niedziela, 30 kwietnia 2017

Osiem dowodów na istnienie... bogów Olimpu



  Ja naprawdę uwielbiam takie dywagacje. Mam sporo czasu, a ponieważ nie tak dawno czytałem mity greckie po prostu mnie natchnęło, lub jak kto woli, natchnęła mnie książka. Bo mamy wiele materiałów źródłowych, umożliwiających poznanie religii greckiej. Jest to przede wszystkim poezja czasów archaicznych i klasycznych, prace historyczne Herodota i Diodora Sycylijskiego oraz poezję hellenistyczną i rzymską. Coś na kształt świętych ksiąg greckiej religii. Wprawdzie można im zarzucić, że są niespójne, czasami sprzeczne w swych relacjach, że nie są historycznym zapisem dziejów bogów, ale to nawet dla dzisiejszych badaczy nie powinno stanowić problemu. Na bazie tego materiału, jak i własnych przemyśleń, postanowiłem udowodnić, że bogowie greccy istnieli naprawdę. Czy mi się to udało, ocenią sami Czytelnicy.

1. Dla zwykłego śmiertelnika, zetknięcie się z porządkiem życia codziennego dowodzi działania jakieś rozumnej istoty. Jeśli widzimy piękną suknię, od razu przychodzi nam na myśl doskonała krawcowa. Podobnie jest ze pięknym i uporządkowanym światem. Ten piękny i uporządkowany świat mogli stworzyć tylko Uranos i Gaja – dziadkowie Zeusa – wyłaniający się z Chaosu. Tak na marginesie, ten świat wcale nie jest tak do końca piękny ani uporządkowany, ale co się dziwić, skoro oboje byli pionierami w tworzeniu świata realnego.

2. Niemożliwym jest aby świat był dziełem przypadku. Wyobraźmy sobie duży worek liter, które ktoś wysypuje na stół, a z nich tworzy się piękne zdanie, np. „kocham cię”, lub jeszcze mniej prawdopodobna książka ze wzniosłymi treści. Tylko istota rozumna potrafiłaby z tego chaosu liter stworzyć coś podobnego. Małpa nie zbuduje komputera, tylko rozumny człowiek jest do tego zdolny. Świat był bez ludzi, a tworzyły się piękne i skomplikowane twory. Taki Prometeusz stworzył człowieka, z mieszaniny gliny i śliny oraz dając mu duszę z iskry spod rydwanu Heliosa, co świadczy o jego mistrzostwie, jako projektanta najdoskonalszej istoty na ziemi.

3. Ewolucja nie przeczy istnieniu bogów Olimpu, ba! oni swoim istnieniem jej mechanizmy potwierdzają. Nad tą ewolucją musiał ktoś panować, aby przybrała taki kierunek, który stworzył wspaniałe i różnorodne formy życia. Mnogość ich form wymaga istnienie wielu wyspecjalizowanych opiekunów. Bo jeśli ktoś nie dba o ogród, ten szybko zmieni się on w ugór a nawet dżunglę. A w dżungli nie ma nic pięknego.

4. Dlaczego cierpienie nie przeczy istnieniu bogów Olimpu? Oni stworzyli  świat pięknym i to, co w nim dobre. Ale bogów też przybywało, co wydaje się w pełni naturalne. Targają nimi te same uczucia i żądze, co ludzi (a ludzie są stworzeni na ich podobieństwo) i to oni, bogowie  są odpowiedzialni za to, że na tym świecie coś się psuje, w tym również za istnienie cierpienia. Wielu z nich jest ucieleśnieniem dobra i wspaniałej miłości, ale są wśród nich i źli. Ileż mamy tego przykładów w mitach. Jedni bogowie oddawali życie za szczęście ludzi, inni czynili wszystko, aby ich upokorzyć, co skutkowało cierpieniem.

5. Każdy z nas pragnie szczęścia, każdy usiłuje je osiągnąć na różne sposoby. Wielu z nas będzie poszukiwać Prawdy, ale nawet to nie zapewni nam na ziemi pełni szczęścia. Może jest to tak, że człowiek podświadomie szuka kontaktu ze wspaniałymi bogami Olimpu, odnajdując w nich swoje podobieństwo, swoje pragnienia. To przecież oni dysponują prawdziwym szczęściem i pełnią wiedzy. Gdyby ich nie było, kto by nas naprawdę kochał i nienawidził?

