poniedziałek, 11 września 2017

Nieśmiertelna dusza



  Dawno nie było nic z Frondy, bo też dawno nie było tam nic tak „mocnego” jak artykuł ks. Michała Kaszowskiego zatytułowany: „Jak wygląda istnienie człowieka po śmierci. Czyli o nieśmiertelnej duszy ludzkiej”1. Nim jednak przejdę do omówienia, drobna, choć istotna uwaga. Na problem duszy, ze zrozumiałych powodów, patrzę z zupełnie innej perspektywy niż ludzi wierzący, niech więc nikt nie myśli, że próbuję go przekonać do swojej koncepcji. Wyrażam tylko swój stosunek do treści wspomnianego artykułu. Jest też problem z definicją duszy, nawet chrześcijaństwo ma z nią problem i to od samego zarania.

  Nie będę się rozwodził nad chrześcijańska duszą w ujęciu historycznym. Nadmienię tylko, że w końcu Kościół potępił niebezpieczeństwo dualizmu, istnienie dwóch niezależnych bytów – ciała i duszy. Przynajmniej w czasie życia na ziemskim padole. To jest jednak i tak wciąż lekko pogmatwane, gdyż niektórzy wierzą w możliwość bilokacji (podobno była udziałem św. ojca Pio), co jest już klasyczną dualnością. Wrócę do treści artykułu ks. Michała. On to nawet obrazowo wytłumaczył. Jeśli rozpuścić sól w wodzie otrzymujemy wodny roztwór soli, który jest substancją jednorodną. Tak ma wyglądać związek duszy z ciałem za życia. Ten roztwór można jednak rozdzielić poprzez wyparowanie wody lub destylację, co jest odpowiednikiem fizycznej śmierci człowieka. Po jakimś czasie będzie można znów te dwa składniki połączyć, co ma nastąpić w dniu Sądu Ostatecznego, kiedy to ciała powstaną ze zmarłych. Niby wszystko logiczne, ale...

  Według doktryny chrześcijańskiej dusza ożywia ciało (o co mógłbym się spierać), ale gdy ciało obumiera (do czasu zmartwychwstania?) może istnieć jako byt samodzielny, nieśmiertelny, wolny, świadomy i zdolny do poznania. Jest jednak jeden szkopuł tej doktryny, gdyż rodzi się pytanie: po co duszy w ogóle jest potrzebne ciało, skoro może istnieć samodzielnie, bez cierpienia związanego z tym połączeniem? Idea próby na grzeszność jest bezprzedmiotowa, bo nawet dusze mają podobno wolną wolę i mogą grzeszyć bez ciała (przykład Szatana i upadłych aniołów). Trzeba by się zastanowić, za czym w takim razie tęskni człowiek obdarzony duszą? Mając na uwadze obietnicę zmartwychwstania ciał i ponownego z nim połączenia, odpowiedź może być tylko jedna – za życiem ziemskim, choć już podobno bez cierpień fizycznego ciała i na niczym niezmąconą wieczność. I tu już nic nie gra. Ani pod względem logicznym ani fizycznym. Jeśli bowiem życie ciała podlega regule rozwoju i degeneracji, czy to przyszłe ciało będzie tym samym ciałem i będzie podlegać tym samym regułom? Ale nie wnikajmy aż tak daleko, ja tylko przytoczę pewien charakterystyczny cytat: „W śmierci, będącej rozdzieleniem duszy i ciała, ciało człowieka ulega zniszczeniu, podczas gdy jego dusza idzie na spotkanie z Bogiem, chociaż trwa w oczekiwaniu na ponowne zjednoczenie ze swoim uwielbionym ciałem” (KKK 997). Pominę pewną niedorzeczność tego cytatu, bo niby jak można uwielbiać zniszczone i rozkładające się ciało, ale rozumiem, że chodzi o ciało przed zamianą w proch (z prochu powstałeś, w proch się obrócisz), choć nie wiadomo, czy te w chwili śmierci (szczęśliwcami będą umierający młodo), czy w dowolnie wybranym przez nas stadium? Wybrałbym czasy beztroskiego dzieciństwa bez odpowiedzialności...

