wtorek, 31 marca 2020

Religijny farmazon


  No to chrześcijanie, katolicy zaś w szczególności, mają nie lada zgryz. Bo to teraz nie wiadomo, czy ten koronawirus to kara, czy nie kara z grzechy współczesności ze wskazaniem na seks, gender i aborcję. Problem w tym, że rozstrzygnięcie tego dylematu kary i tak nie rozwiązuje prawdziwych problemów wiary, przed jakimi stanęła religia wobec tej pandemii. Teologia chrześcijańska ma taką zagadkę, że jej nie zazdroszczę.

  Liczne głosy ortodoksów o karze dość ostro zostały skrytykowane przez hierarchów z Prymasem Polski na czele. Bóg nie może karać, ale to niejako przeczy drugiej prawdzie wiary: Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, za zło karze. Teraźniejszość, to nie wieki przeszłe, kiedy w czasie zarazy nikt nie pytał o sens takiej kary, choć jednocześnie nikt nie słyszał o tęczowej zarazie, ani aborcja nie była zjawiskiem powszechnym, płeć była tylko biologiczna, a antykoncepcja praktycznie nieosiągalna. Może się to wydać dziwne, ale od niepamiętnych czasów przyznam hierarchom rację i ich pochwalę, bo ten wątek o karze mógłby skutkować eksplozja katolickiej ortodoksji. Tyle, że wypadałoby teraz usunąć z katechizmu tę drugą prawdę wiary. Znamienny jest tu przykład papieża Franciszka, który w swoim „Urbi et Orbi” zwraca się do Boga słowami ewangelisty, w lekko skarżącym tonie za apostołem ewangelistą: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” [Mk 4, 38]. To nie jest prośba o anulowanie kary. Gdybym był wierzącym, pewnie do tej skargi bym się przyłączył. Na szczęście nie muszę. Mogę za to nad tymi słowami się zastanowić.

  Niejaki Paweł Lisicki, publicysta DoRzeczy ostro skrytykował Prymasa Polski: „Jeśli epidemia koronawirusa nie jest karą, to można się zastanawiać, czym jest?1. I wyłuszczył trzy logiczne ewentualności, mające dać odpowiedź na to pytanie:
1 - Pan Bóg nie wie, co się dzieje na ziemi, wtedy oczywiście nie jest to karą;
2 - Bóg wie, co się dzieje na ziemi, ale z jakichś powodów nie może temu przeciwdziałać, co by oznaczało, że nie jest wszechmocny;
3 - Bóg wie, co się dzieje na ziemi i chce tego co się dzieje.
Żadna z tych ewentualności nie wchodzi w rachubę z przyczyn czysto teologicznych i Lisicki zdaje się tego kompletnie nie rozumieć, ale jednocześnie tak postawione pytania podważają sens słów papieża. Można słowa papieża warunkowo odnieść do pierwszego wariantu. Tylko, że w takim układzie papież postawił Boga w dość niezręcznej sytuacji. Tak jak apostołowie obudzili Jezusa, tak on obudził Boga i oczekuje jakieś reakcji. Najlepiej natychmiastowej, na co się raczej nie zanosi. Trudno się bowiem nie lękać. Nie ma co liczyć na odpowiedź: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?» Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: «Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?»” [Mk 4, 40-41]. Pandemia nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Hipotetycznie Bóg może wywołać jakieś groźna zjawisko, ale nie potrafi go w żadnym razie zatrzymać, o cofnięciu nie wspomnę.

  Tu już mogę się odnieść do głównego bohatera tej notki, ks. prof. Tadeusza Guza. Niby profesor teologii, a palnął religijnym idiotyzmem roku. Kilka wybranych fragmentów jego wypowiedzi: „Pan Bóg żadnych wirusów nie rozprzestrzenia, bo jest święty. Podobnie każdy akt w czasie mszy świętej, bo niektórzy się obawiali, że kapłan, który celebruje, i jest komunia święta do ust, może zakażać. Kapłan ma po pierwsze konsekrowane dłonie. Po drugie kapłan jako jedyna osoba w zgromadzeniu liturgicznym ma umywane dłonie przy Lavabo, czyli przy ofiarowaniu darów dla Boga przez naród wierzący. Więc kapłan ma nie tylko umyte ręce w sensie takim, jakiego oczekuje pan minister zdrowia w Rzeczpospolitej Polskiej, lecz także kapłan ma umyte ręce w sensie nadprzyrodzonym, czyli łaski. A zatem żadne udzielanie komunii świętej do ust nie zagraża ani jednemu Polakowi roznoszeniem jakichkolwiek wirusów, bo to jest akt święty2. Coś mi się zdaje, że ten facet jest całodobowo na haju. Tak namieszał, że prawie cały polski Kościół katolicki z wrażenia oniemiał. Co niektórzy, gdy się ocknęli zażądali sprostowania, ale jak to zwykle z filozofami bywa, szczególnie zaś w randze profesora, to nie taka prosta sprawa. Już raz kiedyś w innym temacie stricte religijnym chciał zwołać konferencję naukową. Tak – naukową. Pobożne argumenty księdza profesora nijak się mają do rzeczywistości. Proboszcz z okolic Nowego Sącza zaraził się koronawirusem. Teraz w necie krążą dramatyczne apele, aby wszyscy, którzy mieli z nim kontakt, zgłosili się do..., Sanepidu, a nie kościoła.