6. Gdyby bogowie nie istnieli trudno byłoby zrozumieć dlaczego ludzie starożytni w takiej ilości w nich wierzyli. Tak wielu (jak na owe czasy) nie mogło się mylić. Czyż wierni nie kochali Afrodyty (później Wenus)? Ta miłość nie mogłaby się narodzić, gdyby Afrodyty nie było w rzeczywistości. Ludzie nie władaliby ogniem gdyby nie jeden z tytanów – Prometeusz, ten sam, który stworzył człowieka.

7. Rozbrzmiewający we wnętrzu człowieka głos sumienia świadczy o istnieniu bogów. Gdyby nasza dusza nie zetknęła się z nimi, nie wiedzielibyśmy czym jest dobro ani zło, ucieleśnione w bogach Olimpu. To tchnienie iskry rydwanu Heliosa każe nam czuć wyrzuty sumienia gdy popełnimy niewłaściwy uczynek. Ale spokojnie, ci bogowie potrafi nas też uwolnić od winy. Oni wprawdzie bywają gniewni i kapryśni ale jednocześnie potrafią być miłosierni. Każdemu, kto wyrazi skruchę – przebaczą.

8. Dlaczego przeżycia mistyczne dowodzą istnienia bogów Olimpu? To proste, wielu mitycznych bohaterów rozmawiało z bogami. Świadczą o tym mity i legendy. Trzeba tylko uważać, bo na świecie było i jest wiele fałszywych mistyków, którym objawiają się fałszywi bogowie i boginie.

  Oprócz powyższych dowodów, które są spójnymi i przekonywującymi argumentami prowadzącymi do pewności, że bogowie Olimpu istnieli i dającymi przekonanie, że wiara w nich nie była sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, każdy wierzący znajdował w historii swojego życia własne dowody, które upewniają go, że bogowie nie tylko istnieli, ale kochali i nienawidzili ludzi, i kierowali ich życiem. Takim dowodem dla człowieka były różne wydarzenia z jego życia. Często po latach stwierdzali oni, że nie były one czystymi przypadkami, gdyż układają się w logiczny ciąg wydarzeń, świadczących o istnieniu kogoś mądrego, wszechmogącego i dobrego. Dzięki temu człowiek mógł dojść do stwierdzenia: istnieli bogowie, którzy naprawdę nas kochali i kochają...

  Ktoś pomyśli, że dziś coś wąchałem i byłoby w tym sporo racji, ale ja naprawdę nie korzystam z żadnych odurzających środków. Nawet z kadzidła... Czy te moje argumenty są aż tak bezsensowne? Możemy się spierać, skoro do takich ucieka się ktoś z tytułem doktora teologii. Bo te wszystkie „argumenty” zaczerpnąłem  z dywagacji pewnego księdza doktora, którego nazwisko celowo pominę, aby nie być posądzonym o bluźnierstwo i szyderstwo. Można twierdzić, że dziś nikt nie wierzy w bogów Olimpu, jednak nie wolno zapominać, że oni wierzyli w swoją nieśmiertelność. A ta trwa tak długo, jak długo żyje w naszych, ludzkich umysłach pamięć o nich.

PS. taką argumentację na istnienie Boga, przez duże „B” można znaleźć tu i przyznaję bez bicia, że przedostatni akapit zerżnąłem niemal słowo w słowo.


wtorek, 25 kwietnia 2017

Termobaryczna bomba małżeńska



  Chyba wszyscy moi Czytelnicy pamiętaj polską komedię pod tytułem „Kochaj albo rzuć”. Przypomnę, Pawlak, Kargul i ich wnuczka jadą do Ameryki odwiedzić Kazimierza. Ten niestety wcześniej zmarł, pozostawiając w spadku nieślubną córkę, na domiar wszystkiego – mulatkę! Sodomia i Gomoria jak na takich tradycjonalistów, szczególnie dla Pawlaka, który rozwalił całe weselisko, gdy młodzi nie chcieli kościelnego ślubu. Wspomnienie tej komedyjki ma tylko luźny związek z tekstem całej notki.

