czwartek, 24 maja 2018

Homofobia


  W tęczowym rankingu ILGA Europe Polska zajęła drugie miejsce – od końca! Od razu przyznam, że nie wiem czy to jest powód do dumy. Mam bardziej niż mieszane uczucia i z ręką na sercu wyznam, że szczególną miłością do homoseksualizmu nie pałam. Byłem wychowywany na homofoba i to nie tylko przez rodziców, ale i w szkolnym środowisku, o religijnym nie wspomnę. Potrzebowałem sporo czasu, aby ową homofobię zastąpić tolerancją, przy czym bardziej w znaczeniu „cierpliwie znosić” niż „poszanowania inności”. Dziś skłaniam się ku drugiemu, i to z kilku powodów.

  Nie wiem jakimi kryteriami kierowano się przy ocenie Polski we wspomnianym rankingu, ale to jest raczej nieistotne. Miałem okazję w środę oglądać program „Tak jest”1 na kanale TVN24, w którym problem homofobii w Polsce poruszano. Na czoło wysunął się problem prawa do zawierania związków małżeńskich par jednopłciowych. Jacek Wilk, zasłaniając się umiłowanie do wolności, stwierdził, że wystarczy rozpisać referendum i jeśli większość opowie się za, on wtedy jest gotów je zaakceptować, choć sumienie, jako katolikowi, dyktuje coś innego. Przyznam, że w moim odczuciu to propozycja nie pozbawiona szyderczej ironii, bo większość Polaków była wychowywana dokładnie tak jak ja, jeśli nie na jawnych, to skrywanych homofobów, innymi słowy, wynik referendum jest tak przewidywalny jak fakt, że jutro też będzie dzień. Z tą większością jest też jeszcze jeden ciekawy aspekt. Jej dyktat w stosunku do homoseksualistów da się porównać do tego jak traktuje się kobiety w krajach arabskich i nie do pomyślenia jest, aby to miało się tam kiedykolwiek zmienić, choć my uważamy takie traktowanie kobiet za archaiczny, wręcz haniebny przeżytek. Czy referendum w krajach arabskich jest w stanie tę sytuację zmienić? Przecież tam nawet kobiety w zdecydowanej większości będą głosować za obecną sytuacją. Na dobrą sprawę, ja się tak zastanawiam, to w czym homoseksualne małżeństwo zagraża tradycyjnemu małżeństwu, skoro może być tylko cywilne i nikt heteroseksualnych nie będzie zmuszał do tak „heroicznych” czynów?  A tak, przecież tradycja podobna zagrożona...

  W starożytnej Grecji małżeństwo miało spełniać cztery funkcje: zapewnienie przywileju własności, utrzymanie kobiet, usługiwanie mężczyznom i zapewnienie potomstwa. Z tą czwartą funkcją było najgorzej, mężowie woleli spędzać czas z heterami i młodzieńcami. Aby zapobiec wyludnieniu nałożono obowiązek sypiania z żoną minimum trzy razy w miesiącu (sic!). W Rzymie chyba nie było lepiej. Najpierw istniało małżeństwo z przymusu, później per usum, czyli z nawyku i z przyzwyczajenia... W cesarskim Rzymie istniała instytucja zwana paziowie, ładni chłopcy na usługi żon (również seksualne). Ale najważniejsze, na żony nie nakładano obowiązku rodzenia dzieci, częściej decydowano się na adopcję. Istniał też dość powszechny zwyczaj wypożyczania żony przyjacielowi. A katolickie średniowiecze? Tu już przydałaby się osobna notka, bo bywało różnie, nierzadko śmiesznie. Nadmienię tylko, że dopiero Sobór Trydencki w XVI wieku uznał za jedyny prawowity związek małżeński ten, który był zawarty przed obliczem kapłana, a małżeństwa kościelne pospólstwa (chłopów, najemników i w końcu robotników) stały się powszechne dopiero w XIX wieku..

