czwartek, 28 grudnia 2017

Maraton bez nagród




  Morderczy bieg na ponad czterdzieści kilometrów kończy się metą, na której dla zwycięzców czekają nagrody. Ale tylko dla nielicznych, pozostałym musi wystarczyć sama satysfakcja z przebiegnięcia tego dystansu. Ja bym porównał ten bieg do naszego życia, z tym że nie ma ściśle określonego dystansu, gdyż dla każdego jest inny. Tym samym nie ma też szczególnych nagród, jest tylko satysfakcja, ale bądźmy szczerzy, to naprawdę niemało.

  Wraz z moim blogowym adwersarzem, Mirkiem, doszliśmy do wniosku, że Kościół to Instytucja zrzeszająca wiernych, niezdolnych w stu procentach wypełnić nakazów religii, jakie ten Kościół wymaga. Nigdy tak nie było, żeby wierni, nawet święci, byli w stanie zbliżyć się do ideału człowieka w pełni religijnego. A jednak, z punktu widzenia mojego adwersarza (i nie tylko), wiernych i tak czeka na końcu dodatkowa nagroda w postaci zbawienia. Wystarczy tylko uwierzyć w tę Prawdę. 
I tu zaczynają się prawdziwe schody. Czym jest owa Prawda? Ano jest Tajemnicą (sic!) Chociażby nie wiedzieć jak byś się wysilał, jest to jedyna tajemnica, której nie ma nawet cienia szans odkryć. Jeszcze jednym tajemniczym słowem jest „Miłość”, które nie ma żadnego związku z miłością dwojga kochających się ludzi na ziemi w doczesnym życiu, pewnie dlatego pisane przez duże „M”. Towarzyszy jej zazwyczaj tekst: „Miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawdy”, przypomnę: Prawdy, która jest Tajemnicą. Przyznam szczerze, jak na spowiedzi, to jeszcze trudniej pojąć, niż zrozumieć pojęcie Trójcy Świętej, które kiedyś tam w końcu „rozgryzłem”.

  Szukałem wyjaśnień i oto jeden z przykładów: „Prawdą jest miłość Boga do nas w Jezusie Chrystusie. (...) Każdy z nas pojmuje i wyraża prawdę, wychodząc od siebie: od swojej historii i kultury, od sytuacji, w której żyje. Prawda będąc ostatecznie czymś jednym z miłością, wymaga pokory i otwartości, aby jej szukać, przyjąć i wyrazić. Dlatego też trzeba się dobrze rozeznawać w terminach, być może aby wyjść z trudności stanowisk przeciwstawnych... absolutnej, podjąć to zagadnienie zupełnie na nowo1. To słowa papieża Franciszka. Prawda, że proste? Przełożę to na bardziej zrozumiały język: Prawdą jest Miłość Boga, którą można interpretować w zależności od historii i kultury, ale dobrze jest się rozeznać w terminologii i za każdym razem odkrywać ją na nowo i koniecznie na nowo przyjąć (sic!). Ja rozumiem, w mądrości to ja papieżowi do pięt nie sięgam, ale jeśli te słowa cokolwiek wyjaśniają... Podobnie z Tajemnicą: „Wszelka Prawda, która przekracza szranki pojętności ludzkiej, jest dla nas Tajemnicą. Nie możemy bowiem o niej się upewnić za pomocą rodzimego światła ro­zumu2. Jeszcze raz wytłumaczę: Prawdy, czyli miłości Boga do ludzi, człowiek nigdy nie zrozumie, gdyż ma za mały rozum, więc tym samym logiczne jest, że ja nie rozumiem słów papieża. W dodatku brak mi pokory, choć otwartości mi dla odmiany nie brak. Łatwiej zrozumieć czym jest Miłość, Agape: „pragnienie dobra. Podstawowe źródło szczęścia człowieka. Wypływa z miłości Boga, będąc darem darmo otrzymanym3. Problem w tym, że to jest domniemaniem, bo my przecież Boga i jego zamiarów (ani uczuć) nie możemy pojąć. Są owiane Tajemnicą, która jest Prawdą. To moje spostrzeżenie, ale powołam się jeszcze na słowa Tomáša Halika, katolickiego księdza: „Bóg pozostaje radykalna tajemnicą – właśnie dlatego próby manipulowania Nim są tak śmieszne i bluźniercze4.