  Przez kilka dni Polska żyła rodzinnym skandalem, kiedy to bydgoski radny okazał się być damskim bokserem i w dowód swej miłości tłukł swoją małżonkę, poślubioną w tradycyjny, katolicki sposób – sakramentalnym związkiem małżeńskim. Tłukł, bo tak każe tradycja, już nie tylko chrześcijańska, ale i staropolska. A, że to nie są odosobnione przypadki, już kiedyś pisałem, ba! znam takie z autopsji, choć zarzekam się, że nigdy własnych żon nie tknąłem inaczej niż... czule, co niestety też mnie nie uchroniło przed rozstaniem. Ale i tu spokojnie, też nie będę się rozwodził na takimi (czytaj: nieskutecznymi) metodami wychowania żon. Po prostu, jak to zwykle u mnie bywa, natknąłem się na kontrowersyjny artykuł1, który niemal podniósł mi ciśnienie swoją niedorzecznością.

  Autor, niejaki Michał Wałach, zaczyna tak: „Pan Bóg jest Miłosierny”. Owo miłosierdzie ma się przejawiać w tym, że małżeństwo sakramentalne: „(...) z Miłosiernej Miłości uczynionym związkiem nierozerwalnym, dla ziemskiego i wiecznego pożytku ludzi” (sic!) To ma kapitalne odniesienie do dwóch sytuacji wymienionych w akapitach powyżej. Bowiem z niesakramentalnego związku mogą urodzić się dzieci – mulaci, a sakramentalny związek z miłosiernej miłości dla odmiany sankcjonuje bicie, duszenie i wulgarne wyzwiska. Dalej dowiadujemy się, że łaska boska udzielana sakramentalnym związkom się nie skończyła, bo oto „Syn Boży odświeżył i oczyścił z błędnych, ziemskich naleciałości obowiązujące ówcześnie w Izraelu prawo regulujące związek mężczyzny i kobiety, umożliwiające list rozwodowy, ustanowiony przez Mojżesza z powodu zatwardziałości serc żydów”. Tym samym, tak wspaniały wynalazek Żydów, jakim był rozwód, choć przyznaję, lekko wypaczony, bo inne prawa miała (raczej ich nie miała) małżonka, stał się grzechem wręcz najgorszym z możliwych. Małżonkowie po rozwodzie po prostu cudzołożą, czyli trwają w grzechu, chyba, że nastąpi cud. Wystarczy, że któreś z byłych współmałżonków umrze. Wtedy taki cudzołożnik/-niczka już grzechu nie popełnia, pod warunkiem, że weźmie ślub sakramentalny z tym/tą, z którym wcześniej grzeszył/-ła. To dość zawiłe i trudne do zrozumienia, więc nie będę tłumaczył.

  Tak zawiłe jak budowa bomby termobarycznej. Nierozerwalność sakramentalnego związku małżeńskiego jest dla tej bomby niczym innym, jak zapalnikiem, który w miarę jak narasta napięcie między małżonkami jest coraz wrażliwszy na zainicjowanie wybuchu. Bo jeśli nie można się rozwieść, to i do zdrady bliska droga, i równie bliska do rękoczynów, w najlepszym razie do karczemnych awantur i wyzwisk. M. Wałach widzi w nierozerwalności jednak zasadniczy plus: „Odrzucenie rozwodów (...) [to] także namacalne w życiu ziemskim korzyści dla rodzin. (...) tak naprawdę Chrystusowe Prawo Nowego Przymierza, którego depozytariuszem jest Kościół katolicki, broni niewiasty przed porzuceniem, krzywdą i samotnym wychowywaniem dzieci”. Aż się prosi położyć na jednej szali owo porzucenie, krzywdę i samotne wychowywanie dzieci, na drugiej – zdradę, bicie nie tylko żony ale i tychże dzieci, awantury, strach i poniżenie, niejednokrotnie przepijanie pieniędzy mających dać utrzymanie całej rodzinie. Nie mam już linku do pewnego artykułu, w którym jakiś pobożny ksiądz radzi w takiej sytuacji separację – by nie narazić się grzechem wobec Boga (sic!) tak, jakby ten Bóg był tym małżonkiem, od którego chce się odejść. Podobno taki odseparowany małżonek może się zreflektować i poprawić. Pewnie jak ów radny, Rafał Piasecki, który już skomli i gotów jest kupować, co miesiąc, tysiąc bochenków chleba2 dla potrzebujących(!), bo on bardzo kochał i kocha wciąż swoją żonę, żadna inna nie dałaby się pewnie tak poniżać i maltretować. Tysiąc bochenków chleba to na mój rozum ponad trzy tysiące złotych netto. Jak mniemam, tyle mniej da na utrzymanie domu... jeśli w ogóle coś dawał.

