piątek, 31 maja 2019

Dziś postraszę


  Dasz się postraszyć mój Czytelniku? To wypróbowana metoda na dobry dzień. Nawet jeśli się nic szczególnego nie wydarzy i tak będziesz szczęśliwy, że nie stało się to najgorsze. W pewnych kręgach straszą, na ten przykład, piekłem ze strasznymi mękami. Ty spełniasz jeden drobny warunek – uwierzysz –  i już jest ok, to piekło ci nie grozi. Najwyżej czyściec, ale to przysłowiowy mały pikuś, bo czyściec kiedyś się kończy, piekło nigdy. Przy okazji możesz grzeszyć, bo Kościół to ludzie wierni ale grzeszni, dla których nie liczą się uczynki, liczy się tylko wiara1.

  Mnie dziś postraszono, choć nie dosłownie tak jak tym piekłem. Postraszono mnie szpitalem, choć tylko hipotetycznie, bo na razie się nie wybieram. Kazano mi sobie wyobrazić sterylną salę, z krystalicznie czystymi ścianami, lekko chłodną, w której zażywam nie tyle spokoju, ile cierpienia jako stary człowiek. Podchodzi do mnie medyk w białym kitlu z życzliwym uśmiechem na twarzy i z niewielką strzykawką w dłoni. W drugiej ma kartkę, którą mam tylko podpisać, a w zamian zapewnią mi ulgę w tym cierpieniu raz na zawsze. Ten dokument, to zgoda na rzekomo dobrowolną eutanazję. Tak ma podobno wyglądać niedaleka przyszłość w polskich szpitalach i to wcale nie z powodu coraz dłuższych kolejek. Tak się będzie działo, gdy liberalizm dojdzie do władzy... Bo liberalizm to kultura śmierci, tak przynajmniej zapewniają nasi chrześcijańscy współbracia. Dla liberalizmu przez laicyzm ważne jest zabijanie nazwane wspaniałomyślnością, uznawanie naturalnej śmierci jako pozbawienie godności, zaś współczucie jest tylko ciężarem i marnowaniem zasobów emocjonalnych i finansowych. Pewnie stąd taka popularność bioetyki, prawdziwego diabelstwa, jakie mógł wymyślić tylko szatan.

  Od jakiegoś czasu postępuje diabelska laicyzacja, od niedawna jest diabelskie gender, rodem z piekła aborcja, i jakby tego było mało, na scenę wchodzi diabelska bioetyka. Można by rzec: tak powstają „szatańskie wersety”, tym razem skierowane przeciw chrześcijaństwu. Wróćmy do tej bioetyki, którą próbuje się też zakwalifikować do ideologii, gdyż wszem i wobec wiadomo, że każda ideologia, jeśli nie skierowana na Boga jedynego, jest diabelstwem. Otóż „(...) program bioetyczny okazuje się koniec końców zdumiewająco radyklany: pogrzebać wartości i obyczaje naszej kultury i wypracować nowy konsensus etyczny na swój (bioetyki) samodzielnie stworzony obraz i podobieństwo. Mamy słowo na określenie tak szeroko zakrojonego programu. To właśnie ideologia. (...) Oznacza to, że lekarze właśnie od bioetyków czerpią „wiedzę” o moralnym wymiarze uprawianej przez nich sztuki Asklepiosa. To zaś może mieć dla pacjentów śmiertelne konsekwencje. Dosłownie2. Od niejakiego Wesleya Smith’a dowiadujemy się konkretnie jaka jest definicja bioetyki: „Bioetyka natomiast koncentruje się na związku pomiędzy medycyną i zdrowiem i społeczeństwem. Ten ostatni element pozwala bioetykom snuć projekty wykraczające daleko poza dobro jednostki i przypisywać sobie moralne kompetencje, które zdumiewają ambicją i pychą3, po której jest się czego naprawdę bać, wszak to pod pewnymi względami wręcz przypomina marksizm. Przecież nie ma innego dobra, innej, lepszej moralności, innej kompetencji, niż ta chrześcijańska.