  Zbliżam się do sedna, czyli do mety. Pewnie wszyscy słyszeliśmy o św. Teresie z Lisieux. W 1997 roku papież Jan Paweł II ustanowił ją Doktorem Kościoła, przy czym nie należy tego równoważyć z tytułem doktora uczelni naukowych. Św. Teresa nigdy nie napisała żadnej rozprawy teologicznej. Ów tytuł wiąże się z „wniesieniem znaczącego wkładu w pogłębienie zrozumienia [podkreślenie moje] misterium Boga i wydatnie powiększyła bogactwo doświadczenia chrześcijańskiego5. I mam wrażenie, że to zrozumienie jest na wyrost i spuchliznę. Niejaki Thomas Nevina, amerykański teolog, w 2006 roku opublikował biografię tej świętej, pozbawioną ingerencji cenzorów oraz nabożnego lukru wcześniejszych biografii. Dochodzi do wniosku, że św. Teresa zmarła..., bez wiary w Boga (sic!) Na progu śmierci, w młodym jeszcze wieku wyznaje, że „straciła wiarę, całą pewność i światło6. Mimo to została świętą, bo wciąż ją kochał Bóg, w którego istnienie na łożu śmierci zwątpiła. Wielokrotnie zdarzało mi się czytać historie ateistów, którzy pod koniec życia, niemal w przededniu śmierci porzucili ateizm. Najbardziej klasycznym przykładem ma być Antony Flew, problem z tą jego konwersją jest jednak taki, że on uwierzył, ale w Boga deistów, Boga bezosobowego i to nie miało żadnego znaczenie w stosunku do mety jaką jest śmierć, bo dalej twierdził, że życia po życiu, nagrody w postaci zbawienia po pobożnym maratonie nie ma. Przypomina mi się też historia Voltaire’a, nieprzejednanego wroga Kościoła, który podobno umierając przeklinał wszystkich i wszystko, a przecież umierał jako wierzący. Wszystkie te przypadki łączy jedno - w obliczu śmierci człowiek traci pewność i to wydaje się normalne.

  Tomáš Halik w swej książce pisze, że aby być prawdziwie wierzącym, trzeba koniecznie zmierzyć się z ateizmem, ale nie w sensie wojowniczych szranków, ile przyjąć i spróbować odpowiedzieć na pewne pytania, między innymi takie jak właśnie zadała św. Teresa z Lisieux: „Czyżbyśmy byli zabawkami w Bożych rękach?7. Wyjaśnię, jej chodziło o to, że ten Bóg tkwi w jej świadomości jako wyobrażenie, ale tak naprawdę Go nie doświadcza. Tak jakby się z nią bawił w chowanego. Cóż, kiedy zaliczałem siebie do grona wiernych, takie wątpliwości nachodziły mnie najczęściej. Tłumaczono mi Jego działanie we wszystkim, co mnie otacza, ale coraz częściej dochodziłem do wniosku, że ta otaczająca mnie rzeczywistość nie potrzebuje Jego ingerencji. Będzie się toczyć w czasie i przestrzeni, dając się coraz częściej wyjaśnić w naturalny sposób. To ja, i tylko dlatego, że tak chciałem, przypisywałem tej rzeczywistości działanie Boga. Być może niechcący postąpiłem tak jak zaleca Tomáš Halik, zmierzając się z ateizmem, choć wtedy go przecież nie znałem. Jednak nie mając zamiaru uzbroić się w cierpliwość, jak zaleca ów ksiądz, gdy porzucałem te „towary religijne, czyli współczesną ofertę religijną8, nie chciałem czekać całe życie, z tej prostej przyczyny, że mogłem się na koniec poczuć tak samo rozczarowany jak św. Teresa na łożu śmierci, choć jej dylematy też były mi wtedy obce.

  Jaka będzie meta tego maratonu, zwanym życiem? Niestety nie ma reguły, nie ma pewności i nie ma sposobu, aby tej niepewności uniknąć. W tym miejscu aż się prosi o przyjęcie zakładu Pascala. Jeśli nie wierzysz a On faktycznie jest, stracisz wszystko. Jeśli wierzysz, możesz coś zyskać. Jeśli wierzysz, a Go nie ma, nic nie tracisz. Lepiej jest więc wierzyć. Jest jeden szkopuł tej logicznej propozycji. Jest około 5 tys. religii z czego tylko czterdzieści chrześcijańskich. Którą wybrać, skoro wszystkie twierdzą, że są Prawdą, Tajemnicą i Miłością, a przecież we wszystkie nie sposób wierzyć? Za puentę jeszcze raz Tomáš Halik: „Nikt nie ma na Boga monopolu9.



