poniedziałek, 20 stycznia 2020

Dwa światy


  Dwa światy – dwa epokowe wydarzenia miały miejsca w ostatnim czasie, czego się dowiedziałem z „Wyborczej”. Nigdy nie ukrywałem, że jestem czytelnikiem i miłośnikiem tego tytułu. Jak na wielbiciela przystało, wykupiłem sobie abonament, w promocji, już nawet nie pamiętaj jakiej. Wychodzi mi tak niespełna dwadzieścia zetów na miesiąc. Bagatelka. Łatwo przeliczyć: paczka fajek, lub dwie małpki, lub dwie osełki masła, lub..., każdy może sobie sam przeliczyć, jeśli jest obeznany w cenach towarów pierwszej potrzeby. Pytanie, czy warto? Oczywiście, że warto, skoro poza „Polityką” i „Rzepą” trudno znaleźć coś bardziej wiarygodnego i wartościowego na rynku medialnym, nawet jeśli w te media wliczy się telewizję. W dodatku nie tylko o politykę tu biega. Wiadomości ze świata nauki też nie brak, i to o nich dzisiejsza notka.

  I tak czytam1, że japońscy naukowcy dokonali epokowego doświadczenia na potwierdzenie teorii ewolucji. Po dwunastu latach prób i obserwacji udało im się wyhodować organizm, hipotetycznego przodka wszystkich organizmów złożonych, w tym i człowieka. Pierwszy organizm jednokomórkowy, który wyprodukował w jądrze komórki strukturę DNA. Nie, to jeszcze nie wyjaśnia, jak powstało samo życie (pierwsze były bakterie jednokomórkowe bez owego jądra), ale udowadnia jak z nich mógł powstać organizm już z jądrem, które przechowuje czynnik pozwalający duplikować się komórkom, a przez to stawać się coraz bardziej złożonymi. Ziemia potrzebowała na to sporo czasu, gdyż taki organizm powstał przed dwoma miliardami lat, a w zapisie kopalnym, z oczywistych względów ten skok ewolucyjny nie mógł zostawić żadnego śladu. Ważne, że w laboratorium udowodniono możliwość dokonania takiego skoku w rozwoju życia. Ile czasu trzeba będzie by dowieść, jak z materii nieożywionej powstał organizm żywy? Nawet nie próbuję prorokować, ale teraz wydaje się to całkiem realne.

Mikroskopowy obraz wyhodowanego organizmu ze strukturami DNA

  Tymczasem w Polsce też odnieśliśmy sukces2, tym razem w dziedzinie onkologii i psychiatrii razem wziętych. Do Świętokrzyskiego Centrum Onkologii w Kielcach udało się sprowadzić, i tu proszę o uwagę: relikwię w postaci fragmentu kości świętej siostry Faustyny, w celu duchowego wsparcia terapii leczniczej (sic!). Nie, nie wyśmiewam i nie mam zamiaru wyśmiewać duchowego wsparcie sensu stricte, które już w owym Centrum przejawia się w modlitwach samych chorych a wierzących, w Mszach świętych kapłana zatrudnionego na pełnym etacie, oraz przyjmowaniu Eucharystii w czasie każdej  z tych Mszy. Tymczasem już wcześniej sprowadzono relikwie św. o. Pio, i równie świętego Jana Pawła II. Od przybytku podobno głowa nie boli, ale czy na pewno? Ja to równie obrazowo, w uproszczeniu (jak w przypadku owych bakterii), przedstawię. W Łagiewnikach krakowskich jest grób tej świętej. Otworzono trumnę, odłupano albo odpiłowano fragmencik jej kości, by w ładnym opakowaniu przetransportować do Kielc. Wszystko za darmochę, aby nie było, że Kościół chce na relikwiach robić biznes. Teraz, jak mniemam, lekarze z Centrum Onkologicznego będą doświadczalnie sprawdzać, które z kości umarlaków mają większy i bardziej zbawienny wpływ, nie, nie na samo leczenie, ale na poprawę stanu duchowego pacjentów dotkniętych tą straszliwą chorobą (sic!) Bądźmy szczerzy, te badania będą daleko bardziej trudniejsze i skomplikowane od tych w Japonii. Bo stan duchowy jest de facto niemierzalny, w odróżnieniu od możliwości wyselekcjonowania cząsteczki DNA w jednokomórkowym organizmie.

Relikwie św. siostry Faustyny Kowalskiej z Świętokrzyskiego Centrum Onkologi.