  W porównaniu z opisem szpitala w drugim akapicie, jakże lepiej wypada hospicjum inspirowane chrześcijańskimi wartościami. To lekki sarkazm, choć nie mam nic przeciw, ba!, jestem za, gdyż umieranie nie jest łatwe, a umieranie w samotności jeszcze trudniejsze. Mimo to mam z tymi chrześcijańskimi wartościami problem. W pewnym dokumencie4, poświęconym Cicely Saunders, twórczyni hospicjów, znalazłem trzy fragmenty, które budzą mój najwyższy niepokój. Dodam, że to mój osobisty niepokój. Oto one:
- Naszym najlepszym środkiem uspokajającym, zwłaszcza u ludzi w podeszłym wieku, jest alkohol. Większość z nas czuje się lepiej po małym drinku: dlaczego nie miałoby to dotyczyć pacjentów? Wolno nam z urzędu podawać alkohol, pozwolono nam też stosować dżin jako składnik naszego ulubionego koktajlu przeciwbólowego;
- W przypadku cierpienia związanego z rozstaniem, poczuciem słabości, rozpaczą przegranego życia [dlaczego przegranego? - dopisek mój], świadomością bliskości śmierci nie można twierdzić, że zna się odpowiedź. (...) Jestem jednak przekonana, że cierpiący – co niekoniecznie mu powiem, nie jest sam, ponieważ odpowiedzią na cierpienie jest tak naprawdę obecność Boga w obrębie cierpienia;
-
Moje obiekcje wobec jakiejkolwiek zalegalizowanej formy „wspomaganego samobójstwa” czy eutanazji wynikają stąd, że zapis prawny umożliwiający takie zabiegi podważa prawo słabych do opieki [ciekawe w którym miejscu? – dopisek mój]. (...) posługuję się argumentacją ściśle socjologiczną, osobiście uważam, że człowiek nie ma prawa odbierać sobie życia, bo jest ono w rękach Boga.

  Odpowiem krótko. Nawet w obliczu śmierci nie mam ochoty popaść w alkoholizm, a obecność Boga w cierpieniu na trzeźwo jest bardziej iluzoryczna niż to się może niektórym wydawać. Gdybym bowiem uznał, że Bóg uczestniczy w tym cierpieniu, musiałbym go przed śmiercią znienawidzić. A co, gdy nie przyjmuję Jego istnienia za możliwe? Mam w Niego uwierzyć, aby było mi rzekomo lżej znosić to bezsensowne cierpienie? Trzeci fragment jest w oryginale obszerniejszy, wyłuszczyłem z niego tylko to, co uważam za znaczące. Wynika z niego jednoznacznie, i znów ucieknę się do sarkazmu, że moja śmierć nie będzie moją „własnością”, stanie się sadystycznym przedstawieniem dla wierzących gapiów, bez względu na to, czy tego chcę, czy nie.

  Dlatego też uważam, że każdy ma prawo umierać tak jak zechce. To nie bioetyka będzie skazywała umierających na śmierć, to wiara chrześcijańska skazuje nas, w obliczu nieuniknionej śmierci, na bezsensowne cierpienie. Przynajmniej tych, którzy nie mają na to ochoty. Do strachu przed cierpieniem śmierci, dochodzi strach przed chrześcijańską etyką śmierci. Nie wiem jak kto, ja się przestraszyłem.





piątek, 24 maja 2019

Padł blady strach


  Już argumentacja jest powalająca. Brak wolnych gruntów na nowe cmentarze oraz konieczność ograniczenia emisji dwutlenku węgla w atmosferze, jaki wytwarza się podczas kremacji ludzkich zwłok. Amerykanie wpadli na nowy pomysł pozbywania się zmarłych. Ludzkie zwłoki mogą być poddane metodzie recyklingu. Na razie tylko w stanie Waszyngton, na razie tylko na zasadzie pełnej dobrowolności. Rzekłbym, zero szacunku dla tradycji chrześcijańskiej. Powiało grozą i gnozą...

