poniedziałek, 5 listopada 2018

Bo jeśli kochać, to tylko jako ateista...


  „Jeśli nie wierzysz w Boga, nie masz żadnych intelektualnych nawet możliwości , żeby wierzyć w miłość. Bo skąd by się wzięła miłość? Jeśli nie jest w tobie, nie jest w niej, nie jest we mnie, to nie ma. Chyba, że jest ktoś, kto jest miłością [Bóg – dopisek mój]. (...) więc jeżeli jakiś ateista kocha, to pytam: dlaczego? Przecież to jest bez sensu z twojej perspektywy, człowieku. Bo robisz coś wbrew naturze. W naturze wszystko co żyje chce walczyć o siebie. A miłość mówi: jestem darem dla ciebie. Absolutnie anty-natura, anty-materia1. Chciało by się rzec, nie ukrywając ironii: tyle słów ewangelii miłości w wersji księdza Marka Dziewieckiego na dzień dzisiejszy.

  Pierwszym symbolem chrześcijaństwa była ryba, tylko jakoś tak nikt nie uprzedził, że ta ryba to rekin. I pewnie dlatego ten symbol zamieniono na krzyż, który mnie się kojarzy z narzędziem zadawania bardzo haniebnej śmierci. Aby uniknąć ataku rekina wystarczy nie wchodzić w ich żerowisko. Od krzyża nie uciekniesz, czego przykładem jest wypowiedź ze wstępu notki. Piszę o tym nie bez przyczyny, mamy właśnie happening ateistów (w żadnym razie nie mylić z jakimś świętem), którego hasłem jest: „Jesteśmy dobrzy bez Boga”. To ma związek z egzekucją niejakiego Kazimierza Łyszczyńskiego, pierwszego znanego ateisty polskiego. Najpierw odcięto mu dłoń, która pisała bluźniercze teksty, później wyrwano mu język, który mówił, że Boga nie ma, aż wreszcie ucięto mu głowę, za to, że w niej zrodziła się taka myśl. Dodam, że donos na Łyszczyńskiego złożył znajomy katolik, chcący za nagrodę wykupić swój dług zastawny. I to był realny przejaw pięknej miłości do bliźniego w wersji chrześcijańskiej, opartej na miłości Boga do ludzi. I nie bójmy się przyznać, że do takiego przejawiania boskich uczuć, wielu ortodoksów chrześcijańskich chętnie by wróciło. No, może nie aż tak drastycznie, ale jakieś małe, byle dożywotnie wygnanko w zastępstwie ścinania głów by wystarczyło. Po śmierci przygotowano dla ateistów wieczne piekło, więc jakby już problem z głowy. Nie będzie nam niematerialny duch ateisty mącił myśli, wystarczy niezliczona armia niematerialnych diabłów, która przynajmniej wierzy w Boga.

  Pycha i zadufanie ks. Dziewieckiego budzi mój niekłamany podziw. Człowiek, który może w życiu zaznał tylko miłości rodzicielskiej (ale to tylko przypuszczenie), wie czym jest prawdziwa miłość, miłość której nikt nie widział, a o której krążą li tylko mity. I wie, że kto w Boga nie wierzy, nie jest w stanie jej osiągnąć, choć jednocześnie wiadomo, że Boskiego absolutu w miłości też osiągnąć się nie da, nawet gorliwie wierząc. Może w niebie, jeśli jest, ale mowa jest o życiu na ziemi tu i teraz. Ja bym na tego księdza nie zwrócił uwagi, oszołomów wszak nie brakuje nawet wśród ateistów, ale w podobnym tonie wypowiada się papież Franciszek, który tu już mi się naraził ostatecznie, choć do tej pory miałem o nim dość dobre mniemanie. Mówi: „Bóg jest związany z nami nierozerwalnym przymierzem, umiłował nas, kocha nas i będzie nas miłował na zawsze2. Cóż, jako obserwator tego miłowania z boku, mam wrażenie, że coś jest w tym zwichrowanego. Wystarczy poczytać Biblię, a szczególnie Stary Testament. Tu mam jednak zastrzeżenia do czegoś innego. Czy prawdziwa miłość jest dostępna po zawarciu przymierza, czy też przychodzi do nas niespodziewanie, niczym nieskrępowana? Przymierze, nawet to najlepsze, generuje jakiś przymus, jeśli miłość ma polegać na przymusie, moje pełne „uznanie” dla tak kochających. Naprawdę żal mi was, którzy tak pod przymusem, sorry, przymierzem kochacie.

  W odniesieniu do Jezusa nie jest inaczej. Jak mówi papież: „Jezus nauczył, że miłość Boga i miłość bliźniego są nierozłączne, a nawet co więcej, wspierają się nawzajem. Przeżywane razem, są prawdziwą siłą człowieka wierzącego3. Jak dla mnie, jest to zaproszenie do miłosnego trójkącika, ale nie wnikam. Bardziej tu chodzi o zwykłą (raczej niezwykłą, bo chrześcijańską) miłość do bliźniego, której przykład podałem w akapicie o Łuszczyńskim. Niestety takich przykładów można mnożyć w nieskończoność. Deprecjacja tych, którzy inaczej rozumieją miłość bliźniego, już nie tylko ateistów, ale i innowierców, ba!, nawet tych w łonie samego chrześcijaństwa, jest wręcz powszechna, przy czym stale nakręcana najczęściej przez tych, którzy tak wzniośle mówią o Bożej miłości. Zastanówmy się przez chwilę, czym jest, jak widzimy miłość do bliźniego i dlaczego Bóg jest tu absolutnie zbyteczny. Nie ulega wątpliwości, że w sferze uczuć nikt od nas nie wymaga takiego emocjonalnego związku z bliźnim jak miłość do rodziców, współmałżonka, czy własnych dzieci. W sferze relacji międzyludzkich, nikt nie wymaga od nas, abyśmy wszystkich bliźnich traktowali jak bliskich przyjaciół, czy nawet dobrych znajomych. Owa miłość bliźniego wymaga tylko wzajemnej tolerancji i szacunku. Niby niewiele, niby osiągalne bez żadnego dodatkowego wysiłkuego, a jednak mam wrażenie, że to jest stan nieosiągalny dla wierzących poszczególnych, a różnych religii. Czy zastanawiał się ktoś kiedyś, dlaczego tak się dzieje? Bo mimo wyjątków, które powodowane są zupełnie innymi względami, jest to zjawisko zdecydowanie powszechne. Ja znam tylko jedną przyczynę tego stanu rzeczy. Jest nią, jak to pięknie ujął Radomenes II, bardziej „mojszy” Bóg ze swoją miłością. To przez tę „mojszość” tracimy przyzwoitość w okazywaniu najprostszych uczuć ludzkich jakimi są tolerancja i szacunek do innych, a które da się okreslić zwrotem "miłość bliźniego".

