środa, 26 lutego 2020

Asmo, czas się wreszcie nawrócić


  No to mamy dwie wiadomości, jak zwykle w takich przypadkach – złą i dobrą. Zła to fakt, że rozprzestrzenia się zabójczy wirus. Nie bardzo wiem, co o tym myśleć, choć podobno najbardziej narażeni na śmiertelne konsekwencje są faceci, i to w moim wieku! Dżuma to jeszcze nie jest, nawet nie ma co porównywać do „hiszpanki” z połowy XX wieku, a jednak panika rośnie.

  Największa panika na portalach katolickich. Święta Wielkanocne się zbliżają, jak tu się gromadzić w kościołach? Już odwołują Msze święte we Włoszech, a w takim Hongkongu to nawet spowiadać nie chcą. A co, jeśli apogeum zarazy w Polsce przypadnie w same święta? Tak nie do końca rozumiem tej paniki, skoro zarówno Bóg, jak i Matka Boska oraz rzesze świętych mają nas nie tylko strzec przed zarazą, ale i pomagać z niej wyjść. Wystarczy paciorek, najlepiej różaniec, czasami post i pokuta, o czym niejednokrotnie zapewniali nie tylko wierni, ale wielcy tego Kościoła. A zamiast ochronnej maseczki na twarz, wisiorek z medalikiem Matki Bożej na szyi. Działa najskuteczniej. Nie, nie szydzę, nie wykpiwam, choć może odrobinę ironizuję – o tym po prostu przeczytałem.

  Niejaki Roberto de Mattei, włoski historyk, wykładowca historii chrześcijaństwa i historii Kościoła na Uniwersytecie Europejskim w Rzymie pisze w związku z epidemią koronawirusa: „Wiemy jednak, że pandemie zawsze uznawano za karę Bożą; a jedyne lekarstwa Kościoła na nie stanowiły modlitwa i pokuta1. Ponieważ de Matteia jest historykiem, w dodatku katolikiem, trudno mu zarzucić kłamstwo. W latach 589-590 Italię nawiedziła dżuma. Chrześcijanie od razu dostrzegli w tym Bożą karę za zepsucie moralne w mieście*. Papież Grzegorz I wezwał Rzymian do podążania za przykładem skruszonych i pokutujących mieszkańców Niniwy mówiąc: „rozejrzyjcie się wokół siebie – oto miecz gniewu Bożego wymierzony w całą ludność. Nagła śmierć wyrywa nas ze świata, dając nam ledwie sekundę2. Zarządził kilka procesji, nie pomny na to, że w tłumie zaraz rozprzestrzenia się jakby bardziej, ale bądźmy sprawiedliwi, wtedy o tym nie wiedziano. Medycyna nie należała do nauk chwalebnych, godnych chrześcijanina. Na skutek tych procesji od razu zmarło kolejnych osiemdziesiąt osób. Niemniej stał się cud. Przyniesiono obraz Matki Bożej i tam gdzie z nim trafiła procesja, powietrze od razu stawało się czystsze i zdrowsze. Nawet Aniołowie przestali się bać tej zarazy i pokazali się papieżowi oraz wiernym.

  Roberto de Matti pyta: „Czy szerzenie się koronawirusa wiąże się w jakiś sposób z wizją trzeciego sekretu?”. I odpowiada: „Przyszłość pokaże. Jednak wezwanie do pokuty pozostaje sprawą niecierpiącą zwłoki dla naszych czasów i podstawowym środkiem gwarantującym nasze ocalenie [podkreślenie moje] w czasie i wieczności3. Cóż mam napisać? Należy się dziwić, że Watykan zalecił w tych Włoszech zaniechania odprawiania Mszy świętych, a to przecież jedyne lekarstwo na powstrzymanie zrazy, skoro do tej pory nikt nie znalazł antidotum. Znalazłem inny artykuł o znamiennym tytule: „Epidemia – czas na nawrócenie!”4. Okazuje się, ze wszystkie zarazy przed ostatnią wojną światową straciły swoją śmiertelna moc dzięki modlitwom, postom, a przede wszystkim za sprawą Cudownego Medalikom św. siostry Katarzyny Labouré. Inny papież, choć też Grzegorz, ale XVI, nadał oficjalnie cudowną moc temu Cudownemu Medalikowi, którego wzór opracowano w 1832 roku. Polecam szczególnie ten drugi artykuł, który zaświadcza o mocy świętych rytuałów w walce z zarazami.