  Mnie zadziwia jeszcze jedna koncepcja tego fenomenu: „Z chwilą śmierci zanikają w ciele wszystkie przejawy życiowe. Nie zanikają one jednak w samej duchowej duszy, która nie traci po śmierci ciała takich swoich cech jak: rozumność, zdolność do miłowania lub nienawidzenia (...) Człowiek z chwilą śmierci traci jedynie te zdolności poznawcze, które posiadał dzięki swojemu ciału, a więc umiejętność zmysłowego widzenia, słyszenia, dotykania itp.”. I tu jest prawdziwa zagwozdka, której w żaden sposób pojąć nie mogę. Utraciwszy zdolność widzenia, słyszenia i dotykania, co możemy widzieć w tej niematerialnej otchłani? Ani jej usłyszeć, ani dotknąć, ani zobaczyć. Nawet jeśli przyjąć istnienie po śmierci tej rozumowości, na czym będziemy ją opierać, jeśli nie tylko na wyobrażeniach? A przecież możemy sobie wszystko wyobrazić, nawet Królową Śniegu, by nie zanudzać krasnoludkami.

  Autor zwraca uwagę na jeszcze jeden problem związany z rozdzieleniem duszy od ciała. Ma na myśli utratę przytomności i... śmierć kliniczną! Pisze: „Otóż istnienie po zakończeniu ziemskiego życia w niczym nie przypomina śmierci klinicznej. Nie jest stanem braku przytomności, nie jest snem”. Może nie zwrócił na to uwagi, ale tym samym podważa wszystkie dowody na istnienie życia po życiu, które właśnie miały potwierdzać podobno wiarygodne relacje tych, którzy byli w stanie śmierci klinicznej. Popełnia jednak dość kardynalny błąd, gdy powołuje się na ową utratę świadomości, jako dowód na nieśmiertelność duszy. Otóż stwierdza, że przez chwilową utratę świadomości nasza pamięć się nie wymazuje. I trudno byłoby się z tym nie zgodzić, gdyby nie fakt, że tak samo ma być po właściwej śmierci. W stanie braku świadomości (przytomności) mózg nie umiera, natomiast śmierć faktyczna skutkuje również śmiercią mózgu. Z tego stanu się nie wraca, więc nie ma żadnego dowodu na to, że i dusza, ta w rozumieniu chrześcijaństwa, nie umiera. Wracamy do punktu wyjścia – wszelkie dywagacje na temat istnienia duszy po śmierci są tylko... domniemaniem, bardziej pobożnym życzeniem, niż stwierdzonym faktem.

  Jest w tym domniemaniu pewien paradoks. Wierzący, tak bardzo chcą wierzyć w nieśmiertelność duszy, że gotowi są uznać możliwość dostania się do piekła, byle tylko żyć wiecznie.




31 komentarzy:

