wtorek, 27 czerwca 2017

Szpetny narcyz



  Określenie dotyczy pewnego inteligenta, może też być takiego od siedmiu boleści, ale co mi tam. Dziś wyjdzie ze mnie prawdziwy, szpetny narcyz. Dyspensę na samochwalstwo sobie sam dałem, więc mi wolno. W ciągu kilku godzin miałem okazję w necie znaleźć dwa teksty idealnie pasujące do mojej osoby, i nie ważne jest tu to, że to pogląd stricte subiektywny. Ja tak mam, że jak mnie nikt nie chwali, sam sobie znajdę powód do dobrej samooceny. Wierzcie mi, to bardzo poprawia samopoczucie i nastrój. Po prostu chce się żyć.

  Najpierw była Fronda.pl z tekstem, który ma właściwie negatywne przesłanie, o czym świadczy już sam tytuł: „Ludzie inteligentni mają trzy wady”1. Właściwie nie powinno dziwić to deprecjonowanie inteligencji na tym portalu, bo on nie jest dla inteligentnych (taki paradoks - sam tam zaglądam). Zaczynam po kolei.
Bałaganiarstwo – to cecha, która wskazuje na wrodzoną inteligencję, bo tacy ludzie nie przywiązują uwagi do porządku. Oni potrafią funkcjonować w chaosie, co według mnie jest prawdą. Wiem z doświadczenia. Gdy zaczynam pisać jakiś tekst, wszystko jest starannie poukładane, ale gdy kończę..., lepiej nie mówić. Dwie filiżanki niedopitej kawy, telefon, chusteczki higieniczne, spray do spryskiwania much, pałeczki do grzebania w uszach, papierki po cukierkach, talerzyk po zakąskach i diabli jeszcze wiedzą co. Ale spokojnie ja się w tym bałaganie doskonale orientuję i nawet po ciemku mógłbym wskazać, gdzie jest któryś z wymienionych przedmiotów.
Nocny Marek – innymi słowy późne chodzenie spać, lub jak kto woli – typ sowy. Też tak mam, niejednokrotnie łapię się na tym, że jest druga w nocy i prawdę mówiąc wcale mi się nie chce spać. Za to mam problemy rano, ale kto by się tam rankiem przejmował. Kilka razy w życiu widziałem wschód Słońca i... wystarczy. Wiem, że jest piękny. Zachód też jest piękny i tym rekompensuję sobie poranne zaległości.
Przeklinanie – przyznam, że to mnie trochę zdumiało, bo teoretycznie to ja nie przeklinam, ba, nie używam przekleństw jako przecinków. Ale się wyjaśniło i tu też mogę powiedzieć, że jest dobrze. Tak naprawdę chodzi o szeroką gamę znanych przekleństw, a tego już się nie wypieram. W myślach też przeklinam, a gdy pracowałem pod ziemią, z każdym mógłbym pójść w zawody. Znam nawet kilka francuskich przekleństw, choć stale piszę je z błędami.

  Ogólnie rzecz ujmując, na podstawie tych cech mojej osobowości można dojść do wniosku, że jestem super inteligentnym facetem, i aby nie było, na te cechy ludzi inteligentnych wskazali jacyś amerykańscy uczeni z Uniwersytety w Minnesocie (sic!) Ja tam w szczegóły nie będę wchodził, ale wiadomo, co amerykańscy uczeni, to amerykańscy. Natomiast mam z tym problem odnośnie ludzi, którzy lubią porządek, chętnie chodzą wcześnie spać, a zasób ich wulgarnych słów jest mocno ograniczony. Ktoś w komentarzu uznał, że taką reprezentatywną grupą ludzi są księża katoliccy, i ja się z tym już nie mogę zgodzić. Znane mi wyjątki tylko potwierdzają regułę – tam też są inteligentni i to w przewadze. Za to autorytatywnie stwierdzam, że nie cierpię pedantów. Nikt, takim jak ja, nie jest w stanie bardziej naprzykrzać się w życiu.

