To tak a propos, bo czeka mnie pobyt w
szpitalu. Znalazłem przypadkiem (wierzę
tylko w przypadki), artykuł o chorobie i uzdrowieniu. Na katolickim portalu,
choć akurat nie o uzdrowienie duszy tam chodzi, a jak najbardziej ciała. Inaczej
bym nie pisał.
Ks.
Serafino Falvo tłumaczy mi, że są dwa podejścia do choroby1. Można
mówić, że jest się chorym, ale dla niego bardziej poprawnym jest stwierdzenie: „Jestem
pełny Boga. Jest we mnie wprawdzie jakieś obce ciało, choroba, ale nie jest
mną”2. Próbowałem to rozgryźć, niestety bezskutecznie. Przecież ta
choroba jest we mnie, gdybym był wierzącym, uznałbym, że tak samo jak Bóg. Ba!,
sorry za sarkazm, na zasadzie zamienności, mógłbym powiedzieć, że Bóg jest we
mnie tak samo jak choroba. Ok, we mnie Boga nie ma, nie będę więc rozstrzygał.
Choć podoba mi się w tym kontekście powiedzenie „Jak trwoga to do Boga”. Nie
mam takiej potrzeby, ale znaczenie tego powiedzenia wyjaśni się na końcu felietonu.
Bo też ks.
Serafino daje mi wskazówkę: „Musimy
zdystansować się do swojej choroby, a następnie z wiarą przedstawić Jezusowi
ten problem: Jezu, coś złego dzieje się w moim żołądku, w głowie. (...) W imię
Jezusa, który żyje we mnie, rozkazuję więc tej chorobie: Odejdź precz ode mnie”.
A minister zdrowia kombinuje jak koń pod górkę, jak zatrzymać w Polsce
emigrujący personel medyczny, bo nie ma nas kto leczyć. W katolickim kraju,
gdzie połowa obywateli ma się za głęboko wierzących, powinno być o połowę mniej
pacjentów. A ja w kolejce do tego szpitala, choć odchodzę od zmysłów (pewnie
stąd moja zjadliwość), czekałem dwa miesiące (sic!) Nie, nie piszę o tym oczekując współczucia, mam świadomość tego,
jakie są realia. I cierpię cierpieniem danym nam od Boga. Jeśli nawet nie
danym, to na nie nas skazującym.
Dalej też
jest ciekawie. Aby ta prośba, a raczej żądanie wyleczenia się spełniło, trzeba
jednak spełnić pewne warunki, które mają zlikwidować błędy życia: „Są to nie wyspowiadane grzechy, ciężkie
grzechy. Jezus wtedy nic nie może zrobić. Innym powodem jest, gdy nie
wybaczyliśmy komuś, kto nam coś złego uczynił. Wybaczenie jest konieczne –
gniew i zawiść wewnątrz nas są jak trucizna. Jeżeli ktoś nosi w sobie truciznę,
na pewno nie wyzdrowieje. Jest jeszcze jedna blokada, oddzielająca nas od
uzdrowienia. To brak pragnienia przemiany życia”. I tu znów konsternacja. Z
grzechami nie problem, przed takim „leczeniem” zawsze można się wyspowiadać. Gorzej z
wybaczaniem, bo patrząc na wielbicieli o. Rydzyka jestem przekonany, że im
wybaczanie przychodzi bardzo trudno, jeśli w ogóle przychodzi. A o jakiej
przemianie życia może mówić głęboko wierzący i regularnie praktykujący? Czyżby
miał stać się ateistą? Raczej nie sądzę, że o to chodziło ks. Serafino.
Potrzebne
jest też wsparcie modlitewne innych. Ale: „(...)
tu uważajcie bracia na fałszywych uzdrowicieli. (...) My nie uzdrawiamy nikogo,
to Jezus uzdrawia. Módlcie się za chorych. Ale uważajcie na tych, którzy
zaledwie otrzymali chrzest w Duchu Świętym, a już idą, aby uzdrawiać”. Tu
wyjaśnię, chodzi oczywiście o wszelkiej maści „uzdrawiaczy”, choć to nie do
końca jest takie jasne, bo przecież apel „Módlcie się” jest skierowany do
wszystkich. Czy chory ma wpływ na to, kto modli się za jego uzdrowienie? Cała „kuracja”
może pójść na marne, jeśli wśród tych modlących znajdzie się choć jedna czarna
owca, faryzeusz jakiś. Przy czym szczególnie należy uważać na lekarzy i
lekarstwa jakie nam przepisują: „(...) nie
wierzcie zbytnio jedynie lekarzom i lekarstwom, ponieważ Jezus może uzdrawiać
także bez lekarstw. Nie skupiajcie się też na symptomach chorób, ponieważ one
nie są ostateczną prawdą. (...) Jezus obiecał nam uzdrowienie i to wystarczy –
Jego obietnica”. Kolejny przyczynek do tego, by szpitale i przychodnie
świeciły pustkami. Tak jak francuskie i niemieckie kościoły. Bo nam tylko się
wydaje, że jesteśmy chorzy, nawet jeśli ciężko.
Jest tylko
jeden szkopuł, o którym ks. Serafino lojalnie wspomina: „W wielu przypadkach uzdrowienie jednak nie jest natychmiastowe. (...) Ktoś
przychodzi, modli się, ale nie doznaje uzdrowienia. Wraca do domu i mówi: „Nie
zostałem uzdrowiony. Ale zawód, wszystko stracone!” Tu znów mam
wątpliwości. Z tego fragmentu wynika, że chory dozna uzdrowienia, jeśli gdzieś
przychodzi. Domyślam się, że chodzi o dom modlitewny, ale pewności nie mam. A
co, jeśli pójść nie może, a wątpię czy w tych domach modlitewnych jest karetka
pogotowia? Ok, to tylko szczegół, bo ks. Serafino zapewnia nas, że jeśli
zmienimy myślenie i zamiast „wszystko stracone” powiemy: „Choć tego nie widzę,
wierzę, że jestem uzdrowiony”, już jest dobrze. I z tym się w pełni zgodzę. Jest
dobrze, a nawet bardzo dobrze, bo grabarze będą mieli zajęcie, choć oni i tak na jego brak nie
narzekają... i ZUS zaoszczędzi.
Proszę Was,
moi Czytelnicy – nie módlcie się o moje wyzdrowienie – bo choć we wszystkim
obowiązuje zasada ograniczonego zaufania, ja zdecydowanie bardziej niż
modlitwom, ufam lekarzom.
Przypisy:
1 - http://www.katolik.pl/uwierzyc-w-uzdrowienie,27822,416,cz.html
2 – wszystkie cytaty pochodzą z omawianego artykułu.
1 - http://www.katolik.pl/uwierzyc-w-uzdrowienie,27822,416,cz.html
2 – wszystkie cytaty pochodzą z omawianego artykułu.