wtorek, 20 marca 2018

Porozmawiajmy o cudzołożnikach


  Gdyby mi ktoś powiedział przed pięciu laty, że dojdzie do poważnego kryzysu w Kościele Katolickim za sprawą cudzołożników, po prostu bym nie uwierzył, co ma ścisły związek z tym, że właściwie w nic nie wierzę. Taki paradoks, bo w nieomylność Kościoła też nie wierzę, choć wydawało mi się, że mało co, lub kto, jest w stanie wzruszyć tę „Skałę”. Ale pojawił się taki papież Franciszek i trochę namieszał. Nawet nie tylko trochę...

  Jednak od razu zaznaczę, ja mu sprzyjam, choć sprawy sacrum, te rozumiane w sensie stricte, ani specjalnie mnie dotyczą, ani tym bardziej obchodzą. Niemniej problem niesakramentalnych małżeństw po rozwodzie ma charakter i wymiar społeczno-moralny, więc jakby trudno go nie zauważyć. Wyjaśnię też, że osobiście dziwię się takim parom porozwodowym, którym marzy się dziś Komunia Święta. Od kogoś, kto zawiera drugi, już niesakramentalny związek małżeński, wypadłoby oczekiwać więcej świadomości konsekwencji takiego kroku, więcej nawet niż od nowożeńców po raz pierwszy wstępujących w związek małżeński.  Jeśli robisz coś, co jest sprzeczne z nakazami religii, z tymi nakazami wypadłoby się zgodzić. Sprawa ma jednak drugi odcień. Rosnącego trendu rozwodów nie sposób powstrzymać, tak jak chęci znalezienia nowego partnera. Za to ostracyzm społeczny już nie grozi, nawet na zapadłej wsi. Ludzie traktują to już jako normalność, czemu akurat się nie dziwię. Problem ma Kościół, bo maleje mu liczba gorliwych i świadomie wiernych. Gdyby nie chrzty niemowląt, sytuacja mogłaby wyglądać wręcz tragicznie. Nie pomagają napomnienia, nie pomagają nauki przedślubne – ludziska się rozwodzą i zazwyczaj zakładają nowe rodziny. Jeden z grzechów głównych ma się dobrze i nic nie zapowiada, aby to się miało zmienić. I bądźmy szczerzy, trwanie w kategorycznym zakazie udzielania im Komunii Św. też tego nie zmieni. Teoretycznie nawet prawny zakaz zawierania kolejnych małżeństw, a nawet zakaz rozwodów, nie wchodzi w rachubę. Chyba że wprowadzi się radykalny szariat, choć pewnie wtedy gwałtownie zaludni się dżungla amazońska, a może i Antarktyda, gdzie Kościół nie sięga.

