wtorek, 9 października 2018

Babcia i sweter ręcznie robiony


  Gdy byłem już prawie dorosły, przynajmniej na papierze, miałem przecudnej urody intymną rozmowę z moją babcią, która była mi bliższa od rodzonej matki. Spokojnie, intymna to nie znaczy uświadamiająca mnie seksualnie. Rozmawialiśmy o życiu. Jej życiu. A wtedy już była na amen zwaśniona z moim dziadkiem, pijakiem i hulaką, właściwie już niemal w separacji, z tak skromną renciną, że to sobie trudno nawet dziś wyobrazić.

  Zaczęło się od mojego niewinnego pytania z okazji zbliżającej się rocznicy jej urodzin. Babcia siedziała na swoim zydelku, robiąc coś z wełny na drutach, a ja zapytałem naiwnie, co by ją tak naprawdę uszczęśliwiło? Odpowiedź była tak szokująca, że nie powinno nikogo dziwić, iż utkwiła mi w głowie na całe życie. Zapragnęła czegoś, co było właściwie nie do spełnienia: „Chciałabym, aby ten mój Feliks w końcu umarł...” (a był już ciężko chory z powodu przepicia). Nie byłem już głupim szczawikiem, by nie rozumieć tego jej życzenia, a mimo to mnie zszokowało. Wtedy spokojnym głosem opowiedziała mi niemal całe swoje życie, w tym o szczęśliwym, choć krótkim dzieciństwie i młodości. Przede wszystkim zaś o życiu dorosłym w roli matki i żony. W wieku szesnastu lat wydano ją za mąż za starszego o dziesięć lat z okładem faceta, którego znała tylko z widzenia. Nie miała nic do gadania, bo straszyli ją staropanieństwem, lub, gdy będzie miała za dużo lat, to ma szansę tylko na jakiegoś obdarciucha. Niezamężność była wtedy straszną hańbą. Dziadek był kolejarz i zegarmistrz dodatkowo. Gehenna zaczęła się krótko po ślubie, gdy tenże dziadek poszedł na powstanie. A powstaniec śląski brzmi dumnie, choć ja tej dumy nie czuję. I to nie dlatego, że bitny się zrobił nad wyraz nie tylko na tej śląskiej wojaczce, a i za kołnierz już nie wylewał. 

  Dzieci przybywało, bo co rok to prorok, a pożalić się nie było komu. Pomocy nawet w kościele nie było, bo modlitwy jakby grochem o ścianę. Wszystko już ją wiązało z facetem, który nigdy nie miał dla niej dobrego słowa. Nawet w łóżku. Raz pożaliła się swojej matce, za co spotkała ją sroga reprymenda, bo przecież wszystkie baby tak miały – mąż to był pan i władca. Nawet własne dzieci tak traktował. W tych babcinych gorzkich żalach był jeden śmieszno-żałosny akcent. Babcia robiła na drutach nawet ładne rzeczy, a kiedyś ręczna robota była w cenie, nawet jeśli po pierwszym praniu robiły się ze swetrów długie suknie czy ledwo dopinające się kamizelki. I ja się wtedy dowiedziałem, że to było... jej przekleństwo. Robiła na drutach, by w krótkich, wolnych chwila nie myśleć o swoim smutnym życiu. Tak doszła do perfekcji, choć nie do końca wiedziałem, czy w robieniu na drutach, czy w zabijaniu własnych myśli. Cała długa rozmowa skończyła się dziwną radą: „Nie żeń się synku bez miłości. Ale jak ona minie, nie ciągnij tego na siłę, chyba że nauczysz się robić na drutach”. Ta metafora okazała się wręcz prorocza.

  I ja teraz przekornie zapytam, czy Wy, moi Czytelnicy, znacie naprawdę swoje babcie? Pewnie pamiętacie je uśmiechnięte podczas świąt czy innych uroczystości, jak podsuwa wszystkim pachnące czymś niezapomnianym, smakowite potrawy i ciasta. Pewnie pamiętacie, jako wnuki, jej łagodną twarz i delikatne głaskanie po głowie. Pewnie pamiętacie jej ręczne robótki, tak cudowne, że aż strach. Haftowane chusteczki, ręcznie robione skarpetki, szaliki, czapeczki etc., etc. To ja Wam powiem, jeżeli tylko taką ja pamiętacie to nie wiecie o niej nic, nawet jeśli Wasz dziadek nie nadużywał alkoholu. Inna sprawa, że o tym dziadku wiecie jeszcze mniej.


PS. To są moje osobiste wspomnienia i nie roszczę sobie pretensji do twierdzenia, że tak było wszędzie i u wszystkich.


43 komentarze:

  1. Po śmierci Babci przypadło mi w udziale porządkowanie jej rzeczy. Były tam listy od dziadka, z lat 50, pełne humoru, tęsknoty - widać było że chłop był zakochany. Babcia opowiadała jakie kwiaty jej kupował na różne okazje, o różnych nawykach, które przez lata kultywowali...
    Dziadek lubił czasem wypić - związane są z tymi momentami różne anegdoty - typu, że jak raz pili z bratem i ten miał odjechać autobusem, tak się nie mogli rozstać, że stryj wszedł, kupił bilet i wysiadł tylnymi drzwiami chwile później.