  Oszczędzę Czytelnikom szczegółowego opisu, ważne, że końcowym etapem tego procesu kompostowania zwłok, jest żyzna gleba, np. w sam raz pod uprawę soczystych pomidorów. Nic więc dziwnego, że mój organizm nie trawi tego warzywa od urodzenia (właściwie to... jagoda). Raz w życiu zrobiłem gryza. Wystarczy. Nikt mnie nie zmusi. Czasami skusi mnie zapach zupy pomidorowej, ale to też zazwyczaj źle się kończy. Tak jakbym przeczuwał na czym będą wzrastać.
Ale wróćmy do zasadniczego tematu. Jak dla mnie pomysł jest... na miarę amerykańskich uczonych, ale być może to tylko pierwsze wrażenie. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem o pomyśle kremacji zamiast grzebania zwłok, też miałem drobne problemy natury emocjonalnej. Dziś zapisałem kremację jako warunek do uzyskania po mnie spodku. Jeśli ktoś wpadnie na głupi pomysł pochowania mnie w tradycyjny sposób bez kremacji, w trumnie, cały mój majątek przejmie schronisko dla zwierząt. Ale naszła mnie też inna refleksja. Czym, jeśli właśnie nie procesem recyklingu zwłok jest tradycyjny pochówek?

  Oczywiście, owa metoda kompostowania spotkała się natychmiast z ostrym sprzeciwem. Bardzo ostrym sprzeciwem w... naszym, katolickim kraju. Pojawiło się nawet hasło: Giń! Potrzebny jest kompost - mające sugerować, że będziemy teraz wręcz namawiani do śmierci. Argumenty są też nie do podważenia, ale nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował. Cytuję: „Takie podejście do ludzkich zwłok wskazuje na materialistyczne i panteistyczne inspiracje nie mające nic wspólnego z naszą wiarą. Zakłada ono bowiem nieistnienie ludzkiej duszy, a takie praktyki – w połączeniu z aborcją i eutanazją – wskazują na całkowite odrzucenie prawdziwej godności człowieka1. Zaraz, zaraz, trzeba by się zastanowić, czy trup to jeszcze człowiek, czy tylko jego zwłoki? I co z tym procesem może mieć wspólnego dusza, skoro podobno ulatnia się z naszych ciał zaraz po śmierci? Czyste i święte dusze nie lubią obrzydlistwa rozkładających się zwłok. Jeśli ktoś sądzi, że rozkładające się zwłoki mają jakąś godność to mu gratuluję i jednocześnie współczuję. „Przebija z tej inicjatywy współczesne radykalnie świeckie pojęcie człowieka jako istoty bez duszy, a więc i bez celu w życiu. Ciało jest wobec tego tylko fazą ciągłej przemiany materii. Jednostka nie ma realnego znaczenia, historii ani wiecznego przeznaczenia2. I tu też mam poważne wątpliwości. Celem życia jednostki na ziemi jest nieunikniona śmierć, i bez względu na to jak podejdziemy do zagadnienia duszy, zwłokom jest najzupełniej obojętne, co się z nimi stanie. Spróbujcie je zapytać, co myślą o kompostowaniu. Pewnie chodzi o ten chrześcijański obrzęd pochówku. Bądźmy szczerzy - obrzęd satysfakcjonujący tylko żywych. I tu już faktycznie jest problem, choć nie wiem czy do końca. Jeśli dziś trumnę zasypujemy ziemią, a ziemię zakrywamy betonową płytą, co jak nie przymierzając przypomina jedno, czasami dwuosobowy bunkier przeciwlotniczy, to czy nie lepiej na tym kompoście posadzić kwiatki, albo ozdobny, wiecznie zielony krzew? Zamiast w robaki, nasze atomy zmienią się w piękne rośliny... ku chwale Pana. Właśnie z powodu „(…) niepisanych i niezmiennych praw zakorzenionych w ludzkiej naturze, przez które ludzie od niepamiętnych czasów odczuwają potrzebę oddawania czci zmarłym3.

  Właściwie to ja w życiu nie pojmę, dlaczego trzeba oddawać cześć prochom, w które zmienia się nasze ciało po śmierci. Pewnie po śmierci też nie pojmę. Zamiast tej czci ważniejsza jest chyba pamięć o zmarłym, którą można skuteczniej pobudzić fotografią na kominku, lub portretem na ścianie. Mam taki duży portret ukochanej osoby, i choć de facto nie każdego dnia nawet go widzę, nie jest tak, abym co kilka dni o niej nie wspomniał, patrząc w piękne oczy, stale zwrócone w moją stronę. W krótkim, przelotnym ale zawsze dyskretnym uśmiechu, przypominając sobie jej delikatną, ciepłą dłoń na mojej rozczochranej czuprynie. Na cmentarz idę raz do roku i we wspomnieniach o niej przeszkadzają mi skutecznie plotkujące ciotki i pociotki. Jak na ironię, obgadujące żywych...