  Właściwie można by się tylko uśmiechnąć na te ekscesy. Ale takich jest niestety na pęczki. Oto ks. Perz, korzystając z dobrodziejstw internetu, wznosi modły: „Módlmy się za nasz rząd z panem prezydentem na czele, z panem ministrem, z panem Kaczyńskim, których pan Bóg dał nam na te czasy jako wyjątkowy dar. Aby Bóg ich błogosławił i pomagał im zwyciężać te trudy, które są przed nimi. Módlmy się za nawrócenie błądzących i żyjących w grzechu. Niech politycy Platformy Obywatelskiej odzyskają czystość serca, rozum i chwałę Boga w duchu i prawdzie3 (sic!) Tu na szczęście ktoś w porę zareagował i film, jako relacja mszy w necie, na dobre zniknął, niczym Duch Święty z heretyckiej głowy. Kto, jak kto, ale ksiądz powinien wiedzieć, że jego Bóg, takich próśb nie spełnia. Mógłbym przytoczyć jeszcze kilka „głębszych” myśli światłych kaznodziei, ale aż tak bardzo nie będę ich wyśmiewał. Kompromitują się na potęgę sami. Całe problem w tym, że spora część wierzących bardziej wierzy im niż logice, nawet tej wynikającej z pobożności.





poniedziałek, 23 marca 2020

Wstrząsające świadectwo


  Kocham takie wstrząsające tytuły i jeszcze bardziej takie świadectwa. Będzie o dwóch, choć wiem, że znów zostanę posądzony o próbę ośmieszania wiary katolickiej. Od razu uprzedzę takie insynuacje: to nie ja ośmieszam, to ta wiara sama się ośmiesza. Ja tylko o tym informuję, oczywiście na swój specyficzny sposób. Ale tego nie da się skomentować inaczej.

  Na początek fragment „Dzienniczka” św. siostry Faustyny: „Kiedy weszłam na chwilę do kaplicy, powiedział mi Pan: Córko moja, pomóż mi zbawić pewnego grzesznika konającego; odmów za niego tę koronkę, której cię nauczyłem. Kiedy zaczęłam odmawiać tę koronkę, ujrzałam tego konającego w strasznych mękach i walkach. Bronił go Anioł Stróż, ale był jakby bezsilny wobec wielkości nędzy tej duszy; całe mnóstwo szatanów czekało na tę duszę. Jednak podczas odmawiania tej koronki ujrzałam Jezusa w takiej postaci, jak jest namalowany na tym obrazie. Te promienie, które wyszły z Serca Jezusa ogarnęły chorego, a moce ciemności uciekły w popłochu. Chory oddał ostatnie tchnienie spokojnie1 [Dz. 1565]. W tym krótkim tekście same herezje, choć mnie się kojarzą ze światem fantasy. Jezus, Bóg nad bogami, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, który wskrzeszał umarłych i chodził po wodzie, prosi zwykłą zakonnicę o moc, aby mógł odpędzić moce ciemności (sic!) No przecież bez wsparcia modlitewnego tej siostruni nie dałby rady. Nawet z Aniołem Stróżem do spółki...

  Nie będę taki, ja tej Faustynie wybaczam, wszak cierpiała na jakieś zaburzenia psychiczne. Niemniej czytałem wczoraj na podobno poważnym portalu katolickim, że ruszyła akcja „Adoptuj konającego”. Normalnie mnie zatkało. To bardzo łatwe. Wystarczy do zakonu siostrzyczek Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie wysłać sms z dowolnym imieniem umierającego z powodu zarazy, a one tę koronkę odmówią. Wtedy Jezus konającego uwolni od mocy ciemności i..., i pozwoli mu oddać ostatnie tchnienie. On czeka tylko na sygnał, by przystąpić do akcji ratowania grzesznej duszy, oczywiście tylko takiej duszy, za którą ktoś odmówił koronkę, autorstwa siostruni Faustyny. Myślałem, że śnię, ale to się dzieje naprawdę...

