środa, 18 kwietnia 2018

Małżeńskie problemy


  Za wstęp niech posłuży dialog trzech facetów o swoich małżonkach, w knajpie, a jakże, przy piwie:
„Adam: My ze sobą nie śpimy. Czasami myślę, że jak ona się przez chwilę do mnie mile odezwie, to pójdę do jej sypialni. Od dwóch lat takiej chwili nie było...
Wiktor: U nas nawalił kalendarzyk małżeński, ale coś mi się zdaje, że to ona przy nim majstrowała
Paweł: Oświadczyła mi, że od tej pory każdy wytrysk będzie się kończył w pochwie, bo tak chce Bóg1.
Mówiąc szczerze, nie wiem na ile ten dialog jest prawdziwy, ale z takim Adamem, czy Wiktorem, to moglibyśmy sobie ręce podać. Co do Pawła miałem całkiem odwrotnie. Żona powiedziała mi pewnego razu, że jak będę miał wytrysk w pochwie, to mi łeb ukręci, i wcale nie miała na myśli tego na moim karku. Ale kobiety różne są i wcale takiej sytuacji jak u tego Pawła nie wykluczam.

  Tych trzech facetów ma jednak przerąbane z zupełnie innego powodu. Ich żony są członkiniami Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar”. Warto bliżej poznać historię czwartego faceta, Piotra, którego żona też tam należy. Ani przed, ani po ślubie nie chodzili zbyt często do kościoła. Mają dwójkę dzieci, dobrze im się powodzi, ona, Marta, nie pracuje zawodowo. Udzielała się za to towarzysko i tak trafiła do tej Wspólnoty. Piotr nie bez zdziwienia i z lekkim oporem, ale w końcu godził się na pomysły żony. Zaczęli co tydzień chodzić do kościoła, a raz w miesiącu do spowiedzi św. Trochę trudniej było mu przełknąć sytuację, gdy Marta zmuszał go wieczorami do czytania na głos Pisma Świętego. Z tym, że Marcie wciąż było mało. Zaczęły się awantury o piwo w sobotnie popołudnia. On oburzony podnosi glos, ona wzywa od razu policję i tłumaczy, że „jest uzależniony. Teraz wypija dwa, za chwilę będzie wypijał dziesięć. To grzech zniewolenia”. Zaczęło jej  przeszkadzać, że nie chce z nią chodzić na Odnowę w Duchu Świętym. Może nie w każdym szczególe, ale tak jakbym czytał historię o swoim pierwszym małżeństwie, choć wtedy nie było tej Wspólnoty. Byłem w gorszej sytuacji. Nieopatrznie na początku małżeństwa zgodziłem się na to, by to żona decydował o budżecie domowym. Tego już nie dało się odkręcić... Dalsza lektura historii Piotra dowiodła, że jednak może być gorzej niż moje perypetie. Marta postawiła ultimatum, albo pójdą razem  na tę Odnowę w Duchu Świętym, albo niech się wyprowadzi z domu. Poszedł. Tam usłyszał o warsztatach dwunastu kroków i spotkaniach z moderatorką, zawodową psychoterapeutką. Poszedł na to spotkanie i tam dowiedział się, że wszystkiemu winni są jego rodzice. Powinien się od nich całkowicie odciąć. Ich wina polegała na tym, że ojciec jeździł w delegacje do ZSRR, a matka, gdy dorabiała, oddawał Piotra w opiekę do babci. Piotr się odciął, ale od psychoterapeutki. Za to w domu żona zaprowadziła cichą mszę. Odwilż nastała, gdy poszedł na wspólną modlitwę. Tam patrzył ze zdumieniem, jak modlący się w ekstazie padają na podłogę. Już w domu zadał żonie kilka pytań związanych z ratowaniem ich małżeństwa:
- czy wystarczy, że zamiast na wczasy pójdą na pielgrzymkę do Częstochowy?
- czy wystarczy jak codziennie będę czytał dzieciom Biblię?
- czy wystarczy jak będę co drugi dzień chodził do kościoła?
- czy będę prawdziwym katolikiem jak zapiszę się do męskiej róży różańcowej?
- dlaczego nie wystarczy ci, że cię kocham, dbam o dom, o dzieci i o ciebie samą?
W odpowiedzi, na drugi dzień, po powrocie z pracy zastał w przedpokoju spakowane swoje walizki, z liścikiem: „Walczę o Twoje nawrócenie. Trzeba wszystko zburzyć abyś się nawrócił”.

  Wspólnota Trudnych Małżeństw „Sychar” to ruch katolicki, który powstał u księży pallotynów w Warszawie w 2003 roku. Jest kopią podobnej Wspólnoty w Niemczech. Jego celem jest ratowanie małżeństw sakramentalnych w czasie kryzysu, a nawet faktycznego rozpadu. Nie chcę go oceniać, nie znalazłem nigdzie statystyk obrazujących skutki takiej działalności. Niemniej przyznaję, nawet gdyby były to skutki niewielkie, to i tak są warte pochwały i zachodu. Zastanawiam się jednak, ile jest takich sytuacji jak ta opisana powyżej, kiedy to zamiast naprawy następuje całkowity rozłam i krach małżeństwa? Mam mieszane uczucia, bo gdy przejrzałem kilka internetowych stron tej Wspólnoty, odniosłem wrażenie, że aby odnieść sukces, oboje małżonków musi być gorliwymi wierzącymi. Każda odchyłka musi się skończyć tragicznie. I jeszcze jedna refleksja. Jak to jest, że ci gorliwie wierzący małżonkowie mimo wszystko muszą się posiłkować wsparciem Wspólnoty? Czyżby wspólne modlitwy w rodzinie nie były skuteczne? Ale ja tego nie rozstrzygnę. 

  Wypada zakończyć czymś mocnym. Na jednej ze stron Wspólnoty czytam: „Wola Boża zapisana w słowach przysięgi małżeńskiej dotyczy każdej sytuacji, także tej najbar­dziej kryzysowej, gdy dochodzi do przemocy, zdrady, rozwodu, wejścia w drugi związek, nawet gdy w drugim związku pojawia­ją się nieślubne dzieci. „Co Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela” – czyli również dziecko z niesakramentalnego związ­ku nie może rozdzielać małżonków sakramentalnych. Mamy nadzieję, że jeśli będziemy żyć w zgodzie z prawem Bożym, Pan Bóg wszystko poukłada i wszystko obróci w dobro, również sytuację tych dzieci2. Tylko nieśmiało zapytam: czym to dziecko zawiniło, że trzeba rozbić dobry związek niesakramentalny, aby powrócić do chorego związku sakramentalnego?
 
  Z ostatniej chwili:
Ordo Iuris (muszę poświęcić tej organizacji osobną notkę) jest autorem projektu ustawy3, który trafił do Ministerstwa Sprawiedliwości, a który dotyczy obowiązkowych mediacji przed rozwodowych, które do tej pory były dobrowolne. Tak się zastanawiam. Może od razu wprowadzić prawny zakaz rozwodów? Jeśli już, to tylko rozwód katolicki, przy czym piszę „rozwód” z premedytacją, bo forma „unieważnienie małżeństwa” - to dziś tylko ściema dla grzecznych (nie mylić z grzesznymi) owieczek.
 




84 komentarze:

  1. Rozśmieszyło mnie to zdanie: "rozbić dobry związek niesakramentalny, aby powrócić do chorego związku sakramentalnego?" - a to z tego powodu, że te związki niesakramentalne kończą się często taką samą, albo większą katastrofą, tylko ofiarą pada jeszcze więcej osób. Więc nie ma reguły, chyba że faktycznie tkwimy w związku z kimś pierdolniętym.

    Z drugiej strony reforma Franciszka wymusza na kościele zajęcie mniej zdecydowanej pozycji wobec rozwodu. Ja jestem zdania, że przymuszanie kogoś do trwania w związku z kanalią i katem swojej rodziny jest po prostu niegodziwe i kościół prędzej czy później będzie musiał zrobić dalszą rewizję swojego stanowiska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też czegoś nie rozumiem w tym, co Cię śmieszy. Bo niby jaki związek ma moje zdanie z tezą, że w związkach niesakramentalnych też się źle dzieje? A już wręcz na kuriozum zakrawa owo „tylko ofiarą pada jeszcze więcej osób”?! Możesz to sprecyzować?

      W pełni zgadzam się z Tobą „przymuszanie kogoś do trwania w związku z kanalią i katem swojej rodziny jest po prostu niegodziwe”, tylko nie bardzo wierzę w to, że to się szybko zmieni. Skoro jest taki sprzeciw wobec Komunii św. dla rozwodników w związkach niesakramentalnych, daleka droga do uznania rozwodów. Warto nadmienić, że te przyczyny nie są brane pod uwagę nawet w przypadku unieważnienia małżeństwa.

      Usuń
    2. Taki ma związek, że związek niesakramentalny, któremu na przeszkodzie stoi sakramentalny łączy się po prostu z nielojalnością i jeżeli komuś się nudzi przysięga małżeńska, to niech nie wymaga, żeby znudziła się również kościołowi. Natomiast historia uczy, że jak komuś nudzą się jego kapcie, to wskoczenie w drugie wcale nie gwarantuje udanego związku i sielanki, wręcz przeciwnie.

      I nie rozumiem na co tu komu akceptacja tego działania przez KK.

      Usuń
    3. Strasznie kluczysz. W moim zdaniu nie ma żadnego odniesienia do tego, który związek jest lepszy. Stwierdzam tylko, że w myśl idei Wspólnoty „Spychar” należy rozwalić szczęśliwy, choć niesakramentalny związek małżeński, tylko dlatego, aby żyć w związku sakramentalny, który kiedyś z tych czy innych powodów się rozpadł. Teraz mi powiedz, co jest w tym śmiesznego, poza tą ideą?

      Radku, ta notka nie ma nic wspólnego z tym do czego się przyczepiasz. Możemy polemizować na temat wyższości związku sakramentalnego nad niesakramentalnym, ale w oderwaniu od treści notki i pod warunkiem, że mnie najpierw zapytasz o zdanie na ten temat :D

      Oto nie pytaj mnie, a KK.

      Usuń
    4. Podałeś jakieś przykłady anonimowych kolesi, które równie dobrze mogą być z dupy wzięte, piszesz o rozwalaniu jakiegoś niesakramentalnego związku, odnosząc się też nie wiem do czego, bo słowa o tym nie ma w notce, jedyne co wynika z cytatu to to, że gość zrobił na boku bachora - czyli że zdradził żonę. Kończy się to tak z reguły, że męża kobita wywala na zbity pysk z domu, a nowa partnerka chcę kasy na dzieciaka, a nie chłopa z odzysku. I tyle z niesakramentalnego związku.

      Usuń
    5. Tyś tę notkę przeczytał, czy tylko ot tak, przeleciałeś oczyma po tekście? Optuję za tym drugim, o co żalu do Ciebie nie mam. W końcu tak też można. Tylko gdzie ja piszę o facecie, który zrobił gdzieś na boku bachora? Z niedowierzania, aż sam przeczytałem ją jeszcze raz...

      Usuń
    6. Coraz częściej mam ochotę krzyczeć, chyba pójdę w ślady Anastazji, bo tu się powoli nie daje dyskutować.

      „Co Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela” – czyli również dziecko z niesakramentalnego związ­ku nie może rozdzielać małżonków ... i odnośnik do artykułu.
      Co tam czytam? Ano że Andrzej spotkał swoją żonę po kilkunastu latach i wrócili do siebie, bo odżyło w nim uczucie. Gdzie tu kuźwa mowa o rozwalaniu czegokolwiek? Taki szczęśliwy był w nowym związku, że wrócił do starej żony i wynika z tego co tam napisane, że to w tych nowych związkach było coś nie tak.

      Usuń
    7. W mojej notce jest opisany Piotr (z „Wyborczej” Paweł), ale to drobiazg. Sam przykład, poza fabułą, jest jednostkowym przykładem i stanowi podkład do opisania działalności Wspólnoty, która może budzić kontrowersje. To, że ten akurat Andrzej zrobił gdzieś bachora i wrócił do sakramentalnego związku jest akurat przykładem hipokryzji do entej potęgi i gdybym go opisał w notce ze swoją opinią, dopiero byłoby larum!
      Uważasz, że postępowanie Andrzeja jest godne pochwały, bo w konsekwencji za namową Wspólnoty zastosował się do „co Bóg złączył (...)”? Odszedł od "starej żony" bo był z nią tak szczęśliwy?

      Usuń
    8. I o czym ma świadczyć ta niestworzona historia Piotra? Znam lepsze bez obecności SYCHARU, świadczą o tym że niektórzy mają nie po kolei w głowie, a nie o szkodliwości samej organizacji, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że Palatyni jej kazali męża z domu wyrzucić.

      A gdzie tam widzisz jakąś namowę wspólnoty??? Wspólnota kazała mu spotykać się z byłą żoną? Wyraźnie napisał, że odżyło w nim uczucie i do niej wrócił, razem poszli z własnej woli do tego Sycharu, a nie SYCHAR poszedł do nich.

      Poza tym sam wykazujesz się hipokryzją - sakramentalny związek małżeński trzeba zakończyć, jak jest toksyczny i to jest ok, ale powrót do żony i zakończenie niesatysfakcjonującego związku nieformalnego już nie jest ok i nagle widzisz w tym hipokryzję do n-tej potęgi.

      Usuń
    9. Po pierwsze, nie wiesz, czy niestworzona. Chyba nie myślisz, że ktoś się zgodzi w takiej sytuacji na podanie prawdziwych namiarów na siebie. Dalej manipulujesz w stylu, który mi zarzucasz. Napisałem coś o palatynach, poza tym, że są twórcami tej Wspólnoty? Podobnie w sprawie Wspólnoty. Pisałem coś, że robią łapankę? Bijesz mnie w manipulacji na łeb, na szyję...!

      Dla mnie niezrozumiałe jest, że dla ratowania nieistniejącego już praktycznie sakramentalnego związku, trzeba porzucić własne dzieci. I to propaguje „Sychar”.

      Kolejna manipulacja, bo dla mnie hipokryzja Andrzeja polega na tym, że porzucił jeden związek by zawrzeć drugi, i ten też porzucić, by wrócić do pierwszego. Innymi słowy jest hipokrytą od początku do końca, a nie tylko połowicznie. I takie postępowanie sygnuje działalnością "Sychar"

      Usuń
    10. "w tych nowych związkach było coś nie tak." No, na pewno w tych nowych związkach nie można było w pełni korzystać z sakramentów (pokuty, komunii św.), raczej "krzywym okiem" patrzył ksiądz przychodzący "po kolędzie" (o ile w ogóle przychodził do takiego domu, zwłaszcza na wsi), nie można wykluczyć czy nie robiono jakichś przykrości wobec dzieci z takiego związku (np. z chrztem) itd. Od tej strony na pewno łatwiej jest żyć w związku sakramentalnym, a jak się jeszcze uwzględni tę radość w niebie z nawrócenia się grzesznika, to ho, ho ... :)

      Tyle, że na podstawie pojedynczych przypadków nie można uogólniać sytuacji małżeństw nie- i sakramentalnych. I wydaje mi się, że statystycznie większość rozbitych małżeństw sakramentalnych powtórnie się jednak "nie schodzi" i, albo ludzie żyją "niesakramentalnie" albo samotnie (w razie potrzeby korzystając z "przygód").
      Maria

      Usuń
    11. Mario:

      Znów trafiłaś w sedno. Szczególnie w stwierdzeniu, że takich pojedynczych przypadków nie można traktować jako zasady. Dlatego w notce dwa razy się zastrzegam przed takim uogólnieniem. Mój przykład jest tylko tym, który wskazuje na pewne niebezpieczeństwa działalności Wspólnoty. Serio oceniam de facto li tylko cytat z przedostatniego akapitu.

