niedziela, 31 maja 2020

Omerta

  Ten tekst jest w pewnym sensie pokłosiem notki na blogu Zrzędy. Ponieważ ma bardziej spersonalizowany charakter, przeniosłem wątek tutaj. Posłużę się definicją ze słownika omerta to: „zmowa milczenia, nieformalne prawo sycylijskie zabraniające członkowi mafii informowania o jej przestępstwach osoby z tym przestępstwem niezwiązane, w szczególności przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości – sędziów, prokuratorów i policji”. To było do niedawna naczelną zasadą Kościoła instytucjonalnego, w sprawach negatywnie pojmowanej obyczajowości wewnątrz tego Kościoła. Podkreślmy – właśnie tego instytucjonalnego. Sprawa, pod naporem opinii publicznej, jest jakby nieaktualna, ale...

  Rademenes w swojej notce odniósł się do pewnej siostrzyczki zakonnej, która zasadzie omerty hołduje. Bo po co roztrząsać sprawy księży pedofilów, skoro jest nadzieja, że Bóg im wybaczy? To wideo obiegło net, budząc nie lada sensację. Jak na mój gust, słowa tej siostrzyczki są bardziej godne politowania niż potępienia. Tak ją zindoktrynowano, że nie jest dziś zdolna do samodzielnego myślenia, szczególnie w sprawach moralnych. Tylko, co w takim razie powiedzieć o biskupie seniorze Stanisławie Napierale, który zastąpił bp Janiaka oskarżonego o tuszowanie pedofilii w Kościele, a który w uroczystym wyświęceniu kapłanów w katedrze w Kaliszu namawia dokładnie do tego samego? Pozwolę sobie na przytoczenie kilku zdań z jego homilii już po zakończeniu Mszy:
 
Nie znam nikogo, komu zależy na Kościele i mówiłby złe słowa o księżach. Nie potępia ponieważ chce być w prawdzie, a prawda mu mówi, że on też jest grzechem dotknięty. Człowiek nieraz sięga po grzech, bo mu się wydaje, że będzie miał przyjemność, że tak będzie dobrze. Ale skoro grzech popełni, zwłaszcza grzech obłudy, a ma jeszcze trochę uczciwości w sobie, to zamilknie [podkreślenia moje]1. Następnie odniósł się do biblijnej przypowieści o nierządnicy, która miała być ukamieniowana i puentuje: „Pan Jezus milczał. Bo są sytuacje, gdzie trzeba milczeć dla dobra wszystkich. Im [Żydom – dopisek mój] nie chodziło o dobro, ale o to, żeby uderzyć w Pana Jezusa. Drodzy neoprezbiterzy będziecie silni, będziecie mocni. Diabeł nie da rady! Tylko się nie bójcie, ale nie stawiajcie na psychologię, na socjologię, na jakieś inne nauki, na media, na jakieś autorytety takich czy innych. Idźcie i nieście pokój wszystkim ludziom, a najbardziej – ale też to jest najtrudniej – tym, którzy będą przeciwko wam, to znaczy przeciwko Kościołowi, przeciwko Bogu”.

  Ręce opadają. Klasyczny przykład propagowania klasycznej hipokryzji, usprawiedliwiania teologicznego milczenia wobec przestępstw nie tylko o charakterze pedofilnym. Hipokryzja do entej potęgi, która wynosi kapłaństwo ponad tę moralność, o którą samo rzekomo zabiega. Kapłan ma prawo dyktować ci, co jest moralnie złe, ma prawo zadać pokutę, i potępiać publicznie twoje postępowanie, ale jednocześnie domaga się od nas milczenia, gdy sam postępuje niemoralnie, bo komu zależy na dobru Kościoła, nie może mówić źle o kapłanach. Pójdę krok dalej i po raz wtóry oskarżę całą hierarchię kościelną o zaklamanie. Ileż to się nagadali, że trzeba naprawić Kościół, ale jednocześnie uparcie milczą na temat konkretnych przypadków. Niby odsunęli biskupa Janiaka od samych święceń, ale dopiero w obliczu protestów wiernych. Póki co, jemu na razie włos z głowy nie spadł, nikt z hierarchów go nie potępił, a na jego miejsce powołali innego biskupa, który de facto niczym w poglądach się nie różni od bp Janiaka. Nie bójmy się słów, bo słowa tego hierarchy seniora świadczą o głębokim upadku moralnym pasterzy Kościoła. Skoro ich mentalność jest wręcz nieuleczalnie chora, co się dziwić jakieś tam siostruni w prowincjonalnej parafii? 