    Sugestia że tym wszystkim kryją się jakieś mroczne sekrety, jest właśnie roszczeniem sobie pretensji, że coś musiało być ponad to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi dziadkowie to jednak jakby dwa pokolenia wstecz od Twoich dziadków. Na mapie świata nie było jeszcze Polski (ślub 1916, I powstanie 1919). Zupełnie inne czasy i inna mentalność. I oczywiście inna tradycja ;)

      Usuń
    2. Dwa to nie, dziadek to rocznik 1902.

      Usuń
    3. I w latach 50-ych pisał babci miłosne listy?

      Usuń
    4. Tak, był już wtedy wdowcem. Pierwszy ślub miał bodaj w 1926, albo wcześniej. Babka była młodsza od niego, rocznik 1920.

      Usuń
    5. To mój ojciec był 22 rocznik, choć nie od tej babci...

      Ale pomyśleć, że gdy w latach 90-tych żeniłem się o dziesięć lat młodszą żoną (druga) w niektórych kręgach traktowano mnie jak pedofila :D Jak to się czasy zmieniają.

      Usuń
  2. Mnie wychowali dziadkowie, rodzice mego ojca, bo rodziców to miałam raczej mało udanych.A moja babcia należała do tych osób, które nie rozpieszczały dzieci i sporo od nich wymagały. Sceptycyzm i dystans do wielu spraw przejęłam od niej. Zresztą jak nie być sceptycznym, gdy się przeżyje dwie wojny światowe? Nauczyła mnie, że warto być indywidualistką, wymagała zawsze samodzielnego myślenia, nie gonienia za tłumem i myślenia nim się coś zrobi. Zawsze musiałam się "spowiadać" dlaczego coś zrobiłam tak, a nie inaczej. To od niej usłyszałam takie zdanie: "gdyby istniał Bóg, nie dopuściłby by były dwie, tak okrutne wojny". I również od niej usłyszałam : "małżeństwo i macierzyństwo są mocno przereklamowane, więc nie oczekuj cudów"
    A dziadek był cudownym, wielce utalentowanym człowiekiem, otwartym na ludzi i szalenie tolerancyjnym. I to oni zapewnili mi naprawdę wspaniałe dzieciństwo.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli wychowywali Cię dziadkowie, siłą rzeczy musisz ich znać bardziej niż wielu innych. Ja miałem bardzo bliski kontakt z moją babcią (tu opisaną), ale do mojego wychowania się nie wtrącała. Bała się mojego ojca, a swojego zięcia. Dziadek był wyjątkowo nieprzystępny, więc wiem o nim niewiele.

      Obie sentencje Twojej babci bardzo mi się podobają, to znaczy, podpisuję się pod nimi obiema rękoma.

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. To jest post o podstawach rozwoju feminizmu.
    Prawda jest, ze one (kobiety) kiedys nie mialy wyboru. Kiedy byly dziecmi, wowczas byly chronione, ale kiedy dorastaly to albo slub, albo staro panienstwo, a to nie wrozylo latwego zycia, bo taka kobieta nie miala karmiciela. Boga, ktory poszedlby do roboty i przyniosl kase. Jezeli lal po mordzie i nie szczedzil kija, no coz- trudno, ale wazne , ze z jego powodu byl chleb na stole. Czyli finanse daja wolnosc, wladze. A kobiety kiedys jej nie mialy. Moja tesciowa tak taczyla przy swym karmicielu. chciala abym i ja tak tanczyla przy swoim, ale … zawiodla sie, bo okazalo sie iz ja probuje, potrafie sama sie wykarmic.
    Pamietam jak tesciowa mi opowiadala , jakiez to ona gehenny wewnetrzne przezywala, bo rodzice mieli w zamiarze wyslac ja do pracy w okolicznej fabryce…. ze ona nie, ze co ludzie na to powiedza ( widocznie to byla taka hanba, jak zostanie stara panna) . Nieliczne kobiety potrafily sie temu wzorcowi oprzec i … niezaleznosc kobiet w tamtych czasach to bylo cos nieosiagalnego dla wielu.

    Moja babcia nie robila na drutach, nie umiala, ale swietnie szyla. Podczas wojny sie wyszkolila. Miala byc pielegniarka- wojna przeszkodzila. Jej ojciec chcial aby corki sie ksztalcily. Nie szczedzil kasy. Synow traktowal jak woly robocze. Natomiast jak to w malzenstwach bywa i moja babcia zaliczyla malzenski kryzys. miala wtedy dwojke malych dzieci i chciala od dziadka odejsc, bo … roboty za duzo bylo a ona nie wyrabiala. Dziadek byl majstrem, babcia dazyla do posiadania gospodarki. W koncu mieli zaklad szewski i gospodare i to babcie przygielo. Niue opuscila dziadka, z tego powodu, ze miala mlodsza siostre na wydaniu. Rozwod kogos w rodzinie bylby takim skandalem, ze pomniejszylby szanse niezameznej siostry na malzenstwo.

    Dobrze, ze czasy sie zmieniaja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację, to jest post o podstawach feminizmu. Ale jest też przeciw tradycyjnemu pojmowaniu rodziny, dlatego, że fakty są autentyczne. Niczego nie dodałem, nic nie ubarwiłem.