  Teraz czas na dobrą wiadomość, choć cuda też są w końcu dobrą wiadomością. Podobno jest już skuteczny lek na koronawirusa. Tylko, niejako przy okazji, jest drobny problem. Wymyślili go komuniści (ateiści?) w Wietnamie. Według zapewnień tamtejszej służby zdrowia, mimo licznych zachorowań, nikt w Wietnamie na tę chorobę nie umarł, choć tych Wietnamczyków jak mrówek. Jak tu wierzyć bezbożnikom i brać od nich szczepionki? Byłbym jednak niesprawiedliwy. Moja ulubiona „Wyborcza” też podsyca panikę. Komunikaty o rozprzestrzenianiu się zarazy pojawiają się częściej niż prognoza pogody, a ta ostatnia jest codziennie. To tam dowiedziałem się, że wczasy w rejonie Morza Śródziemnego, Włoch nie wyłączając, staniały o połowę. Do odważnych świat należy i zastanawiam się, czy nie skorzystać z okazji?  Choć z drugiej strony, wczasy w tym okresie tanieją nawet bez koronawirusa. Za ciepło na narty, za zimno na plażowanie i kąpiel.

  W tej mojej „Wyborczej” są też i optymistyczne wieści (za to zresztą ją lubię): wyzdrowiało już 28 tys. chorych na tę szpetną chorobę. W dodatku giełdy oszalały, bogaci stracili przez tę chorobę już 1,7 biliona dolarów. Dobrze im tak, bo ja tu w kraju, już nie w związku z pandemią, a przez inflację, czuję się coraz biedniejszy. Wprawdzie będzie trzynasta emerytura, w kwietniu, ale tę już wydałem na nowy smartfon w promocji.

* - tak przy okazji. Nie mogę się nadziwić tym złotym wiekom chrześcijaństwa. Taka bogobojność i tak przykładne, święte życie chrześcijan, a tyle tych zaraz i pandemii, tyle polowań na czarownice i heretyków... 





poniedziałek, 24 lutego 2020

Wiara jak Facebook


  W komentarzach pod notką o mleku teściowej1, jak bumerang powróciła sprawa opętań i jak na zawołanie, trafiły mi się dwa ciekawy artykuły w tym temacie. Jeden dość ogólny, choć jednoznaczny w wymowie, poddający ostrej krytyce Facebook, jako narzędzie groźnego uzależnienia, które może nam zrujnować życie. Drugi dotyczy zaburzeń psychicznych i stosunek do nich w oparciu o wiarę. To fragment książki, którą na pewno sobie kupię...

  Zacznę od groźnego przesłania tytułu „Jak Facebook zjada ci mózg” Michała Lewandowskiego. Osobiście mam mieszane uczucia do tej platformy społecznościowej jaką jest Facebook, ale uczciwie przyznam, że mam tam swoje konto. Nawet trudno mi umotywować swoją obecność. Na dziś ograniczam się do sprawdzenia, co mają ciekawego do powiedzenia znajomi, przy czym kładę nacisk na: „ciekawego”. Ktoś był na ważnej imprezie (opera, teatr), ktoś znalazł coś ciekawego do przeczytania (artykuł, książka), ktoś był świadkiem niecodziennego wydarzenia, itp. Sam rzadko mam coś do zakomunikowania, nawet już wypadami do opery za bardzo się nie chwalę. Tak, właśnie chwalę się, bo tam wypada się li tylko chwalić. W końcu nie zawsze mamy gdzie i komu, a Facebook się idealnie do tego nadaje. Ogólnie, jestem tam dwa, trzy razy dziennie, nie dłużej niż kilka minut. Pytanie: czy mimo to Facebook zjada mi mózg?