      Male sprostowanie. Na wsi ksiądz po kolędzie pcha się do domów bez oglądania się na status małżeństwa. Znam to z autopsji ;)

      Usuń
    12. A ludzie tak pragną tych sakramentów i chodzenia po kolędzie że żyć bez nich nie mogą... :)

      Dalipan, a gdzie oni propagują że trzeba porzucić dzieci dla nieistniejącego związku? Gdzie JA napisałem coś o łapankach?
      I w końcu skoro są twórcami to co źle napisałem odnosząc się do nich?


      Usuń
    13. Radku:
      W przedostatnim akapicie notki jest cytat ze strony Wspólnoty, który mówi o tym wyraźnie (zdanie pogrubione).
      Napisałeś: „A gdzie tam widzisz jakąś namowę wspólnoty??? Wspólnota kazała mu spotykać się z byłą żoną?” – ja to ująłem jako łapankę, którą rzekomo zarzucam Wspólnocie.
      Jeszcze raz zapytam: gdzie ja napisałem, że palatyni coś komuś nakazali, skoro napisałeś „bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że Palatyni jej kazali męża z domu wyrzucić” 18:04.

      Usuń
    14. Dobra nie wiem o co Ci chodzi. Piszesz w komentarzu "bo w konsekwencji za namową Wspólnoty zastosował się do „co Bóg złączy", a teraz udajesz greka i zadajesz głupie pytania. Nie pamiętasz co sam piszesz?

      Usuń
    15. Nie wypieram się tego, co napisałem. Może on naprawdę kochał pierwszą żonę (pytanie: kiedy)? Czy wtedy, gdy ją rzucał, czy gdy do niej wracał – nie wiadomo na jak długo? Ale uległ namowom Wspólnoty, po to do niej chodził i stał się jej członkiem.

      Usuń
    16. @Asmo & Radku...
      drobny wtręt na pewien wybrany temat:
      czy pallotyni kazali Marcie wyrzucić Piotra z domu i czy to jest zgodne z katolickim podejściem do związków /małżeńskich/, to już wyjaśnijcie Panowie sobie sami, arbitrem z pewnością nie będę... wspomnę tylko, że faktycznie istnieje taka szkoła, iż aby pomóc nałogowcowi, trzeba np. właśnie wywalić go z chałupy, w nadziei, że postawienie go w trudnej sytuacji wróci mu rozum na miejsce... czasem ta szkoła się sprawdza, ale częściej nie... tylko tu w ogóle gdzie indziej leży istota problemu... rzecz tym, że z tekstu wynika, iż Piotr nie jest żadnym nałogowcem, lecz Marta sobie to ubzdurała i zaczęła mu to wmawiać, jak w chorego jajko... szkoda tylko, że tekst nie podaje, jak to z nim naprawdę było, jaka była puenta tych sesji terapeutycznych w tej kwestii, tego w tym tekście brakuje, bo puenta, "że wszystkiemu winni rodzice" to żadna puenta, bo niby czego i czemu są oni "winni"?... akurat spotykałem nieco takich przypadków zawodowo, że ktoś pojawiał się na terapii pod naciskiem żony, czy też rodziny, po czym dość jasno po pewnym czasie wynikało, że tego ktosia nie ma z czego leczyć...
      ...
      natomiast bywają też przypadki odwrotne, że mąż jest w nałogu, robi żonie z życia syf, wtedy jest dość jasne, iż najlepiej jest wymiksować się z takiego związku, bynajmniej nawet nie w celu pomocy ćpunowi, lecz z czystej samoobrony... i tu nagle okazuje się, że żona ma wbite do głowy: "co Bóg złączył itd", więc robi się sytuacja mocno bezsensowna... no, ale to już nieco osobny temat...

      Usuń
    17. @PK
      Tak, znam temat, akurat z nałogowcami wszelkiej maści nie musiałem stykać się zawodowo, bo miałem ich całkiem prywatnie, łażenie po psychiatrach i psychologach nauczyło mnie też i takiej szkoły...

      @Asmo Dobra. Dyskusja nie ma sensu, jak ktoś czarny płot z uporem nazywa białym. Zakodowałeś sobie po porostu po swojemu całą tą sytuację w mózgu i żadna siła tego nie ruszy. Nie wiem tylko gdzie w tym artykule jest napisane, że Wspólnota w ogóle go do czegoś namawiała. Możesz podać fragment?

      Usuń
    18. Radku:
      W mojej notce faktycznie tego nie poruszam, to Ty mi zainsynuowałeś, że coś takiego sugeruję. Nie pisałem, gdyż po pierwsze wydaje mi się samemu coś takiego wręcz nieprawdopodobne, po drugie, wiedziałem, że miałbyś używanie. Ale rozumiem, że czytałeś artykuł „Wyborczej”, a tam pierwszy podtytuł brzmi: „Psychoterapeutka z katolickiej Wspólnoty Trudnych Małżeństw "Sychar" kazała Marcie odizolować się od męża, matki i dzieci”.
      Nic sobie nie zakodowałem, nic nie maluję na czarno. To raczej Ty próbujesz coś zamieszać, nie bardzo wiedząc, co. Moja notka w treści opisującej jest tylko streszczeniem, wnioski są moje, między innymi oparte na lekturze stron „Sychar”.

      Usuń
    19. Piotrze:
      Milisz palatynów ze Wspólnotą „Sychar”. Pierwsi są organizatorami akcji, drudzy prowadzą zajęcia pod kierownictwem moderatorów, w tym przypadku psychoterapeutki.

      W tej całej Wspólnocie nie chodzi o nałogi, to bardzo marginalny watek, tam jej członkowie skupiają się na ratowaniu sakramentalnych małżeństw, ale oparte to nie jest na „obrabianiu” konkretnej pary, ale tylko jednej osoby, najczęściej kobiety. Rzecz w tym, że to „obrabianie” polega na tym, że kładzie się nacisk na religię i jej obrzędowość, co ma podobno być lekarstwem na szczęśliwe małżeństwo. Efekty są miedzy innymi takie, jak podałem w przykładach. W artykule „Wyborczej” są jeszcze bardziej drastyczne.

      Usuń
    20. Piotrze:
      Jeszcze jedno. Ów brak puenty w przykładach, jest celowy. Nie chcę oceniać przykładów opartych na anonimowych relacjach. Uważam je za prawdopodobne, ale tylko prawdopodobne, pomimo że opisane w „Wyborczej” sprawiają wrażenie autentyczności. Nie ważny jest szczegółowy opis finału, istotnym jest forma i metody ratowania sakramentalnego małżeństwa przez ową spólnotę „Sychar”. W mojej, i tylko w mojej, osobistej opinii, przypomina to mi działalność typowej sekty religijnej. Ale aby nie oczerniać li tylko działalności kościelnych grup. Podobne zdanie mam o każdej terapii grupowej. Nie potrafię zrozumieć, co może być ciekawego, ani jaki pozytywny skutek przynieść, wysłuchiwanie opowieści o nieszczęściach innych, a już tym bardziej własna „spowiedź” przed, w końcu obcymi, ludźmi?

      Usuń
    21. @Asmo...
      spoko, luz :)... akurat nie ma żadnych chorych uprzedzeń do takich, czy innych mediów /np. nie ulegam modzie plucia na GW/, każde patrzę z takim dystansem, na jaki dane medium zasługuje, każde z osobna, indywidualnie...
      ...
      co do terapii grupowej to akurat bym nie generalizował... nie wszystkie patenty na ich prowadzenie polegają na formule "wysłuchiwania opowieści o nieszczęściach"... są np. grupy spotkaniowe ukierunkowane na rozwój, albo na naukę komunikacji /wspominam o tym w innym miejscu/... no, ale faktycznie, tu akurat masz arcję, że grupy prowadzone przez instytucję mającej znamiona sekty takich aspiracji mieć nie mogą, bo sekcie (z definicji już) na rozwoju swoich wyznawców nie zależy, jest to wręcz stanowczo niepożądane, by zaczęli samodzielnie używać mózgu......

      Usuń
    22. Ja wiem, czy tu chodzi tylko o „wychowywanie” mężów? Mam wrażenie (nie pewność), że to polega na wpleceniu w relacje małżeńskie Boga, który ma być „receptą” na wszystkie bolączki takiego związku. I tu zaczynają się schody. O ile można mówić o relacji człowiek – Bóg, to w drugą stronę ona zupełnie nie działa i czekaj „tatko latka” aż On im poda sposób na rozwiązanie konfliktów. Jawne oszustwo, bo nawet jeśli oni jakimś, nomen omen, cudem problem załatwią, to to będzie ich działanie, ich sukces, który „Suchar” (wierni też) przypisze Bogu. Spaprać związek może człowiek (z pomocą diabła), wyremontować – to już oczywiście „dzieło Boże” za pośrednictwem :Sycharu”.

      Właściwie, założenie z tym Bogiem ma rację bytu. Myśl intensywnie o Bogu a głupot ci się odechce :D

      Usuń
    23. Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp ( +2348104102662 ). I rozwiąż swój problem jak ja.

      Usuń
  2. nie odczuwam empatii w stosunku do żadnego z czterech opisanych panów... ale może po kolei:
    - przypadek Adama:
    zakładam rzecz jasna, że owo "ze sobą nie śpimy" oznacza nie okazywanie sobie (conajmmiej) sympatii... oczywiście pewne zmiany poziomu libido mogą się u kogoś zdarzyć w dłużej trwającym związku... ale gdy mija pewien okres czasu bez próby pogadania o tym i próby jakiejś zmiany tej chorej (moim zdaniem) sytuacji, to stanowczo pora ten związek zakończyć jako nie mający już sensu...
    /inna sprawa, że kwestia gustów na temat "spania" (razem, czy osobno) rozumianego dosłownie też powinna być uzgodniona, ale to już osobna sprawa/...
    - przypadek Wiktora:
    rozumiem, że "kalendarzyk małżeński" to również pewna metafora /bo niby dlaczego "małżeński"/, która oznacza pewną przybliżoną metodę dowiedzenia się, kiedy pewne techniki wspomnianego okazania sobie (conajmniej) sympatii mogą być ryzykowne /albo sprzyjające, gdy para chce mieć doprowadzić do ciąży, a w dalszej kolejności do pojawienia się potem dziecka/... skoro są powody, by przypuszczać, że kobieta coś kombinuje z informacją na ten temat, to jasne jest, iż trzeba o tym pogadać z nią w cztery oczy, a nie dzielić się swoimi podejrzeniami z postronnymi ludźmi...
    - przypadek Pawła:
    tak naprawdę, to nieistotna jest sprawa techniczna, czy tzw. "cumshot" jako pewien element sesji okazania sobie (conajmiej) sympatii ma się odbyć "do środeczka", "na pysio", czy jest plasowany gdziekolwiek indziej... tu chodzi tylko o pewną zgodność gustów, wzajemną akceptację takiej, czy innej techniki i sposób wpłynięcia na drugą stronę, by taka, czy inna forma miała w danym momencie miejsce... skoro argumentem ma być gust jakiejś domniemanej lub urojonej bozi, to istotnie jest w tej sytuacji coś niezdrowego, ale jeśli druga strona taki dziwny argument przyjmie?... akurat ja bym nie przyjął... ale Paweł ma z tym problem i wygląda na to, że to nie on go sobie stworzył...
    - przypadek Piotra:
    to jest nieco inna sytuacja dotycząca nieco innej kwestii... spotyka się sytuacje zwane "ćpun urojony", które polegają właśnie na wmawianiu komuś uzależnienia... problem jest zaiste nie łatwy, gdyż z drugiej strony istnieje też "syndrom zaprzeczania", który dotyczy niektórych realnych ćpunów... rzecz jasna ów Sychar jako strona strona ew. konfliktu nie jest władna rozstrzygnąć, jak wyglądają sprawy... tu trzeba pomocy Nauki, fachowca, który nie wierzy, ale wątpi i próbuje zrozumieć... oczywiście bez współpracy jego partnerki, jej chęci leczenia się samej (z wiary w Sychar) jako konsekwencji jej chęci ratowania związku ani rusz... Piotr ma niezły schody przed sobą, pierwszy schodek to powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki jest rozmiar nieszczęścia i czy ta jego partnerka jest warta tego, by związek z nią ratować... ale zgoda na narzucanie sobie jej reguł gry, by ją zrozumieć nie wydaje się być dobrym pomysłem... zwłaszcza, że odpowiedź już dostał, iż nie chodzi jej o niego i związek, lecz o "nawrócenie", podporządkowanie się pewnemu systemowi religijnemu...
    ...
    czy omawiany Sychar tak naprawdę chce dobra ludzi, którzy się doń zwrócą po pomoc?... wychodzi z grubsza na to, że generalnie chodzi tu o same związki /oczywiście zapewne tylko rozumiane jako małżeństwa według katolickiej definicji/, związki dla samych związków, bez względu na to, że efektem mogą być tzw. "martwe związki"... z dążeniem do szczęścia ludzi w tych związkach niewiele ma to wspólnego... właśnie na tym polega ideologia katolicka, jej fragment dotyczący związków... jakie mają w tym wyniki, tego nie wiem, tak samo, jak Ty nie wiesz... natomiast co do oceny tych wyników, to porównywanie naszych ocen nie ma sensu, gdyż ja "po katolicku" nie myślę...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. oczywiście ostatnie zdanie nie miało intencji urażenia Cię, to tylko odniesienie do naszych poprzednich dyskusji, w których nieodmiennie uważam, że ateizm nie jest światopoglądem, lecz cechą osobniczą, która może współistnieć z całą paletą różnych i różnistych światopoglądów...

      Usuń
    2. Z całym uznaniem dla Twoich interpretacji poszczególnych postaw tych facetów, uważam że tak naprawdę one są zbędne. Nie tylko dlatego, że to jednostkowe przypadki, na podstawie których nie sposób wyciągać ogólnych wniosków. To mój tylko lekko przydługi wstęp ;)
      Napisałem, że nie znam wyników, mnie bardziej chodziło o to, aby na podstawie tych przykładów pokazać, że te skutki mogą być różne. Po co w to mieszasz ateizm, dalibóg nie wiem? W końcu obaj twierdzimy, że nie ma sensu na nowo tworzyć „martwych związków”, choć bardziej uważam je za iluzoryczne niż martwe.
      Oczywiście, też nie myśl, że chcę tym komentarzem Cię urazić. Nie ma w nim żadnej ironii.

      Usuń
    3. Jakąś rozbieżność logiczną dostrzegam w stwierdzeniach "gdyż ja "po katolicku" nie myślę... ", i "z dążeniem do szczęścia ludzi w tych związkach niewiele ma to wspólnego... właśnie na tym polega ideologia katolicka, jej fragment dotyczący związków..."

      Jeśli ja t a k nie "myślę", to skąd u licha wiem co czują inni ludzie, którzy jednak t a k właśnie "myślą"? :)
      Skąd się bierze ta pewność, że nasze "szczęście" (czyli, to co nas uszczęśliwia) musi być takie same dla innych osób, skoro mamy różne potrzeby, poglądy, możliwości, różnie nam w duszach gra, itd.?
      Maria

      Usuń
    4. @Asmo...
      akurat dywagacje, co mnie może urazić, co nie i rozpoznawanie przeze mnie /lub nie/ czyichś intencji w tej kwestii są kompletnie nie na temat, ergo po prostu zbędę /zbyję?/ to po prostu milczeniem... co najwyżej stwierdzę, że czyjeś słabsze zrozumienie mojej wypowiedzi z pewnością mnie urazić nie może... czasem tylko stwarza mi zagadkę, czy ktoś słabo zrozumiał, bo może np. jest chwilowo w słabszej formie, czy też dlatego, że ja to słabo sformułowałem, więc skutkiem tego moja wypowiedź mogła się okazać za trudna dla odbiorcy... różnie tą zagadkę rozwiązuję, tu np. wezmę winę na siebie i wyjaśnić, że odnosząc się do wspomnianych przez Ciebie przykładów zaproponowałem pewne nie tyle rozwiązania, co kierunki rozwiązań sytuacji, w których znaleźli się owi czterej panowie, na tle oferty Sychar, która (moim zdaniem) pomóc im niezbyt może, gdyż trudno ją w ogóle postrzegać jako pomoc (każdemu z nich z osobna), gdyż nie jest nastawiona na pomoc, lecz na utrzymanie istnienia związków... co nie oznacza zresztą bynajmniej, że rozpadnięcie się tych związków jest warunkiem koniecznym, by ich problemy znikły...
      ...
      nie zauważyłem, bym mieszał do tej sprawy kwestii definicji ateizmu, była to tylko dodatkowa wzmianka na sam koniec, bez związku z całym tematem i tu jestem skłonny uznać, że była niekonieczna, wręcz zbędna...