      Nie wiem Aniu jak to jest, może to jakieś skrzywienie zawodowe, dość, że gdy tylko słyszę, albo czytam o konieczności obrony tradycyjnego modelu rodziny, od razu przychodzi mi na myśl ta rozmowa z babcią.

      Usuń
    2. Wiesz ? Ten tradycyjny model rodziny to nie takie zlo. Szczerze powiedziawszy, w zalozeniach jest ok. Ja bym chyba przyjela sytuacje, ze siedze w domu i zajmuje sie chata. Niestety zostalam inaczej wychowana. Od dziecka bylo mi wpajane przez matke: " Ucz sie, … zarabiaj kase, zeby ci kiedys zaden dupek nie wyliczal grosza". Tego sie nie da wyciagnac , tych nauk matki z mozgu. Matka miala takie zycie , jakie miala i chciala nas zabezpieczyc przed czyms podobnym , na tyle na ile mogla- chocby naukami. Ten swiat jest ustawiony pod mezczyzn. Sporo sie w tej materii zmienia, ale nadal wiele trzeba jeszcze zrobic.
      To, ze kobieta siedzi w domu, zmienia pieluchy, gotuje obiad i zajmuje sie dziecmi, nie jest zle. Zle jest podejscie spoleczenstwa do tego, co ona robi. Zle jest wychowywanie mezczyzn. To oni maja dostep do kraniku zwacego sie kasa, bo nie rodza dzieci, pracuja… nie maja przestojow w robocie z powodu wychowywania dzieci...
      Kobieta zas robi te nozolne , czesto powtarzane czynnosci codzienne, jest na uslugach swych bliskich i za to wszystko jest nieszanowana. Spychana na bocznice. Zle jest podejscie kobiet do kobiet siedzacych w domu i zajmujacych sie rodzina. Powiedzenie kura domowa jest mowione wtedy, keidy sie chce kobiete obrazic… taka bez ambicji, w przygniecionych kapciach.

      Mozna wykonywac rozne uwazane przez innych za nieciekawe, nudne, nizsze ranga prace, ale trzeba byc za to szanowanym. A kobiety zajmujace sie domem i tkwiace w tym tradycyjnym modelu rodziny szacunu we wspoczesnym swiecie nie maja. Nie mialy go tez kiedys, bo to, co robily nigdy nie bylo wedlug swiata i jego meskich norm istotne.


      Znam kolezanki, ktore urodzily dzieci i mowily ze chcialyby zostac w domu ile sie tylko da. Bywa tez i tak, ze kobita musi wrocic do roboty bo zarabia wiecej niz jej Partner. Kiedy mialam taki czas siedzenia w domu to wiele babek nazywalo mnie nieambitna kura domowa, ale zdarzaly sie takie, ktore mowily, ze mi zazdroszcza, bo one akurat urodzily i musza zarabiac na chleb. Nie maja takiego luksusu posiedzenia z maluchem, bo partner nie wyzywi stadla.

      Czyli bywa tez i tak, ze kobiety nie maja az takiego parcia na robote poza domem, ale tez swiat nie ulatwia im pozostania w tym domu.

      A to, ze facet zachowywal sie kiedys jak Bog to nie wina tradycyjnego modelu rodziny, a obyczajowosci. Wpielo sie ten obrazek faceta Guru, karmiciela, finansowego fundamentu rodziny i … pojechalo sie na meskim ego, wiec sobie kolesie pozwalali. A i tamten swiat im na to pozwalal.

      Usuń
    3. Jeśli mówisz o jakichś zmianach w postrzeganiu roli kobiety, nie bójmy się słów, to nic wspólnego z tradycyjną rodziną nie ma. Cały problem w tym, co uważamy za tradycyjną rodzinę. Przez wieki facet utrzymywał żonę i dzieci i w związku z tym nabywał pewne przywileje (nie twierdzę, że słuszne). Jednym z tych przywilejów było dziel i rządź, przy czym drugi aspekt był jakby ważniejszy. Sprawa jest o tyle fatalna, że trudno porównać pracę w domu dziś i kiedyś. Jeszcze pół wieku temu, praca kobiety to była prawdziwa harówa, dziś powiedzmy sobie szczerze – to pikuś. Jeśli zechcesz opiszę dokładnie, bo ja dokładnie pamiętam jak wyglądała praca mojej matki w domu, nim pojawiły się pierwsze sprzęty domowe. I tu powtórzę pytanie: co to jest tradycyjna rodzina?

      W moim rozumieniu nie chodzi tu o prace domowe, a jedynie o zależność, co przy unowocześnieniu gospodarstwa domowego traci zupełnie sens. Pomijając fakt, że w sferze pracy zarobkowej kobieta ma jakby trudniej (wciąż jest w przewadze dyskryminowana) – narzucanie jej roli „kury domowej” jest według mnie przestępstwem. To po prostu zniewolenie. Jeśli sama chce i ma ku temu warunki, siłą rzeczy godzi się na rolę niewolnicy. Paradoksalnie posiadanie dzieci ma tu niewielkie znaczenie – są żłobki i przedszkola.