  1. jak mi kiedyś tam tłumaczyło kilka osób wyznających chrześcijaństwo "pierwotne" /nie wyjaśnię definicji owego przymiotnika, ale intuicyjne znaczenie wydaje się być klarowne/, to jedyne co Jezus mówił na tematy eschatologiczne, "okołoduszowe", to "dobrym" ludziom obiecywał "życie wieczne" /czyli chyba nieśmiertelność/, zaś na temat pozostałych nie wspominał nic, ale to chyba oznacza, że oni nie będą nieśmiertelni... nie precyzował też, jak to życie wieczne ma wyglądać... zaś te wszystkie opowieści o duszy, niebie, piekle i sądach ostatecznych to tylko wymysł ludzki, próby wypełnienia luki, pustki informacyjnej...
    tylko powtarzam, relata refero i stanowiska nie zajmuję...
    ...
    natomiast swoim postem obudziłeś we mnie dalszy ciąg wspominek... poprzednio zatrzymałem się na absurdzie idei ostatecznego rozliczenia, absurdzie bo nijak nie widać pomysłu ani na kryteria rozliczenia, ani na /osobową/ instancję rozliczającą... pozostaje jednak problem owej "duszy" oraz tego, co z nią dalej... czy idzie sobie "gdzieś", czy wnika w inną powłokę cielesną /kwestia owej powłoki, czy ma być tylko ludzka, czy innego zwierzaka, nie wspominając np. o drzewie lub grzybie to dalszy temat/... imaginuj sobie Waćpan, że jako nastolatek wykoncypowałem sobie taką wersję:
    załóżmy, że ta dusza istnieje... nie musi to być jednak byt jednolity i zwarty, może się składać z jakichś "psychoatomów" czy innych "psychokwarków", które do czasu śmierci ciała są z nim zintegrowane, zaś po niej związek znika... okay, ale co dalej?... otóż wyobraźmy sobie, że jest to taka chmura, która może nadal trzymać się w kupie, może się całkiem rozlecieć, może tracić pojedyncze kwarki, może przyswajać inne swobodnie krążące... może też w międzyczasie, mniej lub bardziej zmieniona, zintegrować się z inną cielesnością organiczną, niekoniecznie zresztą na tej planecie... czyli jest to rodzaj reinkarnacji, jednak do moralności ma się to nijak, za to istotne jest, jak bardzo zintegrowany był umysł poprzedniej istoty, którą ta chmura współtworzyła... zaś kolejne wcielenie może mieć mniej lub więcej cech osobowości tego wcześniejszego...
    ten koncept rzecz jasna wielu spraw nie wyjaśnia do końca, choćby takiej, jak się taka chmura porusza w "psychoprzestrzeni" Wszechświata, ale pewne jakieś analogie z fizyką można sobie dokoncypować... w miarę upływu lat coraz mniej sobie tą sprawą zawracałem głowę, obecnie opowiadam o tym jako o pewnej ciekawostce historycznej i nic poza tym... niemniej jednak kiedyś zdarzało mi się o tym rozmawiać z różnymi ludźmi, znalazł się w tym gronie i ksiądz, i dharma teacher buddyjski, i ktoś tam też ze świata nauki, jednak opinia zawsze była zgodna, że jest to koncept nowatorski, nawet dla pisarzy fantastyki /naukowej i nienaukowej/, do tego zaiste trzymający się kupy, pomimo pewnych nie do końca wyjaśnionych detali...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spójrzmy na problem duszy bez uciekania się do religii. Ja bym postawił znak równości między samoświadomością a tą duszą. Rzecz w tym, że samoświadomość wywołuje u nas wrażenie istnienia jakiegoś „ja” po za naszym ciałem. Ale to jest tylko wrażenie. Wszystkie procesy życiowe naszych organizmów kumulują się w mózgu, nawet podświadomie. Nie musimy myśleć o tym ile razy na minutę ma bić nasze serce, ani ile oddechów potrzebne jest do właściwego natlenienia organizmu. Nasza samoświadomość jest nam tylko potrzeba do tych decyzji, których nie da się „zaprogramować” na stałe. Ale skoro mózg umiera wszystkie te procesy zanikają, w tym samoświadomość, która przed tym w jakimś sensie się broni. Stąd ta wielość domysłów (raczej pragnień) tego, co się z nią dzieje po śmierci.

      Cały czas napotykałem na opór wobec tego, co się zwie abstrakcją. Skoro bowiem posiadamy taką zdolność, wręcz trudno przyjąć, że powstała sama z siebie. Ale i tu można wysnuć tezę, że to nie jest tak do końca „wynalazek” ludzi. Pewne cechy abstrakcyjnego myślenia posiadają inne ssaki, małpy, wieloryby a nawet inne zwierzęta. Oczywiście nie na takim etapie jak człowiek, to jednak w jakiś stopniu tłumaczy skąd się wzięła możliwość abstrakcyjnego myślenia.

      Twój koncept duszy (obłoku) mnie zupełnie nie przekonuje. Ano dlatego, że np. napięcie elektryczne , grawitacja, też nie mają materialnej postaci. One istnieją tylko wtedy, jeśli jest materialny powód występowania takich sił. Myśl, świadomość też istnieje tylko dlatego, że jakieś procesy tworzą ją w mózgu. Tu użyję przykładu omawianego artykułu. Chodzi o chwilową utratę przytomności albo narkozę. Twoja pamięć nic nie zarejestruje, mimo że przecież jednak coś z Twoim ciałem, lub obok niego, się dzieje. Masz przysłowiową „dziurę w pamięci”, którą w jakimś stopniu mogą Ci tylko uzupełnić relacje innych.