  Zajmijmy się tytułowym tematem. Cóż, nie ulega wątpliwości, że cudzołóstwo w myśl doktryny katolickiej to grzech główny. Nie mam zamiaru tego podważać. Ale do tej samej kategorii zalicza się jeszcze sześć (w różnych wersjach więcej) innych. To – pycha; chciwość; zazdrość; nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu; gniew i lenistwo, no i oczywiście nieczystość z tym nieszczęsnym cudzołożeniem. A teraz pytanko: czy któryś z tych grzechów, oprócz cudzołóstwa rozwodników, wyklucza z przyjmowania Komunii Świętej? Często słyszę, że te inne podobno nie znamionują sytuacji trwania w grzechu (recydywy). Śmiechu warte. Taki łakomczuch idzie do spowiedzi, przyrzeka, że już nigdy więcej, a na obiad zeżre pół kurczaka na jedno posiedzenie (albo i cały), oczywiście z kluseczkami, sałatką jarzynową i popije sporą ilością piwa. Nic to, znów pójdzie do spowiedzi, złoży przyrzeczenie poprawy i wszystko w należytym porządeczku. Albo taki alkoholik. Może i do spowiedzi pójdzie trzeźwy, może z mocnym postanowieniem abstynencji, ale niech tylko w drodze z kościoła do domu trafi na knajpę... Nic to, za miesiąc jeszcze raz mocno sobie postanowi, że alkoholu nie tknie, przynajmniej na czas od rana do końca mszy św. A taka zazdrośnica? Przy konfesjonale bije się w pierś, że już nigdy nikomu nic zazdrościć nie będzie, ale niech no tylko zobaczy, że Kowalski z Kowalską po mszy wsiadają do nowej bryki... zaraz rumieńców dostaje i to wcale nie dlatego, że powiało mroźnym wiatrem. A taki leniuch? Założę się, że po mszy i Komunii Św., po sutym obiedzie położy się na wersalce i bezmyślnie będzie się gapił w telewizor, choć żona musi sama zmywać stertę brudnych naczyń. Napiszę tak: grzesznymi recydywistami przestają być na pewno tylko mordercy z dożywotnim wyrokiem, bez prawa do ubiegania się o wcześniejsze warunkowe zwolnienie! Gorzej, bo oni wszyscy mogą dostać pozwolenie na przystąpienie do Komunii Świętej, łącznie z mordercami, wszyscy oprócz rozwodników w nowych niesakramentalnych związkach małżeńskich.

  Trudno o bardziej dziwną sytuację? Oczywiście, że nie, bywa jeszcze dziwniej. Niech taki małżonek lub małżonka zrobią sobie przysłowiowy skok w bok. Pójdzie taki/taka do spowiedzi i..., rozgrzeszenie dostanie, choć pewnie pokuta będzie większa niż za lenistwo. Dostanie nawet jeśli mu/jej te zdrady wejdą w nawyk. Jeszcze ciekawiej jest, gdy taki po rozwodzie pójdzie do sąsiadki i tam powiesi przysłowiowy kapelusz na wieszaku. Dopóki nie wpadnie na głupi pomysł, aby zawrzeć z nią cywilny ślub, zawsze może iść do spowiedzi z mocnym postanowieniem, że się tego samego dnia wyprowadzi. Ale wystarczy, że ta sąsiadka podczas pakowania będzie paradować w seksownej bieliźnie, założę się, że odłoży sprawę do następnego razu. No chyba, że się zaprze..., bo na innym piętrze mieszka jeszcze atrakcyjniejsza sąsiadka, ale to już jakiś sukces. Bywają jeszcze inne grzechy nieczystości – masturbacja, pedofilia, sodomia, czy pomniejsze(?) – ale spokojnie, za te też można dostać rozgrzeszenie. Najwyżej, co niektóry ksiądz w konfesjonale lekko się spoci. Natomiast taki, który weźmie z inną ślub, dodajmy – ślub przez Kościół nieuznawany – ma przerąbane. Nikogo nie obchodzi dlaczego się rozwiódł i dlaczego wziął kolejny ślub, a zapewniam, że przyczyny takiego postępowania mogą być uzasadnione tragicznymi przeżyciami, i tak jest skazany przez Kościół, nawet jako ogół wiernych, na potępienie za życia. I ta Instytucja, i ci wierni, wiedzą lepiej niż Bóg, za sprawą jednego wersu z Ewangelii (który może być starożytnym fake news’em, bo Prawo mojżeszowe jednak na rozwody w pewnych okolicznościach pozwalało), jak natychmiast ukarać wybraną grupę cudzołożników. Wiedzą i Go wyręczają.

  Już na poważniej. Papież wbrew pozorom nie idzie na łatwiznę, powszechnej Komunii Świętej nie będzie dla wszystkich porozwodowych małżeństw. Każda sprawa ma być rozpatrywana indywidualnie przez spowiednika i nie sądzę, aby to była zwykła formalność. Może będzie wymagane przyrzeczenie zaprzestanie współżycia seksualnego, tak jak dziś już nie odmawia się sakramentów tym osobom homoseksualnym, które nie oddają się „igraszkom cielesnym”, w tym nawet księżom, których podobno wcale nie mało.
Ja już to pisałem – strasznie się ten Kościół zakręcił tą seksualnością w związkach porozwodowych.


