pochodnymi. Jeśli jeszcze uwzględnić Świadków Jehowy można mieć poważne wątpliwości czy w tej Biblii jest prawdziwa definicja.

      Usuń
  6. Jezeli chcesz znac prawde to ja znajdziesz i poznasz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież wszyscy twierdzą, że ją poznali! To już za mną. Definitywnie ;)

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem czy to jest śmieszne? ;) Przez wieki się z powodu tej prawdy zabijano. Zabijają się nawet i dziś (fanatyczny islam).

      Usuń
  8. Czy zwrociles uwage, ze ludzie moga miec obszerna wiedze na temat Boga i jednoczesnie nie znac Boga? Jest oczekiwane od nas by znac tego o Kim mowimy ze jest naszym Bogiem (Jana 8:55). Bog chce bysmy Go znali i daje nam mozliwosc i okazje by Go poznac personalnie. Kto Go zna chocby odrobine nie bedzie zawiedziony ani obrazony na Boga. A jezeli zdecyduje odejsc od Boga mimo wszystko to nie bedzie mial pokoju, nie bedzie mogl zyc ze soba tak jak np. Judasz Iskariot. Przyklady na to sa w Biblii i w swiecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu znów wyłania się problem. Sama na niego zwracasz uwagę – czy można poznać Boga i skąd wiadomo, że On chce? Biblia otwarcie przyznaje, że niektóre rzeczy związane z Bogiem są dla ludzi trudne do zrozumienia. Po prostu wykracza to poza ludzką zdolność pojmowania.

      Zastanawiam się, skąd możesz wiedzieć, że odchodząc od Boga człowiek nie „zazna pokoju”? Jak mniemam, nie próbowałaś. Ja odszedłem i odzyskałem spokój, którego nie dane mi było zaznać gdy byłem wierzącym. Same pytania bez odpowiedzi. A Biblia, którą przeczytałem dwa razy, bo nie wierzyłem, że tam mogą być takie teksty, wszystko jeszcze bardziej gmatwała. Po odejściu od wiary nic się w moim postępowaniu nie zmieniło, jak i nie zmieniło się to, co mnie dotyka. Inaczej widzę świat, który stał się zrozumiały. Długo by opisywać.

      Twój przykład z Judaszem jest całkowicie chybiony. Ja to już kilka razy tłumaczyłem. Jeśli wierzyć tej historii, Judasz miał do wypełnienia pewną rolę, którą mu napisał Bóg. I zagrał ją doskonale, łącznie z samobójstwem. Bez niego mogło nie dojść do sądu nad Jezusem, mogło nie być odkupienia grzechów na krzyżu, ani Zmartwychwstania. Wyobrażasz sobie chrześcijaństwo bez tych dwóch podstawowych elementów wiary?

      Usuń
  9. Oczywiscie kazdy sam najlepiej wie odnosnie swojej relacji z Bogiem. Ja podzielilam sie tym co wiem z Bibli i z zycia, wlasnego i nnych ludzi, na ten temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie wolno dzielić się swoim zdaniem, nawet jeśli jest w opozycji do mojego. Nikomu za to włos z głowy nie spadnie, czasami tylko będę bronił swojego zdania, gdy uważam, że moje argumenty są silniejsze niż oponentów. Ale w ten sposób rodzi się czasami ciekawa polemika ;)

      Usuń