środa, 30 sierpnia 2017

Ateizm z przymrużeniem oka



  Zamiast wstępu pewien niedawno znaleziony dowcip:
Dwóch ateistów homoseksualistów przyjechało do zabytkowego miasteczka i lokują się w miejscowym hotelu. Jeden dostaje pokój 21, drugi 25. Idą zwiedzić jedyną atrakcję, czyli miejscowy kościół i trafiają na mszę. Kiedy kapłan mówi „przekażcie sobie znak pokoju”, mówią do siebie:
- Dwadzieścia jeden
- Dwadzieścia pięć...

  Przyznam, że mnie autentycznie rozbawił. Takie mam spaczone poczucie humoru. Na pewno nie będę krzyczeć: „Odczepcie się od mojego ateizmu!”. Za to na pewnym katolickim portalu (tym razem nie wskażę, na którym) trafiłem na artykuł „Ateiści mają dziwne mózgi – czas się nawrócić!”. Już sam tytuł omal nie zwalił mnie z krzesła. Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Wynika bowiem z niego, że człowiek ma zdolność fizycznej zmiany mózgu bez ingerencji chirurgicznej, i to zarówno przez nawrócenie, jak i przez odejście od wiary. Śmiała hipoteza, ale ja mogę się nie znać. Z trudem przebrnąłem przez wstęp, bo śmiech się tylko potęgował. Przytoczę w całości, bo krótki: „Swoje spostrzeżenia naukowcy opublikowali na łamach naukowego pisma Journal of the American Medical Association (JAMA) Psychiatry. Tajemnica kryje się w korze mózgowej. Jej grubość i struktura ma związek z duchowością osoby, do której należy. Im grubsza kora, tym bardziej podatny na wpływ religii mózg – piszą naukowcy”. Wydawałoby się, że powinno być odwrotnie, gruba kora mózgowa powinna nas chronić przed indoktrynacją religijną, tak jak gruba skóra chroni przed urazami organy wewnętrzne (patrz: żółw). Ale też nie będę wnikał, choć mnie uczono, że ta część mózgu jest odpowiedzialna z początkowe przetwarzanie bodźców i informacji. Z artykułu wynika pewna ciekawostka, bo tak jak już wcześniej udowodniono, że osoby wierzące mają niższe ryzyko do popadania w depresję. Teraz dodatkowo powiązano grubość tej kory z mniejszymi skłonnościami do występowania nastrojów depresyjnych. Całość kończy się równie dobrze jak wstęp: „Wniosek jest prosty: osoby religijne mają prawidłową strukturę mózgu! Osoby niewierzące, jeśli chcą polepszyć swoją kondycję zdrowotną powinny się nawrócić”.

  Muszę to przemyśleć, choć mam wątpliwości, czy w moim wieku wiara w Boga, bogów, wróżki, wszelkiej maści magów i moich ulubionych krasnoludków, wpłynie na grubość mojej kory mózgowej. Nigdzie bowiem nie piszą, jak długi jest okres jej znaczącego i odpowiedniego przyrostu.

  Na zakończenie jeszcze jeden dowcip:
Oldbojowy hardrockowiec ze Stanów (wiadomo – ateista-satanista) ma koncert (chałturzy) w zapadłej gminie, gdzieś na polskich kresach wschodnich. Wita go para w strojach ludowych, tradycyjnym chlebem i solą.
- Yeees! Okeeey! Tak mnie jeszcze nie witano! – po czym wyciąga lufkę, wkłada do dziurki od nosa i pochyla się nad solą...


PS. Dowcipy (ale nie przytoczony artykuł), dla potrzeb notki lekko „podrasowałem”, a pochodzą z portalu katolik.pl


poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Powracający temat – kara śmierci



  Wydawałoby się, że problem kary śmierci na zawsze odszedł w niebyt, nie tylko w świecie ale również w naszym kraju, kiedy to 6 czerwca 1997 roku wyrugowano tę karę z Kodeksu Karnego. Szczególne znaczenie ma tu apel o globalne moratorium przeciw tej karze, które przedstawił przedstawiciel Watykanu, abp Silvano Tomasi na 28 sesji Rady Praw Człowieka przy ONZ.

