czwartek, 9 lipca 2020

Moi wierzący bracia i siostry katolicy


  Tytuł jest oczywiście pewną metaforą. Mam na myśli dość powszechne określenie „bracia i siostry”, choć tam jest dodane „w Chrystusie Panu”, co trochę komplikuje sprawę. Byłem takim, ale porzuciłem wiarę, więc pozostaje otwartym pytanie, czy wciąż jestem bratem tych wierzących? Trudno dociec, bo bratem jest się do końca życia, w tej ferajnie też, gdyż chrztu podobno nie da się wymazać, nawet aktem apostazji. A jednak po tym formalnym, czy nieformalnym akcie, to pojęcie brata w wierze tarci sens.

  Chodzi mi o to, że moi (byli) wierzący bracia i siostry katolicy, pozwólcie, że przy tym określeniu pozostanę, twierdzą za każdym razem, że są szczęśliwszym ludźmi ode mnie. Postrzegają siebie jako osoby lepsze, gdyż żyją blisko z Tym, który ten świat stworzył, według tego, co przekazał im Bóg, i tym, co od Boga otrzymali. Wybrali lepiej, żyjąc w świecie najlepszych wartości, które pochodzą od Boga. Zaś ja, człowiek niewierzący, nie mam szczęścia należeć do najlepszej pod słońcem społeczności zwanej Kościołem. Nie mam też tego szczęścia kierowania się najlepszymi i najwyższymi wartościami w życiu. Jest gorzej, ten mój bezbożny świat jest przecież zły, kieruje się wartościami bardzo niskimi, a wszystko, co z nim związane to jedynie grzech, kłamstwo, ciemność i nieczystość. Jak o mnie napisał pewien kaznodzieja: „Współcześni poganie to rozwodnicy, ludzie, którzy wzięli mentalny i wolitywny rozwód z chrześcijaństwem. Ten typ pogaństwa jest o wiele gorszy od poczciwych pogan z początków naszej ery. Gorszy w znaczeniu osoby, która raz weźmie rozwód z daną ideą i poślubią inną1. Ten zły świat jest dla moich wierzących braci i sióstr katolików zagrożeniem, więc nie mogą ze mną wchodzić w inną relację, niż poprzez nieustanne oskarżenia, napomnienia i uporczywą ewangelizację. Czasami przeradza się to w oszczerstwa, jak to: „Jedni wobec tego będą realizować swoją potrzebę kultu, czcząc rozum (lub raczej te jego zdolności, które ceniło Oświecenie), inni będą czcić przyjemność lub rozpacz. Powstały w ten sposób kult będzie wyrazem ich [fałszywej] wiary, a nie jedynie logicznym wnioskiem2, ale nie będę już aż tak drobiazgowy, by wyprowadzać go z błędu..

  Inny kaznodzieja hipotetycznie bierze takich jak ja w obronę poprzez demaskowanie takiego postrzeganie niewierzących: „Chcę jednak zwrócić uwagę na to, że ustawiamy się w pewnej pozycji arogancji, pychy i poczucia wyższości nad tymi, którzy nie wierzą tak, jak my, nie żyją tak, jak my, i mają inne priorytety niż my3. Brzmiałoby dobrze, gdyby już w następnym zdaniu nie wpadł w pętlę (sidła) postrzegania świata przez pryzmat tych, których niby gani: „Potrzebujemy sobie uświadomić, że każdy z nas, wierzący, mniej wierzący, inaczej wierzący czy niepodzielający żadnej wiary jest tak samo ważnym dzieckiem Boga, jest tak samo kochanym przez Boga, jest tak samo chcianym przez Boga i jest tak samo zbawionym przez Boga4. Nie ma mocnych! Choćbym nie wiem jak bardzo pragnął uwolnić się od wiary w rzekomego Boga, choćbym dał sobie wypalić na czole znak ateizmu, dla nich na zawsze pozostanę dzieckiem Boga, w którego istnienie nie potrafię i nie chcę uwierzyć. Baśniowe mity starożytnych pasterzy kóz i owiec sprzed tysiącleci tak mocno wdrukowały im się w mózg, że w żaden sposób nie potrafią się z nich uwolnić. Mimo to z sympatią odnoszę się do jego słów, gdyż za dobrymi intencjami tego kaznodziei przemawia fakt, że on te słowa kieruje nie do mnie, a do swoich barci i sióstr w wierze...