      Napiszę szczerze, dziś nie rozumiem postawy: „a ja bym wolała w domu”. I nie chodzi tu o zmuszanie żony do pracy. Kto by nie chciał nie pracować i jednocześnie mieć wszystko? Znalazło by się wielu, nawet wśród facetów, ale tak się nie da. I w tym miejscu należałoby coś wspomnieć o programie 500 plus, ale mi się nóż w kieszeni otwiera, więc sobie daruję. Reasumując – pojęcie tradycyjnej rodziny to dziś archaizm, wykopalisko z epoki dinozaurów, zarówno w aspekcie ekonomicznym, jak i socjalnym czy społecznym.

      Usuń
    4. Dla mnie tradycyjna rodzina to tata, mama i dzieci. Nie uważam jej za archaizm. A rodzina w której ktoś się nad kimś znęca, to nie jest rodzina tradycyjna, to rodzina patologiczna...

      Usuń
    5. Boja:
      Przedstawiłeś rodzinę normalną, nie tradycyjną. W tradycyjnej rodzinie mąż jest panem, żona służącą i nałożnicą, dzieci pachołkami.

      Usuń
    6. Matko ty moja. Ile tych klasyfikacji sie porobilo. Rodzina tradycyjna, normalna, patologiczna…
      Dla mnie niczym sie nie rozni rodzina normalna od tradycyjnej. Ojciec , matka, dzieci...

      A o tych kobietach potem ci odpisze, bo teraz z czasem krucho stoje.

      Usuń
    7. A moja prababcia sama sobie wybrala meza. On niekoniecznie ja chcial, ale ona kase miala. Niezly posag mu wniosla. Jakas taka nienormalna, tzn. nietradycyjna to byla sytuacja. I popatrz no, chlopa za kase sie kiedys tez sprzedawali. Nie tylko baby na to leca. Mentalnosc ludzka nie ulega modyfikacjom od stuleci. Kasa rzadzi tym swiatem.
      Pradziadek spodobal sie mojej prababci , a ze u pradziadka bieda byla, bo ojciec ich szybko osierocil, to pradziadek (mial jeszcze trzy siostry), musial przejac role mezczyzny w domu. Zadbac o dobre zamazpojcie swych siostr, zalatwic im posag. Dzieki malzenstwu z prababcia udalo mu sie zadbac tez o siostry.
      Wiesc rodzinna niesie, ze tescie nie bardzo byli mu przychylni. On myslal, ze jak poda sume , ktora jego przyszla malzonka powinna wniesc w malzenstwo to go rodzice przyzslej zony z domu wywala. Prababcia dostala pouczenie, ze lepiej z niego zrezygnowac, bo mu tylko o forse biega, ale… milosc jest slepa. W przypadku pradziadkow wszystko sie akurat pozytywnie- dobrze ulozylo. Byli niezlym malzenstwem. Pradziadek bardzo szanowal swa Zone i corki. One nie byly do pracy. Do mialy ogarnac. Inwestowal w ich nauke, a synowie…. no coz byl w stoaunku do nich dosc twardy.

      Ale nie tylko takie przypadki zwiazkow znam z opowiesci rodzinnych. babcia ze strony ojca, … ta miala ciezko.

      Usuń
    8. Aniu:

      Moi pradziadkowie byli bambrami, to znaczy wielkimi gospodarzami, zatrudniającymi parobków do roboty w polu. Nie mam pojęcia na jakiej zasadzie się żenili, tego najstarsi górale nie pamiętają. Nie wiem też jaki mieli stosunek do swoich żon, mogę tylko mniemać, że podobny jak moi dziadkowie, bo ci skądś wzorce czerpali. Mój ojciec też czerpał wzorzec z dziadka i tylko ja się wyłamałem. A i Kościół, którego byli gorliwymi owieczkami, mówił jasno: w domu mąż jest panem i władcą. Mówi tak zresztą do dziś...

      Usuń
    9. Tak, tylko ty sie wylamales…jakby inaczej. Wszystko co w twoim miemaniu jest ok, to ty. A skad wiesz, ze tylko ty sie wylamales?
      Zarzucasz w ktoryms komentarzu komus, ze skad on moze wiedziec jak zyli jego przodkowie, toz to bylo dawno i nieprawda. Mit rodzinny. A opisujesz tutaj obrazek zycia swych przodkow. Skad mozesz to wiedziec, skoro to bylo dawno? Tak samo jak i ty znasz dzieje swojej rodziny, tako i inni znaja swoje korzenie. Znaja rdzinne zdjecia, anegdoty, opowiesci … znaja przekazy o przodkach z wielu punktow widzenia, bo kazdy kto z nimi mial do czynienia dorzuca swoj kamyczek pamieci o nich. Jakies historie z nimi przezyte i zwiazane.

      "Przecież Cię nie było na świecie, więc nie możesz wiedzieć jak żyli Twoi dziadkowie naprawdę. Mity rodzinne mają to do siebie, że przez każde pokolenie są coraz bardziej upiększane…"
      Dlaczego zaufales opowiesci babci o jej zyciu z Feliksem ( swoja droga twoj dziadek mial ladne imie)? Moze w swych opowiesciach babcia zrobila z siebie cierpietnice? Znales przekaz z drugiej strony, np.: od dziada Feliksa?