  Z oczywistych względów mój światopogląd determinuje moje różne postrzeganie tych dwóch naukowych wydarzeń. Wcale nie mam zamiaru tego ukrywać. Ale coś mi tu kompletnie nie pasuje. Całe życie przekonywano mnie, że modlitwa to najskuteczniejszy środek transcendentalnej łączności z Bogiem, a Eucharystia jest kwintesencją tej łączności. Niech więc ktoś wskaże mi sensowne, nie mówiąc o racjonalnym, wyjaśnienie: po ki diabeł te relikwie? Rzeczniczka tego Centrum tłumaczy obecność relikwii świętych w bardziej niż kuriozalny sposób: „Podobnie jak święta Faustyna Kowalska, są oni [św. o Pio i św. Jan Paweł II – dopisek mój] patronami osób chorych. Nasi pacjenci często się do nich modlą”. Jakem ateista, żaden katolik nie ma prawa modlić się do relikwii (kości, szmat, włosów czy paznokci umarlaków), choć ma prawo świętych prosić o wstawiennictwo, do czego żadne relikwie nie są potrzebne, bo napisane jest „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Choć i z tym protekcjonizmem świętych mam poważny problem, ale już nie będę się czepiał. Mam za to złą wiadomość dla promotorów takiej terapii psychologicznej: jeśli diabeł istnieje, choć nie istnieje, to na pewno maczał w tym procederze z relikwiami palce, rogi, ogon i kopyto jednocześnie. Śmiało można rzec: to takie diabelskie relikwie...




23 komentarze:

  1. Jeżeli chodzi o te organizmy jednokomórkowe to trochę mnie przerasta :) Moje myśli w tym momencie są tak pokręcone jak nowo odkryty organizm
    Jeżeli chodzi o relikwie to ja nie uznaję kultu świętych w takiej formie jaka jest w katolicyzmie (prawosławiu chyba też?).Co za tym idzie zostawiłabym zmarłych w spokoju.Szczególnie ich kości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu się z Tobą zgodzę, całe to zamieszanie wokół zwłok (relikwii) rzekomo świętych przypomina mi nekrofilię i za Chiny Ludowe nie potrafię się z tego otrząsnąć. ;)))

      Usuń
  2. Zmartwię Cię- mnie to wisi i powiewa na wietrze.Ciekawi mnie natomiast jedno - czy tym, którzy tak mocno wierzą w moc relikwii i modlitwy lekarze odstawiają wszystkie leki cytostatyczne czy też nadal je podają? Bo jeśli odstawiają i pacjent zdrowieje tylko i wyłącznie w wyniku interwencji świętych do których się żarliwie modli, to sprawę można zaliczyć do cudów. Jeżeli wyleczenie następuje w trakcie podawania leków, to trudno to uznać za cud, bo są różne typy nowotworów tego samego narządu, jedne udaje się zwalczyć ale w większości udaje się tylko przedłużyć życie. Nota bene w wielu typach nowotworów
    przeżywalność pacjenta po usunięciu operacyjnym nowotworu i podaniu chemii jest taka sama jak i u pacjenta, który miał tylko usunięcie nowotworu i nie brał chemii.
    Ja już opracowałam "strategię" dla siebie- żadnej w razie czego chemii lub naświetlań, lepiej by te pieniądze przeznaczyli na środki p. bólowe bym nie cierpiała.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wisz, akurat mi to nie martwi, że Tobie to zwisa i powiewa ;)

      Już ponad wszelką wątpliwość udowodniono, że sama modlitwa nie ma żadnych właściwości leczniczych, i udowodnili to „naukowcy” z Fundacji Templetona (kreacjonistów chrześcijańskich). Ale przyjmuje się, że modlitwa (nie myl z relikwiami) może mieć wpływ na dobre samopoczucie chorego (wzrost nadziei na leczenie szpitalne), który to nastrój sprzyja leczeniu.

      Mnie trudno ocenić Twoją strategię, nigdy nie miałem bezpośredniej styczności z ludźmi chorymi na raka.