      @Maria...
      co by Ci tu odpowiedzieć na Twoją próbę odwracanie kota ogonem?... bo tak Twoją wypowiedź odbieram, w końcu jakby nie było, to właśnie ideologia katolicka "wie lepiej", co jest dla ludzi najlepsze... na pewno trzeba zwrócić uwagę na fakt, że w mojej wypowiedzi na pewno nie było nawet cienia próby wykazania jakiejś wiedzy o tym, co tacy, czy inni ludzie czują, więc tym bardziej mowy nie ma o żadnej "pewności"...
      na pewno jednak mam pewne podstawy, oparte na obserwacjach i doświadczeniach, oceniać, że strategia Sycharu /Sychara?/ wynikająca ze wspomnianej ideologii w pewnych przypadkach faktycznie może komuś rozwiązać któryś z problemów opisanych w tekście, ale generalnie postrzegam ją jako błędną, gdyż już z założenia źle się do nich zabiera... ale tylko tyle, nic więcej na temat potrzeb, poglądów, możliwości, etc innych ludzi nie wspomniałem...
      p.jzns :)...

      Usuń
    5. Piotrze:
      Pomińmy więc te dywagacje o tym, co Cię może urazić.

      Oferta „Sychar” nie była skierowana do „moich” bohaterów, ale do ich żon. To ich religijne żądania wobec mężów (również byłych) mają sprawić, że małżeństwo sakramentalne będzie odrestaurowane. Pomysł wydaje się być mocno nietrafiony, w myśl pewnej dewizy: „bo do tanga trzeba dwojga”.

      Usuń
  3. Powiedzmy sobie szczerze- małżeństwo nie jest czymś łatwym i prostym. Pod jednym dachem lądują osoby wywodzące się z różnych domów, często bardzo różnie wychowane, o różnych upodobaniach i gustach. I nagle muszą być ze sobą 24 godz., na dobę pod jednym dachem.To trudne i karkołomne. I żeby te wszystkie trudności pokonać musi ludzi połączyć nie tylko pożądanie ale i...przyjazń. Fascynacja partnerem często trwa krótko i jeśli nie potrafimy ze sobą szczerze rozmawiać i omówić wszystkich problemów, taki związek się rozpadnie.
    Tyle tylko, że zamiast tych mediacji przedrozwodowych mądrzej byłoby wprowadzić prawdziwe lekcje przygotowania do życia w rodzinie dla młodzieży, ale prowadzone przez specjalistów a nie przez teoretyków w sutannach.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam swoją teorię na temat przyjaźni w małżeństwie, ale nie będę jej tu wyłuszczał ;) Ale rzeczywiści, małżeństwo to bardzo trudna instytucja, oparta na dość zagmatwanych relacjach. Mnie dziwi, że dopuszcza się zawarcie takiego związku tak wcześnie. Nikt mi nie powie, że 18-latka, czy 21-latek, a trafiają się młodsi, to osoby w pełni dojrzałe, w pełni rozumiejące jakie ten związek pociąga za sobą obowiązki i odpowiedzialność. Jaki jest tego efekt każdy widzi.

      Natomiast sam uważam, że te mediacje to poroniony pomysł. Komuś pomyliła się fuzja dwóch przedsiębiorstw z życiem w rodzinie. I tu trafiłaś w sedno. Potrzebna jest edukacja, nie mediacje.

      Usuń
    2. nazywanie związku pary ludzi "instytucją" odbieram ma się rozumieć metaforycznie, żartobliwie wręcz /piszę "związku", bo formalny ślub to tylko pewien dodatek/, no, ale mniejsza o słówka... mniejsza już o to, że każdy rodzaj relacji międzyludzkiej można określić jako "trudną" (sytuację)... natomiast macie Oboje (Anabell & Asmo) rację, że istnieje potrzeba edukacji, a nie jakichś dziwnych konceptów w chwili, gdy relacje w związku są takie, że związek stracił sens /relacje niekoniecznie wrogie zresztą, bo powody rozstań, zmiany tych relacji mogą być różne/... tylko mam pewną drobną wątpliwość natury praktycznej, czyli pytanie jak ta edukacja ma się odbywać?... niestety edukacja w szkołach /zwłaszcza w materii wspomnianych relacji/ nie do końca jest edukacją, tylko próbą wychowywania, pedagogizowaniem, często prowadzonym z mocno napuszonej pozycji... tu bardziej widziałbym miejsce na swego rodzaju grupy spotkaniowe, treningi interpersonalne mające za cel naukę komunikacji międzyludzkiej... bo przecież braki w tej komunikacji, sztuce prozaicznego rozmawiania ze sobą są powodem psucia się tych relacji... przede wszystkim kwestia ludzi, którzy by takie zajęcia prowadzili... ale nawet gdyby spojrzeć na to optymistycznie, gdyby założyć, że zamiast jakichś durnych "przysposobień do życia w rodzinie" opartych na takiej, czy innej ideologii /obecnie kościelnej/ wprowadzi się takie zajęcia, trzeba pamiętać, że młodzi ludzie wzorce zachowań czerpią, chłoną wręcz /nieświadomie zresztą/ właściwie zewsząd... na przykład z mediów, z idiotycznych seriali, na których ludzie wcale nie rozmawiają, tylko w większości przypadków drą się na siebie... to trochę tak, jak uczyć się wiedzy o Dzikim Zachodzie z westernów lub zachowań seksualnych z pornoli najgorszego gatunku... nie wspomnę już o (obecnej) indoktrynacji religijnej, która po prostu odmóżdża... akurat w tym przypadku szczęściem jest, że dzieciaki /choć nie wszystkie/ mają swój rozum i nie dają się nabijać w butelkę, niemniej jednak sprawa jest, bo nawet wtedy brakuje dla nich jakiejś sensownej alternatywy...
      summa summarum, choć z natury jestem optymistą, ale raczej w sensie stanu ducha, to oceniając sprawę na zimno w kontekście obecnych realiów widzę to wszystko w dość ponurych barwach...
      miłego :)...

      Usuń
    3. Związek dwojga ludzi może mieć różne podłożę i różne relacje. Z chwilą kiedy się uprawomocni staje się instytucją, szczególnie zaś biorąc pod uwagę nomenklaturę prawniczą i propagandowa, choć starannie unika się tego sformułowania. Ale masz rację, w każdej sytuacji to jednak metafora.

      Sam kiedyś zastanawiałem się jak ma wyglądać taka edukacja. Na pewno są w błędzie ci, którzy mylą ją z pojęciem świadomości seksualnej. Owszem, ona powinna być elementem tej edukacji, ale nie w formie jaką propaguje się dziś przez zdominowana przez katolicyzm środowiska twórców programu nauczania. Nie mam nic przeciw, jeśli swoją moralność przekazuje na lekcjach religii, ale na tym tym powinno się to kończyć. Bez wątpienia za to powinno kłaść nacisk na sztukę konwersacji (kiedyś było chyba coś, co nazywało się nauką retoryki) z naciskiem na sztuce łagodzenia sporów. Może namiastka filozofii w zakresie oceny naszych zachowań z naciskiem na odpowiedzialność, czy wreszcie omówienie zagrożeń dla związków. Ale trzeba być świadomym, że „złotego środka” i tak nikt nie wymyśli. Teoria zawsze rozmija się z praktyką.

      W Twoich dywagacjach mój sprzeciw budzi grupy spotkaniowe. Klasa z grupą uczniów już jest taką grupą i wystarczy. Mogę się mylić, w końcu nie brałem nigdy udziału w takich grupach, one mają zasadniczą wadę. Po pierwsze, wymuszają obnażanie intymności (nie tylko seksualnej) na co nie każdy ma ochotę, po drugie zmuszają do słuchania intymnych zwierzeń innych, co często bywa żenujące dla słuchacza. Nie wiem jak rozumieć treningi interpersonalne? Ujawnianie osobistych problemów w grupie to taka zbiorowa w dodatku publiczna spowiedź (patrz grupy spotkaniowe). Mnie osobiście na coś takiego nie stać, ba!. budzi mój sprzeciw, ale daj mi przyjaciela(-ółkę), osobę, w której się kocham, powiem wszystko, nawet to, kiedy mam zaparcie.

      Usuń
    4. @Asmo...
      okay, "grupy spotkaniowe" może dla kogoś groźnie brzmieć, kojarzyć się z tym wymuszaniem intymności (jakiegokolwiek rodzaju), ale to naprawdę nie jest tak, jak myślisz... taka formuła istnieje tylko w niektórych ośrodkach, np. leczenia uzależnień i to też nie wszystkich... generalnie jednak zasadą jest dobrowolność, poza tym jeśli jest to grupa nastawiona na relacje "tu i teraz", to w ogóle nie ma mowy o takich sytuacjach...
      opowiem Ci jak to wygląda /a być może wyglądało, bo nie wiem jak teraz/ w Nowej Zelandii w niektórych szkołach (odpowiednik liceum)... spotyka się grupa np. uczniów z jednej klasy, dzieje się coś spontanicznie i tylko ta różnica, że prowadzący słucha uważnie, od czasu do czasu się wcina i coś proponuje... na przykład przerywa jakąś wymianę zdań i mówi: "słuchaj Ania/Wojtek/itp, może powiedz mu to co mówisz w inny sposób", po czym sugeruje ten jakiś inny sposób... to z kolei służy jako temat do pogadania, jak inni to odbierają... to TYLKO przykład, bo może się dziać wiele rzeczy... z pewnością jednak nie wygląda to tak, że siedzą jakieś smutasy na krzesełkach w kółku i każdy po kolei się żali, jak ma przesrane... tak jest tylko na filmach, przeważnie komediach zresztą...

      Usuń
    5. Nie groźnie, rzekłbym, bardziej odpychająco. To, co opisujesz na przykładzie Nowej Zelandii można śmiało przenieść na tak zwane lekcje wychowawcze. Jest jakiś problem (wychowawczy) niech nauczyciel sprowokuje dyskusję w klasie. Nie ma problemu, sam ma okazję go podsunąć. Za moich czasów taka lekcja była lekcją straconą. Nauczyciel sprawdzał dziennik i punktował wszystkich dwójkowiczów. Mogłeś zabrać glos tylko by obiecać poprawę...

      W tych grupach, o których mowa na początku, bardziej niż „spowiedź” drażniłoby mnie słuchanie, nawet jeśli nie byłaby to smutna historia o czyichś niepowodzeniach. Owszem, lubię słuchać, choć zdecydowanie w intymnym tet a tet, a wtedy nawet koloryt zwierzeń jest bez znaczenia.

      Usuń
    6. @Asmo...
      "problem wychowawczy" to dopiero fatalnie brzmi, opiera się na założeniu, że szkoła jest od wychowywania, a nie od edukowania... tak naprawdę to problem wychowawczy polega na tym, że szkoła ma problem z funkcjonowaniem jakiegoś ucznia, a de facto w większości wypadków wychowawca ma problem ze sobą...
      skoro już odbiliśmy od tematu to wspomnę w dwóch słowach, jak w tej samej szkole rozwiązana jest kwestia edukacji seksualnej... otóż oprócz jakichś tam informacji natury fizjologicznej zapodanych na lekcji biologii innego przedmiotu związanego z tym tematem wcale nie ma... są za to zajęcia /sorry, nie pamiętam nazwy/, gdy przyjeżdża jakiś szpenio /np. seksuolog, psycholog, coś w tym guście/, wali króciutkie zagajenie, po czym jest czas pytań i odpowiedzi, a potem ogólna dyskusja... dodam przy okazji, że nikt nie siedzi w żadnych ławkach, pomieszczenie jest kompletnie inaczej zorganizowane... aha, te zajęcia niekoniecznie muszą dotyczyć seksu, tylko jakichś innych życiowych czy społecznych zagadnień... zaś osobą zaproszoną może być czasem nawet ksiądz, czy klecha jakiegoś innego wyznania...
      niestety to wszystko jest nie do przeniesienia żywcem na grunt polskiej szkoły, bo opiera się ona na zupełnie innej filozofii "szkoły", do której np. nauczyciele, prowadzący zajęcia są inaczej przygotowywani... długo by to tłumaczyć...
      na koniec ciekawostka... te informacje, dość wyrywkowe zresztą, mam od dziewczyny, która w Polsce robiła ostatnią klasę maturalną po powrocie stamtąd /rodzice wrócili z placówki/... dość szybko umiała się znaleźć w polskich warunkach, miała tylko spory kłopot z nadrobieniem j.polskiego /kwestia literatury, lektur/... natomiast w pewnym momencie rozmowy podsumowała swoich rówieśników z klasy:
      "kurwa, jacy oni są dziecinni"...
      tu trzeba dodać, że sama była wyluzowana i obdarzona pełnią poczucia humoru...

      Usuń
    7. Źle interpretujesz te problemy wychowawcze. Mowa np. o przypadkach kłótni (czasami nawet pobić) między uczniami, wynikających z braku porozumienia. Wspólne szukanie drogi wyjaśnienia sobie konfliktowych sytuacji – jak znalazł w małżeństwie.

      Natomiast sama kwestia wiedzy o seksie, wiadomościach o niej to zbyt złożony problem, jak na nasze warunki. Ordo Iuris zaprotestowało gdy szkoły sprowadzały przedstawicieli organizacji, które tymi sprawami się zajmując, insynuując, że w ten sposób przemyca się gender. W tym kraju, w tych sprawach, rządzi dziś moralność stricte katolicka, którą nie boję się nazwać dulszczyzną. Mam już w zanadrzu następną notkę, w formie felietonu, o tym jak pozornie postępowi kaznodzieje traktują wiedzę o seksie. Niby są otwarcie na rozmowę, ale... Dodam, że młodzież jest w tej materii, ale tylko między sobą, zdecydowanie bardziej wyluzowana. Problem w tym, że nie ma odpowiedniej wiedzy, więc mnie nie dziwi opinia, że wydają się być dziecinni.

      Usuń
    8. @Asmo...
      okay, odniosłem się może do kwestii wychowania jako wpajania pewnych poglądów, postaw i zachowań... naukę zachowania się w sytuacjach konfliktowych nazwę już edukacją... skorzystam z Twojego przykładu:
      model szkoły oparty na autorytarnym stylu wychowania sprowadza sprawę do egzekwowania reguły "bić (się nawzajem lub kogoś) nie wolno" i na tym sprawa się kończy... ale wyższy poziom tego wychowania, to nauka takiego rozwiązywania sytuacji konfliktowych, by do bicia lub bójki nie doszło... ale to już jest właśnie edukacja, a nie wychowanie...
      ...
      no, i tak wracając do głównego tematu posta, to ów "Suchar" robi kobietom wiatrak w głowie ucząc ich metod "wychowywania" mężów, np. metodą manipulacji dupą, co już moralnie jest paskudne, ale trzeba pamiętać o tym, jakie podejście do seksu ma ideologia katolicka, która się mocno ociera o islam, gdzie orgazm kobiecy jest po prostu surrealną abstrakcją...