      Usuń
    10. Moja babcia w domu rodzinnym miala dobrze. Prababcia i paradziadek ( rodzice mojej babci) dawali dzieciom niezle oparcie. Pradziadek strasznie przezywal smierci swoich dzieci, a w sumie narobil ich 11 z czego 7 przezylo. Dziewczyny- dwie corki i zona - mialy u niego wypas. Zas chlopakow jak juz pisalam , nie oszczedzal. Uwazal, ze wiecej sa w stanie fizycznie zniesc, i maja , jako i on, obowiazek na rodzine pracowac. A nawet tyrac, jezeli takowa koniecznosc zaistnieje.

      U mojego dziadka zas sytuacja rodzinna wygladal inaczej. Prababcia byla dla pradziadka druga zona. Miala niecale 17 lat, kiedy rodzice zmusili ja do malzenstwa z facetem o 30 lat od niej starszym, na dodatek posiadajacym 8 dzieci z pierwszego malzenstwa ( zostal wdowcem). Te dzieciaki byly starsze od swej macochy, czyli mojej prababci. Kiedy prababcia powiedzial swemu ojcu, ze nie wyjdzie za "starucha" to dostala taki lomot, ze drugi raz nie zaprotestowala.

      Czyli te rodzinne historie bywaja rozne-kwadratowe i podluzne. Tak samo jak i ludzkie zycie. Jednym sie uklada, drugim nie.

      Usuń
    11. Asmo:
      Znaczy się, że rodzina, którą tworzy para gejów, albo para lesbijek nie jest normalna?

      Usuń
    12. Zainspirowana krociutkimi komciami "boja", stwierdzam, ze tradycja nie musi znaczyc: "lej babe, pij , awanturuj sie i badz despota". Tradycja to moze byc dla mnie szacunek pradziadka do prababci. A w ogole moja babcia , wyrosla na takowym gruncie byla dla nas - wnukow- morzem poczucia bezpieczenstwa, Dawala tyle ile w domu rodzinnym nie zaznalysmy. Na dodatek mama wspomina, ze u swej matki matki czula sie bezpiecznie:))

      Usuń
    13. Boja:

      Najpierw Tobie, bo krótko. To nie jest normalna rodzina, choć ma prawo nazywać siebie rodziną. Przyczym pamiętaj, stwierdzenie: to nie jest normalna rodzina” nie jest równoznaczne z określeniem: „to jest nienormalna rodzina”.

      Usuń
    14. Aniu:

      Jeśli patrzeć na tę gałąź rodziny, która kończy się na mnie, to tak, tylko ja się wyłamałem z tej tradycji. Kuzynów, o ich stosunki w rodzinie nie pytałem, więc się nie wypowiadam.

      Opisuję obraz prawdziwy, rodziny pokolenia babci bez orzekania, kto temu był osobiście winien. Nie wnikam w to, czy babcia była cierpiętnicą, obwiniam tradycję. Ale życie babci z dziadkiem obserwowałem przez kilkanaście lat. I to na zewnątrz (dla innych) i to prawdziwe (na co dzień) kiedy czasami u babci nocowałem. Gdybym oceniał ją tylko przez pryzmat rodzinnych spotkań, miałbym postać nad wyraz szczęśliwą, ciepłą łagodną i prawie zawsze uśmiechniętą. Nigdy się nie żaliła, poza tym jednym, jedynym razem, gdy miałem już osiemnaście lat. Jedyne, co sam mogłem widzieć to dość „chłodne” relacje z dziadkiem (gdy bywał w domu, a najczęściej nie bywał). Nigdy nie byłem świadkiem żadnej awantury.

      I tu tylko dodam – ludzie dla pozorów zrobią wiele, czemu właściwie się nie dziwię. Wystarczy się przyjrzeć blogosferze. W całej, kilkunastoletniej praktyce blogera, na palcach jednej ręki mógłbym policzyć te blogi, gdzie autorzy przyznają się, że im się z czymś nie udało, że wcale nie są szczęśliwi, że czują się bezradni w życiu osobistym. Kilka na kilkaset odwiedzanych blogów.

      Ja nie oceniam tradycji przez pryzmat torturowania rodziny, jedynie przez pryzmat zależności hierarchicznej, adekwatnej do tej kościelnej. Dobrze wiesz ile kobiety musiały włożyć wysiłku w to, by dziś traktować je równoprawnie, równorzędnie. Gdyby w tej tradycji był inny model stosunków w rodzinie i nie tylko, nikt by dziś o feministkach nie słyszał. Więc to nie jest tak, że ja sobie coś wymyślam, aby tę tradycję sobie obrzydzić.

      Usuń
    15. Czy możesz Asmodeuszu wyjaśnić jaka jest różnica (poza oczywiście innym zapisem) w stwierdzeniach "to nie jest normalna rodzina" i "to jest nienormalna rodzina”?

      "W tradycyjnej rodzinie mąż jest panem, żona służącą i nałożnicą, dzieci pachołkami." Różne są tradycje, współczuję, że Twoja jest taka "wykoślawiona".
      W mojej się uważało, że mąż jest głową rodziny, a żona (mądra żona!) szyją, która tą głową potrafi tak kręcić jak uważa za stosowne. :)

      Usuń
    16. Mario:

      Wyjaśniam:
      to nie jest normalna rodzina – w ten zakres wchodzą rodziny niepełne, zastępcze, adoptowane, bezdzietne, i w jakimś sensie homoseksualne;
      to jest nienormalna rodzina – mam na myśli rodziny patologiczne.