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Ja bym wolał jednak małpkę wypić, bo bez GW wiedziałem już, że ten organizm żyje sobie w Oceania Spokojnym i niezależnie od Japończyków i znaleźli go Szwedzi już w 2015 roku chyba. Ta sensacja nie wiem z czego, chyba z tego, że go wyhodowali w warunkach laboratoryjnych. Nie jest też dowodem na wyjaśnienie powstania organizmu z jądrem - tylko stanowi formę pośrednią między organizmem jednokomórkowym a wielokomórkowym. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Ci jednak zaproponuję, lepiej nie pij małpek ;)))
      Fakty chronologicznie:
      - 2006 rok – naukowcy japońscy wyciągają z dna Oceanu Spokojnego osad, aby wyizolować z niego drobnoustroje żywiące się metanem (by znaleźć sposób na odpady).
      - 2015 rok – szwedzcy naukowcy w takim samym mule odnaleźli nieznane dotąd gatunki archeonów (i chwała im za to).
      - Japończycy porównali te gatunki ze swoją hodowlą i stwierdzili, że ich wychodowany mikrob należy do tej samej grupy.
      - 2019 rok na podstawie wychodowanych mikrobów zrozumiano jak przebiegała ewolucja przed dwoma milionami lat.
      Dwa wnioski:
      - gdyby opierać się na znalezisku Szwedów nic byśmy nie wiedzieli o procesie ich powstania, ot, nowy gatunek mikrobów na dnie oceanu.
      - Japończycy laboratoryjnie udowodnili, jak ten proces od bakterii bez jądra do mikroba z DNA przebiegał, i że jest możliwy do odtworzenia. I to jest to, o co w tym odkryciu chodzi.

      Usuń
    2. Według raportu Japończyków nadal jest to organizm hipotetyczny, ale mniejsza z tym. Ich badania są opublikowane w necie, ale ani ze mnie biolog, ani nie znam aż tak dobrze określeń biologicznych po angielsku, choć według mnie prokarionty to organizmy jednokomórkowe bezjądrowe, komórczaki są tą formą pośrednią między nimi a eukariontami, z wyjątkiem archeonów i bakterii i to właśnie między nimi odkryto tą formę pośrednią w postaci wyhodowanego przez Japońców organizmu - czyli tego Prometheoarchaeum.

      Usuń
    3. "Japończycy laboratoryjnie udowodnili, jak ten proces od bakterii bez jądra do mikroba z DNA przebiegał, i że jest możliwy do odtworzenia. I to jest to, o co w tym odkryciu chodzi."
      - Tego akurat nie udowodnili na pewno - to jest akurat hipoteza.

      Usuń
    4. Udało Ci się mnie rozbawić. Spotyka się dwóch facetów, nie znających się dobrze na biologii, ani tym bardzie na wyrażeniach biologicznych w obcych językach. I usiłują się przekonać, który ma z nich rację w tej dziedzinie nauki ;)))

      No chyba logiczne jest, że tego eksperymentu nie da się traktować w kategoriach dowodu, na to, że tak faktycznie się działo dwa miliardy lat temu. Nie sądzisz? Japończycy swoim eksperymentem wskazują jak to mogło przebiegać, więc jeśli mowa o dowodzie to tylko odnośnie samego eksperymentu. Wyhodowali organizm, który w odniesieniu do materiału pierwotnego dokonał czegoś, co można traktować jako skok ewolucyjny. To, i tylko to.

      Usuń
    5. Rozbawienie jest obopólne.

      Usuń
  4. Modlitwa to poświęcenie w skupieniu czasu i uwagi (czyli miłości). Ofiarując miłość mamy nadzieję na wzajemność, a nadzieja, to potężny czynnik leczniczy. Może komuś lepiej skupiać się przy modlitwie na ludzkich, świętych szczątkach? Mnie nie. Taka np. Faustyna dość się w życiu wycierpiała, więc gniewa mnie to, że nawet po śmierci nie dano jej spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, mnie jakoś trudno porównać modlitwę do miłości, najwyżej do jednego z jej przejawów. Tak z lekka ironicznie, często modliłem się w myślach do moich wybranek, aby dała mi tej nocy dużo rozkoszy. Czasami, choć nie zawsze skutkowało ;)))

      Poważniej, ja nie neguję modlitwy, jako elementu poprawy samopoczucia chorych, mnie strasznie mierzi ten kult relikwii.

      Usuń
    2. Tak przy okazji...Gdybyś usłyszał opowieść o pozytywnych skutkach modlitwy, graniczących z cudem, uwierzyłbyś? Pewnie nie. A tak się zdarza, tyle, że ludzie boją się wykpienia o tym nie mówią. Gdyby było Ci czarno i źle, to spróbuj. Może zostaniesz wysłuchany? Kto wie...

