wtorek, 30 kwietnia 2019

Pouczająca(?) dykteryjka


  Krótka historyjka, próbka mojego literackiego talentu, bo ja się nie chwaląc, naprawdę go mam. Czasami w nadmiarze, co rodzi pewne komplikacje, ale to nieistotne.

  Napotkałem na ulicy człowieka biednego, wręcz nędzarza, na skraju głodowej śmierci. Z głodu ssał skrawek swoich brudnych i śmierdzących łachmanów. Współczułem mu, bo znałem jego historię. Był namiętnym hazardzistą, przegrał wszystko i dziś ledwie jakimiś znalezionymi na wysypisku śmieci łachmanami mógł się okryć. Moje współczucie nakazywało mu pomóc. Mogłem dać piątaka na chleb i piwo, ale to nie uspokoiłoby mojego sumienia, wszak jutro znów byłby takim samym wygłodniałym nędzarzem. Tymczasem ja przed tygodniem odziedziczyłem spory majątek po rodzicach, a wcześniej i tak miałem się całkiem dobrze za sprawą wysokiej emerytury. Przystanąłem nad nim (był w pozycji wpół leżącej) i zagadałem.
- Pomogę Ci, ale pod pewnymi warunkami.
Spojrzał na mnie z nadzieją w oczach, które jednocześnie domagały się natychmiastowych wyjaśnień.
- Nigdy więcej nie zagrasz o żadną stawkę?
Bez namysłu skinieniem głowy wyraził zgodę. Nie wątpiłem, że faktycznie przez ostatnie kilka miesięcy doznał tylu upokorzeń, że dziś przeklął swój nałóg. Dziś, ale pewności, co do jutra nie miałem żadnej.
- Znajdziesz sobie uczciwą pracę, a nawet drugi etat.
Tu już się dłuższą chwilę zastanawiał, ale widać doszedł do wniosku, że i ten warunek, choć ciężki dla niego, jest do spełnienia, więc znów przytaknął.
- Z każdej pensji zasilisz moje konto bankowe pięcioma procentami zarobionych pieniędzy.
I tu, po głębokim namyśle, w końcu uznał, jako zawodowy hazardzista, że to wcale nie jest wygórowana stawka i znów się zgodził.
- Będziesz sławił moje imię wśród swoich znajomych, których postarasz się odzyskać.
Przytaknął szybciej niż do tej pory, co mnie nawet zaskoczyło.
- Za każdym razem, gdy mnie spotkasz, będziesz mi gorliwie dziękował.
I tu nie miał żadnych oporów, w końcu to też nic nie kosztuje.
- Jeśli nie spełnisz tych warunków obiję cię kijem jak te dzieci w Pruchniku kukłę. Odbiorę ci wszystko co masz, nawet ostatni ciuch, jaki będziesz miał na sobie. I już nigdy nie podam ci pomocnej dłoni.
Trochę mu mina zrzedła, ale i na to się zgodził. To przecież li tylko groźba, w dodatku odłożona w czasie. Z niejedną podobną w życiu miał do czynienia.
- A teraz mówię ci wstań i bezzwłocznie idź szukać tej roboty...
Popatrzył na mnie zdumiony, a ja już bez zbędnych słów odszedłem, w pełni usatysfakcjonowany spełnieniem prawdziwego aktu miłosierdzia.

  Nie obrażę się za żadne, ale to żadne, nawet najbardziej plugawe epitety, zarówno za treść, jak i postawę miłosiernego bohatera. Przypomnę tylko nieśmiało, że ostatnia niedziela była niedzielą Bożego Miłosierdzia. Wszelkie podobieństwa są zupełnie (nie)przypadkowe i (nie)niezamierzone, niemniej polecam kilka artykułów (wcale nie po to, by usprawiedliwić mojego bohatera), a które mnie zainspirowały do napisania tej dykteryjki. Wystarczy kliknąć tytuł:



sobota, 27 kwietnia 2019

Jak być dobrym pasterzem


  Jest 18 kwietnia 2019 roku. Świat prze do przodu, mimo licznych potknięć, kryzysów gospodarczych i ideologicznych, mimo konfliktów zbrojnych (na szczęście coraz rzadszych), mimo sporów o to, jak ma wyglądać jutro. To wszystko bez znaczenia, bo to parcie nie jest na nic czułe. Tylko czekać aż pojawi się jakiś nowy Bill Gates czy Mark Zuckerberg i odmieni nam nasze życie nie do poznania, choć pewnie nie wszystkim to się będzie podobać. Kilkaset tysięcy lat wstecz, człowiek stwierdził, że kamienne ostrze idealnie pasuje do drewnianego drąga i tak ruszyła lawina, która z każdym dniem coraz bardziej nas przytłacza.