  Na portalu Deon.pl jest publikowany we fragmentach blog siostry Michaeli Pawlik, misjonarki, która pisze tak: „Pan Jezus nie mówi o nawracaniu, lecz o głoszeniu Jego orędzia4. I choć z całą treścią jej wpisu trudno mi się zgodzić, gdyż ona też nie rozumie na czym polega miłość bliźniego, pod tym jednym zdaniem się podpiszę, choć nie dlatego, że uznaję Jego orędzie. W słowach: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”  jest wielka miość do bliźnich, choć niestety, brak im tolerancji i szacunku, gdyż ten fragment ewangelii św. Mateusza kończy się słowami: „udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” [28, 19-20]. Wystarczyłoby dodać: „jeśli tylko tego chrztu zechcą”. Niestety, tego katolicka wersja miłości bliźniego nie przewiduje.






34 komentarze:

  1. Mądrze piszesz Asmodeuszu.
    Szacun wielki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Po primo:
    Łyszczyński a nie Leszczyński. I niestety to że on akurat dał głowę za ateizm jest raczej mało prawdopodobne. Jego przykład to wynik niezdrowego podniecenia współczesnych ateuszy, którzy za cholerę nie znajdą innego przykładu skazania na śmierć ateisty w Rzeczpospolitej. Ale pewnie po prostu paru rzeczy nie wiesz, albo wiedza nie jest wygodna...

    Nie wiesz pewnie, że kaźń Łyszczyńskiego potępił papież i Święte Oficjum? Nie mówiąc już o tym, że protestowała szlachta, czyli - niemal wszyscy.

    Nie wiesz zapewne też, że Łyszczyński przez cały czas odżegnywał się od ateizmu, przyjmował sakramenty i utrzymywał, że praca którą napisał powołując się na współczesnych filozofów jest tylko połową rozprawy, której kolejną częścią miało być obalenie wymienionych tez na nieistnienie Boga?

    Nie chodziło o żaden ateizm - był to mord polityczny. Łyszczyński był byłym Jezuitą i padł ofiarą walki i ograniczenie wpływów zakonu jezuickiego na władzę sądowniczą.

    ***

    Co do tematu, to mieszasz mam wrażenie niczym cyganka w tobołku zjawisko miłość w ujęciu klasycznym (do dziewczyny, lub bliskich) i tzw. miłość bliźniego (stosunek do innego człowieka). Jest to istotne, bo faktycznie trudno mi wyjaśnić miłość bliźniego bez zjawiska wiary w Boga, nie widzę po prostu dla niej, tzw siły napędowej.

    Znów się zresztą z tym powtarzasz, kiedyś już spłodziłeś podobną notkę..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, a ja się zastanawiałem, dlaczego tego Leszczyńskiego ateisty w Google nie mogę znaleźć :D Faktycznie coraz gorzej widzę. W notce muszę poprawić, ale żeby nie było: tu napiszę: FAKTYCZNIE SIĘ POMYLIŁEM i biję się w pierś.
      Wiesz, cała otoczka związana z egzekucją jest bez znaczenia. Faktem jest, że się odbyła, że za ateizm, który Łyszczyński ukrywał przed światem i tylko znajomy go zdradził (jakoś nie bardzo wierzę w wariant mordu politycznego właśnie z powodu tego kumpla). To, że papież potępił, właściwie też jest bez znaczenia, choć całe szczęście, że tego Łyszczyńskiego mi na ołtarze nie wynieśli, jako męczennika, nie tyle za wiarę, ile z powodu wiary.
      To, że Łyszczyński skrywał swój ateizm, że się maskował też jest jakby logiczne. Wiedział czym się to może skończyć, o czym się zresztą „naocznie” przekonał...

      Ja mieszam? Posłuchaj, poczytaj, co kaznodzieje mają do powiedzenia na temat miłości (w każdej jej wersji), a ja się w notce tylko do nich odnoszę. Jeśli nie widzisz miłości do bliźniego w znaczeniu laickim (bez Boga), mam zła wiadomość dla Ciebie. Oni Cię już dokładnie przekabacili :D

      Trudno się nie powtarzać, kiedy wciąż się na takie tematy trafia, niemal przy każdej okazji. Nie wiem kiedy, może dopiero jak odzyskam wzrok, poświęcę notkę tej najważniejszej miłości – dwojga ludzi mających się ku sobie, bo i tę kaznodzieje widzą, łagodnie mówiąc, bardziej niż dziwnie.

      Usuń
    2. Jasne, jest bez znaczenia - bo przeczy tezie jakoby XVII ciemnota zaciukała za poglądy oświeconego według ateistów wolnomyśliciela...

      A moim zdaniem nie jest bez znaczenia, a to dlatego, że jeszcze przed Łyszczyńskim było kilka co najmniej osób w Polsce, które się do ateizmu przyznawało (Nawet był wśród nich kanonik). I co? Nikt ich nie zabił, więc dlaczego nagle spotkało to Łyszczyńskiego?


      Widzę podobny wzór postępowania wynikający z nauk humanistycznych, natomiast nie nazywa się on miłością bliźniego. W notce raz odnosisz się do miłości między parą ludzi, raz do miłości bliźniego, co nazywam właśnie grochem z kapustą - zdecyduj się jakie podejście krytykujesz.


      Usuń
    3. To nie ciemnota, a kwiat inteligencji religijnej i szlacheckiej. Zwykłemu człowiekowi Łyszczyński by nie przeszkadzał, takich uznawano za „wiejskich głupków”. Tych nie karano obcinaniem członków i głowy.