  Przypomnę uzasadnienie: primo – nie odstrasza od popełnienia morderstwa, secundo – jest nieodwracalna w przypadku pomyłki sądowej, tertio – nie daje szans na poprawę, quarto - zamiennie kara dożywocia też jest formą kary śmierci, gdyż dostatecznie eliminuje mordercę z życia społecznego. Dodać należy, że papież Benedykt XVI optował nawet za zniesieniem kary dożywotniego więzienia, właśnie z powodu czwartego uzasadnienia.

  W takim ujęciu pokazówka posła Jakiego kojarzy mi się z Filipem, który wyskoczył z konopi. Tym bardziej, że proponuje przed wykonaniem wyroku stosowanie średniowiecznych tortur. Oczywiście, ów czyn na plaży w Rimini, jest godny najwyższego potępienia, ale on nawet nie pasuje do biblijnego, starotestamentowego prawa „oko za oko”. Jest gorzej, bo gdy w wyniku tak samo ohydnego, zbiorowego gwałtu trwającego nie jedną noc, a cały tydzień, tyle że w Łodzi, który na domiar wszystkiego dla ofiary skończył się śmiercią, ten sam poseł, wiceminister sprawiedliwości, nie zająknął się ani słowem. Nawet nie miał ochoty odpowiedzieć na zarzut o wybiórczość.

  Ja nie mam złudzeń, większość moich rodaków pewnie opowiedziała by się za przywróceniem tej drakońskiej kary, nie bacząc na argumenty przeciwników jej stosowania. Jakby dla potwierdzenia tej opinii trafiłem na artykuł, opublikowany na katolickim portalu, zatytułowany „Kara śmierci. Przerwać milczenie”1. Jego autor, Łukasz Karpiel już nie tylko ma pretensje o to, że ta kara w polskim Kodeksie Karnym nie istnieje, jest zbulwersowany tym, że dyskusji na temat jej przywrócenia już się w Polsce nie prowadzi (sic!). I nie ma tu na myśli prywatnych dyskusji szarych obywateli, ale brak mu poważnej debaty na arenie politycznej. Ubolewa nad tym, że mało jest takich jak J. Korwin-Mikke, który swego czasu wypowiedział dość znamienne słowa: „Katolik występujący przeciwko karze śmierci jest jawnym heretykiem”2. Nietrudno z tego wywieść wniosek, że począwszy od pontyfikatu Pawła VI, nie wyłączając Jana Pawła II, na papieskim tronie zasiadają sami papieże heretycy.

  J. Karpiel apeluje: „najwyższy czas przerwać to milczenie”, narzucone przez demokratycznych polityków. Ja mu w zasadzie źle nie życzę, tylko tak się zastanawiam, czy nie zmieniłby zdania, gdyby na kogoś z jego mu najbliższych, taki wyrok wydano i karę bez ociągania się wykonano? W bardziej pesymistycznym wariancie: gdyby sam został niesłusznie oskarżony o morderstwo, nie mając alibi, bez świadków, z dowodami, które by jego sprawstwa nie eliminowały? To wbrew pozorom wcale takie niemożliwe nie jest. A gdyby tak jeszcze przed rozprawą sądową, poddać go torturom...




sobota, 26 sierpnia 2017

W okowach różańca



  Tytuł brzmi pewnie bluźnierczo i prowokacyjnie, ale proszę o wybaczenie, tak zadziałał mój umysł na wieść o akcji „Różaniec do granic”1, organizowany przez Stowarzyszenie Solo Dios Basta, ściśle powiązane z Radiem Maryja. Akcja ma polegać na odmówieniu różańców przez wiernych, którzy utworzą szpaler ustawiony wzdłuż całej granicy Polski (aby nikt nie uciekł?), na morzu zaś będą stać kutry rybackie, niby kutry torpedowe, by nikt się nie wyrwał z tej różańcowej pętli, jak to ujął pewien portal katolicki: „(pętli – dopisek mój), która ma opleść nasz kraj”.