  Napiszę bez kozery, to przez to przytłoczenie człowiek znalazł w religii ratunek. W rzeczach, które miały mu pomóc, a które go przytłaczały, odnalazł rękę Boga i z małymi wyjątkami tak pozostało do dziś, choć i te wymyślone religie w niczym jego losu nie poprawiły. Raczej pogorszyły. Od pewnego momentu wojny plemienne usankcjonowano prawami boskimi, najpierw różnych bogów, a później jednym i tym samym Bogiem dla wszystkich. Jeśli ktoś wprowadzał tyranię i przykręcał śrubę pospólstwu, tłumaczył się nakazem Boga. Jeśli jakiemuś władcy nie podobał się sąsiedni władca, na rozkaz Boga ruszał wymierzyć sprawiedliwość boską, mordując przy okazji niewinnych, burząc siedliska, zamki i świątynie oraz paląc pola dojrzewającego zboża, aby ocalały wróg po przegranej bitwie cierpiał straszliwy głód. Wszystko ku chwale Pana i w imię sprawiedliwej wojny, tak jakby kiedykolwiek taka istniała. Gdy nie starczało pretekstów wymyślono, że jedna religia jest gorsza od drugiej, choć opierała się na tych samych zasadach, ba! praktycznie na tych samych Świętych Księgach. To wyznawca i jego rytuały był niewłaściwe. Pierwsi odczuli to Żydzi i dopiero po II wojnie światowej zdołali odbudować swoje państwo, co stało się powodem jeszcze większej nienawiści. Bo każda religia, judaizmu nie wyłączając, karmi się nienawiścią do innych. Ale kiedy wydawało się, że za sprawą Jana Pawła II przyjdzie otrzeźwienie na płaszczyźnie rasizmu religijnego, w niewielkim kraju nad Wisłą do władzy doszła partia o dziwnej nazwie „Prawo i Sprawiedliwość”. Dziś wiem już na pewno, że chodzi o prawo boskie i bożą sprawiedliwość. Demony wróciły, jak to zwykle w takich wypadkach bywa, ze zdwojoną siłą.

  Właśnie 18 kwietnia ma miejsce pewna uroczystość w Katedrze tarnowskiej. Nazywa się Uroczystością Krzyżma Świętego, celebrowana Mszą świętą przez samego biskupa Andrzeja Jeża, doktora nauk teologicznych, członek Komisji ds. Misji i Komisji Maryjnej. Czym jest ta uroczystość, chyba nie muszę tłumaczyć. W czasie tej uroczystej Mszy św. bp Jeż wygłosił płomienną homilię, w znacznej części poświęconą kapłaństwu ks. Bernarda Dziedziaka. Padły wręcz wzniosłe słowa: „(...) „To jest Ciało moje”, „To jest Krew moja”. Jak przejmująco brzmi w naszych kapłańskich ustach owo „moje”, które w pierwszej osobie utożsamia nas z Chrystusem!1. Rzekłbym – popłynął tym przyrównaniem się do Jezusa, ale to możliwe w czasie tak uroczystej Mszy, więc nie będę się czepiał. Niemniej nabrałem podejrzeń i się nie zawiodłem. Oto obszerniejszy fragment: „Musimy mieć świadomość, że Kościół Chrystusowy i kapłaństwo Chrystusa, w którym mamy udział, (...) zawsze będą znakiem sprzeciwu, a nawet obiektem nienawiści i prześladowań. W roku 1937, w jednym z numerów tygodnika katolickiego „Nasza Sprawa”, zamieszczono wypowiedź na temat Kościoła katolickiego, jaka została wygłoszona podczas jednego z kongresów we Lwowie. Padły tam m.in. takie słowa: „Naszym naturalnym wrogiem jest katolicki Kościół. Dlatego musimy na to przeklęte drzewo wylać ducha niezadowolenia, niewiary, niemoralności i wszelkiego brudu. Musimy wzniecić walkę między różnymi chrześcijańskimi wyznaniami. W pierwszej linii musimy zacząć nieubłagalną walkę na wszystkich odcinkach przeciwko księżom katolickim. Musimy ich obrzucić oszczerstwami i nienawiścią. Musimy z ich prywatnego życia robić skandale, aby ich znienawidzić i ośmieszyć w oczach wszystkich. Dalej musimy opanować szkołę. Religia chrześcijańska musi stamtąd zniknąć. Musimy usunąć nierozerwalność małżeństwa, a wszędzie wprowadzić śluby cywilne2. (...) Ta wypowiedź została wygłoszona podczas jednego z kongresów pewnej nacji, nie mogę powiedzieć jakiej, bo byłbym tutaj zaraz zaszczuty ze wszystkich stron3”. Mocne i jakże aktualne na dziś, kiedy Kościół, a Jego kapłani szczególnie, czują się ze wszystkich stron zagrożeni. Przede wszystkim przez lewackie żydostwo.