      Nie rozumiesz, że zawsze ktoś musi być pierwszy (tu: do egzekucji) nawet jeśli w praktyce miał poglądowych poprzedników?

      Ów groch z kapustą wynika z treści artykułu ks. Dziewieckiego. Rzecz w tym, że on w każdy rodzaj miłości i relacji międzyludzkich wtyka Boga, jako istotę nadrzędną (w znaczeniu sensu a nie tylko osoby), przez co wszystkie te relacje wykoślawia. Starałem się temu nadać porządek, dlatego pod koniec notki skupiam się na „miłości bliźniego”. I to uznaj (jeśli możesz) za temat przewodni.

      Usuń
    4. Więc o tym właśnie mówię, że ten kwiat w przeważającej części się wyrokowi sprzeciwiał, a skazano go z innych przyczyn niż jego ateizm. A Ty krugom swoje, bo tak Ci gdzieś napisali...

      Tymczasem podobna sytuacja przydarzyła się Samuelowi Zborowskiemu, choć on bardziej zasłużył. Szkoda że nie funkcjonował w pojęciu ogółu jako ateista, bo może za to by go ścięli, a nie pod pretekstem zdrady. :D

      Trudno dociec z tych kilku fragmentów o jakiej on miłości mówi i w jakim kontekście. Kiedyś żeśmy o tym gadali, że Grecy wyróżniali kilka rodzajów stanu zwanego miłością - eros, filia, storge i agape.

      Natomiast jeżeli uważa, że Bóg jest niezbędny do kochania rodziny - to raczej nie ma racji.

      Usuń
    5. Nie chciałbym toczyć sporu o nic. W końcu Ty też opierasz swoją wiedzę na tekstach, choć innych niż ja. Inaczej, przyjęto ogólnie uważć, że został skazany za ateizm, Twoje jednoskowe zdanie tego nie zmieni ;) Może i mnie przekonasz, ale resztę?

      No właśnie – trudno dociec – i tego się trzymajmy. To on wspomina o wszystkich rodzajach miłości z jednym podstawowym założeniem – żadna nie jest możliwa bez Boga. Tak na marginesie, właśnie przed chwilą skończyłem oglądać wideoklip popularnego księdza o miłości. Ten to dopiero namieszał. Nie mogę się oprzeć pokusie opisania. Mam tematów już na cały miesiąc, a może i więcej. Bez polityki!!!

      Usuń
    6. teksty to jedno, ale warto znaleźć analogie do innych sytuacji i znać mentalność ludzi w tamtych czasach. Polska była krajem na tyle liberalnym, że wątpię, by niepublikowany tekst był jedyną przyczyną śmierci tego człowieka. Ale z drugiej strony nie wiadomo co on tam napisał, bo jedyny egzemplarz zniszczono i zostało zaledwie parę zdań z protokołów sądowych. Natomiast - nie chce nikogo przekonywać, niektórym ten Łyszczyński jest może i do czegoś potrzebny - za kogo by się przebierał pan Hartman? :D

      Wiesz - skoro Bóg stworzył człowieka, teoretycznie ludzka miłość nie może istnieć bez Boga. Ale nawet idąc tym tropem, nie klaruje mi się, że człowiek nie wierzący nie umie, czy nie może kochać. Ale tu może wcale nie chodzi nawet o tą miłość - tylko fakt dyskredytacji niewiary w Boga.



      Usuń
    7. Właściwie o Łyszczyńskim to wszystko, raczej nie ma sensu ciągnąć wątku.

      W wykonaniu ks.Dziewieckiego, tylko o to chodzi, o czym świadczy artykuł podesłany mi przez Mirka. Oj, będę się pastwił nad tym księdzem, oj będę :D

      Usuń
  3. Przymus kochania kogokolwiek nie działa i nie zadziała pod największym nawet naciskiem. Można powtarzać do upojenia frazesy o miłości bliźniego (zwłaszcza nieprzyjaciół), przymierzach, przykazaniach i guzik z tego. Nie da się zmusić do odczuwania czegoś, czego się nie czuje, niezależnie od dawki okłamywania i samookłamywania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem się nie wcinać, ale... zapomniałem o tym napisać powyżej.
      miłość bliźniego nie jest czymś co się czuje - jest sposobem postępowania wobec drugiego człowieka. Po świecku to się nazywa współczucie, albo litość, chęć bezinteresownej pomocy.

      Być może się mylę, ale chrześcijaństwo jako pierwsze kładło nacisk na taki stosunek do drugiego człowieka.

      Usuń
    2. Frau Be:

      Oczywiście, że nie sposób kogoś kochać pod przymusem, zarówno w stosunkach damsko-męskich, jak i ogólnoludzkich. Dlatego trzeba obie postawy zdecydowanie rozróżnić i zdefiniować. Kościół nie ma problem z przymusem, wszak podstawą wiary jest miłość do Boga, bez względu na to czy jej chcesz, czy nie. „Miłość bliźniego” w sensie nazewnictwa jest przekłamaniem. Które się powszechnie przyjęło, choć jest to tylko metafora. Ja w notce wyjaśniam, co pod tym pojęciem rozumiem, a tu tylko podkreślę, że do takiej „miłości” Bóg jest niepotrzebny, wręcz przeszkadza.

      Usuń
    3. Radku:

      Strasznie mylisz pojęcia. Współczucie, litość, czy bezinteresowna pomoc, to nie miłość bliźniego, choć często są jej elementami. Współczuć możesz również usychającym kwiatom, litować się nad losem zwierząt a bezinteresownie możesz pomóc przy odbudowie zabytku. Generalnie uważam, że miłość bliźniego istnieje już w realizacji, nomen omen też chyba biblijnego: nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe. Tak naprawdę inni niczego innego nie oczekują, chyba, że faktycznie z jakichś powodów potrzebują pomocy.

      Usuń
    4. Halo, nie mówimy o kwiatach, zwierzętach ani zabytkach tylko o człowieku.

      Nie kojarzę tych słów z Biblią, ale to może być punkt wyjścia również do obojętności wobec drugiego człowieka.