  W tym wszystkim najbardziej uwiera mnie ów argument, że nie ma ludzi bez grzechu, więc nikogo nie wolno oceniać, ze wskazaniem na księży. To jest bardzo rozpowszechniona argumentacja, bo opiera się na słowach Jezusa w przypowieści o nierządnicy. Od razu przychodzi mi na myśl, że w takim razie nie uchodzi obwiniać kogokolwiek, ani tym bardziej karać. Zabił, ukradł, pobił, oszukał, molestował, etc., etc... Jakim prawem takich osądzać, skoro sami grzeszymy na pęczki, np. nie odmówimy wieczornego paciorka? Właśnie ci, co najczęściej operują tym argumentem, nie mają żadnych zahamowań, aby już nie tylko oceniać, ale wręcz oczerniać innych. Sławetny wręcz epitet o rzekomej nienawiści do Kościoła, bo ośmieliło się skrytykować jakiegoś hierarchę, kaznodzieję czy nawiedzonego. Im wolno piętnować innych, nawet grupowo, ale..., „co wolno biskupowi, to nie tobie smrodzie”.




Przypisy:
1 – wszystkie cytaty pochodzą z wideoklipu umieszczonego na: https://domjozefa.tv/sermon/swiecenia-kaplanskie-2020-w-diecezji-kaliskiej/ Dla tych, którzy nie chce się oglądać całej, ponad dwugodzinnej uroczystości proponuję zacząć od 2:01:55  


czwartek, 28 maja 2020

Niemal jak harlequin


  Harlequin (harlekin) to gatunek powieści miłosnej pozbawionej wartości artystycznej. W czasach z końca komuny bardzo popularny – tyle słownik. Ja zaś mam jeszcze gorsze mniemanie, bo dla mnie to klasyczny przykład grafomanii.  Ponieważ ja lubię trudne wyzwania, pomyślałem, że może by spróbować? Nie, nie powieścią, ale krótka notką. Właściwie zadanie mam ułatwione, bo postacie tej notki są realne, a zdarzenia faktycznie miały miejsce. Na wszelki wypadek jednak zmienię imiona...

  Mówili o niej piękna Izabel i nie był w tym nawet szczypty sarkazmu czy ironii, gdyż była piękna, młoda i zgrabna. Jeśli do tego dodać zaliczoną filologię języka włoskiego, można by rzec – świat stał przed nią otworem, i tu proszę bez żadnych dwuznaczności, choć była modelką, wręcz śmiałą modelką. Niestety, jak to w życiu się zdarza, człowiek, szczególnie ten młody, czasami popełni jakiś błąd. I wcale nie mam tu na myśli fotografowania się nago, wszak piękne i powabne ciało wręcz domaga się uwiecznienia. Jej błąd polegał na tym, że związała się z polityką, ściślej, z męską częścią polityki, jeszcze gorzej, z żonatymi politykami różnych szczebli. Wspomnę o czterech: serdeczny przyjaciel i powiernik Andrew, lekko świrnięty na punkcie seksu adorator Mariuszek, którego trzymała na bezpieczny dystans, grubiański i bezceremonialny amator jej piękności Marcin, oraz najważniejszy wśród niech Staszek, z którym poszła już na całość.  