  Ów tekst ma być rzekomo relacją z kongresu Żydów we Lwowie w 1911 roku. „Mowę rabina” opublikował tygodnik „Nasza Sprawa” w 1937 roku. 


  Tymczasem była to taka sama fałszywka, jak słynny już Protokół Mędrców Syjonu. A teraz niech mi ktoś wyjaśni, po co człowiek wykształcony, oczytany, wręcz światły, doceniony zaszczytami, posługuje się tego rodzaju fałszywką, w dodatku podczas Mszy Świętej, gdzie ma święcić tryumf najprawdziwsza Prawda? O ile przejawy antysemityzmu po polskich wsiach można tłumaczyć głupotą, w przypadku bp. A. Jeża nie ma żadnego usprawiedliwienia. Ż a d n e g o! Jeśli temu ma służyć kapłaństwo, trudno mi uciec od ironii – Oj biedy ty ludu boży a wierny, oj biedny, jeśli masz takich pasterzy. 

  Z ostatniej chwili: prawicowa dziennikarka śledcza, dr Anna Mandrela wywołała kolejną sensację o Żydach. Żydowska rodzina Horskich miała zrabować tuż po wojnie 2 mld marek niemieckich z NBP, o czym miał zaświadczyć rotmistrz Pilecki w jakimś bliżej niesprecyzowanym piśmie. Prawicowo-narodowe portale szybko podchwyciły temat. Problem w tym, że te dwa miliardy reichsmark nie miało wtedy żadnej wartości. Tuż przed wojną już nie miało...
 
  Miałem opublikować tekst o Talmudzie, ale nawinął mi się bp Jeż, idealnie wpisujący się w tworzone do dziś brednie na temat Żydów i Talmudu. Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, tak tworzy się mity o krwiożerczych Żydach... Talmud jeszcze powróci na tym blogu.



poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Kwadrat prędkości światła, czyli skąd się wzięła Biblia?


  Zanim przejdę do sedna, opiszę kilka spraw, które tłumaczą tezę o powstaniu Biblii. Bo to sprawa godna najwyższej uwagi i wyjaśnienia. By jednak nie być tak ponurym i nudnym jak tekst tej Świętej Księgi, postaram się nie tyle śmiesznie, co intrygująco. Jak mówi stare porzekadło – po sznurowadłach do kłębka sznurowadła poplątane przez mojego kota o imieniu Zaczepny. Młody jeszcze jest i nie zawsze działa sensownie nawet jak na kota, dzięki czemu nie mam okazji się nudzić, szczególnie wtedy, gdy zakładam buty.

