wtorek, 29 września 2020

Najbardziej seksowny ZUS na świecie

  To wręcz niewiarygodna historia. Facebook, gdzie „produkuję się niezwykle rzadko i to zazwyczaj tylko w sprawach opery i koncertów, czy ogólnie pojmowanej sztuki, zaproponował mi przystąpienie do grupy „Dwie Księgi”1. Spokojnie, znam mechanizm takich działań, ta platforma społecznościowa pilne śledzi moje ruchy w sieci. Tylko skąd im przyszło na myśl, że ateista zechce się zainteresować czymś, co da się umiejscowić w jednym szeregu z kreacjonizmem i Inteligentnym Projektem? Dalibóg nie wiem, bo warunkiem wstępnym akcesu do tej grupy jest uznanie, że Bóg jedynie prawdziwy jest Stworzycielem wszechrzeczy. To dowodzi tylko tego, że rzadko zaglądam na strony ateistów.

  Za to śledząc intensywnie strony prawicowo-konserwatywne i religijne dochodzę do wniosku, że następuje silne zjawisko wstecznictwa, tęsknoty za czymś, co już bezpowrotnie minęło. Szczególnie w krajach, gdzie u władzy są populiści, choć tu trudno doszukać się związku. Niemal na siłę próbuje się pogodzić wodę z ogniem, ściślej – wodę święconą z ogniem piekielnym, jeszcze dokładniej – religię z nauką – zaś całość jest podlana pikantnym sosem wielowiekowej tradycji chrześcijańskiej. Aby to zobrazować posłużę się znalezioną kiedyś anegdotką, choć akurat niezwiązaną z religią chrześcijańską. Antropologowie odkryli plemiona wenezuelskie gdzie panuje głębokie przekonanie, że aby spłodzić zdrowe dziecko potrzeba kilku ojców. Efektem tej tradycji jest fakt, że każde dziecko ma kilku prawowitych ojców, którzy muszą o niego dbać. To daje jedną niezaprzeczalną korzyść – dzieciak ma zapewnioną bezpieczną przyszłość. To jak w tytule notki – najbardziej seksowny ZUS na świecie (Zwielokrotnione Usługi Seksualne). I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że z powodu postępującej nawet w dżungli cywilizacji, te dzieciaki muszą chodzić do szkoły, a niektóre nawet na uniwersytety. A tam dowiadują się, ojciec może być tylko jeden, co w natłoku tych potencjalnych ojców i tak da się medycznie ustalić. Dla tych wenezuelskich Indian świat tradycji ich ojców – po prostu się zawalił.

  Bez względu na to jak bardzo anegdotyczna jest ta historia, ją da się przenieść na nasze rodzime podwórko. Medycyna ustaliła ponad wszelką wątpliwość, że aby powstał ludzki zarodek musi być komórka jajowa i plemnik. Tego nawet lobby LGBT nie podważy, choć podważa Biblia uznając, że pierwsi rodzice zostali ulepieni, a nie spłodzeni. Nie ma w tym też żadnej interwencji boskiej. Dzieci płodzą nawet małżeństwa niewierzących. Wiem, wiem, wierzący i tak powiedzą, że Bóg daje życie nawet tym, którzy w Niego nie wierzą, tylko, że tego dowieść empirycznie się nie da. Właściwie to to samo, co wiara w konieczność wielu ojców, spółkujących z jedną matką. Ja tam przynajmniej żadnej różnicy nie widzę. Problem w tym, że na tym sprawa się nie kończy. Bo choć program edukacyjny tego nie przewiduje, dziś dzieciom na lekcjach religii tę bajkę o boskim udziale w zapłodnienie i tak się wciska. To znaczy Bóg wciska nam duszę, bez której podobno nie moglibyśmy żyć jak ludzie, choć nikt nigdy tej duszy nie widział. Przez to Bóg, jako Ojciec jest ważniejszy od ojca rodzonego, bo tak mówi głęboko zakorzeniona tradycja cywilizacji chrześcijańskiej. 