  chce się uświadomić M. Wałacha. To nie te czasy, kiedy porzucona kobieta była całkowicie bezradna. Oczywistym jest, że jej lekko nie będzie, ale przynajmniej ma szansę na poprawę swojego życia, czy to przez pracę, czy szansę znalezienia nowego partnera. Ba! dziś nikt jej za to nie będzie potępiał chyba, że dewoci, ale ich opinie może sobie spokojnie darować, bo oni jej i tak w żaden sposób nie pomogą. 





sobota, 22 kwietnia 2017

Objawienia fatimskie



  Ja już pisałem o tym, jakie są moje odczucia wobec uchwały Sejmu RP w sprawie objawień fatimskich. I miałem na tym poprzestać, gdy trafiłem na wywiad1 z senatorem Janem Marią Jackowskim, a w nim zdanie: „Objawienia Fatimskie wywarły ogromny wpływ na kilka pokoleń Polaków i są istotnym rysem współczesności” (sic!) Ja bym ten rys zamienił na rysę. Bo najbardziej istotną sprawą jest to, że Watykan nie przymusza do uznawania objawień prywatnych ani do wiary w ich prawdziwość, nawet jeśli były zatwierdzone.

  Czy ja mogę krytycznie o tych objawieniach? Pytanie retoryczne, bo nie pytałem nikogo przed napisaniem tego felietonu. A już dłużej nie mogę zmilczeć, gdy się je traktuje jako narodowe wyzwolenie od ateistycznej propagandy (to słowa posłanki Sobeckiej, choć nie oryginalne, a odtworzone z pamięci). Owe objawienia zostały spisane i opublikowane przez biskupa diecezji Leiria Fatima. Ich, może niezbyt obszerne, ale najważniejsze  fragmenty można znaleźć na stronie Sekretariatu Fatimskiego2. W skrócie ma się to tak, że oto Matka Boska ukazała się niewykształconym dzieciom, przekazała coś, co de facto nie miało żadnego znaczenia i pokazała „cud słońca”, tak spektakularny, że aż śmieszny. Tu warto zaznaczyć, że te spisane już objawienia przez dorosłą i jedyną żyjącą z wizjonerów, pochodzą z czasów po dokonaniu się różnych przepowiedni. Innymi słowy post factum. Pierwsze dwie przepowiednie spisane zostały w 1941 roku (24 lata po), trzecia w 1944. Ja tylko o niektórych objawieniach, tych najbardziej spektakularnych, zatwierdzonych w 2002 roku.

  Zaczęło się tak:
Skąd pani jest? – zapytała Łucja
Jestem z nieba! – odparła zjawa
A czego Pani ode mnie chce?
Przyszłam was prosić, abyście tu przychodzili przez 6 kolejnych miesięcy, dnia 13 o tej samej godzinie. Potem powiem, kim jestem i czego chcę. Następnie wrócę jeszcze siódmy raz.
I tu już nie rozumiem. Święta Panienka nie chce zdradzić kim jest, ale prosi, aby dzieci stale przychodziły trzynastego. Gdyby mojej dziesięcioletniej córce ktoś powiedział, że jest z nieba, pewnie zabiłaby go śmiechem, choć chodziła na lekcje religii. Mogłaby też opcjonalnie wrzeszczeć z przerażenia, a mnie czekałoby jej długie leczenie w psychiatryku.