      Usuń
    5. Jeśli nie mówimy o zwierzętach, po co wspominasz o takich aspektach miłości bliźniego, które można odnieść do wszystkiego innego? Czy ową metaforyczną miłość bliźniego w znaczeniu „nie czyń drugiemu…” można nazwać obojętnością? Zapytam retorycznie: czy ta obojętność , jeśli niczego nie potrzebujesz w sensie materialnym, a nawet uczuciowym – w czymś Ci przeszkadza, sprawi Ci ból? Ale ta sentencja ma zakończenie: „co tobie niemiłe”, które świadczy o tym, ze obojętność na Twoje potrzeby (w sytuacjach kryzysowych) też jest niemiła.

      Usuń
    6. Hmm, myślałem że miłość bliźniego odnosi się do bliźniego, a nie wszystkiego innego. :)

      "Nie czyń złego", nie oznacza "czyń coś dobrego". Ja postrzegam to, jako stosunek neutralny.

      Usuń
    7. Dobrze myślałeś. Miłość bliźniego ma konkretnego adrestata. Niektóre elementy składowe tej miłości już niekoniecznie, można je odnieść i do wszystkiego innego.

      Ja też, dlatego kompletnie nie widzę tu potrzeby miłości do Boga.

      Usuń
  4. Może warto jeszcze przytoczyć ten tekst Ks. Drzewieckiego https://www.pch24.pl/ateizm--czyli-urojona-wizja-czlowieka,13259,i.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyliłeś nazwiska tak jak ja z Łyszczyńskim ;). Chodzi o ks. Dziewieckiego w kwestii rozumienia miłości, Ty mi proponujesz tego samego księdza, ale odnoszącego się ogólnie do ateizmu. Może nie wszystko na raz i tylko w tym jednym temacie miłości? Inaczej pogubisz się w wątkach, by nie oskarżyć Cię o próbę wywijania się od pytań zasadniczych, na które nie lubisz odpowiadać, gdy są niewygodne. Więc śmiało Mirku, krytykuj mój pogląd na „miłość do bliźniego swego”, który stoi w jawnej sprzeczności z tym, co próbują nam wmówić kaznodzieje ;)

      Skoro jednak podsunąłeś mi tak „intrygujący” tekst, za co Ci dziękuję, mogę obiecać, że i do niego się odniosą, gdyż ja uwielbiam takich „ekspertów” od ateizmu. Mam pełne rękawy argumentów, podważające ich chore poglądy na temat czegoś, czego kompletnie nie rozumieją.

      Usuń
  5. to nie pomyłka tylko daje pełniejszy obraz to co mówi ks. Drzewiecki niż ten Twój tekst tegoż księdza.Gdzie Ty tu widzisz pychę i zadufanie ? Wydaje się,że to Ty kompletnie czegoś nie rozumiesz czytają ten tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyłka przy nazwisku.

      Zadufanie w tym, że mu się wydaje, iż tylko on wie czym jest każdy rodzaj miłości. Pycha w tym, że deprecjonuje tych, którzy mają czelność nie wierzyć w jego Boga. A co jest takiego do zrozumienia w jego tekście, czego nie mogę pojąć? On udowadnia mi, że ja nie mogę wiedzieć czym jest miłość, ba odbiera mi prawo do takiej wiedzy tylko dlatego, że nie wierzę w Boga. A ja zapytam, na czym opiera wiedzę na temat miłości, skoro jej nawet nie dotknął, poza jednym przypadkiem – miłości jego rodziców do siebie?

      Powtórzę. Tekst wskazany przez Ciebie dotyczy stricte ateizmu, tam prawie nic nie ma o miłości.

      Usuń
  6. ominę grząską rafę definiowania "miłości bliźniego" przyjmując założenie, że "wiemy, o co chodzi"... wywody pana Drzewieckiego kasuje prosta konstatacja, że /przykładowo/ w buddyzmie /tu rozumianym jako religia/ również istnieje postulat "miłości bliźniego", choć nieco inaczej nazywany i wyprowadzany z innych przesłanek, niż istnienie jakiejś bozi, gdyż buddyzm żadnymi boziami się nie zajmuje i ten postulat przekłada się na praktykę, co oznacza, że ateista też może świetnie "kochać bliźniego"... dodatkowym plusem jest jeszcze to, że nie ma tam /w naukach buddyjskich/ nic o "napominaniu bliźniego" będącego składnikiem owej "miłości" w wydaniu chrześcijańskim, a jak wyglądało i wygląda owo napominanie to już świetnie wiemy...
    co prawda z tego przykładu wcale nie wynika, że osoba areligijna, bezwyznaniowa /czyli też ateista/ jest zdolna do owej "miłości bliźniego", ale skoro istnieje kontr-przykład na tezę pana Drzewieckiego, to znaczy że wcale nie udowodnił on, iż taka osoba jest do tejże "miłości bliźniego" niezdolna...
    ...
    ...
    dwa słowa wtrętu do dyskusji na forum:
    postulat "nie czyń drugiemu etc..." można rzecz jasna sobie wbudować do systemu wartości jako zasadę moralną, ale tak naprawdę jest to jedynie instruktaż, jak oddziaływać pedagogicznie na otoczenie... tak samo zresztą, jak postulat "czyń drugiemu, jak on tobie"... jako, że obie te skrajne postawy po prostu nie działają, nie odnoszą skutku, gdy się ograniczymy tylko do jednej z nich, tedy w praktyce ma zwykle miejsce mieszanie obu strategii, zależnie od sytuacji...
    ale co to wszystko ma wspólnego z pojęciem "miłości bliźniego", jakkolwiek rozumianym?...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to jest w buddyzmie, muszę polegać na Tobie, właściwie nie znam tej religii bardziej niż ogólnie.

      W drugim temacie nie bardzo rozumiem. Tych obu strategii nie da się mieszać., są skrajnie przeciwstawne. W notce wyjaśniam czym według mnie jest „miłość bliźniego” i w tę „miłość” wpisuje się pierwsza strategia, przy czym faktycznie nie całkiem ją, „miłość bliźniego” wypełnia. Prosty przykład. Nie cierpię pomidorów, ale nie będę robił wstrętu bliźniemu, gdy je pałaszuje. Tak samo nie chciałbym, aby on robił mi wstręty, gdy piję piwo a on go nie lubie. W drugiej strategii obaj wciskalibyśmy sobie nawzajem rzeczy, których nie lubimy, a to już trudno nazwać przejawem „miłości bliźniego”. A tak gwoli wyjaśnienia, nic nie robienie bliźniemu, jest już przejawem tej „miłości”, szczególnie wtedy, gdy on niczego nie chce.