      Nie masz czego współczuć, taki typ rodziny mam już daleko za sobą. Natomiast wielu sobie właśnie w ten sposób tłumaczy zależność rodzinną: mąż glowa rodziny, żona kręci tą głową ;) Kręcić można głową tylko w prawo lub w lewo, co mnie się kojarzy z niemym NIE! Tylko nie do końca wiem, czy to jest „nie” żony, czy „nie” męża? W obu przypadkach jest w tym coś nienormalnego. Jeśli bowiem głową męża kręci żona, mamy do czynienia z pantoflarzem :D Ale co mi tam, każdy lubi to co lubi...

      Usuń
    17. Jeśli szyja jest sprawna to może "kręcić" głową w każdym kierunku, nie tylko w prawo lub lewo, także góra-dół i ukośnie. :)
      I nie tylko chodzi o kręcenie głową męża, ale całym mężem, wszak w tej przenośni on (cały) jest tą głową rodziny. :)
      I niekoniecznie musi być to pantoflarz, bo z pantoflarzem mamy do czynienia wtedy, gdy ów mąż jest całkowicie podporządkowany żonie i o jakiej wtedy "głowie" można mówić. Tu raczej chodzi o kompleksowe zarządzanie męskimi możliwościami w taki sposób, żeby ów mąż miał poczucie, że on tą głową jednak jest i "rządzi", a cele żony i dzieci były zapewnione.
      Nie pamiętasz owej ewangelicznej rady? Jeśli chcesz mieć władzę (czyli rządzić) najpierw musisz być sługą. :) Czy jakoś tak!

      Wyjaśnienie "normalności" rodziny przyjmuję, przynajmniej wiadomo co masz na myśli. Nie do końca się zgadzam, bo słowo "normalność" odnosi się do jakiegoś wzorca (normy) i każda jest nienormalna, jeśli od tej przyjętej normy odbiega, niezależnie czy chodzi o jej strukturę czy stosunki w niej panujące.

      Usuń
    18. Kobiety dawniej czesto byly owymi szyjami. Pamietam nauki tesciowej, chciala mnie, wowczas 30 stolatke uczyc malzenskiego pozycia. Ze kobieta musi byc dyplomatka- nazwijmy to metaforycznie "szyja". Facetem, swoim mozna niezle kierowac, sterowac, czy jakos tak- mawiala mi. Ona dostala w zyciu od meza wszystko to, co bylo dla niej wazne. zZudowal dom -choc byl budowie przeciwny, przyjal pod dach i wychowywal dwoje dzieci z domu dziecka- choc marzyl o takich z wlasnej krwi i kosci… Zona chciala i stalo sie.
      A mnie ciagle bulwersowaly jej metody porozumiewania sie , ktore ja - o dwie generacje mlodsza od niej , uwazalam za manipulacje. bo dlaczego trzeba dyplomatycznie z mezem, jak mozna mowic mu od reki czego sie potrzebuje ,chce... ? No i co z tego ze moj Facet odpowie byc moze "nie"? Po to w koncu jestesmy razem aby sie siebie uczyc nawzajem, zmieniac, otwierac na swe potrzeby i nie owijac w bawelne lub papierki po cukierkach:))

      Usuń
    19. Mario:

      Natchnęłaś mnie do notki, ale wcześniej będzie o czymś innym (czeka w kolejce).

      Podzielam zdanie Ani. Jakakolwiek forma „kręcenia” głową faceta bez jego woli i aprobaty, to manipulacja i gra nie fiar. Co to za związek, jeśli podstępem trzeba zdobywać czy zaspakajać „swoje”. Aprobata takiej postawy jest tożsama z zamordyzmem męża.

      Znów mnie przekonujesz ta „ewangeliczną mądrością”, że ta religia jest chora. Ukończyłemszkoły aby zostać sztygarem. Jednak „skazano” mnie na pięć lat pracy w charakterze ślepra, co do niczego mi się nie przydało Praktyki pracy fizycznej miałem już w szkole.

      Usuń
    20. Aniu:

      To porównanie żony do mężowskiej szyi nie wzięło się z niczego. Ale bądźmy szczerzy, to relikt wiktoriańskiej hipokryzji, typowej raczej dla dobrze sytuowanych rodzin. Te mniej zasobne potrzebowały wzajemnego wsparcia, nie intryg.

      Dziś ta postawa bez intryg wynika chyba ze wzrostu świadomości na czym ma polegać prawdziwie partnerskie bycie razem. Jeśli Tobie się takie coś udało, tylko przyklasnąć. Oby coraz więcej młodych tak podchodziło do związków. Tu jednak wciąż rządzi „tradycyjny” model rodziny, który rodzi nieporozumienia i zdziwienia, że coś nie wyszło.

      Usuń
    21. A mnie się wydaje, że na te sprawy nie ma jednej dobrej recepty, bo każdy związek jest inny i innych potrzebuje rozwiązań. Ważne jest, żeby ludziom było w nim przynajmniej w miarę dobrze.