  Pośrednim skutkami tej tradycji jest deprecjonowanie małżeństw niesakramentalnych, o wolnych związkach czy singlach nie wspomnę. Że przesadzam? Może, ale tylko trochę, skoro na poznańskim sympozjum, rzekomo naukowym „Małżeństwo i rodzina dobrem ludzkości” pani kurator Barbara Nowak mówi: „My, chrześcijanie, zawsze musimy bronić wartości przed jakąś szaleńczą rewolucją, przed jakimiś wielkimi próbami nacisku. Pomysł na to, co chce się wprowadzić, to nauczanie seksualizujące typu B, czyli z każdym wszystko ci wolno. Jeśli chodzi o stosunek do korzeni, wartości, zachodnia Europa upadła całkowicie na twarz. W tej chwili, przy tej nowej rewolucji trwającej w Europie (...) chodzi o to, żeby dokonać totalnej inżynierii społecznej, zamienić to społeczeństwo z takiego, które funkcjonowało ze starym rytem wychowania rodzinnego, stworzyć coś, co będzie realizacją kolejnej, chorej, dystopijnej wizji społeczeństwa totalnie podporządkowanego2. Nie bardzo rozumiem tego „z każdym wszystko ci wolno”, bo przecież w myśl prawa nie wolno, ale domyślam się, że prawicowi konserwatyści mają skłonności do przesady, co wyklucza naukowość tego sympozjum. Tak mimochodem zapytam, czy społeczeństwo chrześcijańskie nie jest totalnie podporządkowane? Należałby się zastanowić, po co nam w ogóle jest potrzebna nowoczesność, skoro z niej wynikają same problemy dla polskiego Kościoła katolickiego i kuratorów oświaty? Wszak wszystko było kiedyś tak pięknie poukładane. Rodzina w ujęciu tradycji chrześcijańskiej była najwyższym dobrem i nigdy nic jej szczęściu nie zagrażało, przynajmniej do czasu rewolucji francuskiej, później rewolucji seksualnej końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, czy wreszcie przez to straszliwe, współczesne gender.

  Mnie w tej katolickiej narracji nie dziwi akcja portalu Pch24.pl, gdzie serią ostrych w tonie artykułów walczy się z laicyzacją. Współczesność tak im się nie podoba, że wychwalają to, co było dawniej – z korzeniami tradycyjnie chrześcijańskimi. I tu też nie potrafię odmówić sobie zacytowania znamiennego i zdumiewającego fragmentu pewnego artykułu: „Przez jakieś półtora tysiąca lat Kościół w Europie dzierżył swoisty monopol na piękno. W miastach katedry i bazyliki oszałamiały wielkością, nadludzkimi proporcjami naw, barwami obrazów i witraży. Na prowincji drewniane świątynie stanowiły szczytowe osiągnięcie kunsztu lokalnych cieśli, snycerzy i stolarzy. Idąc do kościoła, zakładano najlepsze – „niedzielne” – ubranie. Biedniejsi, by zaoszczędzić obuwie, szli boso, ale przed kościołem wzuwali buty. Przed wyjściem do kościoła wypadało się umyć, wyczesać włosy z nadmiaru „zwierzyny”, wyszorować zęby i pazury. W kościele było z reguły jasno (tam nie oszczędzano świec); zimą zaś było ciepło – wprawdzie o ogrzewaniu nikt jeszcze nie myślał, ale obecność tłumu ludzi nagrzewała wnętrze. Latem, dla odmiany, w nawie panował miły chłód. W ponurym świecie pełnym codziennego znoju świątynia stanowiła inną, lepszą rzeczywistość3 (sic!

  Znam takich, co to uważając się za agnostyków, gotowi taką przeszłość również chwalić. Cóż ja teraz mogę rzec? Ano rzeknę coś w stylu: pewnie kobiety i dzieci wenezuelskich plemion wołają dziś z rozpaczy – cywilizacjo odejdź precz! Podobnie dzieje się w Polsce. Katolicy (zaznaczam, że nie mam na myśli wszystkich) modlą się: chrześcijańskie średniowiecze wróć! Tak, jak co niektórzy tęsknią za komuną. Nam potrzeba tamtej dawnej, lepszej i piękniejszej rzeczywistości. Lepiej nam było chodzić boso do kościoła i hodować wszy czy pielęgnować brudne pazury...

 

Przypisy:
1 - https://www.dwieksiegi.pl/
2 - https://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36001,26344326,kurator-barbara-nowak-alarmuje-w-poznaniu-ze-mlodzi-nauczyciele.html
3 - https://www.pch24.pl/andrzej-pilipiuk--utracony-monopol-na-piekno,78675,pch.html

 

środa, 16 września 2020

Polski Kościele, kocham cię jak Irlandię

 

  Na początek zagadka. Kto wie czyje to słowa: „katolicy w Polsce są dziś mniejszością, niestety niezbyt znaczącą intelektualnie czy duchowo”? Ja się pod tymi słowami podpisuję, mając przede wszystkim na uwadze słowa abp Jędraszewskiego. Tym razem nie będę się nad nim personalnie pastwił. Co miałem na jego temat do powiedzenie wyraziłem w notce na blogu Zrzędy. Za to odniosę się do słów Jarosława Kaczyńskiego, w których straszy nas Irlandią, jako pustynią religijności katolickiej. Wprawdzie nie wiem, jak to tam jest, ale diagnoza guru polityki w naszym kraju jest całkowicie błędna. Ta pustynia to nie efekt wrogich katolicyzmowi ideologii, to Kościół tego katolickiego kraju sam sobie pustynię zgotował. 