      Usuń
  4. @Asmo...
    chyba mam już jasność, wychodzi w sumie na to, że można mówić o pewnej puencie i consensusie, rzecz jasna siłą rzeczy nieco uproszczonych... jest jakaś ilość paniusiek /akurat tu czterech/, którym mocno się porąbało, o co chodzi w ich związkach, a ich partnerzy też są pogubieni i nie wiedzą, co z tym robić... oczywiście nie wiadomo do końca, co było pierwsze, jajko, czy kura, więc trudno rozstrzygnąć w większości przypadków, kto kogo znalazł, czy kobitka sektę /czy organizację mającą takie, czy inne znamiona sekty/, czy sekta ją... trudno też rozstrzygnąć, na ile problem w danym związku jest faktyczny, czy urojony... niemniej jednak sekta "pomaga", a z faktyczną pomocą ma to niewiele wspólnego, jeśli /jak w jednym z przykładów/ wyraźnie, do tego bez potrzeby ingeruje w seksualne gusta... a potem sprawa się rozwija, obiektem oddziaływań staje się partner, najpierw pośrednio, potem już bezpośrednio, gdy zaczyna brać udział w praktykach ocierających się o pranie mózgu...
    to w sumie tyle, bo cóż więcej?...
    ...
    tak już zmieniając temat na kwestię projektu "mediacji rozowdowych", to jest to chory pomysł i kompletna ściema... do tego opiera się o błędne podejście do (długo)trwałości związków, traktując ją jako cel, a nie skutek... argumentacja pomysłodawców ma tylko pozory logiki... bo faktycznie wartością jest umiejętność rozstania się /czy rozwodu/ w cywilizowany sposób, z klasą, z kulturą, ale utrudnianie ludziom tych rozstań /rozwodów/ wcale nie prowadzi do tegoż ucywilizowania... zaś jedno z ostatnich zdań zalinkowanego tekstu /na temat troski o zdrowie adwokatów/ wciera po prostu w sufit ze śmiechu...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dalej jak wczoraj oglądałem program, w którym pokazano metody działania grup antyaborcyjnych w Stanach, na matki chcące się poddać aborcji. Pomijam problem aborcji, chodzi mi tylko o metodę. Otóż skuteczność tychże waha się w granicach dużo powyżej pięćdziesięciu procent, zaś same metody to stek kłamstw, manipulacji i insynuacji. Jedyny problem to tylko jak dorwać taką osobę. Wprawdzie nie chodzi tu o aborcję, a o rozwód, ale może być tak, że z pomocą manipulacji uda się powstrzymać parę chcącą rozwodu..., na jakiś czas. Bo nie wierzę, że poprawi to relacje tych dwojga ludzi. Ewidentnie mamy tu do czynienia z pewną ideologią, nie umiem uciec od odniesienia do nierozerwalności związku małżeńskiego, której jedynym skutkiem będzie skazywanie ludzi na gehennę.

      Usuń
    2. @Asmo...
      mamy zgodność, nie ma co dalej kminić... dodam tylko, że też miałem skojarzenie z obowiązkowymi konsultacjami psychologicznymi w krajach, gdzie prawo aborcyjne jest liberalniejsze od polskiego... niby ma chodzić o pomoc, a de facto o namówienie kobiety, by zdecydowała się spaskudzić sobie życie... pół biedy, gdy konsultant/ka to w miarę przytomny człowiek, który potrafi ją podtrzymać, by nie uległa poczuciu winy, w które może ją wkręcić otoczenie, ale gdy się trafi ktoś "anti-choice", to pacjentka ma przechlapane...
      akurat wiem coś o tym, zdarzyła mi się kiedyś w mojej pracy klientka, która była już po zabiegu, ale miała porąbaną rodzinę... naprawdę sporo pracy kosztowało, by pojęła, że nie zrobiła nic "złego", a wręcz wprost przeciwnie, rozwiązała problem w sposób w jej konkretnej sytuacji najlepszy...

      Usuń
    3. Dobrze, że to nic "złego" zostało napisane w cudzysłowie. :) I to nie prawda, że wprost przeciwnie .... Ona zrobiła coś złego, tyle, że to już zrobiła i tego się nie da naprawić niestety, bo czasu się nie cofnie, a żyć dalej jakoś trzeba. Ważne żeby z tej "lekcji" wyciągnąć właściwe wnioski na przyszłość.

      Takie "wprost przeciwnie" usprawiedliwia zło i niejako daje zgodę na podobne sytuacje w przyszłości. A przecież dotyczy to ludzkiego życia, nie jakiegoś niczyjego, ale własnego dziecka na najwcześniejszym etapie jego rozwoju. Dodajmy, poczętego z ukochanym mężczyzną, któremu się oddało w czasie miłosnego stosunku. Można więc uczciwie uznać, że takie unicestwienie tego życia to nic "złego", a wręcz wprost przeciwnie,"?
      Maria

      Usuń
  5. Szkoda, ze przedstawione przez ciebie przyklady pokazuja te malzenstwa tylko od jednej - meskiej - strony.
    Mezczyzni potwornie boja sie znalezc sie w styuacji kiedy zona mowi o nich zle publicznie, dlatego tez wielu , bardzo wielu unika terapi malzenskich. Broni sie przed tym jak diabel przed swiecona woda. Przeciez oni nic w zyciu ( zwiazku) nie schrzaniaja.
    Bardzo plasko , jednostronnie podszedles do sprawy.
    Znam malzenstwo. Ona poprzez trudy jakie ja w malzenstwie spotkaly znalazla sie wlasnie w kosciele. Nie wiem po co? Aby odetchnac? Znalezc zrozumienie?
    To sa TAK skomplikowane sprawy, ze tego TAK plytko potraktowac nie mozna.

    On - dbal zawsze o atmosferke. Nie zapominal o rocznicach, dawal jej kwiatki bez okazji. Oprawa zewnetrzna byl u nich zawsze niezla. Wychodzi na spacery z malymi dziecmi, pracowal...czego tu jeszcze od chlopa wymagac. Zdradzil ja , kiedy stracil nadzieje na to, ze kiedykolwiek dojdzie pomiedzy nimi do zblizenia . Trwalo to jakies 4 lata. Nie pil, nie bil... Marzenie nie facet. Taka wersje on rozpowiada po okolicy.

    Ona- Najwazniejsza byla jego praca. Pracowali oboje i zarabiali tyle samo. On wracal do domu i ...zajmowal sie soba. Wychodzi z dziecmi na spacery- chociaz to . Dowoz dzieci na zajecia pozalekcyjne, robota w domu ( pranie, sprzatanie, gotowanie, odrabianie lekcji z dziecmi, wywiadowki,...) ona.
    Jej wersja wydawala mi sie bardzo prawdopodobna, bo pamietam czas, kiedy rezygmowalam z sobotnich zajec na podyplomowce i szlam pilnowac jej dzieci, bo ojciec jej umieral, a on- maz- musial wlasnie w pracy sie znalezc. Wtedy to ona nie widziala w takim zachowaniu swojego meza problemu, ale ja juz wtedy widzialam.
    Ona ytrzymala jakis czas a potem coraz czesciej padala na ryj. Ostatnio ( juz po rozwodzie) powiedziala mi: " Wiesz? To bylo strasze, To nasze malzenstwo... Ja zapierniczalam a on lezal, a wieczorem bylo "daj dupy" . No i po czasie odechcialo mi sie dawac. "

    Kiedy owa kolezanka znajdowala sie W kryzysie malzenskim, ja jak ta pirania wciagnelam ja do grupy modlitwenej, gdyz kolezanka owa byla wrakiem czlowieka. I tak jej juz nic nie moglo zaszkodzic. No i nie zaszkodzilo a wrecz pomoglo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, ja czułem, że zabierzesz głos, i to krytyczny. Kiedyś mi pisałaś o czymś podobnym.
      Ale chyba nie zrozumiałaś do końca, o jaki temat chodzi. Fakt, część opisowa zajmuje się tylko facetami, i jest w notce najobszerniejsza, ale... nie wnikam w przyczyny rozpadu. Jak znam życie, powodów może być tysiące i zawsze znajdzie się ktoś, kto mi zarzuci, że któregoś nie wymieniłem.

      Tematem notki są metody działania Wspólnoty „Sychar”, które, bądźmy szczerzy, są dość kontrowersyjne. Wplątywanie w konflikt małżeński dodatkowo elementów religijnych, w większości przypadków ten konflikt zaognia, a nie łagodzi. Do problemów życia codziennego dodaje nowy, który spełnia wszelkie znamiona szantażu. Aż zapytam: tak ma wyglądać pojednanie? Ja oparłem się na treści obszernego artykułu i siłą rzeczy musiałem wybrać tylko jeden przykład. Uwierz mi, próbowałem znaleźć coś, co mogłoby stać w opozycji do tego przykładu i przejrzałem kilka stron tej Wspólnoty. Znalazłem tylko niestrawną papkę propagandową. Słodkie powroty do małżeństwa, tak jakby nigdy żadnego konfliktu między nimi nie było.

      Poruszyłaś mimochodem temat, co do którego mam straszne doświadczenia. Piszesz: „Mężczyźni potwornie boja się znaleźć w sytuacji kiedy zony mówią o nich źle publicznie”. Wiesz, ja to przeżyłem na własnej skórze i powiem Ci, że jest się czego naprawdę bać. Zaczęło się niewinnie, najpierw w gronie rodzinnym, później towarzyskim, podobno żartobliwie. Kiedyś w końcu jej zwróciłem uwagę, że to nie tylko mnie nie śmieszy, bo i słuchacze czuli się zażenowani. Ba, to niezbyt dobrze o niej świadczy – wybrała sobie gamonia, a nikt jej do ślubu przecież nie zmuszał. Grochem o ścianę i było już tylko gorzej. Rozwód był gehenną, wymyślała tak niestworzone rzeczy, że mogłaby pisać powieść science fiction. Jeśli tak zachowują się kobiety w tych grupach, to ja się facetom nie dziwię, bo to jest kopanie leżącego i ma na celu tylko wybielenie samej siebie, bo bez obrazy, nie znam idealnych kobiet. Czy na bazie takich „wyznań” da się zbudować związek na nowo?

      Ja bym nawet rozumiał sens tych grup modlitewnych, gdyby chodziło w nich o wzajemne wspieranie się w trudnych sytuacjach, ale jeśli działaniem tych grup jest wciskanie nosa w intymne relacje małżeńskie, wybacz, nie znajduję ani aprobaty, ani sensu.

      Usuń
    2. Znam Syrach, tzn.: przegladalam kiedys to ich forum. To nie zadna wspolnota a raczej wsparcie sie nawzajem. Wsparcie internetowe ludzi, ktorzy wierza i na tej plaszczyznie probuja ratowac swoje malzenstwa. Nie rozumiem twojego oburzenia ich metodami. Jezeli jestes lekarzem to bedziesz podchodzil do spraw po lekarsku , np . : jak chirurg, cos w stylu - lepiej wyciac. Jezeli jestes psychologiem to bedziesz naklanial wspolmalzonke do terapii lub stosowal na niej znane ci metody. Jezeli jestes nauczycielem to do sprawy podejdziesz pedagogicznie, na zasadzie "ja juz wiem najlepiej, znam sie na mechanizmach ludzkiego dzialania w grupie "etc. Jezeli wierzysz, wtedy szukasz metod, ktore sa ci bliskie i w ktorych skutecznosc wierzysz. Czy to faktycznie skuteczne to juz inna inszosc ( byc moze tak samo skuteczne jak te wszystkie psychologiczne techniki), ale zawsze szuka sie tego co nam bliskie. Najlepiej gada sie z ludzmi, ktorzy tak jak my podchodza do problemow.
      Przeciez tam , w tej internetowej grupie wsparcia nikt nikomu chyba nie zaleca czegos w stylu : "gon starego do kosciola"? Nie zalecaja chyba zaganiania zdradzajacego wspolmalzonka do odmawiania rozanca trzy razy dziennie, bo tego akurat zrobic sie nie da. Swiat zmienia sie od znmainy siebie. Tak przynajmniej ja zrozumialam ich porady, jezeli juz to osoba zglaszajaca sie tam, powinna odmawiac te trzy rozance dziennie.
      A ze bywaja kobiety, ktore wymuszaja na mezu lazenie do kosciola bo inaczej nie bedzie seksu, to raczej taka mentalnosc. jak i mentalnosc faceta , ktory zarabia na rodzine ( portfel nosi przy sobie) i ... jak nie dasz to kasy na kiecke nie dostaniesz i tyle twojego. Faceci tez niezle szantazuja, manipuluja kasa. Swietnie stosuja przemoc ekonomiczna.

      Dlatego tych trzech ( dwoch) przedstawionych przez ciebie w poscie bidakow co to przy kuflu z piwem gawedza jakiez to mieli zycie ze swoimi poboznymi babami zlala bym totalnie. Te pobozne baby musialy by jeszcze zabrac glos abysmy mieli caly obraz ich rodzinnej sytuacji.

      "Poruszyłaś mimochodem temat, co do którego mam straszne doświadczenia. Piszesz: „Mężczyźni potwornie boja się znaleźć w sytuacji kiedy zony mówią o nich źle publicznie”."
      Ja to znam , bo moja matka stosowala to na ojcu. jak pewnego rodzaju obrona siebie po nieprzespanych nocach, kiedy maz tlukl jej glowa o siciany. Nie wiem jak to nazwac... po prostu ojciec w czasach komuny mial niezle uklady np.: w prokuraturze, policji... Trudno bylo sie jej przebic ze swa narracja o tym, co przezywa w malzenstwie. Znalazla sobie odwet w publicznym go ponizaniu, ale on nie byl jej dluzny. Mowil przy ludziach, ze hajtnal sie z tlukiem, ciemniakiem etc. Gadanie matki bardzo go bolalo, wiec ona mu to dawal za bol , ktory sprawial jej i nam np.: noc wczesniej.
      Oglnie faceci dretwieja, boja sie panicznie slyszec jak ktos o nich przy osobach trzecich mowi nie tak, jakby oni sobie tego zyczyli. Dlatego wszelkiego rodzaju terapie i omawianie swych spraw u psychologa uwazaja za mordege. A niestety aby malzenstwo uratowac trzeba owa mordege czasami przejsc. Jezeli oczywiscie chce sie ratowac. Ostatnio w TV widzialam jak faceci naklaniali szczegolnie facetow na takie ratowanie maluzenstw. Kazdy z nich mial twarz z filtrem na monitorze, zas kobiety..no coz, normalnie zachecaly do skorzystania z porad specjalistow. Fajnie bylo tez jak prawie kazdy facet mowil, ze byl wrecz swiecie przekonany ze to z zona jest cos nie tak i to z jej powodu rozpada sie ich zwiazek, a terapie zaczynaly im pokazywac ilez to oni maja rzeczy do wyprostowania w sobie.

      Asmo te reakcje kobeit na problemy w rodzinie ( np.: glosne gadanie o swym mezu pijaku wszem i wobec) i owe trzymanie fasonu przez facetow to tylko i wylacznbie nasza obyczajowosc nam zmajstrowala. Kobiecie wypada byc rozedrgana pschicznie, pokrzywdzona ( wszak fizycznie ejst slabsza) no i niestety czesto starcie fizyczne w malzenstwie przegrywa. natomiast jedno co umie zrobic to bronic sie psychicznie. Poza tym musi sie wygadac, bo czesto gesto inaczej zwariuje.

      Usuń
    3. „Sychar” oprócz form internetowych prowadzi:
      - rekolekcje dla małżonków;
      - warsztaty rozwoju duchowego (12 kroków pełni życia);
      - warsztaty dla wierzących, że za decyzją zgodną z wolą Boga idzie Jego łaska.
      Jedną z głównych form prowadzenia warsztatów są spotkania przy Ogniskach Synarskich, mitingów grupy w realu.
      Te informacje stąd: http://malzenstwojestdobre.pl/wspolnota-trudnych-malzenstw-sychar/

      Masz rację są różne sposoby terapii, ale według mnie, jeśli chce się ratować małżeństwo, trzeba dwojga, a to nie jest konieczny warunek w przypadku „Sychar”. A teraz wróć do tekstu notki i sytuacji Piotra. Małżeństwo ma problemy, nawet niewielkie, w każdym razie nie grożą rozpadem małżeństwa, małżonka zapisuje się do „Sycharu” i dopiero zaczyna się kołomyja. Czy każdy chce ostentacyjnie epatować swoją wiarą? Do czego to ma służyć? Przecież nie do wzmacniania więzi małżeńskiej. Gasnącą miłość małżeńską rozprasza się miłością do Boga. To tak jakby ogień gasić benzyną.