  Jeszcze bardzie wstrząsające świadectwo dał podobno pewien włoski lekarz, który od dłuższego czasu nie wychodzi w ogóle ze szpitala w zawiązku z koronawirusem. Chyba niepotrzebnie dali mu dzień wolnego, powinni dać dwa. Jeden by przyszedł do siebie, odpoczął, a w drugim by się odrobinę zastanowił, aby nie pleść, co ślina na język przyniesie. Tymczasem zamiast się położyć i zregenerować siły, od razu usiadł przy laptopie, by przez Facebook oznajmić światu, że on i jego koledzy zrywają z ateizmem (sic!) Przypuszczam, że ja też po siedmiodniowym dyżurze non-stop mógłby wygadywać podobne, albo i jeszcze większe głupoty. Tym bardziej, że lekarz wyjaśnia dalej: „Codziennie szukamy pokoju, prosząc Pana, by pomógł nam się na Nim oprzeć, byśmy mogli opiekować się chorymi2. To zdanie dowodzi, że był już krańcowo wyczerpany, i fizycznie, i psychicznie. Jeszcze, gdyby pisał o pokoju światowym, takim między narodami, ale on prosi Pana o pomieszczenie, gdzie mógłby się na Nim oprzeć. Jego wcześniejszy ateizm budzi moje poważne wątpliwości. Prawdziwy ateista szukałby w takich chwilach piersi młodej lekarki, w najgorszym razie pielęgniarki, co bez wątpienia dodałoby mu energii do dalszej pracy. Można, nomen omen, bosko odpocząć na tych piersiach, nawet jeśli tylko przez chwilę. Ok, odrobinę przesadziłem, ale tylko odrobinę. Jeszcze lepiej odpoczywałoby się na łonie tych lekarek.  

  Tych nawróconych ateistów podobno do wiary przekonał widok kapłana, hospitalizowanego z powodu koronawirusa, który choć sam umierający, pomagał innym konającym oddać ostatnie tchnienie. Mam lekko mieszane odczucia, gdyż z jednej strony rozumiem tego księdza – takie ma powołanie – a pewnie konający czeka na jakieś pocieszenie. Wszystko gra do momentu stuprocentowej kompatybilności księdza i umierającego. Ale jeśli tego brak? Już o tym kiedyś pisałem, więc tym razem sobie daruję.

  Jeszcze tylko jeden krótki cytat z tego lekarza, już nie ateisty: „Nigdy w najmroczniejszych koszmarach nie wyobrażałem sobie, że mogę zobaczyć i doświadczyć tego, co dzieje się tutaj w naszym szpitalu od trzech tygodni. Koszmar płynie (...)”3. Widać z tych słów, że facet młody i niedoświadczony. Nie takie kataklizmy spadały na ludzkość i nie na takie cierpienia lekarze musieli patrzeć. Ledwie kilka dni temu oglądałem film, gdzie była scena ze szpitala w czasie nalotu na Pearl Harbour, tak realistyczna, że cała reszta fabuły przestała się liczyć. Mnie w takich momentach zawsze nachodzi pytanie: gdzie jest ten Bóg? Czyżby czekał na koronkę od św. Faustyny?



 


sobota, 21 marca 2020

Tango „danse macabre”

  Muszę sobie zrobić krótką przerwę własnych, krytycznych opinii na temat koronawirusa w Polsce, inaczej mógłbym zwariować. Ale ponieważ ten wirus to wciąż temat dnia i nie sposób od niego uciec, to jednak też napiszę coś w tym temacie, choć w zupełnie innym tonie. Od razu uspokoję, nie będę propagował współczesnej, tytułowej wersji danse macabre, czyli disco-polo Zenka Martyniuka. Wolę tango. Oryginalny taniec danse macabre, to nic innego jak taniec ze śmiercią w czasie pandemii. I nie taneczne pląsy, a życiowe porady i działania zabezpieczające.

  Najpierw obserwacje, dzięki którym możemy się zorientować, z czym mamy do czynienia. Jeśli więc zauważysz, że astrologowie, czy jasnowidze wszelkiej maści zamykają biznes i uciekają z miasta, uważaj, abyś czegoś nie przeoczył. Wzmóż ostrożność, widząc objawy wszechobecnej zgnilizny moralnej, w przyrodzie zaś mnogości żab, szczurów, motyli, much i robaków. Strzeż się też pohukiwania puszczyków. Sprawdzaj też skąd wieje wiatr. Jeśli wieje od strony obornika, czy chlewni – zamykaj starannie okna. Należy się też strzec wilgotnych wiatrów z południa i zachodu. Szczególnie te zachodnie są podejrzane.