  Już nie pamiętam gdzie zetknąłem się z określeniem, że homoseksualizm to prawdziwa sodomia i tak to się przyjęło traktować. Skojarzenia z biblijną Sodomą są niejako oczywiste... I tu mam dla moich Czytelników prawdziwą, wręcz sensacyjną niespodziankę. Czytał ktoś historię zagłady Sodomy i Gomory w tej świętej Księdze osobiście i w całości? A ta zaczyna się tak: „Po czym Pan rzekł: «Skarga na Sodomę i Gomorę głośno się rozlega, bo występki ich [mieszkańców] są bardzo ciężkie. Chcę więc iść i zobaczyć, czy postępują tak, jak głosi oskarżenie, które do Mnie doszło, czy nie; dowiem się»” [Rdz. 18, 20-21]. Gdzie tu mowa konkretnie o rozwiązłości i rozpasaniu seksualnym? Możemy najwyżej domniemywać i to za sprawą światłych teologów średniowiecza. Później, po długim targu, Bóg zgodził się na odnalezienie dziesięciu sprawiedliwych. Na czym polegała sprawiedliwość Lota, która uratowała go i jego rodzinę od zagłady? Trudno mówić o moralności, skoro oferował swoje córki, które jeszcze nie żyły z mężczyzną, napastnikom, aby ich przekupić, a którzy chcieli wtargnąć do jego domu i dorwać obcych dla wszystkich, również dla Lota, gości. Spieszę wyjaśnić, jego sprawiedliwość to nic innego jak gościnność, jaką wykazał się dla tych obcych. Wniosek jest jeden, sodomia tak naprawdę jest grzechem... niegościnności. Ja bym od siebie dodał: również niegościnności wobec homoseksualistów, ale to może już o jeden krok za daleko. Tu chodzi nie tylko o tolerancję, ale o poszanowanie inności. Wszak Lot nie wiedział, kim są jego goście.

  Równie zdumiewającym, tym razem wydarzeniem, były słowa papieża Franciszka do molestowanego w młodości homoseksualisty Juana Carlosa Cruza. Posłużę się wersją z portalu doRzeczy.pl, aby nie być posądzonym o manipulację: „Wiesz Juan Carlos, że to nie ma znaczenia. Bóg cię takim stworzył. I takim cię kocha. Papież takim cię kocha i ty też powinieneś siebie kochać oraz nie przejmować się tym, co mówią ludzie2. To, że papież w jakiś sposób broni homoseksualistów, nie jest niczym nowym, oburzenie wywołał stwierdzeniem „Bóg cię takim stworzył”, co podważa dotychczasową, mocno rozpropagowaną hipotezę Kościoła, że homoseksualizm jest zaburzeniem (chorobą) i da się leczyć. Otóż, nie da się go wyleczyć, więc czy chcemy czy nie, musimy się na nich godzić i pozwolić im żyć według własnych potrzeb (nie mylić z paradą równości, co do której sam mam poważne wątpliwości).




poniedziałek, 21 maja 2018

Wiatr zgnilizny moralnej


  Pewnie niewielu wie, że w Polsce, szczególnie tej na zachód od Wisły, najczęściej wieje wiatr z zachodu, co ma uzasadnienie w topografii. Z tej strony nie chronią nas żadne góry. Trzeba silnego wyżu znad Rosji, aby ten kierunek zmienił się na wschodni, co trafia się stosunkowo rzadko. To można nawet traktować w kategoriach alegorii, choć wbrew pozorom, skutki są realnie straszliwe. Okazuje się bowiem, ze oprócz podziałów politycznych, w tym naszym Narodzie istnieje też podział moralny, chyba nawet wyraźniej zaakcentowany.

  Urodziłem się na południu Polski, tak na granicy wpływów wschodnich i zachodnich, przeżyłem tam pół wieku, by wiedziony własnym widzimisię przenieść się na Ziemie Zachodnie. Na stałe. Tu mały wtręt, mój ateizm był wtedy już ugruntowany, ale dopiero tu się scementował... na beton. Czyżby to bliskie sąsiedztwo zgniłego Zachodu? Wszak do Berlina ledwie sto pięćdziesiąt kilometrów – kamieniem dorzucić. Ja o tym nie bez kozery, gdyż właśnie dowiedziałem się, jaka to zgnilizna moralna dopadła Ziemie Zachodnie. Podzielę się niektórymi, wręcz namacalnymi spostrzeżeniami.