      Usuń
    2. toć napisałem, że to tylko pewna ciekawostka, wspominka koncepcji wykoncypowanej za młodu i nikogo do niej nie chcę przekonywać, jest zresztą nieco naiwna i uproszczona, jak nią spojrzeć obecnie... ale popatrzmy na to z punktu widzenia mechaniki kwantowej /o której wtedy jeszcze niewiele słyszałem, tyle co nic/, a centralnie na dualizm korpuskularno-falowy... po śmierci fala elektromagnetyczna w mózgu zgasła, ale co się stało z elektronami?...

      Usuń
    3. No przecież nie posądzam Cię byś tkwił w takich tezach do dziś.
      Na fizykę kwantową mam jedno stwierdzenie: jest fantastycznie zaskakująca ze swymi tezami, które szlag trafia, gdy przechodzi do się do empirii. ;)
      Z elektronami dzieje się dokładnie to samo, co z całą resztą, przemieniają się materię nieożywioną.

      Usuń
    4. zgodnie z zaleceniami Buddhy, nic nie brać na wiarę, wszystko weryfikować samemu...
      na przykład budując swój akcelerator hadronów...
      z kolei inny mądry ptyś stwierdził kiedyś /to akurat sam słyszałem/, że nie ma trudnych działów fizyki, tylko dobrego zioła czasem brak...
      coś w tym jest, bo faktycznie przy faji dyskusje na temat mechaniki kwantowej przebiegają nadzwyczaj sprawnie i nikt nie ma zbytnich problemów ze zrozumieniem jej tez...
      ...
      no tak... nie ma prądu, nie ma życia, a gdy jest prąd, kwestia życia sprowadza się do kwestii napięcia prądu w elektrycznym pastuchu...

      Usuń
    5. Najbardziej urzekło mnie to o tym, że nikt nie ma problemów ze zrozumieniem fizyki kwantowej :D
      Mam w biblioteczce książkę „Sens życia, sens wszechświata” Michała Hellera, teologa. Dwieście pięćdziesiąt stron o zawiłościach tej fizyki (czytałem tydzień jak chińszczyznę) by dowiedzieć się na końcu, że dzięki tej fizyce istnienie Boga jest całkiem możliwe...

      Usuń
  2. Ciekawe skąd ten ksiądz tak dobrze wie, co się niby dzieje z duszą. Tym bardziej mnie ciekawi, że skoro zachowanie pamięci po śmierci klinicznej uważa za dowód na istnienie duszy, to jak wytłumaczy zanik pamięci w wyniku szoku lub urazu? Dusza poszła sobie na spacer i nie cała wróciła?

    Co do ciała - to nic w przyrodzie nie ginie. Składa się ono z atomów, teoretycznie pewnie można je poskładać z powrotem do kupy, więc akurat jeżeli już zakładamy istnienie duszy kwestia odbudowy ciała jest jak gdyby mniej problematyczna.

    Ba, nawet powrót do cielesności, odczuwania nie musi być taki w sensie stricte. Może on być po prostu projekcją opartą na pamięci - bo przecież dajmy na to we śnie możemy odczuwać nieraz silne bodźce - które są tylko wytworem naszej podświadomości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, z mojego punktu widzenia, wywody księdza są oparte tylko na chciejstwie. On chce żaby tak właśnie było i jak mniemam, nie on jeden.

      Też kiedyś się zastanawiałem jak to z tym powrotem ciała. I tu jest rzecz wręcz niemożliwa do ogarnięcia. Jeśli przyjąć, że tkanki miękkie ciała zjedzą robaki i bakterie następuje już pewne rozproszenie. Bo te robaki też są karmą innych, nie tylko mięsożerców, ale np. roślin. Trudno przewidzieć jaki jest stopień rozproszenia, ale skoro w przyrodzie nic nie ginie, pewnie jest i możliwe, że połykamy jakieś atomy naszych przodków (oczywiście nieświadomie). Jak to poskładać z a miliony lat? Wręcz nie sposób sobie to wyobrazić.

      Nie zgodzę się z tymi silnymi bodźcami odczuwanymi we śnie, te dotyczą li tylko stref psychicznych. Jeśli obudzisz się np. z powodu bólu, ten ból ma realne przyczyny. Zdarzało mi się we śnie spadać z przepaści. Jeśli się budziłem, to nie z powodu odczuwanego bólu samego upadku, a ze strachu.