Przypisy:
1 -
http://kosciol.wiara.pl/doc/1703039.Coz-to-jest-prawda
2 - http://www.ultramontes.pl/tajemnice_w_religii.htm
3 - https://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C5%82o%C5%9B%C4%87_(chrze%C5%9Bcija%C5%84stwo)
4 - „Cierpliwość wobec Boga”, Tomáš Halik, Wydawnictwo WAM, Kraków 2016 str.88;
5 - ibidem str. 68;
6 - ibidem str. 62;
7 - ibidem str. 71;
8 - ibidem str. 15;
9 - ibidem str. 87 – zdanie wyrwane jest celowo z kontekstu. Całość brzmi: „Nikt nie ma na Niego monopolu. „Nasz” Bóg jest równocześnie Bogiem tych innych”. 


 

niedziela, 17 grudnia 2017

Nienawidzę Kościoła




  Uspokoję, osobiście nie ma we mnie nienawiści, ba, uważam że ta Instytucja jest ze wszech miar potrzebna. Tylko, skoro to jest Instytucja, podlega jak każda inna krytyce, a ponieważ jest co krytykować, nie będę się krępował. W dodatku na zasadzie wet za wet, bo tenże Kościół krytykuje wszystkich innych, którzy do tego Kościoła nie należą. Czy krytyka jest objawem nienawiści? Gdyby tak było, to można by powiedzieć, że Kościół nienawidziłby również swoich wiernych, bo stale krytykuje poczynania swoich owieczek, jeśli tylko nie są zgodne z Jego zaleceniami.

  Okazuje się jednak, że Kościół nie może się obejść bez nienawiści... skierowanej na Niego (sic!) i tak naprawdę ta nienawiść jest Mu potrzebna. Powód jest o tyle prozaiczny, co kuriozalny: „Szukaj Kościoła, który jest znienawidzony przez świat, podobnie jak Chrystus był nienawidzony przez świat1. Ale do rzeczy. Na mojej ulubionej Frondzie, a dawno o niej nie pisałem, znalazł się artykuł zatytułowany: „Dlaczego świat nienawidzi Kościoła”2 a ja sarkastycznie odpowiem, że w myśl powyższego cytatu – ktoś musi(!), aby Kościół mógł istnieć i być potężny. Nieznany autor przedstawił sześć powodów, dla których Kościoła się nienawidzi. Przybliżę Czytelnikowi te powody, bo według mnie ciekawe.

1. Jest niezależny finansowo, ma masę pieniędzy i nie potrzebuje łaski państwa
Przyznam szczerze, że nie bardzo znam się na ekonomii, ale skoro Kościół nie jest instytucją-przedsiębiorstwem wytwarzającym materialne dobra, trudno zrozumieć tę samowystarczalność i niezależność finansową. Oficjalne dochody Kościoła to pewnie lekcje nauki religii w szkołach, kapelani we wszystkich organizacjach, a cała reszta to datki nie tylko na cele kościelne ile nawet sakramentalne „co łaska”, za posługi dla wiernych. Prawdę mówiąc ani mnie to ziębi, ani parzy, skąd Kościół ma pieniądze, ale jeśli ktoś pisze, że „nie potrzebuje łaski państwa” to mi się nóż w kieszeni otwiera. Przecież praktycznie całe imperium Kościoła (Rydzykowego zaś w szczególności), przynajmniej w Polsce, opiera się na dotacjach (aż chciałoby się napisać – daninach) państwowych, datki wiernych to tylko znikomy procent dochodów.

2. Trzyma się zasad wiary nie dając sobie narzucić przekonań
Autorowi chodzi o odporność Kościoła na ewolucję moralności i zasad wiary. Posłużę się kuriozalnym wręcz argumentem z tego punktu: „Kościół łączy obie te cechy [wiara i miłość – dopisek mój], przez co jest najgorszym wrogiem komunizmu, nazizmu, islamu, ateizmu, masonerii i w zasadzie każdego systemu opartego o wyzysk, nienawiść czy darwinizm społeczny”. Że sam jest wrogiem owych wymienionych systemów to prawda. Święta prawda, choć Kościół powinien miłować wszystkich. Oczywiście, w tym stwierdzeniu jest błąd redakcyjny, powinno być dodana przyimek „dla” po słowie „wrogiem”, ale widać autorowi to nie przeszkadza, że Kościół jest wrogiem wszystkich, którzy nie z nim. Oczywistym jest też, że Kościół powinien bronić swoich zasad, szczególnie tych moralnych. Mam jednak spore wątpliwości, ale to rzecz do przedyskutowania.