  Ciekawa jest już sama nazwa tego stowarzyszenia „Solo Dias Basta”, co daje się przetłumaczyć jako „Bóg sam wystarcza”. W tej nazwie jest już zawarta pewna sprzeczność. Skoro bowiem sam wystarcza, dlaczego trzeba Go wspierać taki akcjami jak: ustanowienie Chrystusa królem Polski, a Matkę Bożą królową? Po co ta akcja tworzenia pętli różańcowej, której celem jest podobno ratowania świata, ze szczególnym wskazaniem na Polskę, co mnie kojarzy się li tylko z nawracaniem na „jedynie prawdziwą”, katolicką wiarę. I nie idzie tu o samą deklarację wiary, o nie. Wszyscy wierzący, a nie praktykujący, też będą podlegać tej odnowie i nie mam tu na myśli tylko odnowy moralnej, ale stricte obrzędowej. Taka jest przecież propagowana przez ośrodki zbliżone do radiomaryjnego Kościoła katolickiego w Polsce, hierarchów nie wyłączając. Mógłbym być bardziej sarkastyczny, gdyż akcję poprzedza (od 3 maja) pielgrzymka grupy byłych więźniów wzdłuż granic, bez prowiantu i pieniędzy. Taki dość znamienny symbol – Polska ma stać się katolickim więzieniem(?) Charakterystyczny jest jeszcze jeden szczegół. Będą cztery różańce. Dwa pierwsze, gdy odmawiający różaniec będą skierowani twarzami w stronę Polski, co można interpretować jako formę egzorcyzmu (rzecz nie nowa), pozostałe dwa, w stronę świata, co z kolei mógłbym interpretować dwojako: odwalcie się od katolickiej Polski lub, bierzcie z nas przykład. Skłaniam się ku pierwszej wersji, bo ja prędzej uwierzę, że piekło istnieje, czego namiastkę mamy dziś w Polsce, niż w to, że świat weźmie z naszego obrzędowego katolicyzmu przykład.

  Nie mogę się nie odnieść, niejako ad hoc, do innego artykułu2, w którym autor szuka analogii między kibicowaniem na stadionie sportowym (piłkarskim?) do... pielgrzymek na Jasną Górę. Już łatwiej byłoby o wypunktowanie różnic. Czytam, że to są dwa miejsca, gdzie możesz być naprawdę sobą, gdzie Polacy mogą się choć przez chwilę poczuć razem, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu (sic!). Posłużę się krótkim cytatem: „[chodzi – dopisek mój] o potrzebę odnalezienia przestrzeni, w której nie tylko tracą na znaczeniu codzienne potyczki polityczne, ale miejsca gdzie narodowe swary wręcz nie mają wstępu ustępując przed sprawami o niebo od siebie ważniejszymi”3. Paradoksalnie jest w tym stwierdzeniu sporo racji ale jednocześnie jest też oczywistym zakłamywaniem rzeczywistości. Weźmy te mecze reprezentacji Polski. Primo, ten tłum, gdzie człowiek ma czuć się naprawdę sobą, jest naładowany negatywnymi emocjami wobec obcych, zarówno kibiców jak i piłkarzy drużyny przeciwnej. Duo, niech li tylko ta reprezentacja okaże słabość, ba! poniesie druzgocącą klęskę, to nasze pragnienie bycia naprawdę sobą, zmienia się w szyderstwo, wulgaryzmy i gwizdy z ironicznym: Polacy nic się nie stało”. A pielgrzymki na Jasną Górę? Nie neguję aspektu religijnego, ten faktycznie łączy, wierni mogą poczuć się razem, ale nie trudno na podstawie homilii tam wygłaszanych dojść do wniosku, że ta wspólność jest skierowana przeciw innym, różnym w określonych pielgrzymkach. A to przeciw niewiernym, a to niezbyt gorliwym, a to przeciw nie takim patriotom, jakich oni sobie wyobrażają, a to nawet..., przeciw rządzącym, którzy nie palą się do zaostrzenia prawa aborcyjnego i wprowadzenia zakazu pracy w niedziele (sic!)