      Ja o tym piszę już w notce. Do kogo jest kierowana ta akcja? Na stronie głównej „Sycharu” jest taki tekst: „(...) w każdej sytuacji nawet, po ludzku patrząc, beznadziejnej możliwe jest odrodzenie małżeństwa. Dla Boga bowiem nie ma rzeczy niemożliwych. Prawda o mocy sakramentu oznacza, że nawet, jeśli małżonkowie nie potrafią ze sobą być i odchodzą w stan separacji, czyli oddzielnego mieszkania, to ich małżeństwo – Sakramentalne Przymierze małżonków z Bogiem – trwa nadal”. Przecież to abecadło małżeńskie, ale aż zapytam, gdzie był ten Bóg, gdy zaczęły się problemy? I drugie pytanie: skoro dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, dlaczego wysługuje się „Sycharem”? To oczywiście moje ateistyczne spojrzenie, ale chciałbym usłyszeć od kogoś racjonalną odpowiedź, w której nie ma odniesienia do szatana. Wyjaśnię, nie potępiam samej inicjatywy „Sychar”, ja tylko nie rozumiem stosowanych przez nich metod.

      Ja nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla publicznego poniżania małżonka czy małżonki. Nie twierdzę, że byłem święty, ale ani żony nie biłem, ani nie przepijałem pieniędzy, dbałem o dom i dzieci na miarę możliwości czasowych, bo mój czas ponad normę pochłaniała praca. A mimo to, każde potknięcie było wyolbrzymiane do rangi sensacji, jeśli tylko znaleźliśmy się w jakimś towarzystwie. Ja w tym nie widzę żadnej tradycji a tylko wygórowane „ego”, które trzeba innym pokazać, bo przecież męża nie oszuka, przed mężem nie będzie grać tej komedii. Jestem skłonnych zrzucić to na stałą potrzebę bycia w jakiś sposób wyróżnioną, nie przed mężem, a przed większą widownią. Taka postawa, prędzej czy później się zemści.

      Usuń
    4. Przeciez nie rozmawamy tu o twoim malzenskim przypadku...no chyba , ze gdzies gleboko pod skora masz jakies niewyleczone poczucie winy za zaistniala sytuacje. Moze sumienie od czasu , do czasu cos ci zarzuca?

      Nie lubie ludzi, ktorzy po nieudanym zwiazku zle mowia o wspolpartnerze. Chyba ze w bardzo znanym , zamknietym, swoim gronie, bo w koncu do kogos wygadac sie trzeba. Bardzo czesto samo wygadanie sie spelnia funkcje terapeutyczne. A jezeli ma sie jeszcze przed soba dobrego, znajacego nasza sytuacje rodzinna, rozumiejacego nas sluchacza to w ogole miodzio. W takim gronie pogadac sobie, pozalic sie, to nie grzech. Trudniej sprawa wyglada , kiedy takiego czlowieka- ludzi- wokol siebie sie nie ma. Wtedy trzeba szukac... dobrze kiedy wierzace kobiety trafiaja na to forum Syrach. Lepiej niz jakby mialy trafic pod skrzydelka zawiedzionych, rozwiedzionych kolezanek, ktore tez na swa miare poradzily sobie z malzenskim problemem. Znam taka, ktora na alkoholizm meza znalazla sobie antidotum w postaci kochanka. Szalone to bylo uczucie, a teraz pozostal jej niepijacy juz co prawda maz alkoholik i niezbyt udana relacja z nim, wspolne dzieci i zycie pod wspolnym dachem, oraz byly kochanek golodupiec, ktoremu nie wyszly interesy i zyje z renty po zonie. Musi go owa moja kolezanka, ktora taka terapie sobie zafundowala na nieudany zwiazek, wspierac czasami finansowo bo gosc by nie dojechal do kolejnej renty.
      Znam te porady babeczek na nieudane malzenskie relacje: " A co? Klina wybija sie klinem!", "A co bede sobie zalowac? Mi tez od zycia cos sie nalezy"- o i czesto gesto chca tak jak faceci podejsc do sprawy... albo rozpierniczaja inne malzenstwa, bo ... "tamta" nie miala litosci dla jej malzenstwa, to ona tez tak moze.
      Nie- wedlug mnie to jest droga do nikad. I takie porady sa zle, do bani... to juz lepszy jest Syrach. Nawet kiedy zalecaja modlitwe i ze nie trzeba tego drugiego do tanga . To i tak jest to lepsze, nize porady wielu rozwiedzionych , niepogodzonych z sytuacja babeczek.
      Modlitwa tez spelnia swa funkcje terapeutyczna, bo nawet kiedy nie ma tego drugiego przy boku to ... osoba wchodzaca w modlitwe sie wycisza, odpuszcza. jakos radzi sobie z tymi szalonymi emocjami, starchem, ponizeniem ktore ja dotknelo... wycisza sie. A w ciszy wiecej sie widzi niz w chaosie. Nawet swoje wlasne przewinienia mozna dostrzec. Taka osoba moze zaczac zmieniac sama siebie , swoje spojrzenie na sprawe. A zmieniajac siebie duzo robi, jezeli nie uda sie jej wyciagnac z bagna wspolmalzonka to pomoze sobie.

      A znam i taie twardzielki, ktore na powaznie wziely owe malzenskie slubowanie wypowiedziane w kosciele i pomimo ze nie sa juz formalnie w malzenstwie to uwazaja ze slubowanie zrobilo swoje i drugi raz nikomu tego nie zamierzaja powtarzac i trwaja w tym co powiedzialy "nieistniejacemu" fizycznie w ich otoczeniu slubnemu, do konca. Czy to zla postawa? Jedna z wielu mozliwych postaw. Tylu ilu ludzi tyle tez podejsc do sprawy.
      A na pytania , gdzie byl Bog , polecam ci film "Chata". ja tak ostarzalam <boga kiedy mialam 17 - 20 lat. W koncu zyjemy w przestrzeni wolnej woli i co to za Bog , ktory by tego nie uszanowal?

      Usuń
    5. "A teraz wróć do tekstu notki i sytuacji Piotra. Małżeństwo ma problemy, nawet niewielkie, w każdym razie nie grożą rozpadem małżeństwa, małżonka zapisuje się do „Sycharu” i dopiero zaczyna się kołomyja."

      Dal niego, w jego sposobie patrzenia na sprawy to byly tylko takie tam problemy i nie widzial zagrozenia rozpadu zwiazku. Dla niej byly to widocznie problemy zagrazajace rozpadowi zwiazku skoro znalazla sie we wspolnocie.

      Usuń
    6. I tak jeszcze osmiele sie dorzucic, poniewaz poruszyles swoj watek malzenski. jezeli nie am sie przerobionej historii wlasnej rodziny, jej pomylek i bledow, to chlopak wybiera na przyszla zona podobny przyklad kobiety jaki mial w domu, czyli matki. To pierwsza kobieta, ktora w swym zyciu poznaje, uczy sie jej, pbesrwuje...zna i wybiera to, co mu znane. Tak samo czyni dziewczyna. Wybiera na meza faceta podobnego charakterologicznie do ojca. To co znane, swojskie , wyniesione z domu.
      Nie dziw sie swoim wyborem zyciowej partnerki. Poza tym ja tez uksztaltowala jakas historia zycia, jakas lekcja zycia, ktora wyniosla ze swego domu rodzinnego. Dlatego partner obok pokazuje ( swiatu) jakimi ludzmi jestesmy. Zle mowienie o eks z refguly mowi tez zle o nas samych. o naszej glupocie, ciemnocie, niedouczeniu, o naszych warunkach jakie mielismy w domu, o wielu nieprzerobionych zyciowych sprawach.
      Dlatego tez obawiam sie ludzi, ktorzy po jednym nieudanym zwiazku TAK SZYBKO wskakuja w inny zwiazek. SZukajac plastra na zranienie i czesto gesto lekcje powtarzaja. Czasami powtarzaja az do skutku.

      Usuń
    7. Podałem mój przykład jako wzór dość powszechnych zachowań. Teraz, gdy słyszę niepochlebne opinie o mężu, z którym trwa, od razu mi na myśl przychodzi moja połowica. Choć nie ukrywam, że zdarzają się odwrotne sytuacje – mąż narzeka na żonę. Nie do końca mogę się z Tobą zgodzić z tym wzorem matki. Myślisz, że takiej szukałem? To byłoby samobójstwo! Jeśli już, szukałem jej przeciwieństwa.

      Bez przesady z tym Piotrem i jego żoną. To ta Wspólnota wmówiła jego żonie, że coś się źle dzieje. Napisałem, że Marta trafiła tam, gdyż udzielała się towarzysko. Pewnie przyznała się, że nie są zbyt gorliwymi katolikami i stąd te naciski na zmianę ich życia. Zrozum, jeśli nawet coś się złego zaczyna dziać w małżeństwie, potrzebna jest obopólna chęć nie tylko naprawy, ale wspólna ocena sytuacji. Bez tego od razu trzeba zapomnieć o sobie i się rozstać (nawet w sensie separacji), bo inaczej oboje zmarnują sobie resztę życia. A już najdalszy jestem od tego, by komuś radzić, jaką drogę w tej przyszłości wybrać. To zbrodnia, wytyczać komuś drogę i nie brać za to odpowiedzialności. A niestety, stuprocentowo pewnej recepty na szczęści w życiu nie ma, nikt jej nie wymyślił i nie wymyśli. Czy „Sychar” bierze na siebie jakąkolwiek odpowiedzialność?

      W tej „wolnej woli” jest straszny przekręt. Niby ją masz, ale jeśli wybierzesz, to albo Ty o niej zapomnij, gdyż musisz się poddać Jego woli, albo będziesz miała wolę, a wtedy Bóg o Tobie zapomni.

      Filmu nie oglądałem i pewnie nie zobaczę. Czytałem recenzje i już sama fabuła mnie odrzuca. Ja to miałem niemal na każdym kazaniu, przez trzy dekady mojego życia (dzieciństwa nie liczę). Wiesz, ja dziś o nic Boga nie oskarżam, natomiast nie robię nic takiego, czego sam sobie nie mógłbym wybaczyć. Gdy piszę, że Bóg nie działa, to mam na myśli nie Jego, a tych, którzy mi wmawiają, że się mylę.

      Usuń
    8. " Nie do końca mogę się z Tobą zgodzić z tym wzorem matki. Myślisz, że takiej szukałem? To byłoby samobójstwo! Jeśli już, szukałem jej przeciwieństwa."

      Szukales jej przeciwnienstwa? To dlaczego za zone wziales "diabla wcielonego"? Sorry za ow diabelski wtret :) Szukales w kobiecie podobnego typu emocjonalnego jaki reprezentowala twoja matka. Kobieta, tytan spokoju, bylaby za nudna. Nic sie przy niej nei dzaialo...a taki emocjonalny pokret ... to cie przyciagnelo. Byla zabawa, byly zmienne emocje... niewatpliwie byly, bo zawsze sa. Ta kobieta- twoja eks- nie zmienila sie jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki z wrozki w czarownice zaraz po slubie. Byla taka wczesniej, jaka ja zastales w malzenstwie.
      Nie widziales wtedy jasno i wyraznie, bo wiadomo jak to z owym widzeniem przed slubem bywa, a przyciagnelo cie do niej to co znales z domu.
      Poczytaj troche psychologii, pedagogiki... Bo na nieistnieniu Boga jako tako sie znasz , natomiast na czlowieku niekoniecznie sie znasz... Czlowiek- coz to za nieinteresujaca dziedzina zycia, a jakzesz wazna, nieprawdaz?

      "To ta Wspólnota wmówiła jego żonie, że coś się źle dzieje. Napisałem, że Marta trafiła tam, gdyż udzielała się towarzysko. Pewnie przyznała się, że nie są zbyt gorliwymi katolikami i stąd te naciski na zmianę ich życia."

      Nie czujesz, ze spekulujesz??? Nie wiesz, a tworzysz co sie moglo wydarzyc. Potrzeba dwoch wersji danego zdarzenia aby wyrobic sobie jako takie zdanie. Jednostronne opowiadanie zdarzenia to niepelna opowiesc.

      "Zrozum, jeśli nawet coś się złego zaczyna dziać w małżeństwie, potrzebna jest obopólna chęć nie tylko naprawy, ale wspólna ocena sytuacji. Bez tego od razu trzeba zapomnieć o sobie i się rozstać (nawet w sensie separacji), bo inaczej oboje zmarnują sobie resztę życia."
      Czxy ja to mam zrozumoec, czy ci faceci ktorych opisujesz? Pfrzeciez to nie ja siedze z ich zonami , oni trwaja w zwiazkach. Moze nie jest tak do konca zle jak relacjonuja???
      Ona niech se chodzi do Syracha, on przeciez moze odejsc... to wspolnota dla malzenstw w kryzysie, ale tam sa tez ludzie , ktorym sie nie udalo przejsc kryzysow.

      "Czy „Sychar” bierze na siebie jakąkolwiek odpowiedzialność?"
      Konkretnie prosze, bo nie rozumiem.

      "W tej „wolnej woli” jest straszny przekręt."
      Nie wiem o co ci biega. Moze mylisz to z umiejetnoscia przewidywania przyszlosci w zleznosci od wyboru jakiego dokonales?Tzn : ja chce dobrze, ale nie mam wolnej woli aby to dobrze wybrac, bo nie mam pewnosci co mnie za tym , albo tamtym rogiem spotka za ten wybor ktorego dokonalem. Wielka niewiadoma. Chcesz dobrze, niby jestes wolny i dobrze wybierasz, ale wyszlo na odwrot... CO to za wolnosc? Gdybys wiedzial co z danego wyboru wyniknie to byc moze dokonalbys innego, bo wolisz aby bylo dobrze a nie zle. Gdyby czlowiek przed dokonaniem wyboru wiedzial ze upadnie to by wczesniej usiadl, nieprawdaz?
      A moze to i tylko wynik naszej uposledzonej struktury poznwczej, niedoskonalych narzedzi ( zmyslow) jakimi przy poznaniu sie ooslugujemy?
      Ponoc mrowka widzi tylko dwa wymiary ( dlugosc i szerokosc) . Nie wie bidula, ze jest stworzeniem trojwymiarowym, ze ma glebie (postrzega swiat plaszczyznowo). Taka ubogosc poznawcza posiada. Moze my , ludzie, jestesmy stworzeniami wielowymiarowymi, nie posiadamy jednak odpowiednich narzedzi poznawyczych. moze posiadamy wymiar czasu, ale go nie widzimy, nie slyszymy, nie mozemy dotknac, powachac, polizac....( cos tam czasami, jak Kasandra przeczuwamy... taka dziwna intuicja). Gdyby czlwoiek mogl ow wymiar poznac, alez pozmienialby swoje wybory. Oczywisie na takie aby mu z tym bylo dobrze. To dopiero byly by wolne, dobre wybory:))

      Usuń
    9. Na dobrą sprawę, większość kobiet to diabły wcielone ;) Po pierwsze, nie bardzo rozumiem, co się pod tym pojęciem kryje: choleryczka, awanturnica czy bezwzględny tyran domowy, a może alkoholiczka i puszczalska? Po drugie, właściwe usposobienie i tak dopiero „wychodzi” po ślubie, a kto, jak nie kobiety, potrafią się doskonale maskować? Szukając żony nie zaglądałem do żadnego podręcznika psychologii i pedagogiki. Wiedziałem, że nie chcę kobiety, która przypominałaby mi w jakikolwiek sposób matki, tylko nie wiedziałem,, że te inne typy mogą być równie fatalne, (to z lekkim przymrużeniem oka – nie bierz do siebie).

      Nie, nie ma w tym żadnej spekulacji. Piotr pisze wyraźnie, co jest w stanie dać żonie i rodzinie, i nie rozumie w jaki sposób elementy ostentacyjnej religijności mają wzmocnić jego do niej uczucie. Ja też nie rozumiem. Opierając się nawet na dwóch relacjach i tak nie masz żadnej gwarancji, że dowiesz się prawdy. Będziesz słyszeć li tylko osobowe wersje. Jeśli nie ufasz słowom Piotra, dlaczego chcesz zaufać słowom Marty?