  Równie przyjemnie czytało mi się tekst2 znaleziony na Facebooku. Zaczyna się wprawdzie też kontrowersyjnie: „Osoby inteligentne mają mniej przyjaciół”, ale to znów jakby o mnie. Prawdziwych przyjaciół mam dwoje, to nie pomyłka, piszę o kobiecie i mężczyźnie, kilka osób umieściłbym w kategorii bardzo dobrych znajomych, reszta pozostaje już tylko znajomymi. To stwierdzenie o inteligencji ma wynikać z faktu, że „Potrzeby społeczne nie są najważniejszymi, jakie mamy. Jeśli jesteśmy wysoce inteligentni [podkreślenie moje], okazuje się, że samotność to stan przyjemny i ważny. On nie oznacza, że nie chcemy się spotykać z innymi, ale istnieje w nas potrzeba bycia sam na sam ze sobą. Kto umie się cieszyć  swoim towarzystwem, jest w stanie stawić czoła nowym wyzwaniom, jest zdolnym tworzyć swoje marzenia”. To jest również opinia uczonych, psychologów, choć tym razem pary japońsko-amerykańskiej. Prawda, że pięknie? Na szczęście tak właśnie mam, co poniektórzy poczytują mi za szkaradną wadę. Niekoniecznie dotyczy to wszystkich inteligentów, bo też nie wszyscy są wstanie pokochać siebie tak, aby czuć się dobrze w chwilach samotności.

  O jednym mogę zapewnić. Dziś mam dobry dzień. I tego życzę moim Czytelnikom.

czwartek, 22 czerwca 2017

Przypowieść o drogocennej perle



  W Biblii Tysiąclecia, w Ewangelii św. Mateusza jest pewna przypowieść, w moim odczuciu bardzo kontrowersyjna. Przytoczę ją w pewnym, ale istotnym skrócie: „(...) podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją” [Mat 13, 45-46].
 
  Mój znajomy, handlowiec, człowiek stateczny, już żonaty, ojciec dorastającej córki, spotkał na swej drodze życia, co zdarza się nader często, pewną młodą dziewczynę wyjątkowej urody, łagodnego charakteru i pełną ognistego temperamentu. Można by rzec: drogocenna perła wśród kobiet...

  Jakem Asmodeusz, lepszej przypowieści biblijnej bym nie wymyślił. Mój znajomy zrobił to, co owa przypowieść nakazuje i... spotkało go za to ogólne potępienie. Wiem, wiem, zaraz mnie spotkają inwektywy za to, że przeinaczam treść najświętszej z Ksiąg. Ale Ci, co mnie znają, wiedzą, że tak łatwo nie ustąpię. Nie da się bowiem zinterpretować inaczej słów „podobne jest królestwo niebieskie do kupca” niż tak, jak dosłownie jest to napisane. Można, co najwyżej, dywagować o tym, co miał na myśli Jezus, mówiąc o perle i kupcu, choć ja tu optuję za nieścisłością przekazu św. Mateusza. Każdy, nie tylko teolog, powie, że mowa tu o duszach, których poszukuje Bóg, a może bardziej Kościół, gdyż Ten pierwszy raczej kupiectwem się nie zajmował i zdecydowanie nie miałby z co jej kupić. Można też mniemać, że to kupiec jest tym, który chce do nieba, niestety, nieba podobno nie da się kupić za żadne pieniądze, więc i ta wersja jest wątpliwa. Kupowanie odpustów już dawno straciło rację bytu. Ale to w niczym tego dziwnego przesłania nie zmienia. Sprzedaj wszystko by nabyć tę drogocenną rzecz. Już ja widzę jak Kościół sprzedaje swoje dobra, by przygarnąć jedną drogocenną, choć zbłąkaną perłę (czytaj: duszyczkę). Prędzej wraz z duszyczką zabierze wszystko to, co ona posiada.