      Można zapytać jak się teść Ani w tym związku czuł, bo teściowa dostała w od męża wszystko to, co było dla niej ważne. Była więc chyba spełnioną kobietą, żoną, matką.
      Czy jeśli teść czuł by się w nim naprawdę źle i miał to poczucie, że jest "kręcony" i się z tym nie godził, to nie byłby w stanie zrobić z tej swojej rodziny "rodziny tradycyjnej" w rozumieniu Asmodeusza? Tzn. nie zaczął np. pić, bić, pokazywać, kto tu rządzi? W końcu prawdopodobnie był fizycznie silniejszy, to on zarabiał na utrzymanie rodziny i przynosił pieniądze do domu, itd.
      Bo chyba z niespełnionych oczekiwań w odniesieniu do małżeństwa, niedoboru charakterów, nieumiejętności odczytywania potrzeb partnera i ich zaspokojenia biorą się frustracje, wszelkie przemoce (fizyczno-psychiczno-ekonomiczne) i rozwody (dzisiaj z różnych powodów łatwiejsze niż kiedyś).

      I umówmy się, że to "prawdziwie partnerskie bycie razem" nie oznacza, że wszędzie jesteśmy razem "po partnersku równo", albo że potrafimy się "po partnersku równo zastępować" w obowiązkach rodzinnych, ale raczej na właściwej wzajemnej komunikacji odnośnie swoich oczekiwań, potrzeb i możliwości i chęci na współpracę w ich zaspokajaniu.
      Taki mądry, wręcz powiedziałabym przemądrzały, jesteś Asmodeuszu w tych sprawach, a zdaje się, że po dwóch małżeństwach jesteś na starość sam jak palec, no może z Jimi-Jimi, ale to chyba jednak nie to samo. :)))

      Usuń
    22. "No i co z tego ze moj Facet odpowie byc moze "nie"? " No rzeczywiście nic z tego, zwłaszcza dla mnie. :)
      Pozostaje mi pogratulować rozumienia owego "prawdziwie partnerskiego bycia razem" jeśli zasadza się ono na pozwoleniu, żeby mój facet być może kiedyś mógł powiedzieć mi "nie". :)
      W końcu podobno "prawdziwy kompromis" polega na tym, że tak długo przekonujemy partnera do naszych racji aż przyjmuje je za swoje. :)

      Usuń
    23. Mario:

      Jasne, że na te sprawy nie ma recepty. Nikt jej nie wymyślił i nie sądzę aby kiedykolwiek znalazł. Ale od razu mi się ciśnie na usta pytanie, dlaczego w takim razie kieckowi, którzy nigdy nie byli w stanie małżeńskim, jaki i nawiedzeni świeccy, z takim uporem domagają się tradycyjnych i chrześcijańskich wartości rodziny?! Oni nawet nie mają pojęcia, co te slogany znaczą, bo dla niech ta rodzina kończy się na posiadaniu dzieci, żony w kuchni, codzienny paciorek i niedzielno-świąteczny, obowiązkowy wypad do kościoła.

      Robisz się dziwnie nieuprzejma. Nie rozumiem potrzeby osobistych wycieczek pod moim adresem w sytuacji gdy wiesz o mnie li tylko tyle, ile zechcę tu na blogu napisać. A o osobistych sprawach piszę tyle co nic. To prawda, mam za sobą dwa małżeństwa i kilka nieformalnych związków o raczej krótkim (na próbę) stażu. Rzekłbym lekko ironicznie: mam bogate doświadczenie i nie należę do tych, którzy dają sobie głową kręcić. To prawda, dziś na co dzień mam tylko urocze towarzystwo Jimi-Jimi, mogę Cię jedynie zapewnić, że nigdy wcześniej nie byłem bardziej szczęśliwy, i choć jestem świadom, że to się kiedyś w końcu skończy – ani jednego z ważnych wyborów nie żałuję. I znów lekko ironicznie: wolę dwoje, troje oddanych i niezawodnych przyjaciół, od jednej, nawet najpiękniejszej i najbardziej zaradnej... żony-zołzy. Dodam, aby Ci nieco przybliżyć moją wiejską sielankę: nie ma ładnej niedzieli bez „procesji” wioskowych wdów przed moją posesją. I ja wtedy oddaję się jedynej modlitwie jaką uznaję: „a kysz, a kysz... siły nieczyste” ;)))

      To, co Ty uznajesz za kompromis, jest de facto negocjacjami przed podpisaniem aktu bezwarunkowej kapitulacji. Kompromis ma to do siebie, że zawarte porozumienie nie zadawala nikogo.

      Usuń
    24. Co do tego kompromisu, nie zauważyłeś, że to było w cudzysłowie?
      Poza tym wydawało mi się, okazuje się, że trochę mylnie, że rozmawiamy na poziomie pewnej żartobliwości, a nie tak śmiertelnie poważnie. Widziałam w Twoich komentarzach wiele "mrugnięć", a nawet "uśmiechów pełną gębą". Sama też nie szczędziłam owych dwukropkowo-nawiasowych "uśmiechów".
      Ale skoro przesadziłam i trochę "ukłułam" to przepraszam. Postaram się poprawić.
      Miałam nadzieję, że skoro jesteś teraz taki zadowolony ze swojego statusu i życiowych wyborów, o czym nieraz pisałeś na blogu, to sprawy z przeszłości już Cię nie bolą i możesz podchodzić do nich z uśmiechem. Jeszcze raz przepraszam.