  Czytam: „Wiedziałem, że dzieje się ze mną coś złego. Struty chodziłem kilka dni i próbowałem zrozumieć, co sprawia, że gorzej się wysypiam, mniej koncentruję na wszystkim, spokój ustępuje miejsca rozdrażnieniu i podenerwowaniu. Choć fizycznie byłem zdrowy, to czułem, jakby coś zjadało mi mózg2. Cóż, jak twierdzi Lewandowski, badania amerykańskich uczonych wykazały, że częste zaglądanie na Facebook nas po prostu unieszczęśliwia. Podobno za sprawą mechanizmu, który zmusza nas do porównania naszego życia z życiem innych, a to się musi źle skończyć (sic!) Moje zdumienie bierze się stąd, że i bez Facebooku, a ja znam takie czasy, też nie byłem zawsze szczęśliwy, gorzej, też porównywałem swoje życie do życia innych. Wysunę śmiałą tezę: dzięki Facebookowi  masz mniejsze szanse pokłócić się ze znajomymi, a nawet z żoną pod warunkiem, że ona też siedzi godzinami w Facebooku. Masz dość pełnej napięć gadki z żoną? Namów ją na Facebook. Sam zaś możesz spokojnie w pozycji półleżącej, z piwkiem obok, kontemplować w telewizji mecz...

  Podobno nasz mózg nie jest przystosowany do takich ilości informacji, co uważam za wierutne kłamstwo. Jeśli Twój mózg nie potrafi sobie radzić z takim natłokiem, to dowodzi, że już wcześniej miałeś mocno zżarty mózg (np. alkoholem, felerem genetycznym, lub bardzo niskim ilorazem inteligencji). Gdy dotarłem do fragmentu: „Dla każdego chrześcijanina korzystanie z Facebooka wiąże się z jeszcze jednym zagrożeniem. Nieustanne powiadomienia, chaos, ciągłe rozproszenie nie wpływają dobrze na modlitwę3, doszedłem do wniosku, że ten Lewandowski faktycznie miał już wcześniej problemy. I to wcześniej niż..., niż pierwszy raz zajrzał na Facebook. Nie, nie chodzi mi o to, że modlitwa zżarła mu mózg, raczej o to, że jej nadmiar też miał na niego zgubny wpływ. Może się okazać, że modlący będzie miał majaki. W sukurs przychodzi mi drugi artykuł „W średniowieczu nikt by jej nie leczył. Spłonęłaby na stosie”. Czytam: „Rozmaite zaburzone formy myślenia i zachowania zyskują akceptację społeczną, występując w kontekście religijnym. (...) religia może sprzyjać wystąpieniu czy pogłębieniu zaburzeń psychicznych, działając stresogennie na daną osobę, na przykład restrykcyjne wychowanie religijne sprzyja rozwojowi nerwicy natręctw4. Tu wyjaśnię, wbrew pozorom, cały artykuł nie jest krytyką religijności, wręcz przeciwnie, niemniej daje do myślenia. Czym są natręctwa? Klasycznym przykładem jest uzależnienie od Facebooka, ale równie adekwatnym jest potrzeba ciągłej modlitwy. Fachowo mówimy: zaburzenia obsesyjno-kompulsywne – przy czy drugi człon znaczy tyle, co czynności przymusowe. Jeśli musisz myć ręce, co pół godziny, jeśli co pięć minut zaglądasz na Facebook, jeśli ciągle masz potrzebę modlenia się – jak to mówił ks. Natanek – wiedz, że coś złego się dzieje.