  Kolejny fragment:
– Czy ja także pójdę do nieba?
– Tak!
– A Hiacynta?
– Też!
– A Franciszek?
– Także, ale musi jeszcze odmówić wiele różańców.
Ten Franciszek był kilkuletnim chłopcem i aż trudno uwierzyć, że aż tyle nagrzeszył, choć to wiele nie jest sprecyzowane. Ale faktycznie, chłopcy jakby grzeszą więcej. Ciekawe ile różańców muszą odmówić dorośli wierzący? Zdążą przed śmiercią?


  Moje największe kontrowersje budzi poniższy fragment:
Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany i jako prośba o nawrócenie grzeszników?
– Tak, chcemy!
Będziecie więc musieli wiele cierpieć, ale łaska Boża będzie waszą siłą!
Nie wiem jak dla kogo, dla mnie to przykład najgorszego sadyzmu wobec niczemu niewinnych dzieci. Wypowiada je matka Boga, ucieleśnienie matczynej dobroci. A najbardziej miłosierny z miłosiernych jest obrażony za obrazy ludzi (sic!), każe dzieciom przyjąć winę grzesznych na siebie i znosić cierpienie przynależne owym grzesznikom. Po prostu Bóg ma focha i każe cierpieć dzieciom! A podobno na krzyżu już wszystkie grzechy, nawet te jeszcze nie popełnione, nam odpuścił.


  Równie ciekawie brzmi zalecenie:
Odmawiajcie codziennie różaniec, aby uzyskać pokój dla świata i koniec wojny!
Właśnie to zalecenie jest bez znaczenia, bo pewnie i bez różańca wszystko by się potoczyło tak jak się potoczyło. Niemniej, co to za Mateczka, która istnienie pokoju i zakończenie wojny składa na barki małych dzieci, sama mając moc pokonania szatana i do pomocy jeszcze bardziej mocarnego Syna?  A widać małolaty i tak niezbyt dobrze się starały, skoro wojna trwała jeszcze ponad rok.

  I kolejne kuriozum, bo żadne objawienie nie może się obyć bez wizji piekła:
(... ) zobaczyliśmy jakby morze ognia, a w tym ogniu zanurzeni byli diabli i dusze w ludzkich postaciach podobne do przezroczystych, rozżarzonych węgli, które pływały w tym ogniu. Postacie te były wyrzucane z wielką siłą wysoko wewnątrz płomieni i spadały ze wszystkich stron jak iskry podczas wielkiego pożaru, lekkie jak puch, bez ciężaru i równowagi wśród przeraźliwych krzyków, wycia i bólu rozpaczy wywołujących dreszcz zgrozy
.
Łucja nawet krzyknęła z przerażenia „Aj!”. Aż dziw bierze, że Matka Boska, aby się przed dziećmi uwiarygodnić, pokazuje im piekło. I je uspokaja: – „Widzieliście piekło, do którego idą dusze biednych grzeszników. Żeby je ratować, Bóg chce rozpowszechnić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Czyli nic za darmo. Skromna i pokorna Matka Jezusa ustanawia dla siebie nabożeństwo. Do tego każe wybudować sobie sanktuarium z datków jakie przynoszą wierni, ciekawi objawień.

  Już na koniec wybranych przeze mnie przykładów:
Ja miałam Panią prosić o wiele rzeczy: czy zechciałaby Pani uzdrowić kilku chorych i nawrócić kilku grzeszników i wiele więcej.
Jednych tak, innych nie. Muszą się poprawić i niech proszą o przebaczenie swoich grzechów.
Tak leczyć to chyba i ja mogę. Jednych uleczę, innych nie. Kogo uleczę? To się okaże jak wyzdrowieją…


  Ogólnej puenty miało już nie b. Każdy przytoczony fragment tych objawień ma już swoją. Niemniej nie mogę się nadziwić naszym natchnionym posłom i posłankom. Może oni mają żal, że im za młodu Panienka się nie ukazała i aby sobie tę stratę powetować, chcą się objawić innym?