      De facto opisuje tylko Piotra, fragment rozmowy tych trzech, jest tylko fragmentem i możesz sobie dowolnie dywagować jak było naprawdę. Cokolwiek wymyślisz, nawet ja sobie wymyślę, i tak dalekie to będzie od prawdy. Historia Piotra mówi ewidentnie, że na skutek działalności „Sycharu” to małżeństwo naszedł bardzo poważny kryzys, którego wcześniej nie było. Ta historia właściwie nie ma zakończenia, ale ono jest bez znaczenia – istotnym jest to, i tylko to, kto do tego kryzysu doprowadził. Ja specjalnie piszę w notce, że nie podejmuję się jednoznacznej oceny tej Wspólnoty, z tej prostej przyczyny, że brak danych. Ale jeśli przez tę działalność doszło do rozbicia jakieś ilości małżeństw, to powinni natychmiast zwiesić działalność, bo ich metody działania są niejednoznaczne. Nie stosuje się leków farmakologicznych, jeśli się okaże, że są również zagrożeniem dla życia i zdrowia. I tak należy rozumieć też odpowiedzialność tej wspólnoty. Umywają ręce, jeśli coś pójdzie nie tak.

      Wątek „wolnej woli” poruszałem już wielokrotnie i nie wiem czy powinniśmy go tu rozwijać. Wyjaśnię. Dla mnie to poplątanie wiąże się z niezrozumieniem pojęć. Każdy z nas ma wolę, ale należy być świadomym, że cechują ją pewne ograniczenia nie zawsze wynikające z naszej woli. Prosty, choć drastyczny przykład: nie położę głowy na szafot, bo mi ją odetnie, ale nie włożę też, jeśli tego szafotu akurat w pobliżu nie ma, nawet gdybym chciał. W pierwszym przypadku masz do czynienia ze zjawiskiem przyczyna – skutek, w drugim, tylko wolę jako przyczynę. W religijnym rozumieniu „wolnej woli” (wybory Boga lub Jego odrzuceniu) mamy do czynienia z drugim przypadkiem, ale który niesie ze sobą skutek, jak w pierwszym.

      Może i ta nasza struktura poznawcza jest upośledzona, ale i tak nie ma lepszej. W dodatku wymyślamy coraz doskonalsze urządzenia do absolutnie obiektywnej obserwacji, dzięki czemu wzbogacamy te możliwości poznawcze, zarówno w świeci mikro jak i makro. Próby porównania jej do postrzegania świat przez mrówki, wybacz, to próba deprecjonowania człowieka, charakterystyczna dla wszystkich religii. Zresztą przy mrówkach i tak powinniśmy mieć poczucie niższości. Nas jest coś około osiem mld, mrówek setki mld. Problem nie w ilości a w komforcie życia. Prawda, mamy przeczucia, ale większość z nich się nie sprawdza. To, że niektóre się sprawdzają wynika z praw logiki. Wydawałby się, że niemożliwością jest przewidzieć przez jednego człowieka szóstkę w lotto. A jednak przecież tacy się trafiają i to nie dlatego, że mieli proroczą wizję.

      Usuń
    10. Mysle Asmo, ze sie na kobietach nie znasz zbytnio:))
      Diabel wcielony? Chaos, ktos kto wprowadza emocjonalne zamieszanie w roznych jego stopniach nasilenia. Nie wazne juz czy robi to bo jest uzalezniony, puszcza sie, psychicznie swiruje... Wazne ze poprzez swoje emocjonalne zwichrowanie, brak spokoju i wewnetrznej stabilnosci wprowadza non stop, chroniczny niepokoj i zamieszanie, chociazby poprzez awantury, wszczynanie bojek etc.

      "a kto, jak nie kobiety, potrafią się doskonale maskować? "
      Jakbym slyszala moja matke, ktora w taki wlasnie sposob wypowiadala sie o ojcu- o mezczyznach. Przejechala sie na jednym i ... cala meska populacja miala u niej w plecy. Prawda zas jest taka, a odkrylam ja bedac juz mloda kobieta, ze ... matka ma miala sygnaly z zewnatrz z jakimz to typem sie zadaje. Ludzie z reguly jak juz prawie wsio jest zfinalizowane zawsze jakas tam pare z gwizdka puszcza. Ojciec byl bardzo przystojny, zdbany- na wspolczesne czasy mozna powiedziec, ze metroseksualny. Mial niezla prace , znaczyl cos w powiecie ( pan urzednik). Ona byla o 10 lat mlodsza, zgrabna. Poszedl gosc jak w dym na obietnice super seksu z takim cialem. A ona miala dosc dziecinne wyobrazenie na temat zycia malzenskiego. Meskich potrzeb. Ojca miala choleryka, wiec facet ktory czasami sie wkurwil nie byl dla niej niczym nowym i nie do przejscia. Potem sie okazalo, ze jednak trudno jest zyc z kims takim.

      "Piotr pisze wyraźnie, co jest w stanie dać żonie i rodzinie (... )" . A co na to jego zona? Co ona mowi o tym jego "wyraznym pisaniu"o tym, co tez on jest w stanie dac rodzinie? Bo wiesz, pamietam taka sytuacjde. Mialam wtedy 23 lata. Gdzies tam, wsrod ludzi , nawet nie wiedzialam , ze gosc obok byl szycha w policji, temat zszedl na rodzicow. No i puscilam pare o mym ojcu...taka niewinna pare. Wlasnie ow gosc obok zaczal mnie podpytywac wtedy o ojca. Okazalo sie ze bardzo dobrze go zna ( w sumie ktoz go nie znal bardzo dobrze(?) On pil nawet z polska scena atrystyczna). Myslal ow gosc , owa szycha policyjna, ze moj ojciec mial bardzo zla, puszczalska babe. Ze to ona byla winna ich nieudanemu malzenskiemu pozyciu. Dopiero my , dzieci , zaczelismy to cale zaklanmanie na temat matki w okolicy odkrecac. Tzn.; sasiedzi wiedzieli jak sprawa sie przedstawia, nikt jednak nie chcial sie wtracac. Rodzina blizsza wiedziala, bo amtak sobei pozwalala w ich obec nosci ( czula sie bezpiecznie) na ponizanie ojca, ale to otoczenie na ktore ojciec mial wplyw znalo calkiem inna wersje wydarzen. I pomyslalam wtedy ze matka miala okropnie przejebane aby cokolwiek z zaistniala sytuacja rodzinna zrobic.
      Dlatego tez Piatrus ow niech se wyraznie pisze ( moj ojciec rowniez wyraznie opowiadal jakaz to jego zona suka jest) co tez moze dac rodzinie, wazne zas jest to, co jej faktycznie ( nie na kartce) daje. A o tej spekulacji to juz mi sie nie chce tlumaczyc, wez jeszcze raz przyjrzyj sie temu co napisales... przypuszczasz- nie wiesz, domyslasz sie- nie wiesz... czyli spekulujesz.

      Usuń
    11. " istotnym jest to, i tylko to, kto do tego kryzysu doprowadził"- oczywisice Syrach? No przestan. Smieszne to jest. Najwazniejsze to szukac winnego na zewnatrz nie w sobie. Przeciez nikt kobiety Piotra na sile do Syracha nie ciagnal, znalazla sie tam bo widocznie miala problem z relacja z Piotrem...cos dzialo sie nie tak. I nie wmawiaj tu, ze znalazla sie w grupie bo towarzystwa sie jej zachcialo. Jakiez to plytkie. Szuka sie towarzystwa na miare naszych potrzeb. Przeciez gdyby w malzenstwie ich bylo cacy to tematu wspolnego z ludzmi z Syracha by nie miala.
      To tak samo jakby oskarzac grupy Alanon o to ze baby kloca sie po spotkaniach ze swoimi chlopami bo tam naladuaj sie niegatywnie emocjonalnie i przychodza do domu i sie awanturuja ze swymi pijakami. Trzeba te grupy wsparcia jak najszybciej zamknac, bo nic dobrego z nich nie wynika. Albo poszla se baba do takiego alanonu bo sie jej towarzystwa zachcialo. Toz kurcze gdyby se tam dla towarzystwa poszla to by nawet nie kumala o czym te babki na spotkaniach nawijaja. Kosmos w rozumieniu problemu i znudzenie tematem by u takiej kobiety zyjacej z abystynentem, zaistnial.

      Musze do dziecka, potem odpisze na kolejne twoje tezy czy tez zarzuty.

      Usuń
    12. Zacznę od wątku Piotra.
      Oj, chyba muszę Ci streścić, przynajmniej w części ów artykuł, bo pewnie dostępu nie masz. I jak zwykle zacznę z wysokiego „C”, tym razem o relacjach członków Wspólnoty na temat ich prtnerów (również tych z początku notki):
      - Eliza: „rozwód jest bolesną raną, mimo że rozstałam się z mężem dziesięć lat temu. Do tego dorastający syn zagroził teraz, że wyprowadzi się do ojca”;
      - Rafał (członek wspólnoty): „(sześć lat po rozwodzie) niezrozumiałe jest, że żona znowu zmieniła partnera. Martwię się o jej zbawienie”;
      - Barbara: „skoro ślubowałam przed Bogiem, że nie opuszczę go aż do śmierci, dlatego dzwonię do niego, wysyłam SMS-y, choć on jest w nowym związku”.
      A teraz słowa matki Marty po rozmowie z tą samą psychoterapeutką, do której miał chodzić Piotr, a do której chodzi jego żona Marta z polecenia Wspólnoty: „Psychoterapeutka doradziła, bym odizolowała się od córki. Oczywiście, że jej nie posłuchałam. Z moją Martą było coraz gorzej. Im częściej chodziła na terapię, tym więcej mówiła o boskim planie i konieczności separacji z Piotrem. Córka nawraca nie tylko zięcia, ale i całą rodzinę. Mnie szantażuje, że pójdę do piekła, jeśli nie przebaczę jej ojcu, z którym rozwiodłam się lata temu. Jest alkoholikiem, pije wszystko, co znajdzie”. Pominę dalsze pretensje do terapeutki. Są mocne! Dodam tylko, że Marta nie zgodziła się na rozmowę z autorem artykułu, gdy na jej pytanie: „proszę mi powiedzieć, jakie są pana wartości w życiu? Co jest dla pana najważniejsze?”, odpowiedział: „Żyć tak, by się później nie wstydzić”. Pewnie chciała usłyszeć „Bóg”. Moja notka jest w pełni oparta na artykule, i nie ma z mej strony żadnej manipulacji. Nigdzie nie piszę, że znam te przypadki z autopsji. Czy można mieć aż tak negatywny stosunek do słowa pisanego? Idąc tym tropem Aniu, dojdziemy do wniosku, że w nic nie można wierzyć, nawet w słowo mówione. Ani Ty mnie, ani ja Tobie nie powinniśmy sobie dowierzać, bo przecież tylko posługujemy się słowem pisanym.

      Pójdę na układ: zarówno kobiety jak i mężczyźni potrafią się maskować, ale i tak uważam, że kobiety bardziej. ;) Ponieważ nie chcesz odniesień do mojego pzrykładu, nie wyłuszczę szczegółów. Ale jedno napiszę. Niewiele brakowało, abym stał się alkoholikiem, bo nie potrafiłem sobie dać rady. Tylko pogarda do alkoholików mnie uratowała. A przed ślubem miałem wrażenie, że mam do czynienia z najbardziej łagodną i rozsądną kobietą na ziemi.

      Zaraz, zaraz, czy a priori mam przyjąć, że „Sychar” nie jest niczemu winien? Napisałem, że jakiś drobny kryzys mógł istnieć wcześniej, i wcale nie oceniam, kto był temu winien. Napisałem, że Wspólnota ten kryzys zaogniła (patrz: zwierzenia matki Marty). Tak, znalazła się we Wspólnocie, bo tak jej się zachciało. Nie było powodów, by się tam angażować, chyba że w ogóle nie potrafiła z mężem rozmawiać. Problem „przesolonej zupy” czy cuchnących skarpetek na krześle, da się rozwiązać bez potrzeby angażowania Wspólnoty.

      Na resztę sobie poczekam ;)

      Usuń
    13. Poza tym to twoje czy tez gazetowe tumaczenie, ze kobiety znalazly sie np.: w Syrach z powodow towarzyskich przypomina mi narracje mojej tesciowej o tym dlaczego poszlam do pracy. Tak sprawy tlumacza manipulatorzy, ludzie nie zaglebieni w temacie ( problemych ) danej rodziny. Tesciowa robila mi w okolicy okropny pijar. byla kobieta starego chowu, czyli taka ktora zajmowala sie domem i dziecmi, a maz zarabial na rodzine. W jej glowie pomiescic sie nie moglo, ze koebita musi pracowac poza domem. Toz to fanaberie i ponizanie swojego mezczyzny, udawadnianie wszem i wobec ze nie potrafi zarobic na rodzine. Dziwne , nieprawdaz? Ale takie miala pojecie i coz z tym zrobic. CZula sie zle pod jednym dachem z pracujaca synowa i opowiadala w okolicy, ze laze do pracy ze wzgledu na kontakty towarzyskie, aby sobei je wyrobic. Okropne wzburzenie powodowaly te jej opowiesci w niektorych kregach towarzyskich: "To my musimy pracowac , wstawac rano, zapieprzac , bo nam do pierwszego nie starcza z wyplaty meza, a ona paniusia lazi, bo sie jej kontakow zachcialo??? Chlop wyrobi na nich wszystkich a ona ma takie fanaberie?? Podle to." A mialam dokladnie taka sama sytuacje jako i one- z pensji meza moglismy ledwo do pierwszego dociagnac. Tacy ludzie z taka mentalnoscia, podejsciem do pracy kobiety ( szczegolnie starsze pokolenie) a tesciowa w owej mentalnosci zyla od dziecinstwa i wiedziala jak sprawy podkrecic.


      Co moglaby do tematu kryzysu w zwiazku wniesc relacja zony , ktoregos z przedstawionych przez ciebie panow? Bardzo wiele. On by powiedzial np.: "zapierniczam w pocie czola na rodzine, gdyby troche przyoszczedzila to bysmy wydolili"
      A ona moglaby sie odgryzc czyms w stylu: " Przyoszczedzaj na swych wieczornych piwkach, pijaku jeden. Toz to neizal kasa dziennie schodzi"

      On powiedzmy na to: "Mowisz o tych trzech piwach co wieczor? Toz to nic, to napoj."

      Ona: "o jakich trzech, lajzo jedna?! O siedmiu mowie , o siedmiu piwach co woeczor!"
      On: " Jakie siedem zasrana babo?! Moze cztery".

      jaka mamy z tego informacje? Ano taka , ze pan ow popija sobie co wieczor piwka i jest ich wiecej niz trzy...
      A to w tygodniu daje jakies 28 piw. Mozna mowic o uzaleznieniu w takim przypadku, czy jeszcze nie? W kazdym badz razie te dojone wieczorne piwska chyba przeszkadzaja partnerce.
      I podczas klotni partnerow wychodzi jakis tam problem na wierzch. Zawsze trzeba oddac glos drugiej stronie.
      Powyzsza sytuacja jest li tylko teoretyczna. W przedstawionych artykulach glos zabieraja tylko panowie, wiec obraz mamy niepelny.

      Usuń
    14. Aniu, ale teraz Ty uogólniasz (manipulacji Ci nie zarzucę, bo to nieładnie). Nigdy nie broniłem mojej żonie iść do pracy, i w końcu poszła, choć na biedę nie narzekaliśmy, ba, to był czas kiedy szybko i najbardziej się bogaciłem. I wcale nie myślę, że jestem wyjątkiem. Ale za to miałem pretensje, gdy nie pracując, chodziła do koleżanki, która zrobiła ze swego męża stuprocentowego pantoflarza, i gdy próbowała (moja żona) przenieść to na nasze relacje.