Przypisy:
1 - https://www.pch24.pl/frontalny-atak-na-ludzka-godnosc--waszyngton-przeglosowal-kompostowanie-ludzkich-zwlok,68430,i.html
2 – ibidem;
3 – ibidem. Całość brzmi tak: „Wielkim osiągnięciem ekologów, którzy stworzyli pomysł rekompozycji, nie jest jednak skonstruowanie urządzenia przekształcającego człowieka w kompost. Ich największym sukcesem jest obalenie wspomnianych na początku niepisanych i niezmiennych praw zakorzenionych w ludzkiej naturze, przez które ludzie od niepamiętnych czasów odczuwają potrzebę oddawania czci zmarłym”, co diametralnie zmienia kontekst tego, zacytowanego w notce fragmentu.


wtorek, 21 maja 2019

Bez świętego Kościoła czeka nas kataklizm...


  Jarosław Gugała, były redaktor Polsatu, w radiu TOK FM rzekł: „Kościół jest bardzo potrzebny Polakom. Jeśli go stracimy, jako społeczeństwo stracimy wszelkie hamulce. I tu się będą działy straszne rzeczy1. To się zbiegło z tym, co opublikowałem na blogu Zrzędy o paranoicznych dywagacjach niejakiego Leszka Sosnowskiego. Nie wiem jak dla kogo, dla mnie to jedno zdanie Gugały jest tyle samo warte, co cały elaborat tego drugiego.

  Cóż, jestem przekonany, że dziś wiele milionów Polaków myśli tak samo jak p. Gugała, i to jest bardzo smutna wiadomość, by nie napisać... tragiczna. Dowodzi, że jako obywatele tego kraju, nie mamy w sobie wiary, i nie mam tu na myśli tej katolickiej – nie mamy wiary w siebie. Ta tysiącletnia tradycja chrześcijańska odcisnęła straszne piętno na naszych osobowościach, piętno pogardy do człowieka, nawet jeśli tym człowiekiem jesteśmy my sami. A może przede wszystkim w takim właśnie ujęciu? Wypalono nam w mózgach przekonanie, że bez pasterzy w kieckach po prostu się nawzajem powyrzynamy, przedtem oddając się seksualnym orgiom, a gdy tego będzie mało, przejdziemy na homoseksualizm. Pozabijamy swoich najbliższych w rodzinach, w wersji optymistycznej, pozostawimy ich samym sobie. Na poziomie społeczny zapragniemy komunizmu i to tego w najgorszym wydaniu. I oczywiście będziemy kraść, co się tylko da. O pijaństwie nie piszę, bo i tak pijemy na potęgę. A w szkołach propagować się będzie genderyzm i transwestytyzm. Na wsiach sąsiad sąsiada będzie nawalał orczykiem, a w miastach rozjeżdżać będziemy się hulajnogami. Nieboskie prawo dopuści każdą, najbardziej ohydną zbrodnię, ścigać zaś będzie każdy przejaw religijnych ciągot. Szerzyć się będzie aborcja i eutanazja, a pedofilia wśród murarzy osiągnie nigdzie i nigdy dotąd niespotykane rozmiary. Płonąć będą nie tylko kościoły, ale i sterty egzemplarzy modlitewników i Pisma Świętego...