  Ja rozumiem, Kościół, szczególnie katolicki, jest dziś teoretycznie w defensywie z powodu narastającej sekularyzacji, za którą de facto jest w znacznej części sam odpowiedzialny. Niemniej te akcje, takie rozumienie religijności, tej tendencji nie odwrócą, ba!, one ją przyspieszą, gdyż taka forma jest ośmieszaniem samej siebie. Komu to dziś potrzebne? Na pewno nie tym, którzy sekularyzacji ulegli. To bardziej rozpaczliwe gesty tych, dla których obrzędowość ma większe znaczenie niż sama wiara. Oni nie chcą zrozumieć, że „równość wszystkich wobec Boga” jest niczym innym jak pluralizmem, a nie bezwzględnym podporządkowaniem wszystkich ludzi nakazom ich pojmowania wiary. Skoro tak namiętnie szafują pojęciem „wolnej woli”, dlaczego tak kategorycznie chcą zabronić jej stosowania? Czuję niesmak, gdy inspiratorzy akcji „Różaniec do granic” tę akcję afiszują hasłem: „Królowo moja, jestem, pamiętam, czuwam. Polska”4. Jakim prawem podpisują się nazwą kraju – Polska!? Innowiercy, ja i mnie podobni, a nawet wierzący o innych zapatrywaniach na obrzędowość, ogólnie będący w większości, już nie tworzymy tego kraju?




środa, 23 sierpnia 2017

Spiskowa teoria dziejów



  Dziś dla odmiany odskocznia od tematów religijno-moralnych. Przyznaję, że dla mnie i ten temat w jakimś sensie jest „ulubiony”, gdyż jestem zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich spiskowych teorii dziejów, mających uzasadnić pewien rodzaj fałszywej, choć silnie lansowanej interpretacji wydarzeń historycznych i społecznych. Niestety, walka z owymi mitami wcale nie jest łatwa, o czym niejednokrotnie miałem okazję przekonać się na swoich blogach.

  Spiskowa teoria dziejów twierdzi, że większość decyzji politycznych, społecznych i gospodarczych zapada zakulisowo, przywódcy państw są marionetkami w rękach masonów, magnaterii, iluminatów, a nawet... kosmitów. Najbardziej słynną i zakulisową grupą mieli być Mędrcy Syjonu. Bywają też pomniejsze teorie spiskowe, jak np. zmowa lobby farmakologicznego, którego produkty, pod pozorem leczenia mają de facto rozpowszechniać choroby lub zamach na wieże World Tower Center, który miał być inspirowane przez sam rząd Stanów Zjednoczonych. Ale ja nie tyle o przykładach ile o samym zjawisku.

  Większość z nas lubi czytać i nie mam tu na myśli li tylko literatury pięknej, choć i tę nie można wykluczyć z przyczyn utwierdzających nas w przekonaniu, ze coś z tą spiskową teorią dziejów jest na rzeczy. Wspomnę chociażby bestseller „Kod da Vinci”. Zasada polega na tym, że istnieje udokumentowany związek: nadawca – komunikat –odbiorca, przy czym komunikatem jest najczęściej wiadomość w różnego rodzaju mediach (telewizja, prasa, Internet). Najistotniejszym jest tu odbiorca, któremu nadawca usiłuje narzucić pewien tok myślenia. Podzieliłbym ich (odbiorców) na trzy grupy: odporna, przeciętna i populistyczna. Pierwsza neguje wszystkie spiskowe teorie dziejów. Źródłem tego stanowiska jest opieranie się tylko na faktach historyczno-empirycznych bez niezdrowej emocji i nadmiernej analizy, zupełnie zbędnej w pewnych przypadkach, za to charakteryzuje ją wyczulenie na „zmienność” historii. Zmienność uzależnioną od aktualnie lansowanej ideologii. Druga grupa to ci, którzy są podatni na tzw. literaturę popularno-naukową, film i telewizję z jednej strony, na dom rodzinny i szkołę z drugiej. Siłą rzeczy tu już jest furtka do akceptacji niektórych teorii spiskowych, przy czym charakteryzuję ją jeszcze pewna ostrożność i krytycyzm. Wreszcie trzecia grupa, której świadomość historyczna jest oparta tylko na produktach środków masowego przekazu, którą to świadomość da się łatwo kształtować i zmieniać. Jak to ujął Janusz Tazbir „Wykreowany obraz wizji historycznej jako galimatiasu, dzięki któremu akceptuje się obraz rzeczywistości kreowany przez twórców różnych spiskowych teorii dziejów, nęcący swą na pozór logiczną, choć prymitywną budową1. Łatwo zauważyć, że ta kreacja bardzo przypomina intrygę kryminalną: nieznany sprawca lub sprawcy, dokonuje zbrodni na jakieś grupie ludzi, ale zagadki nie da się rozwiązać lub ktoś, z jakichś nieznanych przyczyn, nie chce jej wyjaśnić. Ta druga wersja, brak chęci, jest bardziej popularna i daje dodatkowe paliwo do snucia różnych tez, mających umocnić odbiorcę w przyjmowaniu takiej wersji wydarzeń.