  W przytoczonym przykładzie o moim znajomym jest też pewne przesłanie. W końcu on dla tej perły oddał wszystko, co tylko posiadał (kto wie czy to nie był błąd, może byłoby lepiej gdyby jednak sprzedał?), było nawet etyczniej, bo trudno powiedzieć, że on dziewczynę kupił, bardziej adekwatnym określeniem jest – obdarzył ja miłością i otoczył swoim opiekuńczym ramieniem, cokolwiek by to nie miało znaczyć. Spotkała go za to nienawiść byłej żony i potępienie otoczenia, co wprawdzie rekompensowała mu miłość i oddanie tejże dziewczyny, niemniej sytuacja nie była komfortowa. Przynajmniej do czasu aż afera ucichła, choć to wymagało sporo czasu. Tyle, że zamiast zbawienia spotkała go kara, należy mniemać, że zasłużona. Dziś jest trawiony ustawiczną obawą, która niemal wprowadza go w obłęd, że ta dużo młodsza perła sama znajdzie jeszcze lepszego od niego, a wtedy ona..., sprzeda wszystko. I pomyśleć, że nie byłoby problemu, gdyby tej drogocennej perły nie znalazł, gdyby się nią tak głupio nie zachwycił.

  Przyznam, że próbowałem „prostować” tę przypowieść z Ewangelii św. Mateusza na wszystkie możliwe sposoby. Według mnie, miałaby ona bardziej sensowne przesłanie, gdyby to sama perła przyciągnęła swym blaskiem kupca i skłoniła go do pójścia za głosem niebios, niekoniecznie wszystko sprzedając, bo w Niebie majątek ziemski się nie liczy i do niczego potrzebny. Choć i tu trudno nie znaleźć pewnych kontrowersji. Gdyby tak wszyscy wierzący mężczyźni, uwiedzeni blaskiem perły, sprzedali ziemskie dobra i poświęcili się całkowicie Kościołowi zamykając się w zakonach, świat zapełniłby się porzuconymi rodzinami. Po pewnym czasie perły (kobiety) unikałby jak ognia wszystkich religijnych facetów (ze względu na niepewność związku), a świat do końca by się zlaicyzował. Mnie osobiście, jako ateiście, by to nie przeszkadzało. Ba, nawet byłoby to intrygujące, bo pewnie byłbym rozchwytywany przez same piękne, młode i powabne perły. Cóż..., mogę sobie li tylko pomarzyć, gdyż nie wszyscy wierzący ściśle się do treści Świętych Ksiąg stosują.


wtorek, 20 czerwca 2017

Utopie XXI wieku




  Trafiła mi się książka Franciszka Adamskiego „Ateizm oraz irreligia i sekularyzm”, ale tym razem nie będzie o tej książce. Wspominam o niej dlatego, że jest tam dość dokładne wyjaśnienie przyczyn powstania sekularyzmu i jego obecnego rozkwitu, co wbrew sugestiom wynikającym z tytułu, nie ma nic, lub prawie nic wspólnego z ateizmem. Dziś bardziej o tym, jak na ów sekularyzm reaguje tradycyjny Kościół.

  A sprawy ma się tak, że zamiast zastanowić się nad przyczynami sekularyzacji, zamiast znaleźć realne metody na jej zatrzymanie, Kościół wybrał najgorszy z możliwych sposobów. Próbuje sekularyzm oczernić na wszelkie możliwe sposoby. Najbrutalniejszym i najbardziej bezsensownym jest określenie sekularyzacji jako „cywilizacja śmierci”, co jest nie tylko ciosem chybionym, ale wręcz samonokautem. Bo sekularyzacja to wbrew pozorom nie jest odejście od wiary i religii, jest odejściem od zinstytucjonalizowanego Kościoła. Tym samym, mówienie o cywilizacji śmierci, jest mówieniem o tejże wierze i tej religii w wydaniu indywidualnym, niezależnym od doktryn Kościoła. Nie wszyscy to jeszcze pojęli, o czym świadczy wypowiedź abp. Głodzia podczas święta Bożego Ciała o demonie postępu, który sieje zniszczenie. Kościół szuka uparcie innych wrogów, ale to nie zmienia faktu, że uderza w próżnię. Na portalu pch24.pl jest artykuł1, który to dobitnie potwierdza. Warto się przyjrzeć tej ocenie.