  Na koniec tej obszernej notki krótki horror ku przestrodze:
(...) Widziałam w czyśćcu także dusze, które zerwały Sakrament Małżeństwa. Dusze te związane są jakby ognistymi łańcuchami… chcą oderwać się od siebie, aby być swobodne, ale to jest niemożliwe. Im więcej chcą się oderwać tym bardziej cierpią… bo się szarpią… Cierpienie – to jest okropne! Gdzie jedna dusza się ruszy tam druga iść musi za nią.
(...) Widziałam inne osoby, które zerwały Sakrament Małżeństwa żyjąc w. rozpuście, popełniając grzech wiarołomstwa przez powtórne związki cywilne, nielegalnie żyjąc cudzołożyli ciągle popełniając grzech śmiertelny. Osoby te były w świętokradztwie. Dusze ich wtrącone były w takie otchłanie, że patrzyłam z przerażeniem i myślałam, że to dno piekła… panowały tam okropne ciemności. Pytałam, dlaczego są takie ciemności? Dlatego, że miały okazję przejrzeć, a były zaślepione bo i Kościół je nawoływał i wiedziały, że źle postępują…
(...) Najwięcej cierpiały kobiety, które przez swoją kokieterię i wyuzdanie zdradzały mężów a innych mężów odciągały od ich żon i ogniska domowego, mimo, że te rodziny żyły przedtem przez wiele lat w najlepszej zgodzie. Takie kobiety, które nazwać można diabłami a nie kobietami, które potrafiły rozbić ogniska domowe, cierpią tutaj najwięcej. Twarze ich, które były powodem do grzechu są powykrzywiane, istne karykatury! Nawet w tej chwili widzę takie dusze, są szpetne, że nie mogę rozeznać czy to szatan czy dusza, coś podobnego do szatana”.
To wizja niejakiej s. Medardy1. Że też ja, grzesznik, takich wizji nie mam...




niedziela, 18 marca 2018

Odejdź do Domu Ojca


  Pamiętam, gdy już uznając siebie za ateistę, zakomunikowałem najbliższym, że nie godzę się na katolicki pochówek, że chcę być spalony w krematorium, a mój ojciec niemal mi wykrzyczał, że wiara nie jest zła, a religia jeszcze nikomu nie zaszkodziła. O ile w pierwszą część tej tezy jestem w stanie warunkowo się zgodzić, o tyle do drugiej nic mnie już nigdy nie przekonało.

  Teoretycznie trudno dziś wyobrazić sobie bardziej pokojową religię jak katolicyzm, świadczył o tym II Sobór watykański, czy szereg papieży na obecnym Franciszku kończąc. Wydawało się, że po serii skandali pedofilskich i finansowych, które nakręciły spiralę sekularyzacji wiernych, dodajmy trendu, który nie będzie łatwo powstrzymać, Kościół przyjmie postawę duchowej odnowy pomieszanej z pewną dozą moralnej ewolucji, pozwalającej dostosować Mu się do współczesności. To widać w krajach Zachodu, jakby na to nie patrzeć, centrum chrześcijaństwa z daleko większym bagażem doświadczeń, niż na przykład w Kościele Polskim. Wprawdzie wiernych lawinowo nie przybywa, ale po pierwsze, katolicyzm ma tam ludzką twarz, po drugie Kościół znalazł swoje właściwe miejsce w przestrzeni publicznej, innym słowy, skupia się na sacrum.