  Rodzi się pytanie, które z tych zachowań jest bardziej niebezpieczne, a trzeba mieć świadomość, że jest ich dużo więcej? W moim osobistym mniemaniu, to potrzeba ciągłej modlitwy, choć innych nie ignoruję. Facebook się w końcu i tak znudzi, modlitwa może mieć zaś fatalne skutki. W tym drugim artykule jest taki tekst (fragmenty): „Najbardziej interesujące w kontekście naszej rozmowy są: trans i opętanie. Ludzie zazwyczaj mieli psychotyczne przeżycia o treści religijnej, na przykład związane z diabłem. Spójrzmy: kończy się druga dekada XXI wieku, po ulicach jeżdżą autonomiczne samochody, nasze telefony są naszpikowane sztuczną inteligencją, podbijamy kosmos, a te urojenia związane z diabłem są wciąż dość częste. Mam pod opieką pacjentkę, zakonnicę, bardzo sympatyczną, pobożną, bogobojną kobietę. Ostra psychoza schizofreniczna zaczęła się u niej od przeżyć, w których przychodził do niej diabeł, a ona z nim kopulowała5. Jakby mi te słowa z ust wyjęto. Moja diagnoza, co do opętań w ujęciu religijnym, jest dokładnie taka sama.

  Nie wiem, czy ktoś miał trans kopulowania z Facebookiem, wydaje mi się to wręcz mało prawdopodobne. Za dużo świadków, więc i o śmieszność łatwiej. Na miejscu tego Lewandowskiego mocno bym się zastanowił, czy uciekając przed Facebookiem, nie wpadnie pod rynnę, ściślej, w ramiona napalonego, biseksualnego diabła...




czwartek, 20 lutego 2020

Niektórym marzy się prawdziwa wolność


  Dodam nie bez kozery, że niektórym marzy się wolność katolicka, podobno ta najprawdziwsza, choć dość oryginalna jak na mój sarkastyczny gust. I będzie sarkastycznie. Powszechna jest opinia, że z Zachodu przychodzi do nas rozwiązła wolność, ze swoim wynaturzeniami. Owo poczucie wolności maluje się na wzór libertyński, choć jednocześnie dość często mówi się również, że na Zachodzie nie ma takiej wolności, jak w naszej, katolickiej Polsce. Policja we Francji bije demonstrantów, czego podobno u nas nie uświadczysz. U nas się ich po prostu wlecze po prokuraturach i sądach, w których sądzą neokomunistyczni, kastowi sędziowie. Jak to jest, gdzie jest ta wolność, tego nie wie nikt, poza dwoma nawiedzonymi ortodoksami.

  Pewien piewca wolności katolickiej, Grzegorz Kucharczyk pisze, że kolonialna przeszłość Meksyku stanowi o sile Nowej Hiszpanii. Najważniejsza stała się religia katolicka, którą przynieśli z sobą Hiszpanie, mieczem zagarniając wolne tereny dzisiejszego Meksyku i jeszcze ciut więcej. Owo ciut to niemal cała Ameryka Południowa. Katolicyzm jest ośrodkiem społeczeństwa kolonialnego, gdyż jest źródłem życia, działalności, namiętności, cnoty, a nawet grzechu sług i panów, urzędników i księży, kupców i wojskowych. Dzięki religii katolickiej system kolonialny nie jest zwykłą nadbudową nowych form państwowości, której wcześniej tam nie znano, lecz żywym organizmem społecznym. Katolicyzm otwiera kluczem chrztu bramy społeczeństwa i zmienia je w porządek uniwersalny, otwarty dla wszystkich mieszkańców Meksyku (sic!) Innymi słowy, żyli sobie ci Indianie Meksyku ciesząc się swoimi prawami wolności, ale oto na szczęście zjawiła się cywilizacja chrześcijańska Europy i..., i ich wyprostowała. Bo kolonializm, ten katolicki – to jest dopiero prawdziwa wolność. I tu również cytat: Taka wolność jest ulżeniem ich życia i zorganizowaniem ich w sposób sprawiedliwy i chrześcijański, jaką dawał im chrzest mocą uświęcenia, do jednego systemu i jednego Kościoła. Poprzez wiarę katolicką Indianie, w stanie sieroctwa, kiedy zostały zerwane więzy z ich dawnymi kulturami, kiedy zginęli ich bogowie jak również ich miasta, znajdują wreszcie swoje miejsce na świeci i w Kosmosie. Tu trudno o jakikolwiek sensowny komentarz. Nawet wyrywanie włosów z rozpaczy nad takimi bredniami nie pomoże.