  Jest rok 2014 i trudno jednoznacznie wskazać, który był pierwszy, ale wydaje się nim być Marcin, przynajmniej wśród partyjnych, którzy należeli do jedynie słusznej partii. Należał do tych, którzy się nie certolili. Gdy proponował jej kawę, wkładał swoją dłoń między jej uda. Nawet wyżej, i to wcale nie ciut. Inne szczegóły pominę, bo harlequin cechuje pewna doza delikatności w opisie przeżyć erotycznych. Pisał też do niej prośby, jak chociażby ta: „Iza, będzie konferencja na którą potrzebuję aniołków choć niekoniecznie płci żeńskiej. Generalnie młodzi ludzie i inteligentnie wyglądający”. To Marcin poznał Izabel z Andrew, o którym miał dość jednoznaczną opinię: „To tylko polityk mający sporo miękkiej charyzmy, inteligentny i znający kilka technik psycho-manipulacyjnych. Opinię o Andrew mam zasadniczo pozytywną, ale raz na jakiś czas jednak ta opozycyjna partia z niego wyłazi”. Tu wyjaśnię, Andrew jakiś czas należał do nie tej jedynie słusznej partii, ale błędy młodości się wybacza, jeśli się ktoś w porę nawróci. A Andrew był przykładnym katolikiem, więc pozostał jej przyjacielem, takim od serca, któremu można powierzyć najgłębsze tajemnice. Nic więc dziwnego, że mu się zwierza z pewnym niepokojem, jak przystało na skromną dziewczynę z kwalifikacjami: „Mogą wyjść na jaw moje nagie zdjęcia z czasów, gdy zajmowałam się modelingiem. Boję się, że ktoś może połączyć to z moim zaangażowaniem w kampanię i posłużyć się fotkami do ataku na Ciebie”. Chodzi oczywiście o kampanię wyborczą, która ma położyć kres rządom tej niewłaściwej partii, a w którą Izabel się czynnie, uczuciowo i patriotycznie zaangażowała.

  Andrew odpisuje: „Spokojnie, zdjęcia widziałem. Ładne, artystyczne, to nie jest nic strasznego. Proszę się uspokoić i rzeczywiście świątecznie wyciszyć. Jest trudno ale damy radę! O mnie już mówili, że mam kochanki, nieślubne dzieci, że zmuszałem do aborcji itp. Początkowo byłem przejęty, teraz to olewam. Więc proszę się nie przejmować”. Czyli jest dobrze, Andrew to wyjątkowo silny gość i nigdy nie da sobą manipulować, ani poniewierać. Nikomu. Podróże po kraju w czasie kampanii owocują wieloma nowymi znajomościami i tak Izabel trafia na Staszka. Polityk niższego szczebla, ale też z tej jedynie słusznej partii. Przystojny, inteligentny, i co najważniejsze katolik, posiadający kochającą rodzinę. Niestety, tacy nie zawsze potrafią się ustrzec podszeptom szatana, więc ten Staszek zakochał się na zabój w Izabel. Ta nie bardzo wie, co ma zrobić, bo on się jej podoba i dawno nie była zakochana. Najpierw więc radzi się Marcina, co chyba nie było zbyt dobrym pomysłem, bo on wszak został odrzucony, a taką plamę faceci zawsze pamiętają. On to skwitował krótko, ale dobitnie: „Przestań myśleć pizdą”. Andrew był bardziej wyrozumiały: „Staszek jest OK. Trochę radykał, ale dobry człowiek. Kręgosłup ideologiczno-polityczny jak u dinozaura. Skamieniały kompletnie. Facet z zasadami i kulturalny. Tylko proszę go nie podrywać. Chyba jest żonaty”. Izabel prostuje, że to on ją podrywa, więc dodaje: „Jesteście dorośli. Ty też. Ale przykro słyszeć, że tak mówi o swoich relacjach w domu. Mimo wszystko proszę o ostrożność. Ja z nim nie rozmawiałem. Z nikim nie rozmawiałem o Tobie”.

  Izabel ten związek ze Staszkiem nie wyszedł na dobre. Staszkowi zresztą też, bo wybuchł skandal na całą Polskę. Zawieszono jego członkostwo w jedynie słusznej partii i nigdy więcej nie wpisano na listy wyborcze. Zaś Izabel wpadła w tarapaty, jako ta zła w tym skandalu. Kochanka żonatego mężczyzny zawsze jest tą złą. Wtedy pojawia się na scenie Mariuszek, człowiek nie tylko wpływowy, ale zauroczony pięknym ciałem Izabel. Pisze do niej: „Cudowna pupa, zanurzyć się tam. Pieścić takie piersi to dopiero radość. Podnieciłem się, przepraszam. Jest Pani piękna. Przyjemność patrzeć na takie nogi, dotykać je coraz wyżej. Pupa śliczna. Działa jak magnes. Będę delikatnie całował każdy centymetr Pani ciała. Klęczałbym przed Panią”. Na poparcie swoich szczerych zamiarów pisze następnym razem: „Nadal w łóżku? Pewnie nago? Pewnie potrzebny masaż? Proszę wysłać mi zdjęcie z łóżka, a CV zanieść do Lotosu. Otoczyłbym Panią opieką. Polityczną”. Finał jest niestety smutny. Skandal ze Staszkiem odciska swoje piętno na jej życiu. Nie tylko znajomi się od niej odwrócili, ale i przyjaciele. Ona dziś z takim wykształceniem nie może nigdzie znaleźć pracy, bo jej nazwisko jest wszędzie znane. Nikt nie chce odbierać jej telefonów i SMS-ów. Za ten kilkuletni okres bujnego życia przy boku polityków jedynie słusznej partii, płaci dziś depresją i porcją niezbędnych leków.