  Znacie taką sentencję: prawdą jest, że kiedy tekst zderza się z rzeczywistością, ta rzeczywistość, czasami nader często, musi ustąpić? Teoretycznie ten tekst opisujący rzeczywistość powinien być na tyle dokładny, aby na jego podstawie można było podjąć w przyszłości mądre decyzje. Dba o to rzesza urzędowych pisarczyków i jest z tego dumna. Niestety, praktyka płata im figle, inaczej – ci biurokratyczni opisywacze uodporniają się na własne błędy, bo tych przecież nie sposób uniknąć. Czasami ponosi ich też wręcz ułańska fantazja, w efekcie czego, często zderzamy się w urzędach ze ścianą absurdów. Gorzej, my w końcu te absurdy przyjmujemy za rzeczywistość. Drobnych przykładów nie będzie, od razu przejdę do tych ciężkiego kalibru.

  Pod koniec XIX wieku do terytorium Afryki zgłosiło pretensje kilka mocarstw europejskich. Było o co kruszyć kopie, choć niewolnictwo chyliło się ku upadkowi. Dużo wiedzieli o terytorium tego kontynentu, ale to subiektywna ocena. Białe plamy na mapie Afryki były większe niż te opisane przez kartografów, o etnografach nawet nie wspomnę. Czarnoskóry wciąż uchodził za małpę z bananem. A mimo to, za pomocą linijki i tuszu podzielono ten kontynent na kawałki tak, jak się dzieli tort, prostymi liniami. Problem w tym, że te granice nie tylko nie uwzględniały biegu rzek, położenia jezior, gór, sawanny czy buszu, w ogóle nie uwzględniono czegoś takiego jak rzeczywistość etniczna ludności tubylczej. Nikt jednak nie myślał zmieniać tych granic, gdy się okazało, że ten podział tortu nijak ma się do rzeczywistości. Jest jednak śmieszniej. Państwa kolonialne upadły, kolonie odzyskały niepodległość, a te wymyślone linie granic pozostały, w efekcie czego, od początki epoki postkolonialnej, do dziś tym kontynentem szarpią krwawe i wyniszczające wojny. Tak więc przez fantazje europejskich biurokratów, rzeczywistość została zmuszona do kapitulacji.

  Współczesne systemy oświaty dostarczają kolejnych dowodów na to, że rzeczywistość zostaje zmuszona do odwrotu. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że precyzyjna ocena uczniów i nauczycieli (to wcale nie jest starożytny wynalazek), zmieniła świat edukacji w dość radykalny sposób. Praktykant u szewca nie dostawał papierka stwierdzającego, że za sznurowadła ów zasłużył na piątkę i ledwie słabą trójczynę za zelówki. Student z czasów Szekspira opuszczał Oksford z jednym z dwóch możliwych wariantów – z tytułem albo bez. To znów urzędnicy wpadli na pomysł, aby precyzyjnie określać wiedzę nabytą i zdolności nauczycieli, straszliwie komplikując życie jednym i drugim. Doszło do paradoksu, nie tyle liczy się wiedza nabyta uczniów, ile średnia ocena wyników wszystkich uczniów, tak jakby to miało jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistej edukacji Jasia z klasy III c. Za tę średnią rozliczana jest szkoła. Aż się chce zapytać: czy te oceny mają coś wspólnego z obiektywnym postrzeganie wiedzy nabytej? Jeden nauczyciel da celujący za bezbłędnie wyrecytowaną modlitwę, drugi wstawi pałę, kiedy uczeń nie potrafi wydukać, co autor wiersza miał na myśli. Rzeczywistość edukacyjna uczniów musiała oddać pole magii oceny ogólnej dla kształtowania metod edukacji. Urzędnicy Ministerstw Edukacji tak nagięli rzeczywistość, że liczy się tylko papierek zwany świadectwem z wykazem ocen nawet za zdolności wokalistyczne. Możesz wiedzieć więcej niż świeżo upieczony inżynier (co wcale nie jest rzadkim zjawiskiem), ale bez tego papierka niewiele znaczysz.