  Irlandzcy wierni poczuli się oszukani i zmanipulowani przez instytucjonalny Kościół i polityków z Nim sympatyzujących, szczególnie w temacie pedofilii, choć nie tylko. Jeśli Kaczyński szuka przykładu z irlandzkiego społeczeństwa narodowo-katolickiego, to jest on zupełnie inny, niż sugeruje: to tolerowanie grzechów, zaniedbań, zaniechań i całej kultury milczenia wokół Kościoła. I tu mam złą wiadomość dla Jarosława. W Polsce, choć nie tak dynamicznie, dzieje się dokładnie to samo. Skutek będzie taki sam, staniemy się pustynią religijną, co akurat mnie nie martwi. Może jakaś oaza się ostanie, może nawet dwie... Na nic się zdadzą napomina, co bardziej trzeźwo myślących kapłanów, aby porzucić język konfrontacji i stygmatyzowania, aby zerwać z narodowo-katolicką ortodoksją, i aby odrzucić pseudonauki ultrakatolickich propagatorów kontrkultury. Te tendencje już tak wrosły w Kościół, że ich wyplenić się nie da. Trzeba by zaorać Kościół głęboką orką, spryskać środkami chwastobójczymi, co przy okazji wypleni ludowy katolicyzm. Też bez żalu, bo to jest skarłowaciała odmiana katolicyzmu.

  W tym miejscu trzeba mi się odnieść do sławetnego określenia Kościół, jako zgromadzenia wszystkich wiernych, bez względu na zajmowaną w Nim pozycję. Zadałbym każdemu katolikowi, razem i osobno, trzy zasadnicze pytania. Pierwsze: czy czujesz się częścią tego Kościoła, który jest podobno jednym ciałem? Drugie: czy masz świadomość tego, co się w nim złego dzieje? I wreszcie trzecie: co zrobiłeś z tą świadomością? O ile na dwa pierwsze pytania odpowiedź jest przewidywalna i byłaby tylko potwierdzeniem, o tyle trzecie jest już bardziej niż kłopotliwe. Jeśli sobie odpowiesz zgodnie z prawdą, że nic z tym nie robisz – to masz problem. Dowodzi bowiem, że sumienia, które chciałbyś chronić jakąś dziwaczną klauzulą nie masz wcale. Jeśli odpowiesz, że się na taki stan rzeczy nie zgadzasz i zatrzymujesz to dla siebie – niewiele to zmienia. To już młodzi, masowo ignorując instytucjonalny Kościół i jego obrzędowość postępują bardziej uczciwie. Jeśli zasłaniasz Kościół wskazując na grzeszność innych, jest jeszcze gorzej – stajesz się faryzeuszem, twarzą nie tyle całego Kościoła, ile właśnie tej jego zepsutej moralnie części. Uczestniczysz każdej niedzieli w mszy świętej, starasz się rozwijać duchowo przyjmując sakramenty, tylko czy na pewno jesteś częścią wspólnoty, czy tylko snobem, dbającym o własne zbawienie? Nie znam żadnych statystyk, ale śmiem twierdzić, że ci drudzy stanowią zdecydowaną większość, w tej mniejszości, o której mówi zacytowane zdanie we wstępie tej notki. Gdyby było inaczej już dziś w polskim Kościele nie byłoby problemu pedofilii, jej krycia i odpowiedzialności. Gdyby było inaczej, dziś abp Jędraszewski łykałby ze wstydu swoje własne słowa o ideologiach, podobno zagrażających Kościołowi. Niestety, nic takiego się nie dzieje.

  Na koniec jak zwykle odrobina sarkazmu. Dla zdecydowanej większości wiernych kościół, jako budynek sakralny, jest czymś na wzór supermarketu. Idzie na mszę, bo tam czuje się dobrze, czasami skorzysta z eucharystii niczym z hamburgera na stoisku Mac Donalda, albo wsłucha się w słowo boże kaznodziei, niczym w nachalną reklamę. Że w nich często o prawicowej poprawności politycznej, czy o owych wyimaginowanych zagrożeniach, kto by się tym przejmował, wszak i w supermarkecie trafi się wybrakowany towar w wyjątkowej promocji. Pójdę dalej w swym sarkazmie i zaapeluję: Jezu! Zrób rozpierduchę w tym Kościele1, bo to się skończy pustynią niczym w Irlandii.

  Należy się moim czytelnikom odpowiedź na zadane pytanie we wstępie. To zdanie wypowiedział sam Tomasz P. Terlikowski na łamach Dziennika Gazeta Prawna, a które przedrukował portal Deon.pl2. Przypomnę, ten pan do niedawna należał do grupy najbardziej ortodoksyjnych katolików. Coś w nim pękło, skoro porzucił swoje dziecko Frondę i coraz częściej pisze krytycznie o Kościele w Polsce.

 

Przypisy:
1 - autorem tego apelu jest Tomasz Kwaśniewski, redaktor „Wyborczej”.
2 - https://deon.pl/kosciol/terlikowski-katolicy-w-polsce-sa-dzisiaj-mniejszoscia,991856