  Inny domorosły, katolicki filozof Bronislav Michalka, też optuje za wolnością. Ma na myśli prawdziwą wolność, a nie abstrakcję, skonstruowaną w mózgach liberalnych intelektualistów. Znów zacytuję, aby było wiadomo o jaką wolność mu chodzi: Wolność nieposyłania dzieci do szkoły, a nawet do przedszkola, wolność niepłacenia ubezpieczenia, swoboda nie zapinania się w samochodzie pasami bezpieczeństwa pod karą grzywny, wolność nazywania mężczyzny mężczyzną, nawet, jeśli jest po „zmianie płci, wolność, aby nie wpuszczać do miasta czy wsi nikogo, kto mógłby nas skrzywdzić [homoseksualnie -dopisek mój], wolność w dyscyplinowaniu [biciem - dopisek mój] własnych dzieci itp. A to tylko ułamek swobód, które chrześcijanie zdobywali w ciągu dwóch tysiącleci, a które zaczynają zanikać bardzo szybko przez ten wstrętny liberalizm. To dlatego, że przez utratę wiary na rzecz nowoczesności zapominamy, że wolności nie wolno rozdzielać wszystkim po równo.

  Realna wolność polega na hierarchiczności. Jest Pan (ten nieziemski), są panowie (już ziemscy), są ich zarządcy (i tego nieziemskiego i tych ziemskich), i są wreszcie ci najbardziej wolni, czyli poddani. Wolno im się tym wszystkim panom i zarządcom kłaniać oraz płacić im daniny. Jeślibyśmy chcieli to zmienić, bez wątpienia powstaną getta pełne obrzydliwości i wynaturzeń. Jak wynika z historii ludzkości, prawdziwe ramy wolności jednostki dało chrześcijaństwo. Zniosło straszny „przywilej” wyboru wierzenia w wielu różnorakich bogów. W imię tej nowej, chrześcijańskiej wolności nałożono na człowieka grzech pierworodny, aby się poczuł jeszcze bardziej wolny. Wolny od podejmowania niechrześcijańskich decyzji. Fałszywa ideologia, wyssana z palca oświeconej nauki, ciemięży człowieka dając mu demokrację. Równie fałszywa droga liberalizmu czyni człowieka zniewolonym pogaństwem, bo przecież lepiej być podobno wolnym parobkiem chrześcijańskiego pana, nic to, że bez możliwości decydowania o sobie. Do czego ta liberalna wolność nam w ogóle jest potrzebna? Chyba tylko po to, aby grzeszyć na potęgę. Poszukiwanie innej wolności niż ta chrześcijańska jest całkowicie bezużyteczne, to powrót do pogańskiego rozpasania. Dziś to chrześcijaństwo daje nam prawdziwy wybór: albo  będziemy poddanymi totalitarnego państwa, czystego rasowo ale i pobożnego, albo dopadnie nas wielokulturowość z brakiem wiary. Tu nie ma innego wyboru, tu trzeba natychmiast iść do kościoła i modlić się gorąco słowami: prawdziwą wolność racz nam dać Panie! Ci co chcą wolności od obowiązku posłuszeństwa Bogu, są skazani na niewolę własnych pragnień.

  Na koniec, jako puenta, perełka prawdziwa. Grzegorz Kucharczyk wychwala kolonializm katolicki (pierwsza część notki), Bonislav Michalka dowodzi, że to katolicyzm jest oswobodzicielem z kolonializmu (druga część). A obie tezy na tym samym, ortodoksyjnym portalu katolickim Pch24.pl.






niedziela, 16 lutego 2020

Nie pijcie mleka teściowej!