  Koniec bez happy endu. Aha, przez roztargnienie zapomniałem zmienić imiona, więc te w tej notce są prawdziwe. Tak mnie zmęczyło to pisanie, że nie chce mi się poprawiać.



Przypisy:
Całość oparta na: https://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,25980130,dzialaczka-pis-wyznaje-prezydentowi-dudzie-o-seksie-z-partyjnymi.html?_ga=2.56204715.1439633870.1590613284-1397232837.1590613284#S.main_topic-K.C-B.1-L.1.duzy – tam też są screeny cytatów w notce.
  


poniedziałek, 25 maja 2020

Opowiem Wam naprawdę piękną historię


  Za górami, za lasami..., stop! Wróć! W Radomiu, w katolickiej rodzinie urodziła się dziewczynka. W Krakowie ukończyła Akademię Sztuk Pięknych i jak sama dziś mówi – była zatwardziałą ateistką. Za pracę dyplomową dostała w 1980 roku nagrodę Ministra Kultury i Sztuki. Na pewno wyszła za mąż i na pewno dostała kolejną nagrodę w 1998 roku Fundacji Polska-Japonia im. Miyauchi. Na pewno też urodziła dwóch synów, których wychowała babcia, którzy zostali ochrzczeni, i przystąpili do I Komunii świętej. Kolejne etapy je życiorysu nie są do końca jasne, można rzec śmiało – zależne od tego, dla kogo ten wywiad.

  W tej bardziej romantycznej wersji1 dostała w 2001 roku od znajomej bilet na pielgrzymkę do Włoch, żeby zobaczyć freski Giotta w Asyżu. Trochę to dziwne jak na pięćdziesięcioletnią ateistkę, ale nie wnikam, wszak ona malarką jest, a artyści miewają różne fanaberie. Dość że w czasie tej pielgrzymki wzięły się za nią anioły i to całkiem materialne. Siedziały obok niej dwie rycerki św. Michała Archanioła, oraz małżeństwo o nazwisku Anioł. W kościele na Monte Casino zaczęła płakać, i tak płakała przez cztery dni, aż ją wyspowiadał jakiś ksiądz, dokładnie o piętnastej (godzina Miłosierdzia Bożego). Uświadomiła sobie, że życie bez Boga „To stałe trwanie w lęku, przejmowanie się czymś pozornie ważnym. Brak perspektywy, bo wszystko wydaje się nieważne, jeśli po drugiej stronie nie ma nic2. Narzuciła sobie ascezę – codziennie chodziła na Mszę świętą, przestała malować i pić alkohol. Aha, odstawiła od łoża męża na pięć lat, gdyż uświadomiła sobie, że żyli w grzechu bez sakramentu ślubu, bo on też była ateistą, którego od tego momentu zmuszała do chodzenia na niedzielną mszę świętą. Po pięciu latach jego ateizm skapitulował. Huczne i wystawne wesele zorganizowali w symbolicznym miejscu – w Kanie Galilejskiej.