      Usuń
    2. Nie mając dużo czasu posłużę się tu nie tylko swoimi słowami.Wydaje się że nie na temat ale do czego zmierzam…. Skoro Bóg, będący Miłością, stworzył nas jako skierowanych ku Niemu w Miłości, to nie powinniśmy mniemać, że spełnimy się poza Bogiem. Swoistą karą za rozmijanie się z Miłością Boga jest ból ducha i trawiący w nas niepokój! I wszelkie zło spadające bo chcemy żyć po swojemu odrzucając miłość Boga.Tzn. omijać przykazania. Następnie brak miłości do Boga lecz obdarowanie się miłością do bliźniego i tak doprowadza się do Bezsensu egzystencji. Pojął to św. Augustyn i wyraził w tych słowach: Stworzyłeś nas, Boże, jako ku Tobie skierowanych i niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Tobie, o Panie.. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna Swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Więc Asmodeusz pierwsza rzecz to taka, że odrzucasz Bożą miłość jaką Bóg kieruje do Ciebie aby Cię zabrać do siebie. Ksiądz (Drzewiecki) nie stwierdza, że żaden ateista nie jest zdolny do miłości. On zmierza do pewnych faktów z historii świata ateistycznego. Lecz skoro Bóg Cię stworzył na Swoje podobieństwo to posiadłeś Bożą miłość. Teraz tylko sęk w tym jak ją wykorzystasz i jaki nadasz obraz miłości bez Boga, a jaki z Bogiem. Czy ten sam? W perspektywie do świata, ludzi, żony, dzieci . Tu już mamy zgrzyt o miłości dlatego podałem tekst ks. Drzewieckiego. Ateiści sprawiają wrażenie, jakby nie rozumieli, że przyjęli przekonania, które zmuszają ich do uwierzenia albo że człowiek nie różni się jakościowo od zwierząt, albo że jeśli się różni, to muszą ten fakt tłumaczyć irracjonalnie, np. jako dzieło przypadku czy jako nieprawdopodobny zbieg okoliczności w ramach procesu ewolucji. Ateiści sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli o tym, że ogromna większość ludzi odkrywa w sobie te cechy – zwłaszcza zdolność poznania prawdy i podejmowania świadomych decyzji, a także zdolność do odpowiedzialności, miłości i wierności – których ateistom nie pozwala dostrzegać przyjęty przez nich system wierzeń. Świadomość, wolność i miłość to wyjątkowe zdolności człowieka, które nie są spotykane w świecie zwierząt, roślin czy minerałów. Wierzyć w to, że świadomy siebie i zdolny do miłości człowiek pochodzi od świata nieosobowego, to bardziej irracjonalne, niż wierzyć w to, że motyl potrafi swoimi skrzydełkami rozbić szybę pancerną. Czy wiara ateistów, że nie ma istotnej różnicy między człowiekiem a zwierzętami. Ateiści wierzą, że nasza świadomość jest jedynie subiektywna, wolność jedynie pozorna, a miłość to tylko kwestia biochemii. Podstawą ateizmu jest oderwana od rzeczywistości wizji człowieka. Tak, jak zwierzę nie ma odniesienia do Boga, tak też człowiek w wizji ateistów rzeczywiście takiego odniesienia mieć ani nie potrzebuje, ani nie potrafi. W obliczu karykaturalnie zredukowanej wizji człowieka, społeczeństwo zbudowane na postulatach ateistów prowadzi w praktyce do poniżenia człowieka, zwłaszcza człowieka niewinnego i uczciwego.
      Ateistyczne feministki bardziej troszczą się o seks niż o dzieci, a ateistyczni ekolodzy bardziej troszczą się o ochronę zwierząt niż o ochronę ludzi. W każdej epoce ateiści stanowią zdecydowaną mniejszość społeczeństwa, a mimo to zawsze myślą, że są zdecydowanie mądrzejsi od zdecydowanej większości ludzi. Są także przekonani o tym, że mają najlepsze pomysły na życie, więzi i wartości godne człowieka. W
      naszych czasach ateiści szydzą sobie z Jezusa, który kochał i uczył kochać w ten sposób wywołują sprzeciw wierzących w Jezusa który jest miłością.Tacy jak Hartman, Nergal, Senyszyn i mnóstwo im podobnym szydzą z wierzących. Czy tu jest zachowana miłość do bliźniego skoro z nich szydzą? To nie ateiści stworzyli miłość lecz Bóg. Zresztą już na marginesie nie pokażesz mi miłości bo jest niematerialna nie widoczna a jednak jest bo można ją doznać, poczuć i obdarowywać. Tak jak z nie materialnym Bogiem. Nawet publicznie to wyraził Michał Koterski jak by nie miłość Boga i Jego pomoc, której zaufał i wierzył to by marnie skończył.





      Usuń
    3. Mirku:

      Wyprzedzasz fakty, wszak obiecałem, że odniosę się do tekst Dziewieckiego w całości, choć teraz musze dodać, że w trzech odcinkach, gdyż tenże porusza zbyt dużo wątków, a blog to nie miejsce na elaboraty. Teraz skupmy się na tym tekście, wskazanym w notce, a tam pisze jak byk, że ateiści nie mogą w żaden sposób nikogo kochać, bo nie kochają Boga.

      Cały tok jego i Twojego myślenia opiera się na rzekomo niepodważalnym założeniu, że jest Bóg i On nas stworzył. Nie mógłbym siebie nazwać ateistą, gdyby to założenie uznał za prawdziwe, innymi słowy, dla mnie pojęcie Bożej miłości jest pustosłowiem. Nie mogę przyjąć, ani tym bardziej odrzucić czegoś, co w moim przekonaniu nie istnieje. Całe zagadnienie w takim przypadku musi się ograniczyć do tego, czy ateista potrafi kochać, czy nie. Zarówno ks. Dziewicki jak i Ty używacie dość znamiennego zwrotu – „wydaje mi się”; „mam wrażenie: – i na nim tworzycie pewniki, a te zwroty pewniki wykluczają.