      Mam gotową odpowiedź na Twoją hipotetyczną relację tych kobiet i tej sprzeczki. Wspomniałem już, że budżetem rządziła moja żona. Oddawałem jej pieniądze (wypłata była w gotówce) z paskiem w ręku. Wspólnie ustaliliśmy ile potrzebuję na papierosy, kawę i prasę. Na moje nieszczęście nie przewidziałem inflacji, a o renegocjacji „umowy” nie było już mowy. Nie chciałem awantur, więc rzuciłem palenie. Na szczęście trafiło mi się dodatkowe źródło dochodów i już tak głupi nie byłem, by oddawać wszystko. Ale myślisz, że moja żona kiedykolwiek zrezygnował z nowych ciuchów na każdą większą imprezę i każdy nowy sezon?
      Tylko uważam, że nie ma sensu przerzucać się takimi argumentami. Problemów małżeńskich jest tyle, że nie sposób omówić każdy. Jednego jestem pewien, zdecydowaną większość problemów małżeńskich da się załatwić między sobą i żadne Wspólnoty do tego nie są potrzebne. Gdy jest poważny kryzys, tym bardziej Wspólnota nie pomoże, przynajmniej nie takimi metodami. Równie dobrze mogą pomóc jak i zaszkodzić. A ponieważ tych drugich jest pewnie niemało, odradzałbym profilaktycznie Wspólnotę wszystkim. Zbyt duże ryzyko.

      Usuń
    15. Poza tym Asmo ja nie podeszla do problemu owego wymyslonego przez mnie ( przypuszczalny dialog jakiejs tam teoretycznie istniejacej parki) konfliktu w malzenstwie jako do sprawy kto tam wiecej wydaje, ale czy mozna w ich ukladzie mowic o naduzywaniu alkoholu przez jedna ze stron. To, ze oni sobie wyrzyguja nawzajem kto ile ... jest tylko podtekstem do ewentualnego ustalenia czy faktycznie ludzie owi moga miec problem z uzaleznieniem jednej ze stron.
      Klocaca sie parka czesto gesto wywala sobie jakies drobiazgi, ktore sttasznie bola , ale wlasnie w takich drobiazgach moze tkwic zrodlo ich problemu. Dwoje zacietrzewionych na siebie ludzi nie dojdzie do malzenskiego porozumienia. Musi ktos trzeci spojrzec na nich trzezwo, bez zlych emocji. Jakas ciotka z ktora maja dobry kontakt, kumpel ktory lubi ich oboje, ktos kto przezyl sytuacje na wlasnej skorze i wie jak to moze sie potoczyc.
      Powiem ci tak, ze te wspolnoty sa niezle. Maja trzezwy osad kogos kto z nimi przebywa przy wspolnym stole. Kobiety bywaja wredne... one sluchaja, poglaszcza zalaca sie, ale satez wyczulone na klamstewka kobiet. Pamietam jak matka mi opwoaidala jak razu ktporegos ( w alanonie) zjechaly taka jedna wlasnie ciagle placzaca i uzalajaca sie na swojego starego. Nie wszystko bylo autentyczne w tej dziewczynie. Nie podawala wlasciwych faktow...jak dostala zjazd to...sama z wlasnej woli porzucila wspolnote. Nie pojawila sie wiecej. Dlatego ja polecam grupy wsparcia, bo one rzadko zajmuja sie w sumie ratowaniem owych malzenstw, a raczej samym delikwentem ktory pod ich strzeche trafil. Kiedy zmienia sie siebie samego to zmienia sie caly swiat wokol. Poprawia sie jakosc relacji... rezygnujemy z wielu znajomosci ktore byly dla nas toksyczne.

      Przeoczylam tamtem twoj komentarz z 16.47

      Usuń
    16. Pominę kwestię uzależnień, są dość powszechne, ale jednocześnie zdają się eliminować jakiekolwiek porozumienie, chyba że człowiek wyzwoli się z tego uzależnienia, choć jestem i w tym względzie dość sceptyczny. Człowiek „uzdrowiony” skupia się na walce, tym samym jedno zło zamienia na drugie.

      Natomiast, co do drobiazgów, jeśli oni nie potrafią rozmawiać o drobiazgach, jak mogą dogadać się „grubszych” problemach? Ale problem chyba nie w istnieniu „drobiazgów”, bo te zawsze się pojawią, rzecz chyba w tym, że nie potrafimy w pewnym monecie ich bagatelizować, mieć do nich takiego dystansu, jaki był w czasie zauroczenia.

      „Sychar” tak naprawdę nie jest tylko grupą wsparcia. Gdyby to kończyło się na pozwoleniu wygadania się, ok, ale jeśli psychoterapeutka mówi nam, co mamy robić, to jest to już chore. Miałem do czynienia z profesjonalistką i nigdy, nigdy mi niczego nawet nie sugerowała. Czasami podsuwała próbę innego spojrzenia na problem, ale jej nawet nie wolno proponować jakichś rozwiązań.

      Usuń
    17. Psychoterapeutka przekroczyła swoje kompetencje, a nie że winna jest instytucja zwana Sychar. Ale widzę że Pan samego siebie nie rozumie.
      xyz

      Usuń
    18. xyz:
      Na czyje zlecenie w "Sychar" pracuje nieudolna psychoterapeutka?

      Usuń
    19. @ Asmo
      Czepiasz sie. zamknalbys ludziom droge do wspolnot wsparcia? Przyjalbys na siebie taka odpowiedzialnosc? Mowisz o ludziach, ktorzy nie potrafia dogadac sie w drobiazgach wiec jak dogadaja sie w sprawach grubszych? Masz racje wszystko to psu na bude. Nie wspierac ludzi, nie pomagac...zostawic samemu sobie. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Tak- takie twarde , podle zycie.

      Mylisz cos. Czy my rozmawiamy o ludziach, ktorzy maja problemy w zwiazku lub sami ze soba i nic z tym nie chca zrobic, czy o takich ktorzy szukaja wyjscia z trudnych sytuacji malzenskich? Mowimy o ludziach , ktorzy JUZ sie ruszyli. Widza problem, cos im przeszkadza i chca cos z tym zrobic. Niewatpliwie chca znalezc wyjscie z danej sytuacji. Znalezli sie na drodze i szukaja.
      A ty mnawiajsz cos w stylu: "Gdzie leziecie? STOP!!! ( glos wolajacego na pustyni) Wracac, siadac..nie tedy droga. Tam was zjedza wredne baby, ktore uwazaja ze facet to swinia. Zyjcie sobie dalej w tych problemach, ktore was zabijaja i ... na co oplaca sie cokolwiek reperowac? Przeciez taki wybor towaru jest na swiecie, ze jak sie stareb zepsulo to wyrzucic na smieci i wziasc sobie cos nowego!!"
      Tez niezla terapie ludziom fundujesz. Czy to jest aby ta wlasciwa moralnosc?

      Usuń
    20. Zeby jeszcze uscislic owa niemoc dogadania sie w drobiazgach. Jezeli juz ludzie siedza i se wyrzucaja te drobiazgi to wykazali dobra wole w naprawienu sytuacji. Zaczynaja od wywalania sobie tego co drazni, dalej albo wezma to za morde, kazdy w sobie i sie dogadaja albo uznaja ze wyjscia z sytuacji nie ma. Wyrzucenie sobie czegos przy osobie ( terapeucie, fajnej ciotce) trzeciej nie jest jeszcze tragedia. Gorzej jak terapeutka naskoczy na faceta i wraz z jego partnerka bedzie gdakac cos w stylu " Ty podla swinio!", albo na kobiete i bedzie wtorowac jej fa etowi: " Ale suka!!!" . Obawiasz sie takich terapeutycznych dzialan? Nie przesadzaj.

      Usuń
    21. Panie Asmodeuszu - Pan był na tej sesji czy przeczytał to w Wyborczej? Skoro Pan wie że terapeutka przekroczyła swoje kompetencje, to czemu Pan tego nie zgłosi? I proszę się skupić na owej terapeutce, a nie krytykować cały Sychar.
      xyz

      Usuń
    22. xyz:
      Czy to, że sprawa jest opisana w „Wyborczej” ma świadczyć, że jest wymyślona, bo „wyborcza kłamie”? Zapytam, który dziennik nie kłamie? Ja się nie „leczę” u tej pseudo psychoterapeutki, nie mam więc podstaw jej skarżyć. Prośby nie spełnię, działalność „Sychar”, w mojej ocenie trzeba poddać krytyce, gdyż nie tylko przez zatrudnienie pseudo psychoterapeutki bardziej szkodzi niż pomaga.

      Usuń
    23. Aniu:
      Oczywiście, że się czepiam, inaczej w ogóle nie poruszałbym takich tematów. ;)
      Nic nikomu bym nie zamykał. Jestem za udzielaniem pomocy, ale przez poważnych specjalistów i w profesjonalny sposób. Do remontu domu nie weźmiesz pierwszego lepszego fuszera, który sam swego domu nie potrafi wyremontować.

      Jeśli ktoś sam nie chce nic zrobić to mu nawet Anioł stróż nie pomoże. Jeśli chce, w drobiazgach sobie poradzi, jeśli sprawy zaszły za daleko i sami faktycznie nie dają rody, patrz akapit powyżej. Jeśli ktoś myśli, że pomoże mu tylko modlitwa, pielgrzymki, czy skarżenie, oskarżanie się we wspólnotach – ja mu ironicznie życzę powodzenia.
      Cały fragment od słów: „A ty nawijasz coś w stylu (...)” pominę milczeniem. Mocno przesadziłaś.

      Ja już pisałem wyżej. Drobiazgi, które znamionują początek kryzysu małżeńskiego – to sygnał, który większość bagatelizuje. Nikt nie uczy jak sobie z nimi poradzić, ani edukacja o życiu w rodzinie, ani nauki przedmałżeńskie, nawet rodzice. Nikt nie uczy jak usiąść do rozmowy i spróbować sprawę polubownie załatwić, bez uciekania się do szantażu, który tylko pogarsza sprawę. Nikt nas nie uczy sztuki rozmowy na trudne tematy w równie trudnych okolicznościach. Ale tego nie nauczy nas też żadna Wspólnota ludzi, którzy mają takie same problemy z komunikacją. Nie, ja się nie boję żadnej, nawet bardzo krytycznej oceny osoby postronnej, pod warunkiem, że będzie obiektywna (subiektywne olewam). A gdzie tu obiektywizm po wysłuchaniu subiektywnych relacji każdej ze stron? Ów „terapeuta” może najwyżej powiedzieć, że obie strony kłamią (bo najczęściej kłamią), więc skąd będzie wiedział jak jest naprawdę? W takiej sytuacji każda „dobra rada” będzie złą radą. Jedyna jego szansa to nauczyć zwaśnione strony samokrytyki. I tu wrócę do „wrednych bab” – wierzysz w to, że takie towarzystwo wzajemnej adoracji, wspierające się w sowich pretensjach, stać na samokrytyczną ocenę? Nie posądzam Cię o naiwność

      Usuń
    24. "Jestem za udzielaniem pomocy, ale przez poważnych specjalistów i w profesjonalny sposób. Do remontu domu nie weźmiesz pierwszego lepszego fuszera, który sam swego domu nie potrafi wyremontować."

      Nie ma 100% specjalistow w zadnej dziedzinie. To musimy wziasc pod uwage. Ktos dobrze kladzie kafelki , polecjaja go sobie ludzie a za 50 razem na jakiejs scianie nie wyrobil tak, jak nalezy. Co nie znaczy, ze nie jest dorym fachowcem. jest w szkole jakas dobra nauczycielka, ktroa chwala wszem i wobec, ze tak super dogaduje sie z dzieciakami, a na 70 przypadku jej zdolnosci nagle polegly. Co nie zanczy, ze kobieta talentu pedagogicznego nie posiada. Jest ktos dobrym terapeuta a tu nagle bach- zachowal sie nieprofesjonalnie, pozwolil sobie na osobista porade. Co nie znaczy, ze nalezy zaprzestac chodzic do takiego terapeuty i zrobic mu w okolicy tzw : "dupe z twarzy". Zamknac mu gabinet i odebrac prawo wykonywania zawodu. Tak to i na tym co kafelki kladzie nalezaloby wymoc odszkodowanie za spierniczona sciane i podac na ponowny egzamin zawodowy. :) Nie przesadzajmy i nauczmy sie troche ludziom odpuszczac. Krytykanctwo nieodpuszczanie to cecha ludzi nieszczesliwych, zawiedzionych, zgorzknialych.

      "Ja już pisałem wyżej. Drobiazgi, które znamionują początek kryzysu małżeńskiego – to sygnał, który większość bagatelizuje. Nikt nie uczy jak sobie z nimi poradzić, ani edukacja o życiu w rodzinie, ani nauki przedmałżeńskie, nawet rodzice."
      Zycia w grupie uczymy sie poprze zycie w rodzinie. Radzimy sobie z problemami tak, jak to pokazali nam to rodzice na swym wlasnym przykladzie- malzenstwie. Radzimy sobie tak, jak znamy, widzieismy .

      "Nikt nie uczy jak usiąść do rozmowy i spróbować sprawę polubownie załatwić, bez uciekania się do szantażu, który tylko pogarsza sprawę. Nikt nas nie uczy sztuki rozmowy na trudne tematy w równie trudnych okolicznościach. Ale tego nie nauczy nas też żadna Wspólnota ludzi, którzy mają takie same problemy z komunikacją."

      Nikt nas nie uczy wielu rzeczy. Np.: rozmowy o swych uczuciach ( emocjach), o ich wyrazaniu... cala nauka o czlwoieku jest zaniedbana, bo we wspolczesnych czasach liczy sie wyksztalcenie techniczne. Asmo niczego nie nauczyles sie od innych ludzi? Jezeli tak to nie moge uwierzyc. Nie zyjemy na bezludnej wyspie i wszyscy na siebie wplywamy. Uczymy sie od siebie najwzajem, wiec taka wspolnota tez uczy. Mimochodem, czesto neizamierzenie uczy.
      I nie mow mi, ze cala wiedze jaka na temat ludzi posiadasz wyssales z mlekiem matki:)

      " Jedyna jego szansa to nauczyć zwaśnione strony samokrytyki. I tu wrócę do „wrednych bab” – wierzysz w to, że takie towarzystwo wzajemnej adoracji, wspierające się w sowich pretensjach, stać na samokrytyczną ocenę? Nie posądzam Cię o naiwność."
      Asmo, na serio nie znasz kobiet. Jestesmy wredne dla siebie nawzajem. To tak, jak w naturze samiczki na jednym terenie. Najlepszym sedzia kobiety jest druga kobieta, bo zna kobiece sztuczki, klamstewka, manipulacje... kobiety nie wzruszaja lzy innej kobiety- musi sie wybeczec, zadna tragedia, nie miekknie pod ich wplywem...choc by sie wydawac moglo, ze zaraz znajdzie kupe rak wyciagnietych z chusteczkami do otarcia lez. Oczywiscie ze wysluchaja takiej placzacej, ale jak im cos tam nie zagra w jej wersji placzu, to jest zgrzyt. Pamietam jak kobieta wykladowca na studiach jako jedyna nie dala sie nabrac an zle samopoczucie ciezarnej , zdajacej studentki. Studenci czuli pismo nosem bo prawie na kazdym egzaminie slyszeli ta sama spiewke ciezarnej kolezanki. Faceci wykladowcy dawali jej zaliczenie czesto gesto bez postawienia pytania , a pani dr jakis tam, twardo postawila sprawe: " Tez bylam w ciazy, czulam sie roznie i ...zadawalam. Poradzi sobie pani". No i przeszly do egzaminu.

      Usuń
    25. Aniu:
      Gdyby pisał o idealnym psychoterapeucie, Twój wywód byłby uzasadniony, ale ja piszę tylko (i aż) o profesjonalnym. Ja mam pełną świadomość tego, że istnieje dość dużo rozpiętość umiejętności, tylko czy naprawdę trzeba korzystać z usług pierwszego lepszego, który ma dyplom? Dzis nie ma żadnego problemu w uzyskaniu opinii o zdolnościach tych profesjonalistów, nawet przy pomocy netu.