  Teraz bardziej dramatyczna wersja3. Pielgrzymka do Rzymu jest opisana mniej obrazowo, to znaczy bez szczegółów. Była i się nawróciła. Bardziej dramatycznie jest przedstawiona historia z mężem. Odstawiła go od łożą, aby móc przystępować do sakramentu Komunii świętej. Musiał z nią chodzić, co tydzień do kościoła, ale podobno za nic w świecie nie chciał się nawrócić. Wreszcie doszło do otwartego z nim konfliktu i groził im rozwód, bo modlitwy nie pomagały. Aż któregoś dnia znalazła modlitwę Jana Pawła II do Świętej Rodziny. Od tego dnia modliła się do św. Józefa tą właśnie modlitwą. I wtedy nastał trudny czas dla jej rodziny. W odróżnieniu od pierwszej wersji nie porzuciła malowania, tyle, że nikt tych obrazów nie chciał kupować, więc popadli wręcz w nędzę. I choć modliła się również o to, aby znalazł się kupiec, nic takiego się nie stało. W końcu straciła cierpliwość i zamiast błagalnych modłów pojawiła się pretensja, i to jest delikatne określenie: „Święty Józefie, to ja się modlę i modlę do Ciebie, a Ty nic i nic. Już więcej do Ciebie modliła się nie będę4. I wiecie co?! Ten św. Józef się... przestraszył. Pięć godzin po tej groźbie zadzwonił telefon z informacją, że trzy obrazy zostały sprzedane (sic!) Uszczęśliwiona, za te pieniądze wykupiła pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Na niewiele to się zdało, bo jej sytuacja właściwie nie uległa zmianie. Mąż wciąż był ateistą. Po roku kolejna pielgrzymka do Kany Galilejskiej. Ktoś jej powiedział, że dobrze byłoby gdyby na następną pielgrzymkę zabrała męża, by tam wziąć z nim ślub kościelny. Problem w tym, że on o niczym nie wiedział. Z pomysłodawczynią podjęły decyzję o odprawieniu dziewięciodniowej nowenny. Malarka do św. Józefa, nowa przyjaciółka do Miłosierdzia Bożego. I ten mąż już takiego szturmu modlitewnego nie wytrzymał. Opisu wspaniałości ślubu nie opiszę, ciekawych odsyłam do linku. W każdym razie mąż mógł wrócić do łoża, a ona do picia wina.

  Już kiedyś opisałem pewne świadectwo nawrócenia znanej osoby, celebrytki, może nawet bardziej kontrowersyjne. Właściwie powinienem zostawić tę historię bez komentarza, bo co mnie to obchodzi, że ktoś tam się nawrócił i po czterdziestu latach związku wziął ślub sakramentalny. Mam jeden, bardzo ogólny wniosek. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tacy ludzie się tym chwalą, kiedy im sławy nie brakuje? I po kiego diabła mieszają w to ateizm? Wychodzi mi, że dla jeszcze większej sławy i jeszcze większego suspensu. Jakoś tak wychodzi, że ci neofici są zawsze na piękniejszym świeczniku niż zwykli wierni, a ich wiara jakby większa. Inaczej te historie byłyby tragicznie nudne – bardziej nudne niż harlekiny. 

PS. Nie podaję w notce nazwiska malarki, autorki tych obrazów. Można je znaleźć w linkach.




środa, 20 maja 2020

Seksualność bożych owieczek i baranów


  Powiem Wam kochani tak: mam straszny strach otworzyć YouTube przez ten #hot16challenge2. Już chyba nie ma w Polsce celebryty i polityka (oprócz PiS, bo ta akcja była wymierzona w nich), który nie rapował. Mam też już drugi straszny strach, bo nie mam sesji na tym kanale, aby mi nie wyskakiwał Adam Szustak OP. Myślicie, że już gorzej być nie może? Zapewniam Was, że może! Wczoraj rano otwieram YouTube, a tam..., a tam dwa w jednym, Adam Szustak OP   r a p u j e   według tego szablonu #hot16challenge2 (sic!) Ale ja nie o tym rapowaniu miałem, a o pewnym wykładzie, na zupełnie inny temat.

  „Czwartym składnikiem miłości jest seksualność, no nie?”. Tak rozpoczyna swój wykład ks. Szustak OP na temat ludzkiej seksualności. Nie wnikam, który to składnik według kolejności (ważności?), ale się zgodzę z jednym, na pewno nie jest najważniejszym, choć ważny. Wykład słuchałem i oglądałem z pewną dozą niezdrowej ciekawości. Ważne jest tu też to oglądanie. Na wstępie pozwolę sobie na drobny sarkazm: nieżonaty facet z pokaźnym brzuszkiem, w białym habicie, który nie bardzo wie, co zrobić z lewą ręką, lub prawą, w zależności od tego, w której trzyma mikrofon, tłumaczący słuchaczom, parom narzeczeńskim i małżeńskim, co jest źle z ich seksualnością. O tyle to dziwne, bo gdy kamera najeżdża na widownię, u żadnej pary, przynajmniej na zewnątrz, nie widać, aby mieli z tym problem. Część nawet czule się tuli do siebie. Ze spokojem wytrzymałem to do momentu, gdy ten gościówa (i to jest bardzo łagodne określenie) przyrównuje facetów do bezrozumnych stworzeń, bo tak funkcjonuje ich seksualność. Chętnie bym go zapytał, dlaczego on tak nienawidzi facetów? Nie wiem jak mój laptop to wytrzymał, ale wytrzymał, bo tej notki by nie było. Tyle tytułem drugiego wstępu.