      Usuń
    2. Tak naprawdę ta część eschatologii mnie jakoś do tej pory najmniej interesowała. Różne koncepcję nie trzymają się kupy i jeszcze jak czytam te w podobiu teorii tego księdza, to równie dobrze mógłbym każdego z domu dla obłąkanych brać pod uwagę.

      Choć nie powiem podoba mi się to porównanie do roztworu soli. :)

      Usuń
    3. Za młodu interesowały mnie dreszczowce o duchach, coś mi z tego zostało :D

      Mnie też się podoba, jedynie nie mogę dojść do ładu czy to sól jest duszą czy woda? Ze względu na zmianę stanu skupienia, bliżej tej duszy do wody, ale z kolei na objętość powinna być ciałem.

      Usuń
    4. ciekawe też jest, jak w roztworze soli może wyglądać nagła śmierć...

      Usuń
    5. Piotrze, jesteś zbyt drobiazgowy :D

      Usuń
    6. Do nijakiego ładu z tą duszą "solno-wodną" się nie dojdzie. Bo dusza jest niewidzialna, a więc to mogła by być ta sól, o której wiemy, że jest (przed "wcieleniem" w wodę ją widzieliśmy), a później jej co prawda już nie widzimy, ale wiemy, że w tej wodzie przecież jest. :)
      Z drugiej strony dusza powinna być nieśmiertelna, a w naszym przykładzie wystarczy do takiego roztworu dodać np. azotanu srebra i ... po naszej "solnej duszy" śladu praktycznie nie ma, bowiem ulegnie zniszczeniu ("śmierci" ?), "uciekając" w objęcia jonów srebra i tworząc z nimi całkiem trwały i widzialny w tej wodzie związek. :)
      Może to skrzywienie zawodowe (byłam chemikiem), ale ten "księży" przykład zupełnie do mnie nie przemawia. :))
      Maria

      Usuń
    7. Mario:
      Ja już pominę ten azotan srebra (nie byłem chemikiem ;)), ale ta sól to przecież też związek jakichś substancji, coś jak związek kilku dusz. Ale to zawsze tak wychodzi, gdy materialne porównuje się do niematerialnego.

      Usuń
  3. Jak już kiedyś pisałam wierzę,no ewentualnie przypuszczam ,że żywot swój gdzieś,a może nawet blisko nas wiedzie Wielkie Niepojęte COŚ.
    Wszystko co żyje posiada -iskrę życia
    Człowiek posiada jeszcze coś takiego jak małe -ja-. Iskra życia zanika po śmierci ciała,małe -ja- wraca do Cosia.
    A czy WNC karze,albo i nagradza za czyny popełnione za życia,to ja nie wiem.Niegodnam wchodzić w kompetencje Cosia.Chociaż uważam,że kara jak nagroda na pstrym koniu jeździ.nie zawsze trafia tam gdzie trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko mój pogląd. Jeśli uznać istnienie jakieś „iskry życia”, to wywołują ją tylko nasi rodzice. Żywy plemnik łączy się z żywą komórką jajową. Pozostaje tylko problem świadomości. Tę zyskujemy nie tyle zaraz po urodzeniu, ale nawet jeszcze później, przy czym tego nasza pamięć nawet nie rejestruje, to znaczy nie w taki sposób, aby ten moment pamiętać. Pytanie czy potrzebujemy tego Coś? Patrząc na powstanie życia z punktu widzenia fizjologii, „Coś” wydaje się być czymś zupełnie niepotrzebnym. Pozostaje problem samej „duszy”, ale to próbuje wytłumaczyć w odpowiedzi na komentarz Piotra (PKanali).