Genderyzm i nieobyczajność – Działania w tym temacie mają zaprzeczać boskim zamiarom. To dość pokrętna teoria. Powoływanie się na cytat z Biblii: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” [Rdz 1,27] rodzi pytanie: jakiej płci jest Bóg i jakie jest to podobieństwo między Nim a ludźmi? Uznając Jego stworzenie mężczyzny i kobiety, neguje się nie tylko podstawy teorii ewolucji, co samo w sobie jest skazana na niepowodzenie, ale również sens ludzkiej chęci poznania, która sama w sobie ma być grzeszna. Oczywiście, nie da się zaprzeczyć, że aby ludzkość trwała potrzebna jest płeć, właśnie męska i żeńska. Innej możliwości nie ma. Niemniej, jak długo ta ludzkość istnieje, zawsze trafiały się osobniki mające dość poważny problem z tą jednoznaczną płcią. Nie tylko z płcią ale również z pojęciem obyczajowości, która przybierała taką formę, jaką narzucała jej aktualnie panująca religia. Warto tu dodać, że każda z nich, a było ich i jest multum, różnych nawet w obrębie tych samych doktryn i idei, uważa się za tę jedynie prawdziwą

Ekologizm – to stosunkowo najnowszy wróg Kościoła, choć w początkowej fazie jego powstawania za takiego nie uchodził. Nie wiedzieć dlaczego, dziś ekologizm uważa się za równoważny ideologiom komunizmu i faszyzmu. Nie wiem kto wysnuł teorię o tym, że ziemi wystarczy 600 milionów ludzi zamiast obecnych sześciu miliardów. Pewnie faktycznie jakiś oszołom z ruchu ekologicznego, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że to właśnie niekontrolowany rozrost ludzkości doprowadzi ją do  tragicznego końca. Będziemy umierać jak robale pod kloszem z powodu braku pożywienia, wody, zniszczenia środowiska i z przeludnienia. Rzecz w tym, że autor artykułu sugeruje na potrzeby walki z ekologią, iż ta chce ten nadmiar ludzkości zabić (sic!). Jak bardzo trzeba być podłym, aby powielać takie bezpodstawne insynuacje i nimi straszyć?

Transhumanizm – Ta idea rzekomo ma zamiar dzięki postępowi naukowemu i technicznymi uczynić z ludzi półbogów, widząc w tym postępie środki do wyzwolenia od chorób i starzenia się, podobno nawet jest dążeniem do nieśmiertelności. W ostatnim ujęciu wygląda to niewątpliwie na utopię i czasami nawet o niej głośno. Tylko kto to traktuje poważnie? Co innego walka z chorobami i z objawami starzenia się. Czy na pewno należy w tym upatrywać zgorszenie, upadek obyczajów i zeświecczenie? W końcu nawet najbardziej wierzący, najbardziej religijni też szukają pomocy w medycynie i nikt nie robi z tego problemu. Ba! podobno dar leczenia jest darem od Boga. Problem chyba w tym, że dziś ludzie bardziej wierzą w medycynę niż lecznicze właściwości modlitwy, co faktycznie jest jedną z przyczyn narastającej sekularyzacji.