  Niestety, w naszym, rodzimym Kościele przyjęto zupełnie odwrotny kierunek – kierunek na konfrontację. Tak jakby kompromitujących skandali nie było, udaje, że ta Instytucja jest nieskazitelna i jedynie doskonała. Idzie jak taran w stronę fanatycznej ortodoksji, starając się niczym tsunami zmieść ze swej drogi wszystko, co nie po myśli tego Kościoła. Nawet tych, którym właściwie nic pod względem wiary zarzucić nie można, poza tym, że nie są dostatecznie ortodoksyjni. I zamiast zajmować się sacrum, całą uwagę poświęca profanum. To ma swój dość wyraźnie widoczny cel. Im bardziej społeczeństwo będzie intelektualnie i prawnie zależne od Kościoła, tym większa szansa, że ten będzie opływał w dostatek. Wystarczy zadbać o „wyhodowanie” poprzez religię w szkołach i odpowiedni program nauczania dostateczną ilość bezwzględnie oddanych Kościołowi „duszyczek”, oraz naciskać na tworzenie dostatecznie restrykcyjnego prawa, dające temu Kościołowi odpowiednie przywileje. I wcale tu nie chodzi o wszystkie duszyczki narodu, wystarczy, że będzie ich większość.

  Celowo użyłem sformułowania „oddanych Kościołowi”, bo przecież nie o doskonalenie wiary w Boga tu chodzi. Nie sposób nie dostrzec, że Biblia to taka sprytna Księga, którą można dowolnie interpretować na swój sposób. Wiem, sam się w tym wyszkoliłem dla własnych potrzeb, o czym zaświadczam z pełną świadomością skutków takiego wyznania. Ale i większość nie tylko katolickiego kleru też jest w tym doskonała i wykorzystuje tę umiejętność dla własnych potrzeb. Całą swoją wiedzę biblijną i teologiczną kieruje się w naszym kraju na to, by wiernych podporządkować instytucjonalnemu Kościołowi, choć już niekoniecznie Bogu, bo tu często występuje dość poważna rozbieżność interesów, szczególnie jeśli chodzi kasę. Ale ja nie będę wypominał Kościołowi tej wady, jestem ponad to, nikomu bogactwa nie potrafię zazdrościć. Nawet politykom, choć metody jego zdobywania nie zawsze są do przyjęcia. Tak a propos nie mogę się uciec od drobnej uszczypliwości. Mówi się, że nasz Kościół jest ubogi i ja się z tym w pełni zgodzę. Jest ubogi przede wszystkim biedą wiernych.

  Całe to skupienie się na profanum niestety skutkuje zaniedbaniem sacrum. Niby nie moja brożka, niby nie powinno mnie to ziębić ani parzyć, lecz to idzie nie w tym kierunku, którego można by oczekiwać, czyli wzajemnego zrozumienia. Pewnie wszystkim moim Czytelnikom jest już znana sprawa ks. doktora habilitowanego (gdzieś znalazłem nawet tytuł profesora) Edwarda Stańka, który w swej homilii odniósł się do pojęcia autorytetu. Kościół jest instytucją hierarchiczną i nikt tego nie zmieni. Najpierw jest Bóg, po nim papież i biskupi. Ponieważ ten Bóg jest jakby, bez obrazy, nierychliwy na tym padole, w sprawach wiary najwyższym autorytetem, i to niepodważalnym jest papież (tak to sobie chrześcijaństwo samo zinterpretowało z Biblii), czy się to komu podoba czy nie. Oczywistym jest, że nie każdemu jest z tym po drodze, nawet wśród kleru. Dlatego nie dziwią mnie różne polemiki odnośnie wypowiedzi zarówno tych oficjalnych jak i nieoficjalnych papieża Franciszka. Według mnie są to metody dopuszczalne. Tylko co się porobiło z tym ks. profesorem Stańkiem, wieloletnim rektorem seminarium duchownego w Krakowie, będącym podobno samemu wielkim autorytetem moralnym, skoro publicznie życzy papieżowi śmierci, ba, on się o nią modli (sic!), i jak śmiało mogę przypuszczać, nie jest w tym odosobniony?