  Przypomnę wszystkim Czytelnikom, że minęła właśnie druga dekada XXI wieku. I to w tym czasie znalazłem kilka artykułów ściśle ze sobą powiązanych, nie przymierzając, tak jak blog Zrzędy splotłem blogiem Aisab. Rzecz, która dałaby się sparafrazować słowami góralskiej pieśni ludowej „Pobili się dwaj kapłani ciupagami”. Na szczęście bez ciupag, ale za to z wykorzystaniem netu. To ci dopiero dobrodziejstwo ten net. Można się niemal pobić, a krew i tak się nie poleje...

  Nie mogę zacząć od początku, gdyż filmik, który daje początek bójki zniknął z YouTube. A to na nim ks. Krzysztof Witwicki za ks. Rufusem Pereirą miał opisać historię pewnej kobiety, którą teściowa w dniu ślubu poczęstowała mlekiem. Przez kilkanaście lat ta mężatka cierpiała na bóle żołądka i żaden lekarz nie mógł jej pomóc. Pomógł ów ks. Rufus, egzorcysta. Odczynił odpowiednie modlitwy, dał się kobiecie napić święconej wody, a ona zwymiotowała czymś, co mleko przypominało. Mleko musiało być przeklęte przez teściową, bo owa teściowa nie lubiła synowej, która zabrała spod jej opiekuńczych skrzydeł jej syna(lka).

  Inny kaznodzieja, ks. Dariusz Piórkowski1 w dość łagodny sposób polemizuje z tekstem swego kolegi po fachu, zarzucając mu, że nadaje diabłu większą moc niż ma Jezus, którego pod postacią eucharystyczną „poszkodowana” spożywała regularnie raz w tygodniu. Dopiero „moc” egzorcysty ks. Pereiry okazała się silniejsza od mocy diabła, a co za tym wynika z logiki – silniejsza niż moc Jezusa. Innymi słowy uznaje, że egzorcyzmy to rodzaj czarów i odczyniania zaklęć, co nijak ma się do nauk wynikających z Ewangelii. Odczynianie uroków, bo tym był egzorcyzm ks. Pereiry jest wzięty rodem z historii o czarownicach.

  Ks. Krzysztof Witkowski niemal natychmiast odpowiada, i tu już posłużę się oryginalnym tekstem2, bo rzecz jest wręcz niewiarygodna:
Przytaczana przez ks. Dariusza teologiczna refleksja wymaga bardziej wnikliwego podejścia. Zacznijmy od ustalenia faktów:
1 - Dolegliwości żołądkowe pojawiły się u wspominanej w historii kobiecie od dnia jej ślubu. Kobieta także przypomina sobie, że w dniu ślubu dostała do wypicia mleko.
2 - Dolegliwości żołądkowe trwają kilkanaście lat. Kobieta jest badana medycznie niemal wszechstronnie i nie można było rozpoznać przyczyny tych dolegliwości, choć jednocześnie nie zanegowano, że coś jest na rzeczy.
3 - Rufus Pereira (ksiądz, egzorcysta, dr nauk biblijnych, przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia [podkreślenie moje] dotyczącego posługi uwalniania) podejmuje modlitwę za ową kobietę. Dzięki tej modlitwie kobieta dostępuje uwolnienia.
4 - W trakcie modlitwy kobieta pije wodę święconą, a po jej wypiciu wypluwa czy wymiotuje coś, co wygląda na mleko.