      A teraz warto zapytać się, co rozumiesz pod pojęciem miłość? Nie wnikając w zbędne szczegóły, charakteryzuje ją szczególny rodzaj uczuciowych relacji, szczególnie dwojga ludzi, choć w przypadku rodziny można mówić o relacjach kilkuosobowych. Ta relacja nie tylko MUSI działać w obie strony, MUSI się również w jakiś sposób uwidaczniać. Chyba zgodzisz się ze mną, że w stosunku do ludzi nie ma żadnych problemów ze stwierdzeniem, że oba aspekty mają miejsce, natomiast w relacji człowiek – Bóg możesz już najwyżej je domniemywać. Jest gorzej Mirku. Mało że miłości Boga nigdy nie zobaczysz, mało, że jej nie odczujesz (bo nie możesz), to jeszcze na domiar wszystkiego Bóg jej nie może okazać za Twojego życia na ziemi. Wiesz dlaczego? Jakakolwiek widoczna oznaka tej miłości skutkowałaby odkryciem Tajemnicy, „ukazaniem się” Boga, tym samym Twoja wiara przestałaby być wiarą, stałaby się nie tylko dla Ciebie pewnikiem. Wierzącym będziesz tak długo, jak długo nie będziesz miał dowodów istnienia Boga. Ja Ci życzę, abyś tę pewność po śmierci zyskał, ale nie zmuszaj mnie, abym ja teraz taki wariant uznał za pewnik.

      Czy ateista potrafi kochać kobietę, rodziców, dzieci? Nie znam statystyk i nie będę się wymądrzał, ale jestem w stu procentach przekonany, że wśród ateistów są szczęśliwi kochankowie i równie szczęśliwe rodziny, tak samo jak jestem mocno przekonany, że wśród tych, co rzekomo kochają Boga zdarzają się nieszczęśliwi kochankowie i wręcz tragiczne rodziny. Właśnie dziś oglądałem na Frondzie wideoklip, w którym jakiś kaznodzieja ma kazanie dla zrzeszonych, wierzących, miłujących Jezusa kobiet, których mężowie nie chcą ich kochać tak jakby one chciały. Ja pominę bzdury jaki im radzi ów ksiądz, bo już nie chcę się pastwić nad każdym, ale on ma takie podejście do miłości małżeńskiej, jak za czasów, nawet nie króla Świeczka, a wręcz Abrahama. Reasumując, nie dam się przekonać, że człowiek, który nigdy nie zaznał prawdziwej miłości między dwojga ludźmi, jest w stanie cokolwiek na jej temat mądrego powiedzieć. Patrzenie na ludzkie uczucia przez pryzmat Bożej miłości, straszliwie te uczucia wypacza, czyni je karykaturalnymi. I ks. Dziewiecki jest tego klasycznym przykładem.

      Usuń
    4. @Asmo...
      pierwsza strategia to innymi słowy "wychowywanie własnym przykładem", oparta na założeniu, że skora ja nie robię komuś kuku, to on też mi takiego kuku nie będzie robił...
      druga strategia to innymi słowy "wychowywanie rewanżem", oparta na założeniu, że gdy ja zrobię komuś podobne kuku, jakie on mnie zrobił, to on już drugi raz mi takiego kuku nie zrobi...
      i to jest cała filozofyja tego zagadnienia i jak widać, celem jednej i drugiej strategii jest ochrona siebie samego drogą "ulepszania" innych... a jak się te strategie miesza?... to akurat jest bardzo proste: nie walę nikogo w dziób bez powodu /strategia 1/, ale gdy ktoś mnie walnie, to mu oddam /strategia 2/...
      wróćmy jednak do "miłości bliźniego"... to ja zapytałem, co ona ma wspólnego z tym wszystkim, ale jak widzę, sam muszę odpowiedzieć... otóż nie ma ona nic wspólnego... w obu strategiach służy tylko jako swoista przykrywka motywacyjna: "ulepszać innych, bo się ich kocha"...
      ...
      zauważ przy okazji, że omawiając ten temat nie odwołuję się do żadnej doktryny, religii, filozofii, do hasioka z tym wszystkim, jest tylko czysta konstatacja rzeczywistości...