  Gdy szkodliwe, morowe powietrze jest już w mieście, trzeba palić ogniska. Można też sięgnąć do armat i wszelkiej broni palnej. Nieuzbrojeni niech zaś śpiewają, głośno i nieprzerwanie, szczególnie gdy fałszują, nie przymierzając jak wierni w kościele gdzie nie ma organów, czyli a capella. W ostateczności można przepędzić przez ulice miasta stado ryczących krów, które wzruszą morowe powietrze. W domach stale należy palić w piecu. Ostatecznie można kuchenką gazową, ale trzeba dosypywać piołun, rutę, bursztyn lub nasiona jałowca, zaś co parę godzin odrobinę prochu strzelniczego lub siarki. Możesz też lać ocet na rozgrzane palniki. Wbrew zaleceniom władz i Sanepidu, nie należy zbyt często myć rąk i się kąpać, bo to ułatwia chorobie dostać się do ciała. Pewniejsze jest wąchanie olejku jałowcowego i octu z kamforą. Trzeba się odkażać wódką różaną i przegryzać dzięglem. Jeśli masz stajnię, dobrze jest tam się przenieś, gdyż końska para nie przepuszcza zarazy. Dobrze jest pić również ocet czterech złodziei, podobno oni pili go, gdy okradali groby i nic złego ich nie dopadało. No, może czasami policja.

  Najważniejsza jest jednak duchowość. Nie wolno mieć złudzeń – epidemia to kara za grzechy. Bóg zagniewany bezlitośnie karze ludzi, tak jak ludzie karzą złoczyńców. Ale należy też szukać dobrych stron zarazy – dzięki niej wyginie wielu grzeszników. Trzeba też brać udział w nabożeństwach pokutno-przebłagalnych i procesjach, które przechodzą przez wszystkie zakątki miasta. Im tłumniej tym lepiej. Jeśli masz siłę, bierz udział w 40-godzinnym nabożeństwie i wspólnym biczowaniu. Trzeba też nosić przy sobie święte obrazki. Jeśli przeżyjesz zarazę, nie załamuj się stratą najbliższych. Pamiętaj, że po każdej epidemii rośnie liczba zawieranych małżeństw i rodzi się więcej dzieci. 

  Tyle na temat pandemii1 w czasach starożytnych (czyli tak przed I wojną światową) na terenach Polski. Prawdę mówiąc, nie za bardzo jest się z czego śmiać, wziąwszy pod uwagę powszechny analfabetyzm tamtych czasów, i nie mam tu na myśli li tylko nauki czytania i pisania. Warto się jednak zastanowić, czy coś się właściwie zmieniło? Mam sporo wątpliwości, gdy czytam: „Ks. Andrzej Ziombra, proboszcz parafii pw. św. Jacka w Legnicy, od kilku dni, codziennie wychodzi na ulice miasta z eucharystią2, lub to: „Jako Księża ze Smoczki postanowiliśmy, iż codziennie w godzinie Bożego Miłosierdzia będziemy wraz Najświętszym Sakramentem pielgrzymować po terenie naszej parafii. Chcemy przez 7 dni okrążyć całą naszą wspólnotę w procesji eucharystycznej wypraszając łaskę ustania epidemii3, i jeszcze to: „[W Lublinie] Podczas samotnych procesji ks. Matuszny miał modlić się o oddalenie zarazy oraz niebezpieczeństwa utraty wiary4. Na szczęście już jakiś biskup się opamiętał i zakazał takiej walki z pandemią, bo to wyglądało jak tango danse macabre w wersji solo.




czwartek, 19 marca 2020

Modliłem się do Pana...


  Spokojnie. Nie ja się modliłem, gdyż moja modlitwa byłaby świętokradztwem, to sam papież Franciszek: „Modliłem się do Pana, by powstrzymał epidemię”1. Od razu też uprzedzę, nie mam zamiaru wyśmiewać się z tej modlitwy, ani żadnej innej w tej intencji, choć z oczywistych względów w jej skutki nie wierzę. Prędzej, czy później, pandemia ustąpi, tylko nie będzie w tym żadnego działania Boga. Nie będzie, ale śmiem twierdzić, że wierni i tak sobie przypiszą zasługi, zaś Bogu będą dziękować, że wysłuchał ich próśb. Mam za to problem z następnymi stwierdzeniami papieża: „Wszyscy są dziećmi Boga i patrzy On na wszystkich. Nawet ci, którzy jeszcze nie spotkali Boga, ci którzy nie mają daru wiary. Nie mogą się modlić, bo nie wierzę. Ale jednocześnie mogą jednak wierzyć w miłość otaczających go osób i znaleźć tam nadzieję2. Cóż, akurat niewierzący nie wierzą, że są „dziećmi Boga”, natomiast z tymi otaczającymi osobami, dziś należy być bardzo ostrożnym. Ale to już zostawiam na marginesie, nie o tym chciałem pisać.