  Dziś, w dobie łatwego i sprawnego poruszaniu się po całym kraju łatwo dostrzec pewne różnice gołym okiem, inne są przekazywane przez różne statystyki. Tak na pierwszy rzut okiem widać różnicę w ilości przydrożnych kapliczek i świątków. Na wschód od Wisły jest ich multum, na zachód, jak na lekarstwo i nie zmienią tego wrażenia przydrożne krzyże w miejscach śmiertelnych wypadków drogowych. Zdecydowanie gorzej wygląda to w statystykach kościelnych. Co roku liczenie wiernych wypada zdecydowanie jednoznacznie. W niektórych parafiach na wschodzie liczba osób chodzących do kościoła i przyjmująca Komunię Świętą sięga nawet siedemdziesięciu procent. A na takich Ziemiach Zachodnich ledwie trzydziestu. Okazuje się też, że w tych zachodnich rejonach jeden ateista przypada na dwudziestu wiernych (emigrując nawet o tym nie wiedziałem), natomiast na wschodzie można ich ze świeczką szukać. Okazuje się ten wschodni rejon, co do ateizmu, to absolutny fenomen na skalę całej Europy (sic!) Nie inaczej jest na płaszczyznach moralnych  Na czoło wysuwa się dzietność. W takim lubuskim, raz że niska, to jeszcze największy tu odsetek dzieci spoza związków małżeńskich (ponoć nawet 50 proc), co wynika z faktu, że tych związków małżeńskich, nie tylko sakramentalnych, zawieranych jest dużo mniej niż w takim lubelskim. Jak wynika z badań nad programem 500 plus, im dalej na zachód od Wisły tym beneficjentów zdecydowanie mniej, nawet trzy razy! Jest też zdecydowanie i porażająco więcej rozwodów i alimenciarzy.

  Nie bardzo wiem jak się ustosunkować do innych spraw, może bez związku, ale na tych ziemiach wschodnich jest dużo więcej mieszkań (domostw) bez łazienek.., i dużo więcej osób w podeszłym wieku. Czyżby ci młodzi emigrowali na zachód, niekoniecznie za granicę kraju? Jeśli tak jest rzeczywiście, to właściwie nie dziwi mnie dużo większa ilość przestępstw na tym zachodzie, szczególnie jeśli chodzi o wskaźnik kradzieży samochodów. Ludzie w podeszłym wieku raczej na takie kradzieże się nie porywają. Uogólniając, te Ziemie Zachodnie, od opolskiego po zachodnio-pomorskie to obraz zgnilizny moralnej przywleczonej wiatrem z tego obrzydłego Zachodu Europy. Wytłumaczenie jest w zasadzie proste, mieszkańcy Ziem Zachodnich są wszak oderwani od korzeni, przez co porzucają wiarę, tradycję i moralność ojców.

  Podobno tę tragiczną sytuację da się naprawić. Tak przynajmniej twierdzi niejaki Krystian Kratiuk w artykule1, na którym oparłem tę notkę. Jego konkluzja jest dość kontrowersyjna i zawiera się w zdaniu: „Czas na misje na zachodzie [kraju]” (sic!) Misje w znaczeniu misjonarstwa. I jeszcze to: „Muszą to dostrzec obserwatorzy życia społecznego i politycy, ale również Kościół. Liczba Polaków potrzebujących nawrócenia lawinowo rośnie i, o zgrozo, dotyczy to nie tylko nieochrzczonych”. Jakem niewierzący, nie mogłem uwierzyć w to, co czytam, jak również w to, co się temu Kratiukowi marzy. Akurat oglądam sobie serial „Podręczna”, o tym jak się nawraca siłą na jedynie słuszną wiarę w czasach, gdy wzrosła liczba niepłodnych kobiet. Od razu, moja chora wyobraźnia skojarzyła ten serial z wnioskami i propozycjami tego artykułu. Chyba nie na darmo Kratiuk przywołuje słowa Ewangelii: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz [podkreślenia moje]” [Mt 10, 34].






niedziela, 20 maja 2018

Czy na pewno święty Duch Świety?