      Usuń
    5. Asmodeusz powiem tak (tylko zdawkowo zgadzam się to co piszesz w odpowiedzi) Swoją pełnię dobra i szczęścia człowiek może osiągnąć dopiero w Niebie, dlatego autentyczna miłość bliźniego polega przede wszystkim na życzliwym, pełnym serdeczności wspomaganiu bliźniego, aby osiągnął uświęcenie i zbawienie. Powinniśmy więc wspomagać bliźniego przede wszystkim w tym, czego potrzebuje on do osiągnięcia zbawienia wiecznego. Skoro zaś nie potrzeba już dzisiaj obawiać się wiecznego potępienia, jako konsekwencji złych czynów - to w takim razie miłość bliźniego polegać winna na zapewnieniu ludziom szczęścia doczesnego, czyli krótko mówiąc według tej koncepcji "miłować bliźnich" oznacza dążenie do zapewnienia wszystkim przyjemnego życia - aby wszystkim było miło i żyło się przyjemnie, aby zapanował pokój i jedność za wszelką cenę. Mówiąc krótko hulaj dusza…Jest to źle pojęta miłość bliźniego, oderwana od Miłości Boga, jest to miłość pozbawiona prawdy - jest to po prostu fałszywa miłość bliźniego. Źle pojęta miłość bliźniego najczęściej polega na tolerancji wobec grzechu i zła, na braku reakcji wobec zła, po prostu na obojętności - a więc, paradoksalnie - na prawdziwym braku prawdziwej miłości, która polega przecież na trosce o zbawienie bliźniego, a także na trosce o prawdziwy i całościowy rozwój osoby ludzkiej, gdy tymczasem każdy grzech jest nie tylko hamulcem, ale wręcz działającą destrukcyjnie przeszkodą dla tego rozwoju. Bliźni niewierzący, czy innowiercy - wcale sobie nie życzą naszego upominania i pouczania, a nawet uważają, że właśnie to my błądzimy? Cóż więc mamy począć ? jako katolicy mamy także obowiązek bronić wiary przed tymi, którzy próbowaliby nam narzucać swoją ideologię, czy swoje poglądy. A gdy spotkamy się z obrażaniem naszego Boga, z bluźnierstwem - mamy prawo i nawet obowiązek zareagować w taki sposób, który może niejednokrotnie sprawić wielkie niezadowolenie osobom, dopuszczającym się znieważania naszej wiary. W skrajnych przypadkach mamy nawet prawo użyć przymusu fizycznego, aby powstrzymać zapędy bluźnierców - co jednak nie zwalnia nas z obowiązku miłowania ich, jako nieprzyjaciół - czyli pragnienia dla nich szczęścia , zbawienia wiecznego, a nawet - na ile to możliwe - okazywania im życzliwości. Jest to bardzo trudne w praktyce, lecz sam Chrystus nakazał nam miłować w taki sposób [Mt 5, 43-48]. Tak czy inaczej, nasze życie upływa zawsze w jakimś konkretnym tu i teraz. Jesteśmy zawsze w jakiejś relacji z innymi ludźmi i z całym światem, z wszystkimi zamieszkującymi go istotami. Żyjemy w konfrontacji ze złem i cierpieniem, które są skutkiem ludzkich działań. Ale też w poczuciu, że warto żyć, że życie jest cudownym darem Boga, skarbnicą niepowtarzalnych doświadczeń. I że warto żyć także dla innych, warto pomagać i to nie tylko najbliższym. Życie jest nie tylko wymianą usług i dóbr materialnych, lecz także darów duchowych, dóbr moralnych.

      Usuń

    6. Piotrze:

      Twój wariant to nic innego jak sławetne oko za oko, ząb za ząb. Ja się ucieknę do religii. Nawet Bóg zmądrzał, uznając tę maksymę (Prawo) za złe i zmienił to na mało popularne: nadstaw drugi policzek ;) W intencji: nie rób mi nic złego, bo sm złego doznasz, jest ukryta groźba. Ma może walor wychowawczy, ale nie ma w sobie nic z „miłości”, o której przecież mówimy. Chyba nie łapiesz niuansów. W pierwszym jest zapowiedź, że nic ci z mojej strony nie grozi, w drugim jest groźba, że jednak grozi. Pytanko: zakochasz się w rekinie (przykład zamierzony: patrz notka), który szczerzy na Ciebie zęby?

      Usuń
    7. at Asmo...
      jaki znowu "mój" wariant?... o czym Ty rozmawiasz teraz, bo ja na pewno nie o sobie...
      ja tylko piszę o tym, że obie strategie, niezależne zresztą od siebie, de facto nie wynikają z żadnej "miłości bliźniego", tylko ich bazą jest prozaiczny instynkt samozachowawczy...
      a na niuansach tej "jedynej słusznej" religii, to Ty chyba powinieneś się lepiej znać, więc dziwię się, że nie zauważyłeś, iż nawet gdy już ichniemu Bogowi /Bogiemu?/ się odmieniło, to w imię "miłości bliźniego" wybito tysiąckrotnie więcej zębów i wydłubano tyleż więcej oczu, niż się należało...

      Usuń

    8. Mirku:

      Mocno mnie rozczarowujesz. Jesteś w błędzie, miłość bliźniego to na pewno nie wspomaganie w osiągnięciu zbawienia czy uświęcenia. A jeśli ja nie chcę ani zbawienia ani uświęcenia, będziesz mnie uszczęśliwiał na siłę? Nawet jeśli Ci się w jakimś stopniu uda, uczynisz mnie najnieszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, więc ja Ci powiem: Bóg zapłać, nie chcę, dziękuję – w wersji hard – spadaj.

      Kompletnie zdajesz się nie rozumieć idei „miłości bliźniego”. Problem z miłością jest taki, że jak to w tej piosence: bo do tanga trzeba dwojga, zgodnych serc i zgodnych dusz. Moja miłość do bliźniego wyraża się więc również w tym, że na siłę uszczęśliwiać go nie mam prawa. Nawet w wersji „hulaj dusza” nie wolno Ci robić niczego, co bliźniemu nie pasuje. Chce sobie złamać nogę, niech sobie złamie. Ingerować możesz wtedy, gdy jego zachcianki zagrażają zdrowiu i życiu innemu bliźniemu, którego też miłujesz. Nie wolno Ci się troszczyć o jego szczęście, które tylko dla Ciebie jest szczęściem. Nie mieszaj choć przez chwilę do tej miłości Boga, on w niej jest, tu się powtórzę, całkowicie zbyteczny. Ale jeśli już chcesz, to weź sobie za przykład Jezusa. Czy Jezus uzdrawiał tych, co nie chcieli Jego cudów? Czy Jezus na siłę przekonywał kogoś do swoich nauk? To Ty mi tłumaczyłeś, że Jezus umiłował wszystkich, ale każdemu dawał wybór, choć powiedzmy szczerze, nie do końca prawdziwy wybór. Twoja troska o zabwienie bliźniego, o jego rzekomy rozwój, jest przesadna i nie na miejscu. Bóg chce od Ciebie byś się troszczył o swoje dzieci. Do roli nauczycieli wyznaczył apostołów, ale i tak nie miało to być nawracanie, a nauczanie (patrz ostatni akapit notki).

      Odwołam się też do Jezusa w kwestii bluźnierstw i obrazy Boga, które tak Cię oburzają. Przypomnę pewien znany fragment ewangelii, gdyż zdajesz się o nim zapominać: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” [Mt 5, 10]. Ja Ciebie tu nie rozumiem. Naprawdę myślisz, że Bóg jest tak małostkowy, aby przejmować się bluźnierstwami grzesznych? Nie sądzisz, że On jest daleko ponad to? Ktoś kiedyś powiedział, że Boga nie da się obrazić, a Ty robisz jakieś larum i lament. Zresztą nie tylko Ty, przykładów w Polsce w tym temacie mamy multum.