  Prymas Polski, abp Polak autorytatywnie stwierdził: „Nie bójmy się. Jesteśmy w rękach Boga. On nie zostawia nas samych w momentach doświadczenia, choroby, czy cierpienia. Pan nie przychodzi do nas jako epidemia. Pandemia nie jest karą zesłaną na nas przez Pana Boga. On jest miłością3. Też nie będę się wyśmiewał z tych słów, w końcu to kwestia wiary. Tylko mi to ostatnie zdanie zupełnie nie pasuje. Skoro bowiem Bóg jest miłością, a jednocześnie wszystko może, dlaczego pandemii nie zdusił w zarodku? Przeoczył? Nie przewidział skutków?
Tymczasem niejaki Roberto de Mattei, włoski historyk, szczególnie zaś oblatany w dziedzinie historii chrześcijaństwa, ma zupełnie odmienne zdanie: „(...) kim jest Ten, który stworzył porządek kierujący naturą? Bóg jest twórcą natury, wraz z jej siłami i prawami. I On ma moc organizowania mechanizmów sił i praw natury w taki sposób, by wywołać zjawiska zgodnie z potrzebami Jego sprawiedliwości i Jego miłosierdzia. Zdrowa teologia uczy nas, że wszystkie fizyczne i materialne zła, które nie pochodzą z woli człowieka, zależą od woli Boga4. Nie będę tu przytaczał wszystkich dowodów na to, że pandemia jest karą Bożą, dość powiedzieć, że wielu polskich księży wręcz z lubością ten motyw podchwytuje. Wszak straszenie gniewem Bożym i sprawiedliwością Bożą, ma głęboko zakorzenioną tradycję...

  Wierzącym ewidentnie brakuje teologicznej interpretacji obecnych wydarzeń. Mało tego – są w nie lada rozkroku, czego im nie zazdroszczę. Bo jeśli wierzyć słowom abp Polaka, to jak traktować rzesze świętych wyniesionych na ołtarze Kościoła katolickiego, w tym Doktorów Kościoła, którzy uważali, że plagi zakaźnych chorób są formą kary zesłanej przez Boga? Karą nie tylko pandemii straszyła również Matka Boża objawiającą się dzieciom w Fatimie. Problem wydaje się być daleko głębszy, choć przypuszczam, że wierzący nie będą się nad nim zastanawiali. Czy hierarchowie tak stanowczo sprzeciwiający się tezie o pandemii, jako kary za grzechy potrafią wytłumaczyć, że tu nie ma związku między zepsuciem ludzi a spadającymi nań plagami? Jeżeli negują możliwość zesłania przez Boga kary za grzechy w postaci np. groźnych epidemii, czy tragicznych, naturalnych katastrof, to nie powinni zatrzymywać się na prostej negacji – powinni, odwołując się do źródeł dogmatycznych i biblijnych – obalić dominującą przez długie wieki interpretację Bożych działań w odniesieniu do żyjących ludzi. Na Holokaust znaleziono stosunkowo proste wytłumaczenie: ludzie ludziom zgotowali ten los. W stosunku do pandemii koronawirusa ten numer nie przejdzie. Wbrew spiskowej teorii dziejów, tego wirusa nie wymyślono w chińskim laboratorium.

  Jest jeszcze jedna drobna wątpliwość. Nawet jeśli przyjąć, że to nie Bóg nas karze, że nas tylko doświadcza (co nie jest w niczym lepsze), jak interpretować modły przebłagalne, w tym i modlitwę papieża Franciszka? Tu już proszę o wybaczenie za odrobinę sarkazmu. Nie ma innej możliwości, trzeba je traktować jako formę upomnienia: Boże opamiętaj się! Napraw ten świat, bo coś spieprzyłeś. Ja w tym miejscu oddycham z ulgą. Pozostaje mi się tylko martwić tym, aby samemu nie zachorować. Rozterki teologiczne mnie nie dotyczą... choć interesują.