      Usuń
    2. Życie to nie tylko rzeczy niezbędne,przydatne,wytłumaczalne.Nieraz i takie wydawałoby się niepotrzebne Coś,może w życiu jednostkowego człowieka znaleźć miejsce w postrzeganiu tego co niedostrzegalne.
      Moje Coś jest tolerancyjne i wszelkie inne spekulacje na temat bytu duszy,albo jej braku przyjmuje ze zrozumieniem ;)

      Usuń
    3. Zaznaczyłem na wstępie, że to tylko mój pogląd. Nigdy bym się nie ośmielił komuś zabronić swojego widzenia rzeczywistości. ;)

      Usuń
    4. I to jest właśnie piękne,że pomimo delikatnych różnic,nie próbujemy sprowadzać dyskutanta na własną ścieżkę.
      Bo jakże dużo ludzi nawet i teraz ma chęć wpływania na zmianę poglądów nawet przy użyciu "ognia i miecza"

      Usuń
    5. Tu się z Tobą całkowicie zgadzam i to w obu kwestiach. Teraz już staram się zaznaczyć, że to są tylko moje spostrzeżenia i żaden ze mnie apostoł.

      Usuń
    6. Mnie się ta idea "iskry życie" (jako szczególnego rodzaju energii) jednak podoba. To prawda, że życie człowieka zaczyna się po połączeniu komórki jajowej z plemnikiem, tyle, że zarówno ten plemnik jak i ta komórka jajowa same muszą przed aktem być żywe. Mimo, że są przecież zbudowane "z nieżywych" atomów, takich samych jakie występują w otaczającej nas ziemi, powietrzu i wodzie.
      Podobnie w chwili śmierci - zabraknie tej "iskry" i wszystko się kończy, mimo, że przez jakiś czas procesy rozkładu ciała nie są jeszcze nawet zauważalne.
      Tyle, że nie o taki rodzaj "duszy" w wierze katolickiej chyba chodzi. :)
      Maria

      Usuń
    7. Przyjmijmy, że wszyscy po części znamy koncepcję katolickiej „duszy”. Bóg ma w nas nią tchnąć, itd. Z materialistycznego punktu widzenia wydaje się być zbędna dla samego życia, co ma potwierdzać koncepcja życia zwierząt, jako istoty bez duszy. Przyjmując równie materialistyczne pojęcie samoświadomości, jej istnienie też wydaje się zbędne. Pozostaje zatem traktować ją tylko jako „łącznik” między doczesnym życiem a tym po zmartwychwstaniu na Sądzie Ostatecznym. Czy sama w sobie musi wtedy posiadać jakąkolwiek świadomość? Nawet koncepcja czyśćca wtedy staje się bezzasadna, bo trudno znaleźć cierpienie za grzechy dla samego, bezcielesnego „ja”. Wystarczającym cierpieniem byłaby konieczność czekania na to zmartwychwstanie w bezmiarze nicości.Przyjmijmy, że wszyscy po części znamy koncepcję katolickiej „duszy”. Bóg ma w nas nią tchnąć, itd. Z materialistycznego punktu widzenia wydaje się być zbędna dla samego życia, co ma potwierdzać koncepcja życia zwierząt, jako istoty bez duszy. Przyjmując równie materialistyczne pojęcie samoświadomości, jej istnienie też wydaje się zbędne. Pozostaje zatem traktować ją tylko jako „łącznik” między doczesnym życiem a tym po zmartwychwstaniu na Sądzie Ostatecznym. Czy sama w sobie musi wtedy posiadać jakąkolwiek świadomość? Nawet koncepcja czyśćca wtedy staje się bezzasadna, bo trudno znaleźć cierpienie za grzechy dla samego, bezcielesnego „ja”. Wystarczającym cierpieniem byłaby konieczność czekania na to zmartwychwstanie w bezmiarze nicości.

      Usuń
  4. Jak dla mnie tego typu dociekania jakie czyni autor przytoczonego przez Ciebie artykułu nie mają zbyt wielkiej wartości poznawczej. Nikt tak naprawdę nie wrócił z nieba, a osoby po przeżyciu śmierci klinicznej moim zdaniem mogły jedynie odczuć jak wygląda przedsionek tego ,,miejsca". Dlatego też można jedynie oprzeć się na wierze, a co za tym idzie każdy może uznać, że po śmierci z duszą człowieka dzieje się coś zupełnie innego (od klasycznego trafienia do nieba lub piekła, po znaną z religii dalszego Wschodu reinkarnację). Osobiście nie umiem chyba wyrazić zdania bliżej której z opcji jestem.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś młody, więc nic dziwnego, że takie dociekania są dla Ciebie mało istotne. Ale jak przyjdzie starość... :D