      Usuń
    25. Mario:
      Nie masz za co przepraszać. Niczym mnie nie obraziłaś, ani uraziłaś. Faktem jest, że niemile zaskoczył mnie ów argument, że skoro mi pozostał tylko kot, to co ja tam mogę wiedzieć. Jeśli więc, mój komentarz uznałaś za nieprzyjemny, niech więc i ja przeproszę, zwracając Ci honor. Może rzeczywiście powinienem zamilknąć przez to złe widzenie, bo za nim idzie pewna tępota refleksyjna, przy czym bardziej mam na myśli refleks niż refleksję. Albo i na odwrót, co właściwie jest bez znaczenia.
      Przed chwilą pojawiło się światełko w tunelu, pewna wiadomość telefoniczna, która zdecydowanie poprawiła mi nastrój, ale o tym, póki co, cicho sza, więc honorowo biorę wszystko na własną klatę Coś jak przed chwilą zdefiniowany przez Ciebie kompromis ;)

      Usuń
  4. Dziwy prawisz.
    Ani jednej, ani drugiej babci nikt nie wydawał za mąż przedwcześnie ani na siłę. Obie rozmawiały ze mną (dość frywolnie) o seksie i dawały mi dobre rady w tejże materii. Żadna nie robiła na drutach. Patologii nijakich też nie stwierdzono. Przesadnego rozmnażania też nie. Żadna nie życzyła sobie przedwczesnej śmierci męża, chociaż obie ich przeżyły. Wysłuchałam setek opowieści i anegdot, także ich sióstr, o wesołym i beztroskim życiu przed wojną, o five o'clockach i potańcówkach, o pływaniu wpław i kajakami, o tym, jaki numer wycięła służąca czy kucharka, o dowcipach i wygłupach dziadka etc. Obejrzałam tryliony zdjęć. Widziałam, z jakim oddaniem i czułością jedna z nich opiekuje się umierającym mężem. Drugą opiekował się mąż, choć w końcu zmarł pierwszy. Historie rodzinne - z przygłupim zalotnikiem włącznie - są pieczołowicie przechowywane i spisane. Nie jestem zwolenniczka twierdzenia, że wszyscy w czambuł mają takie same przesrane biografie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, zapomniałabym - jedna babcia miała 22 lata, gdy wychodziła za mąż i to było bardzo wcześnie. Druga - 30. I jakoś zdążyła nie zostać starą panną. Odnoszę wrażenie, że strasznie dużo w naszym społeczeństwie pokutujących przesądów.

      Usuń
    2. Nie mam zamiaru negować szczęśliwości Twoich babcinych rodzin.
      Moja druga babcia też całe życie mówiła nam jak była to szczęśliwa rodzina. Wszyscy się kochali i miłowali Boga i Matyję Pannę (jeszcze nie Dziewicę, bo Radia Matyja nie było). Pewne szczegóły tej szczęśliwości, udokumentowanej fotografiami, ujrzały światło dzienne dopiero po jej śmierci. Ale tym razem sobie daruję ich opisywanie.

      Ona wychodziła za mąż mając lat siedemnaście. Staropanieństwo już jej mocno zaglądało w oczy (to było kilka lat przed I wojną światową).

      Usuń
    3. U nas nikt nie opowiadał o szczęściu rodzinnym, tylko żyło się nim. Dziadków już nie ma, a żadne mrożące krew w żyłach tajemnice nie wychodzą na wierzch. Tęsknię za całą to moją starszyzną plemienną - gdy byli wszyscy, było dobrze, ciepło, bezpiecznie...

      Usuń
    4. Przecież Cię nie było na świecie, więc nie możesz wiedzieć jak żyli Twoi dziadkowie naprawdę. Mity rodzinne mają to do siebie, że przez każde pokolenie są coraz bardziej upiększane... Sam mam kilka takich mitów ;)

      Usuń
    5. Podobnie nie było na świecie Ciebie, a tym bardziej w mojej rodzinie (ja przynajmniej spędziłam z dziadkami 30 lat mojego życia). Nie wiem, dlaczego z maniakalnym uporem starasz się wykazać istnienie czegoś, o czym nie masz żadnego pojęcia. Czyżbyś zaraził się od klechów? To specjaliści od wciskania ludowi swoich teorii, ale oni przynajmniej mają w tym interes.

      Usuń
    6. Ok, zwracam honor, wszak nie wiem, co to znaczy spędzić z dziadkami 30 lat życia.

      Maniakalne upieranie się przy czymś, o czym nie mogę mieć pojęcia wynika z obrazu ojca i matki, którzy wynieśli pewne wzorce rodziny od swoich rodziców. Nigdy nie twierdziłem, że tak mieli wszyscy, ale skoro dziś wciąż taki model rodziny jest dość popularny i propagowany nie tylko przez Kościół, śmiem twierdzić, że kiedyś cieszył się jeszcze większą „popularnością”. Walka o prawa kobiet nie wzięła się z niczego.

      Tak na marginesie: Feliks zmarł, gdy miałem 32 lata, babcia Rozalka, gdy maiłem 38, ale mój prawdziwie serdeczny kontakt z babcią skończył się, gdy sam się ożeniłem. Dziadkom od strony ojca zmarło się wcześniej.

      Usuń
    7. Bądź łaskaw zauważyć, że ludzkość składa się z rozlicznych większości i mniejszości. I kiedy większość w jakiejś dziedzinie bierze górę, mniejszość i inność wciąż jeszcze istnieją.

      Usuń