  Temat będzie strasznie oklepany, ale jeśli ktoś myślał, że przez to mniej bulwersujący, może się pomylić. W polskich mediach konserwatywnych na cenzurowanym jest emerytowany bp Pieronek za to, że ośmiela się mówić „źle się dzieje w państwie polskim i polskim Kościele”. Jest też wiele o przypadającym święcie zesłania Duch Świętego i wydaje się, że ten Duch biskupa opuścił, za to opętał go diabeł „Wyborczej” i TVN (w wersji jego przeciwników), bo już tylko tam publikują jego kontrowersyjne wypowiedzi. Kontrowersyjne dla Kościoła, bo o ile zwykłemu księdzu łatwo zamknąć usta, biskupowi na emeryturze już tak nie bardzo można.

  Zacznę o tym, czym jest Duch Święty. Cytuję za ks. Stagraczyńskim: „Istota Ducha Świętego, czym on jest, pozostanie dla nas zawsze tajemnicą, chyba, że go w świetle wieczności, tam w niebie, oglądać będziemy1. Wręcz kocham tę tajemnicę, którą da się wszystko wytłumaczyć, nawet to, co niewytłumaczalne. Natomiast w pewnym wywiadzie bp Grzegorz Ryś, mówi o działaniu Ducha Świętego bardziej prozaicznie: „Duch Święty działa tak, jak chce2. Zdanie jest wyrwane z kontekstu, ale jakże wymowne. Choć starłem się jak mogłem i tak nie dowiedziałem się, jak ten Duch Święty działa, jest za to mowa o jego oddziaływaniu na cały Kościół – w tym na kler. I w tym miejscu właściwie nic dodać, nic ująć, chyba że ironicznie, ale się powstrzymam. Wystarczy tylko zapoznać się z oświadczeniem biskupów chilijskich i... już na prawdę nic nie jest jasne! A już na pewno nie z tym Duchem Świętym. Musiałbym przytoczyć w całości owo oświadczenie (odsyłam do linku), ale nie mogę się powstrzymać od fragmentu jednego z akapitów: „Wyruszamy w drogę, wiedząc, że te dni uczciwego dialogu są kamieniem milowym w procesie głębokich przemian, prowadzonym przez papieża Franciszka. (...) chcemy przywrócić sprawiedliwość i przyczynić się do naprawy wyrządzonych szkód3. Aż zapytam: jak chcą naprawić wyrządzone szkody i czy jest to w ogóle możliwe? Polak, bp Libera w tym roku wyjaśniał: „3 marca Kościół w Polsce obchodzić będzie Dzień Modlitwy i Pokuty za grzechy wykorzystania seksualnego małoletnich przez osoby duchowne. (...) Zaproponowano, aby przyjąć formę nabożeństwa przebłagalno-pokutnego, w postaci Drogi Krzyżowej. W polskiej religijności bowiem Droga Krzyżowa zajmuje ważne miejsce. [jest to] Nieodzowny akt wynagradzający za te straszne przestępstwa4 (sic!) Czy można sobie wyobrazić większą kpinę z ofiar pedofilii? W dodatku sam określa dość dokładnie, jakie spustoszenie pedofilia sieje wśród jej bezpośrednich ofiar, również w ich rodzinach czy nawet samej parafii.

  Bp Libera dodaje: „Porażającą skalę tych przestępstw pokazuje historia Kościoła w USA, Irlandii, Niemczech, Kanadzie czy Australii5, i jeszcze nie wie, że obnażono kolejną, porażającą historię, tym razem w Kościele chilijskim. Przypomnę, głównym winowajcą był bp Osorno oraz jego pomocnik ks. Karadim. Papież Franciszek długo nie chciał dać wiary mediom, aż w końcu zdecydował się wysłać inspektorów śledczych, którzy opracowali specjalny dokument, wstrząsający raport na temat tego, co się w tamtym Kościele działo – 2 tys. 300 stron o przestępstwach seksualnych księży! Papież pisze: „Kościół chilijski zasklepił się w sobie do tego stopnia, że grzech stanął w samym centrum uwagi. Wskazuje na to stwierdzenie bolesnego i haniebnego wykorzystywania seksualnego nieletnich, nadużywania władzy i gwałcenia sumień przez duchownych Kościoła, oraz sposób postępowania w tej sprawie. Psychologia elity wśród hierarchów wytworzyła podziały i zamknięte kliki rządzące się mentalnością narcystyczną i autorytarną6.