  Rodzi się pytanie „dlaczego spiskowo-historyczna narracja budowana jest na wzór intrygi kryminalnej?2. Odpowiedź wydaje się prosta, lubimy sensacje, szczególnie zaś te, które w pseudo-naukowy sposób tłumaczą przyczyny naszych niepowodzeń i niemożliwość wybicia się ponad przeciętność. Czytałem wiele książek kryminalnych i sensacyjnych, oglądałem wiele tego typu filmów i nigdy nie mogłem uciec od pewnego schematu. Bardziej fascynowały mnie te pozycje, gdzie było wiele niesprawdzonych i nietrafnych poszlak. Prosty schemat: zbrodnia-dowody zbrodni, wyrok sądowy i kara, też budzi sensację, ale nie skłania do refleksji, nie pasjonuje już tak samo jak maksymalne skomplikowanie wątków. Podobnie ma się sprawa naszego postrzegania wydarzeń historyczno-społecznych, im bardziej skomplikowane ich podłoże, tym łatwiej nadać im charakter sensacji, nierzadko spełniające kryteria spiskowej teorii dziejów. Warto przy tym zauważyć, że twórcy tych teorii dość precyzyjnie kierują swoje teorie w stronę właściwego odbiorcy, tu – trzeciej grupy odbiorców (rzadziej do drugiej), opisanej w akapicie powyżej.

  Kolejne pytanie: po co twórcom owa spiskowa teoria dziejów? Odpowiedź też wydaje się równie prosta. Tak jak w klasycznym przykładzie mitu o Mędrcach Syjonu chodziło o zdeprecjonowanie Żydów, nie tylko komunistów, tak w każdym innym przypadku taki mit ma charakter pejoratywny, by napiętnować jakieś grupy etniczne lub społeczne. W ten sposób dezawuuje się dziś Zachód, muzułmanów, ośrodki liberalno-demokratyczne, ekologię, ateizm, sekularyzację, a nawet inteligencję. A wszystko opiera się na dość powszechnej tezie: „Opinii publicznej się nie informuje, politycy kłamią, agencje rządowe kontrolują obywateli, a tajne służby to już kontrolują wszystko, zresztą to się wszystko układa w jedna całość. (...) na świecie panuje chaos spowodowany przez wrogie, potężne siły, których na pewno nie uda się odkryć3. Łykamy takie insynuacje jak przysłowiowe ciepłe bułeczki, najczęściej dlatego, że taka interpretacja odpowiada naszym zapotrzebowaniom. Bo czyż nie jest prawdą, że politycy kłamią (nie zawsze) i kontrolują nas (choć nie wszystkich) tajne służby? W gruncie rzeczy na tym to właśnie polega - mieszać półprawdy z fikcją.

  Mnie w tych spiskowych teoriach dziejów zastanawia szczególnie jedno. Owe potężne i nie dające się odkryć siły, de facto działają same przeciw sobie. Jeśli bowiem jakaś siła chce zniszczyć pewną grupę społeczną i jej się to uda, nie będzie miała kogo niszczyć, więc w końcu zacznie zjadać swój własny ogon. Tak jest w przybliżeniu z Mędrcami Syjonu, którzy musieliby przy okazji niszczyć również własny naród. Dla przykładu, jeśli takie lobby farmaceutyczne zarazi ludzkość chorobami, to ludzie w końcu wymrą i nie będzie komu serwować zatrutych leków. Ale to już twórców spiskowych teorii dziejów nie interesuje.