  Wprawdzie abp. Jędraszewski publicznie oznajmił, że z „wielkim bólem” przyjął słowa prof. Stańka, ale na tym się skończyło. Autor słów o odejściu papieża do Domu Ojca nawet nie próbuje za nie przeprosić. A według mnie sprawa ma znacznie bardziej głęboki rezonans niż to się z pozoru wydaje. Ja wielokrotnie pisałem o swoim negatywnym stosunku do wszelkich „szturmów” modlitewnych i różańców, uznając je przede wszystkim za bezowocne z tendencją do tego, że są skierowane przeciw komuś. Część moich wierzących Czytelników przekonywała mnie z pełną stanowczością, że się mylę, że modlitwa to oręż w walce z nieprawością, niewiarą i złem. I oto mamy to, przed czym przestrzegałem – modlitwa stała się oficjalnie orężem przeciw komuś, tu przeciw Głowie Kościoła, czyli jest kompletnym zaprzeczeniem sensu modlitwy. Profesorski autorytet moralny wykorzystuje modlitwę do prośby o śmierć swego zwierzchnika (sic!), zasiadającego na Tronie Piotrowym. Trudno o większe skrzywienie istoty wiary. Aż nie mogę uciec od pytania: quo vadis polski Kościele?! I sam sobie odpowiem: chyba w stronę Allaha...



piątek, 16 marca 2018

Znów się narażę



  Znów się narażę i to zupełnie świadomie, jak na prawdziwego recydywistę przystało. Bo mnie się coś zdaje, że żyjemy w jakieś surrealistycznej rzeczywistości – coraz bardziej surrealistycznej. Ja przytoczę fragment Ewangelii św. Mateusza, który niech posłuży za wstęp: „Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?».  Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy1 [18, 21-22].

  Adam Darski, bardziej znany jako Nargal, znów się poważnie naraził katolikom, czyli większości naszego społeczeństwa. Chyba w końcu, choć po niewczasie, zorientował się, że przesadził, więc przeprosił. Aby nie było, od razu wyjaśnię, nie mam zamiaru wstawiać się za nim i jego idiotyzmami. Okazało się jednak, że polski katolicyzm (ten świecki – ortodoksyjny) jest bardziej chrystusowy niż sam Jezus. On nie wybacza. Czytam: „Nergal – owszem – uderzył w wierzących, co w prawie nazywa się „obrazą uczuć”, ale przede wszystkim obraził Stwórcę, a więc zbluźnił [podkreślenia moje]. Wobec takiego zachowania nie możemy pozostawać bierni2. Przytoczę w ripoście jeszcze jeden krótki fragment Ewangelii: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” [Łk 23, 34]. A powiedział to przecież gdy Go zabijali, a także bluźnili przeciw Niemu i z Niego. I tu się powtórzę – polski, gorliwy i ortodoksyjny katolik nie wybacza.

  Jest gorzej. Jak pisze Michał Wałach na katolickim portalu: „Składanie Panu czci jest jednak naszym obowiązkiem, wynikającym z Bożych Przykazań, słów zapisanych w Starym i Nowym Testamencie oraz Magisterium Kościoła. Z podobnych źródeł wynika również nie tylko zakaz bluźnierstwa, ale i konieczność karania tych, którzy z nienawiści do Boga posunęli się aż do szargania Jego Imienia słowem bądź czynem”. I choć jestem przekonany (to moje zdanie), że większości katolikom i tak zwisa to, co robi czy mówi Nargal, nie ma zmiłuj się u świeckich ortodoksów. Pojawił się ostatnio w necie ksiądz proboszcz opolskiej parafii, Grzegorz Kramer SJ (polecam wierzącym jego blog), który zasłynął obroną Piotra podpalającego się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, a który dziś nie tyle broni Nargala, ile publicznie mu wybacza. W związku z tym wybaczeniem, ortodoks Michał Wałach wylewa na niego wiadro pomyj. Okazuje się wręcz, że „Porozumienie, wspólnota, dialog czy społeczny spokój nie są wartościami najwyższymi. Między Dobrem a Złem nie ma miejsca na kompromis”. Nie wiem jak to kto odczyta. Dla mnie to wypowiedzenie wojny w stylu ortodoksyjnych, islamskich fundamentalistów, a od takich uchowaj nas Panie!