  Nie wiem jak komu, ale mnie się przypadek Kościoła w Chile ściśle kojarzy z Kościołem w Polsce. Przypomnę nieodległą historię bp Wesołowskiego i ks. Gila. Jeśli do tego dodać zasklepienie się w sobie, nadużywanie władzy, dążność do podziałów na kliki, nie tylko w samym Kościele, ale i wśród świeckich ściśle z Kościołem związanych, można mniemać, że i w Polsce może być taka sama skala haniebnych przestępstw. Bez złudzeń, hierarchowie polskiego Kościoła, sami od siebie do tego się nie przyznają. Skoro w wielu innych światowych Kościołach afery przybrały monstrualne rozmiary, czym miałby się różnić od reszty największy dziś Kościół nie tylko środkowo-wschodniej Europy? Nie mam dowodów, co do skali tego zjawiska, więc to tylko domniemanie, ale może by tak i do nas skierować watykańskich inspektorów śledczych? Oni nie dają się omamić stwierdzeniami, o marginalności tego zjawiska, o konsekwentnym działaniu przeciw tym przestępstwom, czy argumentem, że w innych zawodach świeckich pedofilów jest więcej. A przypadki pedofilii wybuchają bez przerwy i przy praktycznie każdym spotykamy się z próbami ich zatuszowania, a ileż to razy nasi hierarchowie obiecywali bezkompromisową walkę, zapominając o pewnym istotnym fakcie. Wina za tę sodomię spada przede wszystkim na nich.

  Jakoś tak, jako antyklerykał, przestałem wierzyć w ich Prawdy, w ich Ducha Świętego, szczególnie w kwestach moralnych, którymi usiłują nas sprowadzić do roli posłusznych owieczek. Antyklerykalizm jest podobno bardzo niebezpieczny dla jedności Kościoła, śmiem jednak twierdzić, że klerykalizm jest na pewno groźniejszy. Jednym z jego przejawów jest próba wciskania nam kitu, że Kościół w Polsce doskonale sobie radzi z przejawami choroby zwanej demoralizacją, i nie mam tu na myśli tylko pedofilii.






wtorek, 15 maja 2018

Czarująca bajka dla dorosłych



  Ja to mam szczęście. Niektórzy mogą powiedzieć, że to cud, ale ja tam w cuda nie wierzę. Trafiłem bowiem na dwa artykuły, pozornie ze sobą nie powiązane i oba wprawiły mnie w zdumienie połączone z rozbawieniem, które dokładnie opisuje tytuł notki. Już wyjaśniam. Pierwszy dotyczy UFO, drugi cudów, i aby było śmiesznie, oba udowadniają mi, zresztą całkiem słusznie, że chyba jestem niespełna pobożnego rozumu. Jeszcze ciekawszym jest fakt, że nawet ten o UFO, jest opublikowany na portalu katolickim.

  Zacznę jednak od cudów. W artykule „Wiara w cuda – znak staroświeckości czy pobożności rozumnej”1. Jak się okazuje „aby posłuszeństwo naszej wiary pozostawało w zgodzie z rozumem, dla poparcia swego Objawienia Bóg raczył połączyć z wewnętrznymi pomocami Ducha Świętego zewnętrzne argumenty, którymi są dzieła Boże, przede wszystkim cuda i proroctwa2, co swym autorytetem stwierdził Sobór Watykański I. Specjalnie uwypukliłem fragmenty tego zdania, bo mowa w nim o posłuszeństwie, z czego wynika fakt, że nie ważna jest autentyczność cudu, liczy się tylko uznanie go przez autorytet Kościoła. Lud wierny ma posłusznie przyjąć go za pewnik. To specjalnie nie dziwi, bo na tym Soborze przyjęto dogmat o nieomylności papieża w kwestiach wiary. Na tym też Soborze uchwalono jeszcze jeden kanon wiary: „Gdyby ktoś mówił, że cuda są niemożliwe, albo że na ich podstawie nie można w należyty sposób wykazać Bożego pochodzenia chrześcijańskiej religii – niech będzie wyklęty [podkreślenie moje]3(sic!) Tylko to jakiś archaizm, bo o ile wiem, dziś wiara w cuda nie jest obowiązkowa. Dlaczego anonimowy autor powołuje się na ten Sobór, to pozostanie jego tajemnicą. Jedno ten artykuł wyjaśnia ponad wszelką wątpliwość: rozumna pobożność to nie to samo, co rozumne postrzeganie rzeczywistości.