czwartek, 20 kwietnia 2017

Pojednani w Chrystusie



  Tytuł jest przewrotny. Mam zamiar nie tyle podważyć to pojednanie, bo ono jest już podważone przez samych wierzących (a to jest łatwe, gdyż wystarczy policzyć ile jest odłamów Kościoła jezusowego), ile opisać przyczyny i skutki, nie tyle historyczne, ile tkwiące w samych wierzących dziś. A wszystko wydawało się na początku proste i jasne. Jak pisał św. Paweł: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie1 [1Tm 2,5-6]

  W podobnym stylu pisał Marek ewangelista: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy będzie potępiony”. [Mk 16, 16] Niby wszystko jasne, ale powstał problem na życzenie samego Kościoła. Oto w XX wieku zmieniono znaczenie określenia Miłosierdzie Boże, które teraz ewidentnie kłóci się z Prawdą pierwszych chrześcijan. Owo Boże Miłosierdzie zakłada, że każdy, nawet niewierzący i wierzący inaczej, ma szansę na zbawienie, gdyż inaczej nie można by Boga nazwać miłosiernym. Wymyślono dwa warunki zbawienia. Trzeba postępować zgodnie z naukami Jezusa, nawet jeśli się ich nie zna i trzeba chociażby przed śmiercią uznać Go za Boga jedynego, chyba że nie miało się kontaktu z Jego naukami. A rzecz w tym, że wioska, dumnie zwana globem ziemskim, za bardzo się rozrosła. Mimo szerokiej ewangelizacji, chrześcijanie stanowi jedną czwartą wszystkich ludzi. Czytałem niedawno raport, z którego wynika, że chrześcijan przybywa, a które to dane to chętnie przedstawia się jako zwycięstwo tej religii. Problem w tym, że ludzi przybywa jeszcze więcej, a jeszcze lepszym wynikiem może się poszczycić islam, choć religie chrześcijańskie mają wciąż najwięcej wierzących.

  Wydawałoby się, że idea wiecznego zbawienia jest na tyle atrakcyjna, że powinna przyciągać niemal wszystkich. Szczególnie wierzących. A tych wierzących w owo zbawienie w Polsce jest około sześćdziesięciu procent(?) Dlaczego więc zbawienie nie jest aż tak atrakcyjne? W moim odczuciu, co chcę podkreślić, winna jest i tym razem sama religia. To religia na nie, pamiętaj abyś  oraz szeregu innych nakazów. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną, nie zabijaj, nie cudzołóż2, nie kradnij, nie mów fałszywego świadectwa itp., itd... Zgoda, te niemal wszystkie zakazy i nakazy wynikają z samej moralności, pytanie, czy wszystkie mają dziś sens? Ale jest zdecydowanie gorzej. Religia chce przez negację zabrać wszystko, co wynika z naszej naturalności. Przede wszystkim zaś nasze uczucia, dokładniej, naszą duchowość. Jednym z najbardziej okrutnych nakazów jest nakaz miłości Boga. On ma być bezwzględnie na pierwszym miejscu, lukrując ten zdumiewający nakaz jakąś iluzoryczną Tajemnicą. A tajemnice mają to do siebie, że są nieznane, zaś Tajemnica doskonała (ta przez duże "T") – nigdy nie będzie znana. Jeśli więc nawet pokochasz kogoś bliskiego sercu i ciału, tym najbardziej wspaniałym uczuciem dostępnym człowiekowi, musisz widzieć w tym również, a może przede wszystkim – miłość do niewidzialnej istoty. Bo tak każe Prawda wsparta Tradycją. Prawda która powstała na życzenie kapłanów w czasach tak odległych, że aż nierealnych. Prawda oparta na mitach, powstałych w wyniku niewiedzy o zjawiskach występujących na ziemi.