  Ostatnio dopadał mnie fala ostrej krytyki, za to że ośmieliłem się skrytykować pewnego księdza kapelana, który opierając się na przykładzie muzułmańskich Beduinów wychwalał ich ortodoksję oraz ich surowe prawo, przyrównując ją do pobłażliwości wiernych katolickich wobec pewnych grzechów. Z tego porównania wyszło, że prawo islamistów jest godne najwyższej pochwały i w konsekwencji naśladownictwa. Nikt mnie wprawdzie o bluźnierstwo nie oskarżył, ale o kłamstwo i szerzenie nieprawdy już jak najbardziej. Wygląda to na praktyczne zastosowanie porzekadła „Co wolno wojewodzie (ortodoksom), to nie tobie smrodzie (przeciwnikom ortodoksji)". Jeśli mnie posądza się o zajadły antyklerykalizm, jak nazwać kalumnie wobec proboszcza spod Opola? Jego umiejętność wybaczania staje się ideologią liberalno-demokratyczną i pacyfistyczną, niegodną katolickiej wiary. Śmiem twierdzić, że gdyby Jezus pojawił się dziś na ziemi, w dodatku w Polsce, taki Wałach z miejsca określiłby Go mianem heretyka, szpetnego liberała i na dodatek naiwnego pacyfisty.

  Aby było śmieszniej (czytaj: zatrważająco) jeszcze dwa zdania cytaty: „W sprawie bluźnierców katolik nie może znać pojęcia pokoju za wszelką cenę. Musimy zrobić wszystko, by ten i inni bluźniercy ponieśli najwyższą karę. (...) Zaś naszym celem powinna być zmiana prawa, byśmy na nowo zaczęli karać nie za „obrazę uczuć” wierzących, ale za obrazę Stwórcy. I to w sposób surowy!” (sic!) Ktoś powie błahostka i dziś się z nim prawie że zgodzę. Prawie jednak robi różnicę. Otóż jeśli takie teksty publikuje portal nazywający się katolickim (Pch24.pl), który zasłynął propagowaniem szturmów modlitewnych i różańcowych, a które doszły do skutku, kto wie czy w końcu nie dojdzie do powoływania radykalnych bojówek na wzór tych islamskich. Już ich namiastkę mamy w postaci ruchów antyaborcyjnych, pikietujących pod szpitalami ginekologicznymi i na placach przykościelnych. A wszystko pod egidą Ordo Iuris, gotową wziąć pod swoje ochronne skrzydła każdych katolickich radykałów.

  Już na koniec o pewnym paradoksie. Jeśli wolno wierzyć i czcić chrześcijańskiego Boga, dlaczego odmówić prawa wiary w moc Szatana satanistom? W gruncie rzeczy obie wiary opierają się na tej samej zasadzie, na wierze w istoty niematerialne a sprawcze, które różni tylko podmiot wiary. Jeśli o mnie chodzi, wyznawcy tych dwóch religii mogą się nawzajem pozabijać, przy czym nie ulega wątpliwości, że większość katolicka odniesie bezapelacyjne zwycięstwo przez ilość, choć satanizm i tak się odrodzi. Swoją drogą, ci katoliccy ortodoksi niewiele się różnią od satanistów. Chyba tylko nazwą.




 Przypisy:

1 –za netową wersją Biblii Tysiąclecia http://biblia.deon.pl/index.php
2 – wszystkie cytaty za http://www.pch24.pl/bluznierca--cala-spolecznosc-ukamienuje-go,58922,i.html