  Dziś mamy do czynienia z cichą wojną kulturową i większość z nas nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Tylko, że siły są nierówne. Po jednej strony tacy hierarchowie jak arcybiskupi Jędraszewski, Głódź czy Gądecki, i prawie już papież ks. Rydzyk, wspierani ideologami typu ks. Oko, egzorcystą ks. Glasem, czy nienawidzącym świeckość ks. prof. Guzem. Wspomagający ich świeccy nawiedzeni jak Kratiuk, Wolak, prof. Nowak, również pani Sobecka. Do tego politycy z ramienia Zjednoczonej Prawicy, jak J. Kaczyński, premier Morawiecki, prezydent Duda, czy szeryf Ziobro i minister Gliński. Zastępy katolickich edukatorów, promujących modlitwę w przedszkolach i szkołach przed jedzeniem i na przerwach, a religię nawet w podręcznikach do polskiego i biologii. Odpowiednie służby podległe władzy, tropiące wszelkie przejawy niesubordynacji wobec jedynie słusznej ideologii. Telewizja rzekomo publiczna będąca tubą propagandową na miarę tej goebbelsowskiej. Wreszcie rzesze wyspecjalizowanych prawników z organizacji Ordo Iuris. Aha, zapomniałbym o doradcy Prezydenta w osobie p. Szczerskiego, któremu marzy się Polska wyznaniowa. Jakby tego było mało, wymyślono prawdziwy bat na ludzkie, racjonalne myślenie – obraza uczuć religijnych, oraz oręż hipokryzji - klauzula sumienia.

  Co temu dziś w tym kraju można przeciwstawić? Homoseksualistę Biedronia, któremu młodzieńczy zapał odbiera rozsądek? Schetynę, który jest tak mało wyrazisty jak czerstwa bułka w piekarniczym sklepie. Nitras, który dla draki próbuje wręczyć Kaczyńskiemu dziecięce buciki? Dwie, zdawałoby się racjonalne kobiety, panie Joanna Scheuring-Wielgus i Katarzyna Lubnauer, które przegrywają na starcie tylko dlatego, że są kobietami, więc żaden problem zarzucić im feminizm. Nawet gdyby to byli ludzie z siłą przebicia niby huragan, i tak przegrają z wyidealizowanym portretem Jana Pawła II, któremu dziś strach zarzucić, że krył największych pedofilów na świecie, który udawał, że Kościół jest święty, tak święty jak te wadowickie kremówki, czy schizofrenicy w osobach świętych o. Pio i s. Faustyny Kowalskiej. W jakim świecie my żyjemy?! Katolicki Disneyland, kraina marzeń i cudów.

  A wystarczy się przyjrzeć tym krajom, które już zrzuciły z siebie jarzmo Watykanu i niemal każdej religii. Mało, że nikt nie prześladuje chrześcijan, najwyżej wskazuje im swoje miejsce, to ludziom żyje się dostatniej dzięki uczciwym zarobkom, pewniej przez rozbudowany ale i rozsądny socjal i ubezpieczenia, emerytalnych nie wyłączając, to jeszcze mają szansę na normalne lecznictwo i edukację. Ludzie mają prawo korzystać z takiej kultury, jaka im odpowiada, a przede wszystkim nie darzą nienawiścią innych w takim stopniu jak w naszym katolickim kraju. Nikt nikogo nie straszy obrazą uczuć religijnych, a co najważniejsze, żaden zdemoralizowany do szpiku kości kieckowy nie mówi im jak mają żyć i nie wciska ciemnoty o piekle, za to, że nie chcą być ich bezwolnymi owieczkami.
  
  Tu zawołam zdumiony: człowieku, Polaku, Gugało, czego Ty się boisz?! Odpowiedzialności za samego siebie? Nie potrafisz uwierzyć, że możesz być dobry bez instytucjonalnego Kościoła? Nie daj sobie wmówić tego, co twierdzi pewien wypasiony klecha, T. Nowak OP: „niewierzący może i jest dobry, ale jego dobro będzie tak długo uśpione, dopóki nie uwierzy2 (sic!) Trudno sobie wyobrazić przejaw większej pychy i zarozumialstwa, w stosunku do otaczającej rzeczywistości, w której nawet modlitwa bywa zdecydowanie częściej narzędziem przeciw komuś, niż błaganiem o własne zbawienie.



piątek, 17 maja 2019

Prymitywizm zamiast...


  Kto ogląda serial „Gra o tron”? Kto nie ma dostępu do telewizji satelitarnej lub kablowej właściwie nie ma szans, wszak serial jest emitowany tylko na kanale HBO. Sam właściwie za serialami nie przepadam, na szczęście jest HBO GO, dzięki czemu, nawet jeśli nie mogę odcinka oglądać w wersji premierowej, tam mam możliwość nadrobić zaległości. Ponieważ ów bije rekordy oglądalności, w ciągu tygodnia i tak są trzy, cztery powtórki.