  Apogeum potęgi słowa pisanego nad rzeczywistością, właśnie pisanego przez religijnych urzędników (kapłanów) uwypukla historia powstania Świętych Ksiąg. W starożytności używano pisma do określania podatków na podstawie posiadanych pół uprawnych, zebranych plonów i zasobności spichlerzy. W miarę uzyskiwania wpływów tej warstwy społecznej, ich pisma też zyskiwały autorytet. Kapłani już nie tylko obliczali jaki podatek jest należny bogom, lecz dodawali do tych sprawozdań opisy boskich czynów, przykazań i tajemnic, aby konieczność płacenia tych ciągle rosnących podatków uzasadnić. Fantazje owych skrybów stały się dla następnych pokoleń przepisywaczy świętych tekstów źródłem poszukiwania... niezbywalnej prawdy. W teorii te fantazje dałoby się szybko oddzielić od tego, co rzeczywiste (wielkość zbiorów, podatków, ceny towarów, czas klęski suszy itp.). Żaden analityk treści pisanych nie miałby z tym problemu. W praktyce siła owego pomieszania prawdy i fikcji zniekształciła rzeczywistość do niespotykanych rozmiarów i tego już się nie da w żaden sposób odkręcić. Choć jednocześnie nie da się ukryć, że masy ludzkie czasami potrzebują i mitów, i fikcji. Będę szczery, życie bez domieszki owych nierzeczywistych aspektów nie znajdzie wielu naśladowców, czego dowodzi stosunkowo niewielka liczba ateistów.

  Gdyby tak wysłać jakiegoś ateistę-naukowca w czasy faraonów, aby uświadomił pospólstwu, że te mity działają przeciw nim, nie sądzę, aby odniósł jakikolwiek sukces. Już ja widzę jak próbuje ich przekonać twierdzeniem, że energia podzielona przez masę jest równa kwadratowi prędkości światła, co tłumaczy dlaczego jakiś bóg z głową krokodyla nie może istnieć. Tylko jakie licho wysyłać takiego teoretyka do starożytności, skoro dziś można ten eksperyment przeprowadzić na wsi afgańskiej lub syryjskiej. Na niektórych z polskich wsi również..., niczym mieszkańcom tych wsi nie ubliżając. Na chłopski rozum (przesiąkłem nim przez ostatnie dwadzieścia lat), po co zwykłemu śmiertelnikowi ten kwadrat prędkości światła?


Swój tekst oparłem na fragmentach książki „Homo deus. Krótka historia jutra”, Yuvala Noaha Harari, w przekładzie Michała Romanka, Wydawnictwo Literackie, 2018 rok, str. 549


czwartek, 18 kwietnia 2019

Słowo na Wielki Czwartek – satanizacja świata


  Jako wstęp nie posłużą słowa papieża: „Powodowani najwyższym niepokojem, jaki nakazuje nam pasterska troska, tak aby Wiara Katolicka, szczególnie w naszych czasach, wzrastała wszędzie i kwitła, i aby wszelką heretycką nieprawość usunąć z obszarów wiary ogłaszamy i podajemy środki i metody jakie należy stosować w celu osiągnięcia naszych chrześcijańskich celów1. Od razu uspokoję, to nie papież Franciszek, ale dalej będę już niepokoił, bo w tych słowach z papieskiej Bulli jest potwierdzenie pełnomocnictwa dla inkwizytorów, Kramera i Springera, przeciwko osobom podejrzanym o kontakt z diabłem i uprawianie czarów.

  Papież Innocenty VIII wyróżniał się tym, że został wybrany na papieża jako kompromis i to dlatego, że był człowiekiem słabego charakteru, a za jego czasów nastąpiło obniżenie poziomu moralnego duchowieństwa. Coś Wam to mówi? Warto też nadmienić, że miał sporą gromadkę nieślubnych dzieci, i tym bez wątpienia różnił się od podobno najwspanialszego papieża drugiej połowy XX i początku XXI wieku, kiedy ponownie nastąpił gwałtowny upadek moralny duchowieństwa. Dziś jednak dla pani dr Aldony Ciborowskiej, ten Innocenty VIII, i ta jego Bulla, stały się doskonałym wzorcem walki ze wszystkim, co nie podchodzi ściśle pod wiarę katolicką, czyli sztukę, gnozę, feminizm, masonizm, new age, ezoterykę i przede wszystkim okultyzm. Pisze: „Obecna rewolucja[? - to mój pytajnik] atakuje człowieka fizycznie i satanizuje ludzkiego ducha. (...) W efekcie to, co było marginalne rozlewa się w świecie Zachodu, jakby miało do tego prawo. Quasi religie stają na równi z katolicką prawdą o Bogu” (sic!) No, wprost niewyobrażalne! Jak ludzie mogą tę katolicką prawdę ignorować i przeciwstawiać jej swoje duchowe prawdy! I jeszcze jedno zdanie: „Jedyną blokadą dla satanizacji globu jest więc Kościół katolicki i kapłani, którzy swoimi działaniami dowodzą pasterskiej troski o dusze wiernych i z tej racji są atakowani”. Chciałoby się w tym miejscu dodać „ku chwale Pana”, ale wobec skandali pedofilskich, homoseksualnych i finansowych, mogłoby to obrażać tę chwałę Pana, co nawet mnie, ateiście, przychodzi z trudem.