  Drugi artykuł „Znaki z niebios – UFO po chrześcijańsku”4, jest z jednej strony ciekawszy, z drugiej, stanowczo za długi. Już sam tytuł sugeruje, że UFO to chrześcijańskie znaki, co wydawało mi się z początku li tylko alegorią, ale autor O. Serafin Rose, jest przekonany, że w takim rozumowaniu coś jest na rzeczy (sic!), i jak zwykle w takich przypadkach bywa, podpiera się badaniami amerykańskich uczonych... Przedstawia szczegółową historię zjawisk zwanych spotkaniami z UFO i to właśnie nudzi, bo tak naprawdę nikomu jeszcze nie udało się udowodnić pochodzenia ani prawdziwości tych obiektów sterowanych przez kosmitów. Na szczęście ten elaborat zawiera perełki, którymi warto się podzielić: „Bogactwo wiedzy zawartej w Biblii oraz w pismach Ojców Kościoła, a odnoszącej się właśnie do tej drugiej rzeczywistości [duchów - dopisek mój], daje chrześcijaninowi uprzywilejowaną pozycję i wyjątkową możliwość, by móc ocenić te nowe hipotezy oraz samo zjawisko UFO w ogóle5. Jak pragnę zdrowia – na to bym nie wpadł! Ja już kiedyś pisałem, że przez naukę, w ścisłym tego słowa znaczeniu, Bóg musi oddawać swoje pole, uciekać w coraz bardziej zakryte zakamarki, ale żeby uciekać na latające talerze?! Ale uprzedzę, na szczęście nie o Boga tu chodzi. Wszystkiemu ma być winna literatura science fiction. Skoro bowiem w tej literaturze jest jakiś duch (twórczy autorów), jaki problem połączyć go z innymi duchami? Uczciwie muszę przyznać, że autor uznaje science fiction za najlepsze świadectwo zagubienia tradycyjnych wartości religijnych ze wskazaniem na chrześcijańskie. Ale do rzeczy. Po obszernej i nudnej analizie przypadków spotkań z UFO dowiadujemy się, że błędnie przypisuje się je kosmitom. „Czy stoi za nimi rzeczywisty kontakt z „gośćmi z kosmosu”, czy też jest to wymuszone przez „ducha czasów” objaśnienie kontaktów zupełnie innego rodzaju?6. To całkiem na serio postawione pytanie zwaliło mnie z nóg. No, może nie z nóg, a z fotela.

  Powoli wyjaśnia się, że w tych UFO to nie kosmici a – demony! Rzekłbym: szatan idzie, nomen omen, z duchem czasów. Choć znów oddam O. S. Rose, te bliskie spotkania od pierwszego do trzeciego stopnia, nie dzieją się naprawdę w realnym świecie, to tylko trzystopniowy rodzaj opętania... W tym miejscu, bo myślę, że wszyscy znają mój stosunek do takiej formy religijności, pominę milczeniem dalszą część artykułu. Kto chce niech sam przeczyta, niektórzy pewnie uwierzą, bo tam jest niezliczona ilość tych amerykańskich uczonych. Już tylko jedno nazwisko i opinia: niejaki Philip Klass przekonał się, że „idea cudownych statków kosmicznych z dalekich planet jest w gruncie rzeczy czarującą bajką dla dorosłych7. Ja się pod tym stwierdzeniem podpisuję, ale dodałbym od siebie, że tym samym jest wiara w cuda i demony...