Przypisy:
1 - J. Tazbir, „Od Haura do Isaury”, Warszawa 1988, s. 231
2 - J. Pomorski, „Historyk i metodologia”, Lublin 1991, s. 64
3 -
http://naukowy.blog.polityka.pl/2017/08/21/spiskowe-teorie-tego-i-owego-a-nawet-wszystkiego/?nocheck=1


piątek, 18 sierpnia 2017

Oklepany temat



  W dniu 17 bieżącego miesiąca w „Wyborczej” znalazłem artykuł zatytułowany „Zakonnik z Częstochowy oskarżony o 11 czynów seksualnych z nieletnimi chłopcami”1. Ściślej, chodzi o dyrektora placówki – salezjańskiego domu dziecka w jednej z dzielnic Częstochowy. Przeczytałem bez egzaltacji, choć przecież mógłby to być dla mnie temat marzenie, tym bardziej, że inne portale tematu raczej nie podchwyciły, nawet tak antyklerykalny jak Newsweek.

  Za to ja temat podchwyciłem, choć w innym kontekście, innym niż można się spodziewać. Kilka dni wcześniej na portalu katolickim deon.pl znalazł się wywód na temat „Wszystkich win Watykanu”, w którym autorka ubolewa, że media wyolbrzymiają wszystkie niegodziwości katolickiego kleru, a o innych grupach, gdzie dochodzi do podobnych przypadków, już jakby ciszej i bez skandalu. Kuriozum polega na tym, że autorka już w pierwszym akapicie przeczy sobie sama: „Jakiś czas temu na łamach „Corriere della Sera” została odtworzona z pewnym rozgłosem [podkreślenie moje] historia człowieka, który opowiadał, że na początku lat osiemdziesiątych w koszarach rzymskich doznał przemocy i gwałtów. (...) przełożeni wojskowi zobowiązali ofiarę do milczenia, aby nie kalać dobrego imienia wojska”2.  Pozostaje nieodgadnionym pytanie, skąd w takim razie „Corriere della Sera” o sprawie się dowiedział? Autorka żali się również na to, że ta sprawa nie wywołała „zbiorowego oburzenia”, tak jak w przypadku kleru. A przecież wystarczy zachować pewne proporcje. Jednostkowy przypadek w wojsku, w stosunku do wcale nie rzadkich przypadków np. w sierocińcach, którymi opiekuje się Kościół. W dodatku, ów żołnierz był de facto człowiekiem dorosłym i w końcu zareagował – poskarżył się przełożonym. Dzieci w sierocińcach mają zdecydowanie gorzej, właśnie dlatego, że są dziećmi i do ich oskarżeń podchodzi się z pewną dozą niedowierzania. Tragiczniej, komu miały się poskarżyć, skoro ich przełożonym był sam gnębiciel?! Aby było śmieszniej, jeśli o śmieszności może tu być mowa, autorka ma pretensje, że sprawa wykorzystywania seksualnego i maltretowania chórzystów z Ratyzbony była manipulacją. Bo media mówiły o ponad pięciuset ofiarach, a udowodniono tylko 67 przypadków seksualnego wykorzystania członków chóru (sic!) Cóż, sześćdziesiąt siedem to w końcu faktycznie znikoma liczba jak na jeden przykościelny, dziecięcy chór. Ją przeraża „skrajna surowość względem instytucji kościelnej”..., kiedy w takim rzymskim wojsku maltretuje się i gwałci jednego, dorosłego rekruta.

  Bulwersują mnie dwie sprawy po za tą najważniejszą – krzywda wyrządzona najsłabszym. Po pierwsze owa kontrargumentacja, która próbuje nam wmówić, że nagłośnienie przypadków pedofilii wśród kleru jest atakiem na Kościół i religię. Innymi słowy, jeśli nie można się obronić przed oskarżeniami, trzeba samemu oskarżać w myśl zasady: najlepszą obroną jest atak. Atak na tych, którzy zwracają uwagę na padalców, dodajmy: tych, którym ewidentnie winę udowodniono. Po drugie, niezrozumiała pobłażliwość obrońców dobrego imienia Kościoła w takich przypadkach jak w Ratyzbony czy w Częstochowie. Kościół wiele i głośno mówi o tym, że dziś wobec zwyrodnialców podejmuje zdecydowane kroki i to nam, szaraczkom powinno wystarczyć. Tylko ja mam wątpliwości, bo wobec zakonnika z Częstochowy, który nieoficjalnie miał się przyznać do niektórych stawianych mu zarzutów, zastosowano bardzo ostre sankcje – zawieszono go w pełnieniu funkcji dyrektora placówki (został za kaucją zwolniony z aresztu). To już chyba nie wymaga komentarza.