  A wszystko to reminiscencje po słynnym na cały już świat spaleniu książek o Harrym Potterze. Bo pani dr Ciborowska udowadnia, że Harry Potter to nie fantastyka, ale realna instrukcja jak stosować czary, czy oddać się w niewolę szatana. To również propagowanie okultystycznych praktyk, do których uciekał się... Hitler. Co z tego wynikło, nie trzeba nikomu mówić. To, że Hitler był przede wszystkim militarystą, nazistą, rasistą, antysemitą jest bez znaczenia, istotne jest to, że czasami oddawał się praktykom okultyzmu. Warto by w tym miejscu przypomnieć pani dr. Ciborowskiej, że nim okultyzm go zafascynował, był katolikiem, z czego można wysnuć wniosek, że najprostsza droga do okultyzmu prowadzi przez wiarę chrześcijańską. Grupka, na szczęście nielicznych wiernych, zafascynowana cudami, szuka możliwości czynienia podobnych cudów w okultyzmie, w magii, a w wersji mniej groźnej – we wróżbiarstwie i horoskopach. Nie inaczej było ze Stalinem, który tworząc religię bolszewizmu, opierał się na tym, czego nauczono go w prawosławnej szkole cerkiewnej, gdzie był pilnym uczniem. Innymi słowy to nie magia, wróżbiarstwo czy okultyzm zagraża wierze chrześcijańskiej, to ta wiara, nawet poprzez negatywne odwoływanie się pogańskich bóstw, skutkuje powstaniem tych anomalii. Dowodem tego jest powstawanie na przestrzeni dwóch tysiącleci licznych odłamów chrześcijaństwa, ale i jeszcze większej ilości herezji. Jeśli do tego dodać zwichrowaną moralność grupy kapłanów w tym samym przedziale czasu (Wielki Czwartek jest dniem kapłaństwa), czy jest się naprawdę czemu dziwić?

  Okazuje się, że jednak jest. Pewnie przypadkowo pani dr Ciborowska znalazła godnego sobie oponenta, księdza profesora, tym razem bez ironii, co dowodzi, że spostrzegam również normalnych duchownych profesorów. Tylko szkoda, że jest ich tak mało. Pozwolę sobie znów na cytat: „Do kościoła katolickiego przeniknęło w dużym stopniu niekatolickie, zielonoświątkowe rozumienie szatana, diabła i złych duchów. Wspólnoty pentekostalne akcentują o wiele bardziej niż katolicy działanie i obecność diabła, złych duchów w życiu człowieka. To pandemoniczna wizja świata - diabeł i złe duchy są właściwie wszędzie i wciąż musimy z nimi walczyć. Ta nowa gałąź chrześcijaństwa rozwija się w tempie zdumiewającym. Konsekwencje rewolucji pentekostalnej będą większe niż skutki reformacji Marcina Lutra w wieku XVI2.

  Ja z ks. prof. A. Kobylińskim wyjątkowo się zgodzę. Dziś wierzący, mimo umiłowania swojego Boga, straszą się (i innych) czarami, magią, diabłami, szeptuchami i opętanymi, tak jakby nie wierzyli, że ten ich własny Bóg ochroni przed takimi działaniami. Wystarczy nie wierzyć w taki przekaz. Jeśli nie działa przykazanie „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”, to znaczy, że Jahwe, a w człowieczym ciele Jezus, który szatana pokonał, nie jest dla nich jedynym Bogiem. Niestety, w polskim Kościele to zjawisko jest dość powszechne.