  Dziś trwa walka wręcz na śmierć i życie o rząd dusz. Aby nas przekonać do religii wpaja się nam, że to, co kiedyś było przeznaczone na miłość do Boga, dziś podobno wypełnia nieczystość za sprawą równie niewidzialnego wroga, choć już zdecydowanie łatwiejszego do określenia. Pieniądz, seksualność, konsumpcja, pycha człowieka i jeszcze wiele innych. Wystarczy przeczytać felieton o. B. Kryszkiewicza, jakie straszne są dzisiejsze czasy: „Oto pokarm... Spróchniałe zęby, zgniłe podniebienie, gangrena stoczyła język. Nie smakuje jędrny, posilny, życiodajny pokarm nauki boskiej, dziesięciu przykazań, Chleb Anielski, mleko przykładu Najświętszej Dziewicy. (...) Człowiekowi dzisiaj smakują zgniłe kartofle syna marnotrawnego3. A czymże dziś jest religia zmaterializowana w Kościołach. To przecież taki sam biznes jak centra handlowe. Gdzieś ostatnio wyczytałem, że Kościół katolicki to największe w świecie centrum finansowe. W tych grzesznych, laickich centrach oferują nam iluzoryczne szczęście nie tylko materialnych dóbr, ale i duchowego zadowolenia. Kolorowe światła, muzyka, przykuwające wzrok reklamy, wprawdzie sztuczna ale zawsze jakaś tam uprzejmość. A czymże to się różni od świątyni Boga? Szczegółami, bo muzyka jest już w przewadze organowa i wzniosła, kolorowych świateł też nie brakuje, reklamy zastępują święte obrazy i malowidła, czasami zakurzone witraże, uprzejmość, choć już dostojna ale tak samo udawana, a towarem są... Tajemnica i Słowo Boże. Słowo Boże pełne nakazów i zakazów. Dwie przeciwstawne sobie świątynie, choć działające na tej samej zasadzie, tylko pozornie różne w oprawie i celach. Przy czym ta religijna, czując się zagrożona przez tą pierwszą, chętnie wykorzystuje obraz dobrego, przepojonego miłością do ludzi i miłosiernego Jezusa, który... w gniewie wypędza z tej drugiej kupców. Jednocześnie równie chętnie i namiętnie straszy: „Bóg nasz to nie tylko Bóg dobroci, łaskawości, ale też Bóg majestatu, Bóg mocny. (...) To Bóg nie tylko ze żłóbka betlejemskiego, ale ten wielki i groźny Bóg z góry Synaj: Nie będziesz miał bogów cudzych. (...) Nie zabijaj, wyrodny ojcze, zbrodnicza matko (...) Szóste: nie cudzołóż!4.

  Wszystkie religie są zjednane w Chrystusie tylko w jednym celu – kochaj Boga! Na innych płaszczyznach tego pojednania nikt nie zobaczy. Nawet ekumenizm już odchodzi do lamusa, jako idea niemożliwa do realizacji w rzeczywistości. Chrześcijańskie Kościoły (i nie tylko) rywalizują między sobą tak jak poszczególne sieci supermarketów. Będą oskarżać się o oszustwo i nieuczciwą grę tak samo jak robią to handlowcy. Nawet cel jest ten sam – masz wydać pieniądze, choć oczywiście proporcje są zdecydowanie różne. Rodzi się tylko pytanie: gdzie w tym wszystkim człowiek, a człowiek współczesny w szczególności? Człowiek coraz bardziej rozdarty, stojący w rozkroku między tym, co odkrywa i czym czyni to życie na ziemi znośne, a tym, co mówi mu starożytna Tajemnica, starannie opakowana w złote papierki, okadzona kadzidłem, dźwiękiem dzwonków i setkami innych obrzędów. Jezus miał podobno mówić o dwóch podstawowych, całkiem ludzkich, przyziemnych sprawach. O wybaczaniu i pojednaniu oraz o miłości bliźniego. Wysłuchano wszystkich innych Prawd, nakazów, zakazów i stworzono z nich religie. Tylko przed tymi dwoma zasadami religie skutecznie się dziś bronią.

Przypisy:
1 - wszystkie cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia - http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1014
2 – temu zagadnieniu mam zamiar poświęcić jeden z następnych esejów
3 - http://www.m.pch24.pl/modna-rozpusta-xx-wieku,50708,i.html
4 - ibidem