  To mają być fakty, a podobno z faktami się nie dyskutuje. Na wszelki wypadek ks. Krzysztof te fakty uzasadnia:
1 - Nie można mówić, że diabeł może zająć jakieś miejsce w człowieku, także w jego żołądku. Można mówić o tym, że diabeł ma możliwość oddziaływania na ciało człowieka, na jakąś część ciała. Analogicznie: mówimy o duszy ludzkiej, która wyraża swoją aktywność także poprzez ciało. Nie określamy jednak, że dusza ludzka lokuje się w jakiejś części ludzkiego ciała.
2 - Tam, gdzie mówimy o aktywnościach istot duchowych, ich aktywność wyraża się w decyzjach bazujących na rozumie i woli. (W sytuacji człowieka, także będziemy mówili o takich aktywnościach. Człowiek też jest istotą duchową, która posiada ciało). Tak więc, wszelkiego rodzaju zniewolenia czy opętania demoniczne, w które człowiek popada, są skutkiem decyzji woli człowieka, a szatan „który, jak lew ryczący krąży, szukając kogo by pożreć” (1P 5, 8), żadnej okazji, by nad człowiekiem zapanować, nie przepuści.
3 - Klątwy i złorzeczenia miały i ciągle, niestety, mają miejsce. Czasem są przejawem gniewu, zawiści ludzkiej, a tam, gdzie ta zawiść wypowiada się także przez jakieś odniesienie do złego ducha, może powodować konkretne zło drugiemu człowiekowi. To zło staje się wtedy nie jakąś ludzką mocą, ale mocą złego ducha, który w pewnym sensie „zaproszony” przejmuje władzę, najczęściej częściową, nad ciałem człowieka. Doświadcza wtedy człowiek bądź dolegliwości fizycznych wyglądających na choroby, bądź jakichś nocnych dręczeń, czy innych udręk. Do dziś także musimy mówić o działalności szamanów, czarowników, ludowych szeptuch, tych co „coś zamawiają lub odczyniają”. Wykonują oni swoistego rodzaju rytuały, w których odwołują się do jakichś mocy duchowych, by na kogoś „ściągnąć nieszczęście, cierpienie…”
4 - Działanie oparte na rytuałach magicznych skutecznym jest wtedy, kiedy „ofiara” nie jest w jedności z Jezusem Chrystusem. Kto trwa w jedności z Naszym Panem i Zbawicielem, ten klątw i złorzeczeń nie musi się obawiać: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam…” (Rz 8, 31)
5 - Uwolnienie spod władzy złego ducha dokonuje się na drodze nawrócenia człowieka, czyli wtedy, kiedy człowiek zwraca się ku Jezusowi jako swojemu Panu i Zbawicielowi. Aby takie uwolnienie mogło nastąpić, drodze nawrócenia musi towarzyszyć modlitwa Kościoła, najczęściej w takich przypadkach modlitwa egzorcysty

  W tym miejscu szczena mi opadła. Ks. Krzysztof, dodajmy – ksiądz katolicki – wierzy w czarną magię, czary, uroki, magiczne rytuały (sic!) Innymi słowy w czyste pogaństwo! Według mojej opinii to ma swoje uzasadnienie. Bez wiary w pogańskie czary i gusła, ks. Krzysztof, jako egzorcysta, straciłby sens swojego istnienia. On nie tyle wierzy w czary, ile musi w nie wierzyć. Tak na marginesie, wbrew temu, co twierdzi o tej opętanej przez klątwę, właśnie była „w jedności z Jezusem”. Na dodatek, twierdzenie, że dusza umiejscawia się w żołądku brzmi wręcz tragicznie. Riposta ks. Dariusza, która mnie osobiście nie przekonuje z racji bycia ateistą, jest jednak wyjątkowo celna: „A dla tych, którzy z taką gorliwością tropią diabła wszędzie i w szczegółach przedstawiają jego działanie, proponuję, aby z równą, a nawet większą gorliwością, pokazywali, jak działa Duch Święty w świecie i jak do nas mówią aniołowie stróżowie. Myślę, że z tego byłby większy pożytek duchowy. Nawiasem mówiąc, diabeł robi wszystko, by wierzący śmiali się z niego albo pełni strachu zajmowali się nim3.

  Przydałaby się jakaś puenta. Myślę, że Kościół chrześcijański „strasznie” sobie sam namieszał tym uwypukleniem istnienia szatana. Zatracił tym samym różnicę miedzy chrześcijaństwem a pogaństwem. Wierni niemal z konieczności uznają, że moc tego złego ducha jest prawie równa mocy Boga Wszechmogącego, a niektórzy (przede wszystkim egzorcyści), że jest nawet większa. I pewnie dlatego tak bardzo wierzący upierają się przy tezie, że „święty Kościół składa się z grzeszników” – dodajmy, opętanych przez diabły.