  Przejdźmy do konkretów, przy czym od razu uprzedzę, moja opinia na temat tego wykładu jest moją osobistą, człowieka, dla którego seksualność dziś nie jest nawet czwartym składnikiem miłości, bo ja żyję już tylko miłością własną, czyli tą najbardziej doskonałą...
  Szustak stwierdza beztrosko, że za wszystkie problemy seksualne w związkach małżeńskich jest winien facet, jak z tym głosowaniem na Tuska, tylko gorzej bo 98:2 w procentach. Widać ma taki wyjątkowy uraz, bo on jest facet i wie, że my mamy (faceci) problemy z właściwym podejściem do seksualności
(sic!). Otóż panie Szustak, jeśli facet nie jest wynaturzony, i nie jest prawiczkiem, to nie ma żadnych problemów z tym właściwym podejściem. Faceta stworzył twój Bóg, więc miej pretensje do Niego. A zbudował faceta tak, że ma na niego działać niemal wszystko w sferze erotyki, i to w miarę szybko. Kobiety, w odróżnieniu od Szustaka, o tym doskonale wiedzą i bez pardonu wykorzystują.

  Zakonnik zdecydowanie oponuje przeciw uprawianiu seksu przed ślubem, więc czepia się tego popularnego argumentu: „musimy sprawdzić, czy do siebie pasujemy”, i spłyca to do samego aktu płciowego. W dodatku wydaje mu się, że obala ten mit wyjątkowo celnie, bo przecież każdy może z każdą (sic!) Otóż jesteś kaznodziejo w totalnym błędzie, omotany dziwaczną moralnością religijną. Nie, tu nie tylko chodzi o sam akt, tu chodzi o wszystko to, co temu aktowi towarzyszy. Między innymi o to, aby zobaczyć partnerkę bez fajnych ciuchów, bez seksownej bielizny, rozczochraną i..., i ze zlizanym makijażem. Mam się przy niej ocknąć w sytuacji, gdy jest dokładnie taka, jak ją Pan Bóg stworzył, i mam sobie powiedzieć, że dalej mi się podoba. Mało tego, ma mi się podobać jej chodzenie i zachowanie w sytuacji, kiedy już się nie pilnuje, aby nie zrobić na mnie złego wrażenia. Ma mi się podobać nie tylko wtedy gdy ją rozbieram, ale również, gdy się przy mnie ubiera. Jeśli zaś ona godzi się na ten sprawdzian, widać ma też swoje powody: na przykład chce sprawdzić, czy zapach potu faceta przy tym wysiłku, nie wywoła u niej odruchów wymiotnych. Po ślubie jest już za późno na takie doświadczenia. Innymi słowy, to dopasowanie fizyczne nie jest tak proste, jak się zakonnikowi w habicie wydaje.