3. Integruje wierną ludność
Jest tu zabawny wręcz fragmnet: „Trudno jest uratować dziecko, które przez całe życie trzyma się złego towarzystwa, ponieważ wzorce jakie przejmuje, system przekonań ugruntowany przez lata powtarzania przez innych są na tyle silne, że konieczne jest przeprogramowanie właściwie każdego elementu w sposobie myślenia takiej osoby”. Innymi słowy temu przeprogramowaniu ma służyć religia, nawiasem mówiąc, silne narzędzie manipulacji i indoktrynacji młodego człowieka. I bądźmy szczerzy, wcale nie wolnej od zła, bo szerzącej strach przed rzekomym piekłem i poczucie wiecznej winy. W efekcie wiara zamiast integrować, skutkuje coraz większą skalą zjawiska zwanego sekularyzacją.

4. Jest cenzorem władzy
Tu już by się koń uśmiał. Owszem cenzoruje władzę świecką ale przy okazji stara mu się narzucić swoją moralność, niejednokrotnie bardzo wątpliwą. Szczególnie to widoczne w naszym kraju. Oto PiS, który dzięki Kościołowi dorwał się wreszcie do władzy, który hojnie sypie kasą Kościołowi Rydzykowemu  i nie tylko, jest dziś na cenzurowanym, bo nie wypełnia nadziei Kościoła na całkowity i bezwzględny zakaz aborcji oraz nie chce całkowicie zabronić antykoncepcji i metody in vitro. Aby było zabawniej, znów posłużę się cytatem, który mnie powalił: „(...) kierowaniu się niezłomnymi zasadami wiary i etyki chrześcijańskiej, która jest cudownie wypolerowanym brylantem światowej moralności, tak nieosiągalnym dla świeckiej filozofii”. Nie wiem dlaczego od razu mi się to kojarzy z pedofilią, homoseksualizmem czy brutalnymi metodami wychowawczymi, szczególnie w ośrodkach dla sierot. Jeśli do tego dodać krucjaty, inkwizycję, wojny religijne, koniunkturalizm – trudno o bardziej nieskazitelny brylant.

5. Ma własny aparat propagandy (ambonę)
Faktycznie, wszyscy wrogowie Kościoła mogą tej ambony pozazdrościć. Raczej mogli, bo ambona powoli odchodzi do lamusa. Nie pomnę gdzie, ale czytałem, że jakiś proboszcz wpadł na pomysł, aby na ambonie ustawić telebim (sic!)  Idzie nowe! Wprawdzie siła ambony jest wciąż wielka, ale mam wrażenie, że gdy w końcu wymrze pokolenie antyinterentowe, ambona przestanie być głównym aparatem propagandy. Kościół jest też tego świadomy, bo jak grzyby po deszczu wyrastają wciąż nowe witryny katolickie, ale tu już nie ma takiej siły rażenia.

6. Jest sterowany hierarchicznie
Przyznam uczciwie, to naprawdę jest solą w oku przeciwników Kościoła. W Kościele nie ma demokracji, która, też szczerze, nie zawsze zdaje egzamin. W każdej chwili może dopuścić do władzy między innymi systemy autorytarne, które cechuje hierarchiczność. Jest z tym jednak pewien dość znamienny szkopuł. Wprawdzie Jezus optował za nadrzędną władzą Boga, ale w gruncie rzeczy, optując za miłością, był demokratą. Inaczej, w sferze duchowej i wiary opowiadał się za monarchią, ale w życiu doczesnym wskazywał na główną zasadą demokracji  - wszyscy są sobie równi, Wprawdzie mówił: „Sługa nie jest większy od swego pana”, ale nie mówił, że jest mniejszy. Ba!, mówił też, że „Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem waszymi” [Mt 20, 25-27].

  Mógłbym w tym miejscu posłużyć się fragmentem z jednego z komentarzy pod tym artykułem: „Kościół jest towarzystwem wzajemnej adoracji i organizacją mającą na celu kontrolę społeczeństwa, bo żeruje na ludzkiej naiwności”. Ale to nie do końca moja opinia. Bardziej jestem za tym, że dziś Kościół odszedł od prawdziwej wiary na rzec tragifarsy proponowanej przez kler, odklepywanych tekstów biblijnych, kładzenia nacisku na cuda i objawienia oraz strasznie apokalipsą. Przeciwstawienie niechęci do doktryny dziś propagowanej wiary, jako nienawiści do Kościoła – jest nieporozumieniem. Krytyka nie jest przejawem nienawiści.