      Usuń
    3. Nie tylko pewnie, ale na pewno bym nie uwierzył ;)

      Nie przekonuje mnie twierdzenie, że ludzie boją się wykpienia, wręcz przeciwnie, wielu tych, którym wydaje się, że wyleczyła ich modlitwa, natychmiast głoszą to światu. Prędzej uwierzę w to, że w zalewie rzekomo cudownych uzdrowień, nawet gdyby było jakieś prawdziwe, nie przebije się przez ten medialny, choć fałszywy szum. Znasz historię cudownych uzdrowień w Lourdes? Kościół uznaje oficjalne 70 uzdrowień. Uznaje, a nie dowodzi. Co roku do tego miejsca kultu maryjnego przyjeżdża kilka milionów pielgrzymów, i niemal wszyscy po zdrowie lub wyzdrowienia. I co roku więcej podróżujących w to miejsce ginie lub doznaje ciężkich urazów w wypadkach, niż od początku jest tych uzdrowień. Tymczasem w szpitalach, za sprawą lekarzy zdrowieje więcej pacjentów, niż jest wszystkich pielgrzymów na świecie. I teraz najzabawniejsze – wiele przypadków wyzdrowień w owych szpitalach też budzi zdumienie lekarzy, bo „skazywali” tych uzdrowionych na pewną śmierć.

      Twoja propozycja też mija się z celem. Po pierwsze, musiałbym się stać hipokrytą, ateistą, który modli się do Boga, w istnienie którego nie wierzy. Po drugie, aby w ogóle coś z tego wynikło, musiałbym zacząć wierzyć, a to jest niemożliwe ;) Po trzecie, zdarzyło mi się przeżyć w życiu kilka razy momenty „czarnego i złego”. Poddałem się wiedzy lekarskiej i bez modlitwy z tych stanów mnie wyciągnęli.

      Usuń
    4. PS. Przypomniał mi się dowcip:
      Wiesz dlaczego Bóg kocha ateistów? Nie zawracają mu modlitwami głowy...

      Usuń
  5. jeśli pacjent wierzy, że dany zabieg magiczny /np. modlitwa/ wykonany przez inną osobę może go u- lub podleczyć, to może mu to poprawić samopoczucie psychiczne, a to z kolei poprawić wydolność układu odpornościowego... to zresztą działa też w drugą stronę: cudza klątwa może mu to zdrowie nadszarpnąć, nawet zabić... dodajmy, że ów zabieg wcale nie musi być wykonywany, wystarczy informacja, że został wykonany... identyczny mechanizm ma miejsce w przypadku wszelkich fetyszy, przedmiotów mających /według chorego/ magiczną moc...
    stricte naukowych dowodów na to nie ma, jedynie czysto empiryczne...
    do tego momentu jest wszystko okay, ale nie okay jest, gdy szpital publiczny, czyli państwowy(!) za pieniądze podatnika tworzy przywileje dla wybranej grupy pacjentów, wyznawców jednej jakiejś tam konkretnej religii, np. przeznaczając jedno pomieszczenie na tzw. "kaplicę" /czy coś w tym guście/ lub płacąc pensję jej szamanowi /tzw. "kapelanowi"/, bo będzie to kosztem innych...
    to tyle w temacie: "Polska - państwo wyznaniowe"...
    ...
    kwestia, czy katolik powinien lub nie powinien wierzyć w moc wspomnianych fetyszy czy innych zabiegów magicznych mnie nie obchodzi, to jest sprawa jego i współwyznawców... jeśli ma to pomóc takiemu choremu /w jego mniemaniu/, to dlaczego miałoby to mnie oburzać i miałbym mu tego zabraniać?...
    nieraz już wspominałem tu i tam, że nie jest zbyt zdrowe oceniać i rozliczać wyznawcę danej religii używając jako układu odniesienia systemu wartości danej religii zamiast własnego...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że ździebko nie rozumiesz zagadnienia. Nie neguję sytuacji, w której jeden gość rzuca klątwę na drugiego, ale pierwsze primo, dopóki klątwa się nie spełni, rzucający nią, nie ma w sobie żadnej „pozytywnej” (leczniczej) energii, raczej jest gorzej, negatywnie się nakręca. Po drugie primo, obrzucony klątwą może zdwoić intensywność i częstotliwość modlitw z przekonaniem, że to go przed klątwą ochroni. Wreszcie po trzecie primo, jeśli wierzyć teologom, modlitw przeciw komuś Bóg nie spełnia, a diabeł nie ma takiej mocy sprawczej ;)