      Usuń
  5. Swoją koncepcję duszy przedstawiłem kiedyś na blogu:
    http://boja.blog.pl/2013/10/19/smierc-smierci-jest-mozliwa-wkrotce-chyba-nastapi/

    OdpowiedzUsuń
  6. Dusza to jest bardzo ciekawa sprawa. Miałem w swoim życiu przeróżne teorie na ten temat, lecz ostatecznie stanęło na tym, że dusza po prostu jest. Nie da się jej opisać słowami, bo jest to coś niefizycznego, a słowa są fizyczne. Przy takich tematach często okazuje się, jak bardzo ludzka mowa jest ograniczona pod wieloma względami, kiedy to nie da się czegoś ubrać w słowa.

    Ogólnie, chrześcijańska koncepcja, że niby ciało umiera, dusza idzie do nieba, a jak będzie koniec świata, to wchodzi ponownie do ciała uwielbionego od zawsze wydawała mi się naciągana. Wierzę w reinkarnację. Wiadomo, nie da się tego zbadać, opisać, potwierdzić, ale mnóstwo jest rzeczy, których nie możemy zbadać i gdybyśmy negowali je tylko z tego powodu, to nasze życie byłoby bardzo smutne.

    Ale znam być może wyjaśnienie na nurtujący Cię paradoks ciała uwielbionego. Tu może warto zwrócić uwagę na coś takiego jak ciała subtelne, czyli ciała energetyczne człowieka: eteryczne, astralne, mentalne, duchowe, przyczynowe i czystej istoty duchowej. Nie znam się na tych zagadnieniach dokładnie, dopiero niedawno gdzieś o tym czytałem. Ale jest jeszcze ciało krystaliczne, które tak jak diament, który stanowi najdoskonalszą formę węgla, jest również najdoskonalszą formą ciała. Ciało krystaliczne jest nieśmiertelne i wieczne - widać tu podobieństwo, do ciała uwielbionego, o którym wspominasz. Nie mogę jednak nic dokładnie na ten temat powiedzieć, bo jednak aż tak zaawansowanej ezoterycznej wiedzy nie mam :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że masz bardzo ciekawego bloga i z chęcią czytam kolejne notki :)
      Mam nadzieję, że z czasem uda mi się nadrobić ich więcej :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Dzięki za uznanie ;) Czasami mi się udaje trafić w punkt i wywołać polemikę, choć przecież na co dzień mało kto takimi tematami się zajmuje.

      Jak już pewnie wiesz, jestem ateistą i siłą rzeczy, żadna z Twoich koncepcji „duszy” mnie nie przekonuje, czym nie musisz się przejmować, bo to nie jest powód abym z nich drwił. Po prostu, wydaje mi się, że wszystkie, w tym stricte religijne hipotezy, niepotrzebnie problem duszy gmatwają. A dusza to tylko stan umysłu, który robi nas „w balona” udając jakieś nasze drugie „ja”. Dowiedziono ponad wszelką wątpliwość, że nasze zmysły nas oszukują, szczególnie wzrok, a jeszcze bardziej mózg ze swoją podświadomością. Jeśli my dziś dajemy się oszukać, tym bardziej tym „oszustwom” ulegali starożytni ze swoimi teoriami duszy. Owszem, one są ciekawe, czasami intrygujące, ale zawsze pozostają tylko w strefie przypuszczeń.

      Usuń
    3. Haha, wiem, że Cię nie przekonują :D
      Mnie samego też nie zawsze przekonują. Bo to są w końcu rzeczy, których nie da się jakoś normalnie zbadać i jednoznacznie określić, więc zawsze pozostanie jakaś tam wątpliwość, a nawet bardzo duża wątpliwość! :) Ale czy nie uważasz, że świat byłby nudny, gdybyśmy nie mieli żadnych wątpliwości i wszystko byśmy wiedzieli? :P

      Usuń
    4. Ależ ja zawsze mam wątpliwości, o jednej z nich będzie najnowsza notka :D

      Na dobrą sprawę w kwestii światopoglądowej już raczej wątpliwości nie mam. Były, gdy dochodziłem do ateizmu, bo to wcale nie jest łatwo pozbyć się nadziei na wieczne życie. Teraz nudzie zapobiega bardziej polemika z moim adwersarzami ;)

      Usuń