  Postawę moich wierzących braci katolików jeszcze dobitniej charakteryzuje inny kaznodzieja: „Miałem w swoim życiu kilka takich doświadczeń, które nazwałbym euforią religijną, a potem rozwałką. Dzisiaj staram się spokojnie przyglądać w Bożym świetle (...) gdzie ja sobie wytwarzam iluzję religijną, jakąś pychę, jakieś przekonanie, które w moim odczuciu stawia mnie wyżej od innych, które sprawia, że zadzieram nosa. Że bym tych wszystkich ludzi posłał do piekła: tych głupich [letnich – dopisek mój] katolików, tych niewierzących, albo tych źle wierzących5. Rzekłbym: epidemia pychy, zarozumialstwa i hipokryzji, która cechuje wielu wiernych i kaznodziejów, a którą trafnie opisują, co bardziej trzeźwi inni kaznodzieje, niestety będących w mniejszości. Czy wobec tego powinna kogoś dziwić postawa niewierzących i wierzących inaczej, kiedy tę epidemię piętnują, a czasami wyszydzają?

  Nie będę ukrywał, że notka powstała po lekturze ostatnich postów Aisab i wypowiedzi jej popleczników, choć wątpię, czy moje treści do niej dotrą. Na jej blogu podobna polemika przypominałaby przysłowiowe kopanie się z koniem, a o koniach wiem dużo, wszak z nimi pracowałem i wśród nich przebywałem. Cudowne zwierzaki, ale bez bata lepiej nie podchodź, szczególnie gdy są w stadzie...



10 komentarzy:

  1. Jestem katoliczką i nigdy tego nie ukrywałam. Nie przypominam sobie jednak, żebym próbowała Cię ewangelizować, czy nawracać. Mówię o sobie, bo do tego tylko mam prawo, choć nie jestem w swojej postawie jedyna. A jednak zwracając się do sióstr i braci katolików masz na myśli tych z blogu Aisab. Dlaczego? Pewnie są dla Ciebie ważniejsi. I ok, jedynie może popracuj nad innym tytułem notki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szarabajko, w notce jest zdefiniowane, o jakich katolików chodzi, więc dlaczego z nimi się utożsamiasz? Niestety, tak już jest, że jeśli są wśród wierzących jakieś podziały, a są, to nie sposób je doprecyzować. Nie wyróżniam wierzących, jako tych ważniejszych i mniej ważnych (dla mnie?), odnoszę się do tych niebezpiecznych dla otoczenia, szczególnie zaś otoczenia samych wierzących. Zastanów się, czy należy zamykać oczy na zło i udawać, że go nie ma?

      Usuń
    2. Oczywiście, że nie należy zamykać oczu w żadnej sytuacji ;) ale dobrze jest wyraźnie zdefiniować adresata notki już w tytule. No, powiedzmy w pierwszym zdaniu :)

      Usuń
    3. Pierwsze zdanie notki brzmi: „Tytuł jest oczywiście pewną metaforą” – oj, oj, nie czytasz Ty uważnie ;)))

      Usuń
    4. Jak nie jak tak?! Uważnie i nabożeństwem :)

      Usuń
    5. Już lepiej, ale doprawdy, do lektury moich tekstów nie jest potrzebne żadne nabożeństwo ;)))

      Usuń
  2. Zastanawiam sie Asmodeo, kim my wlasciwie jestesmy dla siebie? Oboje nie nalezymy do zadnej religii, Ty jestes niewierzacy, ja wierzaca. Półbrat, półsiostra ;) Ot, taka sobie refleksja ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według samej Biblii, powinniśmy być dla siebie bliźnimi. Niestety, Jezus mówiąc „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” przedobrzył, co dowodzi, że był tylko człowiekiem, w dodatku utopijnym idealistą. Nie znał natury ludzkiej, gdyż tymi słowami wymagał niemożliwego. Sam zresztą wpadł w pułapkę tej maksymy mówiąc gdzie indziej, że „nie przyszedłem przynieść pokoju, a miecz”.

      Usuń
  3. Asmo, z całą pewnością gorliwie wierzący mają lepiej, bo jest taka fajna wpustka w tej wierze: "Bóg tak chciał". Ja czegoś takiego nie mam- jeśli coś robię źle to nie dlatego, że Bóg tak chciał, tylko dlatego że jestem z natury złą osobą albo tylko bezdennie głupią.Generalnie nie mam nic przeciwko katolikom, choć całkowity brak logiki w tezach tej religii przyprawia mnie o śmiech i denerwuje zakłamanie tych wierzących. Osobiście uważam, że znacznie lepiej to wygląda u Protestantów. A znam ich sporo. I wiesz- nikt z nich nie uważa ,że jestem biedniejsza od nich dlatego że jestem ateistką.Nikomu to nie przeszkadza i nikt mnie nie usiłuje "nawrócić". Mam wrażenie, że bycie uczciwym i pożytecznym człowiekiem niekoniecznie wymaga wiary Boga.
    Masz u mnie na blogu ładną muzykę.
    Znikam na trochę, do poczytania (wrócę nim się zdążysz stęsknić)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się obiema rękami pod stwierdzeniem: „bycie uczciwym i pożytecznym człowiekiem niekoniecznie wymaga wiary Boga”. Problem w tym, że dla pewnej grupy wierzących, samo bycie ateistą wyklucza a priori z bycia uczciwym.

      Usuń