      A co jeśli ten przykład rodziców był fatalny, ba, mamy tego świadomość? Czy wobec braku dobrych przykładów, pójdziesz szukać ich do grupy ludzi, którym też się nie udało? Naprawdę nie pojmuję takiej logiki.

      Całą wiedzę o ludziach posiadam na bazie własnych obserwacji i doświadczeń, czasami przykrych. Nawet rozmawiać o uczuciach uczyłem się na własnych błędach, a nie na jakichś podręcznikach, poradnikach, poezji czy filmach. I znów się kłania przekrój grupy – przecież to są ludzie, którzy popełniali i pewnie popełniają błędy. Co to za wzór? Chyba, że pójdę sobie pooglądać i posłuchać ich jak jakieś okazy.

      Wiesz, ja tam płaczącej, a bliskiej mi osobie zawsze chusteczkę podam, nawet jeśli mi w nią tylko wytrze nos. Ale wcale nie jestem pewien, czy mnie łzy kobiet wzruszają przy każdej okazji. Może, jak byłem młody i głupi. Właśnie przez nabyte doświadczenie nauczyłem się, że kobiety potrafią płakać na zawołanie, bez przyczyny. Tylko jest w tym towarzystwie wzajemnej adoracji pewien przekręt, skoro rozmowa toczy się w jednorodzajowym gronie (i wcale nie mam na myśli rodzaju stricte żeńskiego – chodzi o grono „skrzywdzonych”). Załóżmy nawet, że powiedzą sobie prawdę, że zamiast u partnerów, znajdą winę w sobie (co jest bardzo mało prawdopodobne, aczkolwiek nie wykluczone). Przyjdzie taka/taki do domu i powie partnerowi/partnerce: mea culpa, wybacz mi? Wiesz, jakoś mi się to kojarzy z bajką o królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach, bo wszystkie bajki kończą się happy endem w rodzaju: i żyli długo i szczęśliwie. Toż przecież ci faceci przy piwie, rozmawiając o swoich żonach mają dokładnie tak samo. Jeden drugiemu powie prawdę w oczy, a za tydzień znów przy piwie się spotykają, bo nic się nie zmienia.

      Teraz wybywam bo sprawy naglą, ale od popołudnia jestem do dyspozycji ;)

      Usuń
    26. Panie Asmodeuszu, a Pan kłamie? Opiera Pan swoją wiedzę na kłamliwych mediach? To dość dziwne, nie sądzi Pan? I w dodatku na tej podstawie ocenia Pan innych ludzi.
      xyz

      Usuń
    27. "Co to za wzór? Chyba, że pójdę sobie pooglądać i posłuchać ich jak jakieś okazy."
      W takim ukladzie Asmo, osmiele sie pwoiedziec, ze wszyscy jestesmy jakimis okazami.... ups- oczywiscie nie ty!! Przepraszam. Tobie wszystko sie w zyciu udalo. Porazki zamieniles w zwyciestwa. Jestes czlwoiekiem sukcesu, chodzaca skarbnica wiedzy na tematy miedzyludzkie. Nauczyles sie tak wiele, ze po porade to tylko do ciebe na twojego bloga. Jestes tym WZOREM !!! Jestes pewien ze zawsze dobrze oceniales sytuacje i ludzkie zachowania? Ze dobre wnioski z obserwacji rzeczywistosci wyciagales? Bardzo czesto trzeba je rewidowac ( wnioski) w konfrontacji za jakims tam okazem. Ty byles- jestes okazem na ktorym zycia uczyli sie inni, inni byli takimi okazami dla ciebie.

      "Gdyby pisał o idealnym psychoterapeucie, Twój wywód byłby uzasadniony, ale ja piszę tylko (i aż) o profesjonalnym."

      Blad Asmo. Ja pisze o profesjonalnym terapeucie, ty piszesz o idealnym. Wymagasz nieomylnosci od takiego ( szczegolnie od tego w opisywanej wspolnocie) terapeuty. zero pomylek. Bez przebaczenia.

      Ja nie wiem Asmo jak to w zyciu bywa, ale czasami ja walne prawde memumezowi w oczy, on sie wzburzy nie przyjmuje...czasami on mi- ja sie wzburzam, nie przyjmuje a jednak z latami jakos tak lzej nam razem ze soba zyc. Chyba zaczynamy akceptowac nawzajem nasze wady. Czyli chyba ludzie sie jednak zmieniaja. A jak ktos woli ten kufel piwa i ciagle pogawedki z kumplami o starych i nic nie robienie w tym zakresie to jego wybor.
      Jestem zmeczona ta dyskusja. Rozmawiamy jak gluchy ze slepym.

      Usuń
    28. Przykre to, ale prawdziwe. Zarzucasz mi manipulację, a osiągasz jej szczyty. Zapytam:
      - gdzie napisałem, że w życiu mi się wszystko udało?
      - gdzie napisałem, że jestem człowiekiem sukcesu?
      - gdzie napisałem, że jestem skarbnicą wiedzy o ludziach?
      - gdzie napisałem, że mam się za wzór do naśladowania?
      Wyciągasz jakieś osobiste wnioski, tylko po to aby mnie zdołować, aby mi wmówić, że cierpię na manię wyższości? A może są jeszcze jakieś inne powody? Aby była jasność, ja się o to nie gniewam, tylko prosiłbym na przyszłość bez takich „wycieczek”, które sobie wydumałaś, a które nie mają pokrycia w rzeczywistości, choćby tylko tej na blogu. Jeśli już czynisz jakiś zarzut, a masz do tego pełne prawo, niech ma oparcie w konkretnym przykładzie.

      Cytuję: „przez poważnych specjalistów i w profesjonalny sposób” – jeśli to znaczy, że mowa o idealnym psychoterapeucie, to ja nie rozumiem tego, co sam piszę. Za Słownikiem PWN: „profesjonalizm – czyjeś duże umiejętności i wysoki poziom wykonywanej pracy”. Duże i wysokie to nie znaczy to samo, co idealne, musiało by pisać: największe umiejętności i najwyższy poziom.

      Ja nie wiem jak poprawnie reagować na słowa prawdy małżonka/-i. To sprawa wg mnie zbyt indywidualna. Jeśli Wam lżej po powiedzeniu sobie prawdy, wszystko jest ok. Ale ja o tym samym piszę. Trzeba od razu reagować na drobiazgi, które nam przeszkadzają, trzeba to sobie wyjaśnić w cztery oczy, bez pośredników. Jedyny problem w tym, że nie każdy potrafi, aby nie było, ja też w pewnym okresie życia nie potrafiłem.

      Jeśli jesteś zmęczona, to sobie ode mnie odpocznij. ;)

      Usuń
    29. Ja tak prowokacyjnie psize , bo wiem ze w sumie malo komu, wrecz nikomu w zyciu sie wszystko udaje. Nie chwytasz intencji. Druga sprawa nie wiem czy widzisz w jakii sposob piszesz : "jakies okazy" , co to w ogole zanczy Asmo? Okazy? Wiec dowalilam , ze sam jestes dla innych takowym okazem. Zeby zbic twoje nadete ego. Nie ma okazow, wszyscy jestesmy ludzmi z problemami. Nie ma lepszych ( nie okazow) i gorszych ( okazow).

      Usuń
    30. Ok, rozumiem, Ty możesz pisać prowokacyjnie, mnie pod żadnym pozorem nie wolno...

      Okaz to wybrany przedstawiciel gatunku i w samym słowie nie ma nic obraźliwego. W kontekście jakim go użyłem jest oczywiście ironia, której nie ukrywam, ale ja takiego grona nie potrafię traktować poważnie. Jeszcze raz podkreślam, to towarzystwo niczym się nie różni od tych okazów, które siedzą w knajpie przy piwie i użalają się nad swoimi żonami.

      Usuń
    31. Odpowie Pan na mój komentarz z 11.36?
      xyz

      Usuń
    32. xyz:
      Na insynuacje nie odpowiadam. Pytanie jest tendencyjne i sugeruje, że jestem kłamcą. Cokolwiek odpowiem, tej sugestii to nie zmieni, więc sobie daruję.
      Poproszę następne pytanie...

      Usuń
    33. Insynuacje? Skoro tak to Pan odbiera to coś musi być na rzeczy. Ostatnio była tu u Pana ciekawa dyskusja na temat manipulacji, własnej interpretacji i o wrzucaniu wszystkich do jednego wora. I o hipokryzji którą Pan z takim uwielbieniem wytyka katolikom, a Panu w tej kwestii też niczego nie brakuje.
      Następnego pytania nie będzie.
      xyz

      Usuń
  6. "Nigdy nie broniłem mojej żonie iść do pracy, i w końcu poszła, choć na biedę nie narzekaliśmy, ba, to był czas kiedy szybko i najbardziej się bogaciłem. I wcale nie myślę, że jestem wyjątkiem."

    Jeny :) Znowu brak zrozumienia. Odbierasz to co napisalam ad persona, a ja tylko tak po prostu opisalam jak ludzie potrafia manipulowac ( bez odnoszenia sie do twojego przypadku). Tak, jak oni by chcieli aby swiat sprawy postrzegal- aby swiat postrzegal sprawy ich oczami. Prawda lezy ponoc zawsze po srodku. troche on ma racji, troche ona... Podalam tylko przykald manipulowania moimi decyzjami zwiazanymi z pojsciem do pracy przez tesciowa i nic nikomu nie narzucam. Taki przykald manipluacji podalam, bez odnoszenia do jakiegokowiek konkretnego przypadku poza moim wlasnym. Ale przypadek ow nauczyl mnie ostroznosci w wierzeniu tylko jednej ze stron, dopoki nie uslyszy se relacji drugiej ze stron. Przy czy obie strony z reguly sciemniaja na swa wlasna korzysc i niewinnosc, pomimo to miedzy wierszami wychodzi szydlo z wora. Chyba ze znam ludzi dosc dlugo i sporo z nimi przezylam, wtedy wie sie co i jak.

    "Równie dobrze mogą pomóc jak i zaszkodzić. A ponieważ tych drugich jest pewnie niemało, odradzałbym profilaktycznie Wspólnotę wszystkim. Zbyt duże ryzyko."

    O jakie ryzyko ci chodzi? Nie dziwi mnie twoje podejscie do sprawy zalatwiania problemu posilkujac sie osoba trzecia ( trzecimi) w malzenstwie. Czasami aby cos ratowac trzeba madrych osob trzecich, ale wiadomo ... faceci przed tym robia unik. Ogolnie nie polecaja. Najlepiej samemu, tak, jak nie zapytaja o droge kiedy pobladza, tylko kraza i probuja sami wyjsc z danej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tak. Tym przykładem, bo nie znam innych, równie prawdziwych, próbuję Ci uzmysłowić, że trudno mówić, że coś jest manipulacją, bo niby wszystko jest jasne i proste, bo prawda leży pośrodku – co wg mnie też jest nieuprawnionym sloganem. Możemy mówić, że winni są oboje, ale nie możemy powiedzieć, że po równo.

      A co to znaczy „mądrych osób trzecich”? A już najgorszym jest kojarzenie z ich tymi, którzy sami kłopoty mają. W analogii do tego błądzenia, to tak jakby o wskazówkę prosić głuchoniemego, który sam się zgubił. Aniu, może to mój zbytni sceptycyzm, ale ja nie widzę wielkich szans dla osób trzecich w rozwiązywaniu konfliktów rodzinnych. Pomijając ten stereotypowy – alkoholizm – każdy inny jest na tyle różny, ze nie ma dwóch takich samych sytuacji, nawet biorąc pod uwagę fakt zdrady małżeńskiej. Bo nigdy nie wiadomo, czy zdrada jest przyczyną rozpadu, czy skutkiem rozpadu. Czy osoba trzecia jest w stanie to ocenić, skoro może się oprzeć tylko na relacji osób, których na pewno nie stać na obiektywizm? Zgoda, czasami ta trzecia osoba może wskazać jakieś kierunek rozwiązania problemu, ale musi być on do przyjęcia prze oboje zainteresowanych, a o to niezwykle trudno, nawet specjalistom.

      Wiesz dlaczego faceci z reguły nie godzą się na takie sesje? Ogólna opinia jest taka, że „facet to świnia” i jeśli ma do czynienia z przewagą kobiet, nawet tylko dwie na jednego, już wie, że jest na przegranej pozycji. Niemały w tym udział ma niezastąpiony argument kobiet: „nie, bo nie” ;)))

      Usuń
  7. .Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi, zwanemu dr Agbazarą, wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość, pomagając mi przywrócić mego kochanka, który zerwał ze mną Cztery miesiące temu, ale teraz ze mną przy pomocy dr Agbazary, wielkiego zaklęcia miłosnego odlewnik. Wszystkim dzięki niemu możesz również skontaktować się z nim o pomoc, jeśli potrzebujesz go w czasach kłopotów poprzez: ( agbazara@gmail.com ) możesz również Whatsapp na ten numer +2348104102662

    OdpowiedzUsuń
  8. Za każdym razem, gdy patrzę wstecz na to, co mi się przydarzyło, zawsze doceniam wspaniałego dr Akhere (Akheretemple@yahoo.com) za to, co dla mnie zrobił. Ten rzucający czar sprowadził moje finanse, które opuściły mnie bez żadnego powodu. Spotkałem wielkiego rzucającego czar i powiedział mi wszystko, co muszę zrobić! Teraz cieszę się, że doktor Akhere przywiózł go z powrotem i kocha mnie bardziej niż kiedyś! możesz również skontaktować się z nim na jego aktywnym adresie e-mail (Akheretemple@yahoo.com) lub dodać go na Whats-app: +2348129175848.

    OdpowiedzUsuń
  9. Widzę, że rozwinęła się tutaj ciekawa dyskusja dotycząca tekstu ;)
    Ze swojej strony mogę powiedzieć tylko tyle, że warto poczytać o tym, co to takiego jest tantra. Na siłę szukałam zewnętrznych argumentów dotyczących problemów w moim związku. Bezcelowo. Wiem teraz, że głównym problemem jesteśmy my sami, poprzez brak empatii do drugiego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  10. Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na +2348104102662, w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak odzyskałem mojego byłego męża po tym, jak mnie opuścił i nasze dzieci ”. Sugeruję, abyś przeczytał moje zeznanie. Nazywam się Lorena Marko, jestem tak podekscytowana, że ​​mój mąż wrócił po tym, jak zostawił mnie dla innej kobiety. Mój mąż miał romans ze współpracownikiem i tak bardzo kocham mojego męża, ale zdradzał mnie ze swoim współpracownikiem i tą dziewczyną, myślę, że używają magii lub czarnej magii na męża, aby mnie nienawidził, a to było tak krytyczna i nieuzasadniona, płaczę cały dzień i noc, aby Bóg przysłał mi pomocnika, aby przyprowadził mojego męża! Byłem naprawdę zdenerwowany i potrzebowałem pomocy, więc szukałem pomocy online i natknąłem się na stronę internetową, która sugeruje, że dr Isikolo może pomóc szybko odzyskać męża. Więc czułem, że powinienem spróbować. Skontaktowałem się z nim, a on powiedział mi, co mam zrobić, i zrobiłem to, a potem rzucił na mnie zaklęcie miłosne. 48 godzin później mój mąż naprawdę do mnie zadzwonił i powiedział, że bardzo za mną tęskni, o mój Boże! Byłem bardzo szczęśliwy, a dziś znów jestem szczęśliwy z moim mężczyzną i żyjemy z radością i dziękuję potężnemu rzucającemu zaklęcia DR ISIKOLO, jest tak potężny i postanowiłem podzielić się moją historią tutaj. jeśli jesteś tutaj, a twój kochanek cię odrzuca lub twój mąż przeprowadził się do innej kobiety, nie płacz już, skontaktuj się z DR ISIKOLO, aby uzyskać pomoc teraz. Oto jego kontakt, napisz do niego isikolosolutionhome@gmail.com Możesz również Whatsapp go na +2348133261196

    OdpowiedzUsuń