Libertarianizm – w moim odczuciu jest to ruch faktycznie niebezpieczny, ale paradoksalnie ma dziś dużo wspólnego z wiarą. Z lekkim sarkazmem - to przecież religie chrześcijańskie optują za wolnością jednostki, szczególnie w wymiarze wolnej woli, którą wymachuje niemal na każdym kroku. Libertarianizm jest przeciwny władzy państwowej, Kościół, jeśli ta władza nie jest stricte konserwatywno-katolicka też jest jej przeciwny. Już poważniej, problem w tym, że Kościół dąży wszelkimi środkami do prawnego usankcjonowania doktryn religijnych, nawet w stosunku do tych, którzy nie są członkami Kościoła, wypaczając tym samym pojęcie wolności. Innymi słowy, chce tę wolność jak najbardziej ograniczyć. Mówienie, iż człowiek jest wolny gdy wierzy w Boga, gdy przestrzega nakazy i zakazy religii, skłania dziś bardziej do sekularyzmu niż do wrogich kościołowi idei libertarianizmu.

Kult bezpieczeństwa – nazwa trochę myląca, bo odnosi się do rządów liberalno-demokratycznych. Nie da się zaprzeczyć, demokracja nie jest systemem doskonałym, niemniej do tej pory nie wymyślono niczego lepszego. Dziś nawet ci, którzy działają niedemokratycznie podpierają się zasadami demokracji. To jest jednak problem dla Kościoła nie do przeskoczenia. System monarchistyczny, nawet jeśli dziś istnieje, daleko odbiega od systemu monarchii absolutnej, na której opierają się religie monoteistyczne. On jest idealizowany poprzez przekaz biblijny, ale jego przywrócenie nie wchodzi w ogóle w rachubę. Fakt, opiera się na nim struktura Kościoła katolickiego, ale czyż sam dziś nie daje dowodów na to, że to jest właśnie utopią? Obecne tarcia wewnątrz tego Kościoła dobitnie to poświadczają. Monarchia absolutna w wydaniu katolickim utraciła rację bytu gdyż nie zapobiega schizmom i nie nadąża za współczesnością.

  Można wymyślać, co się chce o sekularyzacji, ale jeśli się nie pozna jej przyczyn, daremny trud. Zresztą, nawet ich znajomość jej nie zatrzyma. Walka z demonem postępu to przysłowiowe bicie piany, to daremna próba zawracania Wisły kijem. Raz zsekularyzowane środowisko nie wróci do ortodoksji, która niczego nowego nie jest w stanie zaoferować.



czwartek, 15 czerwca 2017

Czyńcie sobie ziemię poddaną



  Zaczęło się od protestu ekologów w Puszczy Białowieskiej, a może wcześniej, gdy minister Szyszko zdecydował się na wycinkę drzew. Nie za bardzo chcę wnikać w to, kto tu ma rację, choć muszę przyznać, że jestem po stronie ekologów. Mieszkam na skraju czegoś, co oficjalnie nazywa się „Puszczą Notecką”, a de facto powinno się nazywać plantacją sosny. Byłbym skłamał, gdybym twierdził, że ta plantacja mi się nie podoba, niemniej uważam, że określenie „Puszcza” jest tu ewidentnie nadużyciem. Wszędzie widać działania ludzkiej ręki, nawet ambony są ludzkim tworem...

  Drzewa w idealnych szeregach na połaciach rozdzielonych siatką idealnie prostych ścieżek i wizurek przecinających się pod kątem prostym, przywodzą na myśl plantacje winorośli czy sadów owocowych. Do tego raz za razem słychać odgłos pił mechanicznych. Nic dziwnego, skoro drewno wciąż jest materiałem pilnie poszukiwanym. Na szczęście gołe zręby są po okresie roku, najdalej dwóch, obsadzane młodymi, staranie wyselekcjonowanymi sadzonkami (sam przez kilka lat sadziłem). W tej „Puszczy” nie ma przypadkowości ani prawdziwej naturalności, nie tylko wśród drzewostanu ale i dzikiej zwierzyny. Tej drugiej musi być tyle, aby myśliwi mieli czasami okazję spełnić swoje strzeleckie (by nie napisać zabójcze) zachcianki, podobno po to, by nie czyniła szkód na polach okolicznych rolników. To się dumnie nazywa „regulacją” pogłowia. W efekcie tej regulacji oraz nadmiernego, niekontrolowanego wzrostu myśliwych (a tu selekcja „pogłowia” byłoby wskazana bardziej), dziś zobaczyć dzika czy sarnę graniczy z cudem. Na szczęście wciąż mamy w tym kraju jedną puszczę, która na to miano w pełni zasługuje, choć po decyzjach ministra Szyszki może się okazać, że owo „mamy” będzie zastąpione słowem „mieliśmy”.