      Sprawa kosztów szamana – warto jednak pamiętać, że ci, którzy z jego usług korzystają, też płacą podatki, choć będę szczery i dla mnie ta hucpa nie warta jest złamanego szeląga. Ale jam ateista…

      Czy wobec tego mam prawo ustosunkować się do tego zjawiska? Teoretycznie każdy wierzący będzie mnie uświadamiał, że nic mi do tego. Otóż to nie jest tak. Jeśli oni wtrącają się we wszystkie aspekty życia rodzinnego, społecznego i politycznego, i tego nie sposób opanować, to tym bardziej trzeba w katolicyzmie piętnować wszystkie przejawy klasycznego zabobonu, aby i ten nas nie dosięgnął.

      Usuń
    2. po prostu odniosłem się ogólniej do zagadnienia, nie ograniczając się jedynie do religii "odbiblijnych", w których jedna magia jest be, a druga jest tak cacy, że nie nazywa się jej "magią"...
      ...
      oczywiście że masz prawo się ustosunkować... ale zauważ, że jeśli taki wierzący /np. katolik/ wpieprza się w Twoje życie, a Tobie to nie pasuje, to oceniasz go ze swojego punktu widzenia, a nie katolickiego...
      za to jeśli taki katolik będzie (przykładowo) "za aborcją", to ani mi w głowie go źle oceniać, dla mnie to jest dobry katolik, a to, że jego poglądy są niezgodne z jego wyznawaną doktryną wcale mi nie będzie przeszkadzać...

      Usuń
    3. Musisz wziąć na mnie małą poprawkę. Byłem wiele lat katolikiem, a i dziś moje zainteresowania katolicyzmem, nie kończą się na postawie antyklerykalnej, tym samym oceniać rzeczywistość z punktu widzenia katolika, to żaden problem. Jakoś tak nie bardzo bym potrafił oceniać katolików tylko na podstawie ich podejścia do aborcji.

      Usuń
    4. koryguję sformułowanie... ma być "dobry katolik w tym konkretnym (przykładowym) temacie"... co i tak brzmi nieco kulawo, bo de facto nie oceniam jego katolicyzmu, tylko czy to jest dobry/zły człowiek /powtórzę: w tej konkretnej kwestii/, a ocenianie jego katolicyzmu /zgodności postępowania z doktryną/ kompletnie mnie nie obchodzi... mogę ocenić tylko jedno: zgodność /lub niezgodność/ tego, co sam głosi, deklaruje z tym, jak postępuje...
      ...
      ja Ciebie jak najbardziej rozumiem... u mnie katolicki system pojęć i wartości zanikł, zanim zaczął się porządnie rozwijać, znam go tylko teoretycznie - u Ciebie po tylu latach tkwienia w tym ma prawo siedzieć w umyśle wiele pozostałości...

      Usuń
    5. W tym konkretnym przypadku trudno o jakąkolwiek ocenę. Jeśli masz na myśli chorych, ci zawsze będą zdeterminowani, karmienie „obcego” nie nastraja optymistycznie. Jeśli masz na myśli księdza kaznodzieja, de facto on tylko spełnia swoją posługę. Najbardziej kontrowersyjna jest dyrektor Centrum i tu już ją oceniam zdecydowanie negatywnie, zarówno pod względem menadżera, jak i ideologii, na jakiej się opiera.

      Znów źle Piotrze ;))) Ja nie rozpieszczam swoich pozostałości religijnych, ja je konsultuję z bieżącym czasem religii.

      Usuń
    6. w tym konkretnym przypadku faktycznie oceniałbym tylko ową dyrektor pod kątem menadżerskim, bo ocena samej ideologii to osobna sprawa... ale bez pośpiechu, bo kluczową sprawą jest, jakie zasoby /kasy, czasu, miejsca, energii/ wydatkowała w stosunku do całości zasobów przeznaczonych na cele terapeutyczne... nie mam danych na ten temat, więc na razie wstrzymam się od oceny...
      ...
      nie spoileruj pls faktów, które nie zaistniały i o których nie wiadomo, czy zaistnieją.... do tej pory wspomniałem tylko o istnieniu pozostałości, ale ani słowem nie napomknąłem o tym, co z nimi robisz :)

      Usuń