      Piszesz: „W skrajnych przypadkach mamy nawet prawo użyć przymusu fizycznego, aby powstrzymać zapędy bluźnierców”, a ja zapytam, kto dał Ci to prawo i na jakiej podstawie? Czyżby marzyły Ci się stosy?! To ma być ta Jezusowa życzliwość?! Zaprawdę, zaprawdę powiadam Ci – przemyśl, co piszesz, bo bluźnisz przeciw Bogu! A jeśli zależy Ci choć na odrobinie mojego szacunku w ramach miłości bliźniego, lepiej na moje pytanie o prawo do przymusu fizycznego odpowiedz. To, coś teraz napisał, nie ma nic wspólnego z darami duchowymi czy dobrem materialnym – to jest ordynarna podłość i moralna zgnilizna.

      Usuń
    9. Potrze:

      Ok, ok, nie Twoja wersja, przez to, żeś ją wywołał, niesłusznie Ci ją przypisałem.

      Zwrot „miłość bliźniego” jest metaforą i nie wyraża żadnych uczuć wywołanych „chemią”, stąd i jej skutek jest ledwie dostrzegalny, ale jest. Jej brak wywołuje za to straszliwie skutki.

      W kwesti Boga masz rację. Religijni Jego wyznawcy nie lubią nadstawiać drugiego policzka, oj nielubią :D

      Usuń
  7. Asmodeusz nie zrozumiałeś co piszę o tym, że obowiązkiem jest bronienie wiary nawet siłą. Niestety Tobie trzeba robić szczegółowe objaśnienia.Zawsze obracasz w złą stronę.Ale zaintrygowało mnie co innego. Cytuję - JEST GORZEJ MIRKU. MAŁO ŻE MIŁOŚCI BOGA NIGDY NIE ZOBACZYSZ, MAŁO, ŻE JEJ NIE ODCZUJESZ (BO NIE MOŻESZ), TO JESZCZE NA DOMIAR WSZYSTKIEGO BÓG JEJ NIE MOŻE OKAZAĆ ZA TWOJEGO ŻYCIA NA ZIEMI… no większych niedorzeczności nie czytałem ale czego można się spodziewać po ateiście, który tej miłości nie może zaznać. Nie wystarczyło by na Twoim blogu miejsca aby cytować i to znanych ludzi ,którzy zaznali to co Ty im odbierasz –MIŁOŚCI BOGA !! dlaczego chcesz być mądrzejszy od czegoś czego ten ktoś to doznaje? a Ty nie? Czyli Ty nigdy nie zaznałeś miłości,nawet od kobiety,cy matki i nigdy jej nie poczułeś i nie jesteś w stanie jej również oddać ze wzajemnością. To oczywiste ,że miłości tej ludzkiej się nie zobaczy lecz czuje przeżywa czy doznaje. Tak jak miłości od Boga. Cytuję jedną z osób- –„ Ta Ewangelizacyjna Oaza Modlitwy dała mi dużo do myślenia, do zastanowienia się nad swoim grzechem, od którego trudno jest mi się oderwać. Zawierzyłam swoje życie Jezusowi – jestem z tego powodu szczęśliwa. Chcę, by Jezus był codziennie przy mnie i prowadził mnie drogą prawdy i miłości. Poczułam wielką miłość Boga, chcę nią żyć każdego dnia i dzielić się nią z innymi.” Oczywiście Ty to negujesz i chcesz na silę stwierdzać że to ułuda i fałsz.Dziś już nie odpiszę mam nocny dyżur.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To gdzie to wyjaśnienie? Nie w oboronie wiary, bo odwracasz kota ogonem. Napisałeś dokładnie tak: „A gdy spotkamy się z obrażaniem naszego Boga, z bluźnierstwem - mamy prawo i nawet obowiązek zareagować w taki sposób, który może niejednokrotnie sprawić wielkie niezadowolenie osobom, dopuszczającym się znieważania naszej wiary. W skrajnych przypadkach mamy nawet prawo użyć przymusu fizycznego, aby powstrzymać zapędy bluźnierców”. Tu nie ma mowy o wierze w Boga, tu jest mowa o obrażaniu Boga i zniważeniu. Wciąż więc pytam: kto i na jakiej podstawie dał Ci takie prawo, skoro Jezus uczy dokładnie czegoś innego?! Uważasz się lepszy od Niego, że śmiesz uzurpować sobie jakieś prawa do wymierzania sprawiedliwości z powodu bluźnierstw i znieważania? Nie odpuszczę..., nawet jakbym miał jeszcze dziesięć razy pytać.

      A co jest w tych słowach z Oazy Modlitwy, co by dowodziło prawdziwie odczuwanej miłości Bożej? Ona jest szczęśliwa, że zawierzyła życie Jezusowi. A skąd wiesz, że Jezus jest szczęśliwy? Powiedział Ci? Wyobraź sobie, że ja jestem szczęśliwy, dlatego że Mu nie zwierzyłem swojego życia. Masz jedno szczęście wobec drugiego, oba jednakowo oparte na czczej, pustej gadaninie. Swego czasu zawierzyłem życie i zdrowie lekarzom. Mnie wyleczyli i jestem im wdzięczny, tylko choćbyś zaklinał rzeczywistość – to na pewno nie była miłość, choć tu akurat skutek zawierzenia jakiś był. Inna sprawa, że trzeba być ślepcem, aby nie dostrzec miłości, tej ludzkiej. Widać to Ty nigdy nie kochałeś, nigdy nie widziałeś nawet zakochanych ludzi, i Ty chcesz oceniać to, co ja wiem o miłości? Rozumiem, że żartujesz ..., tak między nami , nic innego nie możesz.

      Ja nie chcę nikomu odbierać przekonania, że ich Bóg kocha, lepiej, nie chcę nikomu odbierać miłości do Boga. Tylko niech nikt mnie nie przekonuje, że skoro mnie to nie dotyczy, to dlatego ja nie mogę mieć pojęcia, co to jest miłość. Jestem, nomen omen, święcie przekonany, że to ci, którzy mi taki zarzut stawiają, duże g...o o niej wiedzą.

      Usuń