  Zupełnie niespodziewanie spór o Puszczę Białowieską przybrał charakter sporu ideologicznego. Argumentem ekologów jest postępująca degradacja naszego środowiska, zaś leśników z klanu Szyszki obawa przed kornikiem. W spór włączyły się również środowiska katolickie ze swym biblijnym przesłaniem: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Mnie to nie dziwi, bo ów klan leśników Szyszki jest ściśle związany ze środowiskiem o. Rydzyka, a wszem i wobec wiadomo, że ten ostatni ma dziś decydujący głos w tym kraju już nie tylko w sprawach wiary, ale również w sprawach politycznych i gospodarczych. Do tego momentu jeszcze nie ma niezdrowej sensacji.

  Ta wybucha dopiero w momencie gdy głos w sprawie zabrał ks. prof. dr hab. Tadeusz Guz na konferencji naukowej „Jeszcze Polska nie zginęła – wieś”1. Ja nie polecam oglądania relacji wideo, gdzie przez dwie pierwsze minuty trzeba słuchać przesłodzonych słów powitania wszystkich gości, tak przesłodzonych, że chce się wymiotować, choć później jest ciekawie, tak ciekawie, że nóż w kieszeni się otwiera. Choć, co niektórzy słuchacze tego wykładu zasnęli, ja to wszystko wytrzymałem, bo ja jestem niesłychanie spokojny i cierpliwy człowiek. W najbardziej z możliwych skrótów:
- ekologowie to diabeł wcielony, który deformuje umysły i charaktery ludzi;
- ekologizm to zielony, ateistyczny, nihilistyczny (?), materialistyczny neokomunizm (sic!), negujący Boga, i tu uwaga: Boga stworzyciela Polaków i Polski (ciekawe kto stworzył niePolaków i niePolskę?);
-
Neomarksistowski (czytaj: ekologiczny) nurt myślenia przechodzi dalej od totalnej opozycji względem Boga Objawionego do przejściowej animalizacji człowieka, aby go jednak ostatecznie doprowadzić do całkowitej zagłady (sic!).
- prawdziwą troskę o naszą ziemię przejawiają myśliwi wyrażającą się w kultywowaniu tradycyjnych obrzędów (sic!)

  Ale jest jeszcze ciekawiej. Oto dziś czytam, na tym samym portalu, na którym udostępniono powyższy wykład, artykuł2 ks. Artura Stopki (już nie prof. dr hab.), w którym są cytowane słowa papieża Franciszka: „Zachęcam wszystkich chrześcijan, aby ukazali jasno ten wymiar swojego nawrócenia, pozwalając, by moc i światło otrzymanej łaski obejmowały także relacje z innymi istotami i otaczającym światem, budząc owo cudowne braterstwo z całym stworzeniem, którym tak wspaniale żył święty Franciszek z Asyżu”. I masz babo placek, bo skąd wiedzieć, który z tych kaznodziei ma rację, skoro obaj z tego samego Kościoła?
Warto tutaj wspomnieć o przytoczonej w artykule historii z 1935 roku, zwanej „Czarną Niedzielą”, kiedy to doszło do niespotykanej burzy pyłowej, która pozbawiła miliony rolników domów oraz uprawnej ziemi. A wszystko za sprawą nadmiernej eksploatacji amerykańskich Wielkich Równin. Pewnie dziś minister Szyszko wytłumaczyłby to, sorry, uzasadnił, efektem koniecznych korytarzy przewietrzania, jakie chce utworzyć nie tylko w Puszczy Białowieskiej, ale nawet w miejskich parkach.