  Będzie nie tyle o fabule (zbyt dużo zawiłych wątków, by je wszystkie opisać w jednej notce), ile o ogólnych wrażeniach. Baśniowa opowieść z gatunku fantasy, w klimacie średniowiecznej epopei, w disnejowskiej krainie marzeń i cudów, mocno okraszona niesamowitymi efektami specjalnymi. Jeśli do tego dodać skomplikowane intrygi, sceny okrutnych tortur i mordów, zdrady przeplatane filozoficznymi rozważaniami o aspektach władzy monarszej, metodach jej zdobywania i utrzymania, a w kontraście nieraz mocne sceny erotyczne, nie sposób się nudzić. Aha, zapomniałbym o bitwach realizowanych z niespotykanym dotychczas rozmachem, z udziałem latających i ziejących ogniem smoków, albo ciągle odradzających się truposzów. Zdumiewająca jest ilość bohaterów ze zmiennymi charakterami. Ledwie w jednym odcinku zaczyna się darzyć kogoś sympatią, pewne jest, że w następnym sympatia przerodzi się  odrazę. I na odwrót, w najpodlejszych typach można się spodziewać ludzkich odruchów, więc i największą kanalię daje się w końcu polubić. De facto tylko trzy postacie są jednoznacznie pozytywne w mojej ocenie (przynajmniej na razie) – Arya Stark (grana przez Maisie Wiliams), Brienne z Tarsu (Gwendoline Christie) oraz przyrodni brat Aryii, John Snow (Kit Harington). W jednym trzeba oddać twórcom serialu – od samego początku umiejętnie bawią się oczekiwaniami widzów, przy czym jak dla mnie, ani na moment nie dają zapomnieć, że ten film jest baśnią fantasy i nie ma w nim żadnego górnolotnego przesłania. Masz się widzu tylko bawić i w napięciu czekać, co dalej...

  Właściwie z takim opisem powinienem poczekać do ostatniego odcina. Powinienem, ale nie pozwolił mi pewien dziwaczny artykuł na katolickim portalu Pch24.pl, którego już sam tytuł totalnie zaskakuje: „Prymitywizm zamiast chrześcijaństwa”1, bo „(... ) w „Grze o tron” nie ma ani krztyny chrześcijańskich wartości. (...) nie dajmy się przekonać, że o to dostajemy inspirowaną chrześcijaństwem opowieść” (sic!) Tomasz Figura, to on jest autorem tych słów, chyba pisał pod wpływem kadzidła, bo ja sobie nie przypominam żadnej opinii, a czytałem ich wiele, aby autorzy serialu mieli jakieś ambicje stworzenia epokowego dzieła o chrześcijańskich wartościach, ani nawet moralizującego przesłania. „Gra o tron” to nie sfilmowana opowieść biblijna, ewangeliczna czy średniowieczna saga o religijnych męczennikach umierających za wiarę. To tylko opis ludzkich, w przewadze podłych namiętności na tle bliżej niesprecyzowanych czasów (w średniowieczu nikt nie widział latających smoków). T. Figura na koniec puentuje: „Nie dajcie się zwieść naiwnym komentatorom, zapewniającym, że „Gra o tron” to serial wartościowy. To brutalna i pełna wynaturzeń prymitywna rozrywka. Jej demoralizujący charakter nie podlega wątpliwościom. I pozostaje współczuć tym, którzy ulegli chorej fascynacji tym obrazem”. Znów sobie za(sic!)uję.

  Zaczynam uwielbiać takich chrześcijańskich moralizatorów. Gdyby to oni mieli decydować o tym, co wolno nam oglądać... lepiej nawet sobie nie wyobrażać. Ki diabeł każe im oglądać takie filmy? Zastanawiam się teraz, czy jednak nie skusić się na kolejny sezon „Opowieści podręcznej”? Pierwszy wydał mi się totalnie durnowaty, więc skończyłem na drugim odcinku, który w przejaskrawiony sposób pokazywał przyszłość religijnego dyktatu. Ale może teraz pojawi się w nim postać Tomasza Figury, lub kogoś na jego wzór i podobieństwo? Z przyjemnością popatrzę sobie, jak takiego bohatera wieszają na ulicznej latarni, bo ten sezon ma przedstawić rewolucję antyreligijną...