  Szustak stwierdza, że niedopasowanie płciowe to mit, i jednocześnie sam ten mit propaguje, choć w sferach psychicznych! Naoglądał się pewnie pewnego amerykańskiego komika, który porównał mózg kobiety do gmatwaniny kabelków i mu się ten obraz kobiecego mózgu spodobał. Twierdzi też, że facet jest tak ubogi w tych sprawach, że ma tylko wajchę off/on. Nie, żebym się obrażał o takie porównanie, ja tylko stwierdzam, on nie wie o czym ględzi. Oczywiście, seksualność kobiety i mężczyzny jest różna, ale nie na tyle, aby się dało to uprościć do takiego schematu. W końcu, jeśli facet chce, a gdy się kogoś kocha – to na pewno się chce, nie ma powodów by tej kobiecej seksualności nie poznać, co nie jest tożsame z wcieleniem się w jej seksualność. Należy ją dogłębnie poznać i... z premedytacją wykorzystać tak, jak one wykorzystują naszą wrażliwość na bodźce. Najdziwniejsze w tej wypowiedzi znawcy seksualności kobiet jest to, że on ją opiera na potrzebie posiadania dziecka! Jemu się seksualność z macierzyństwem po katolicku pomyliła, że zacytuję nie do końca dosłownie: „pełną satysfakcję seksualną kobieta ma wtedy, i tylko wtedy, gdy wie, że z tego może być dziecko” (sic!) Może ja miałem pecha, może ja się na tych sprawach nie znam, ale pierwszy raz w życiu słyszę taki argument, żeby kobiet uzależniała udany seks od możliwości zajścia w ciążę. Kościół wprawdzie mówi, że seks ma służyć prokreacji, niemniej to nie to samo, bo tego Kościoła satysfakcja seksualna w ogóle nie interesuje. Za to z opowiadań znam metodę na dziecko służyła szantażowi ślubnemu. Widać Szustak miał w jakimś sensie podobne doświadczenia. Usłyszał: zrób mi dziecko, i dlatego uciekł do zakonu? Nie podobała mu się rola ojca rodzonego, wolał zostać ojcem duchowym. To wymaga mniej wysiłku. 

  Przekonuje słuchaczy, że kobieta jest otwarta na mężczyznę, gdy czuje się przy nim bezpieczna. W tym miejscu przypomniał mi się jego wywód z poprzedniej notki, gdy mówił samym kobietom: „wam mężczyzna nie jest do niczego potrzebny”. Tu zaś grzmi na facetów, niczym abp Jędraszewski na bezbożnych: „jeśli nie zbudowałeś prawdziwej więzi z żoną, nie waż mi się wchodzić z nią do łóżka!”, i to mi jest dość wymowne. Aby zrozumieć kuriozum tego zakazu, muszę się cofnąć do wstępu wykładu, kiedy to tłumaczy w dość zabawny sposób, że nie będzie stał przy łóżku i mówił, co wolno małżonkom, a czego nie. Natomiast chce decydować o tym, czy w ogóle mężowi wolno wejść do łóżka (sic!) Wolne żarty, ja tylko zapytam, czy za tę więź odpowiedzialny jest tylko facet? Dla Szustaka odpowiedź jest jednoznaczne twierdząca, on to wie, bo przede wszystkim to kobiety się u niego spowiadają, a on lubi zadawać pytanie: a jak wam się układa współżycie seksualne...!? Taki ciekawski jest. Ja zaś nie mogę się oprzeć kolejnej ironii: pewnie przez to ma te bogate doświadczenia erotyczne z kobietami..., z dokładnością do piętnastu procent kobiecej pochwy!

  Nie obeszło się też bez odniesienia do pornografii. Mentalność (oczywiście fałszywa i zepsuta) facetów w sprawie seksualności ma wynikać z tego, że się jej za dużo naoglądali. I tu pojawia się wątek, który dla odmiany mnie rozbawił i totalnie rozbroił. Otóż Szustak twierdzi, że te niewinne żony, jeśli tylko poczują namiastkę tej odpowiedzialność i rodzącą się już miłość męża (sic!), obdarzą go takim seksem, o jakim mu się nie śniło, lepszym i bogatszym niż w tych filmach porno. Od razu narzuciło się pytanie: a skąd one ten seks tak dobrze znają? Pismo Święte uważnie czytały, czy może baśnie Andersena? Według założeń tego wspaniałego znawcy kobiecej seksualności, te narzeczone i żony nie powinny mieć żadnego, ale to żadnego doświadczenia w sprawach seksu. No chyba, że praktykowały w jakichś sektach religijnych, bo przecież one pornusów nie oglądają. Szustak, na jakim ty świecie żyjesz, że taki obiecanki (czytaj: ciemnotę) mężczyznom wciskasz!?

  Notka robi mi się za długa, więc tylko jeszcze jedno odniesienie do końcowego fragmentu jego wypowiedzi. Sam się przyznaje, że Kościół zrobił z seksualności straszaka. Ale twierdzi, że teraz jest inaczej, bo na nowo zinterpretowano słowa Boga w Raju: „bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. Innymi słowy, stworzył ich nagich i zapraszał w krzaki, tak jakby ich ktoś mógł podglądać. Tak mówi Szustak. Tylko coś mi tu nie gra. Nigdzie w Biblii nie znalazłem tekstu, który mówiłby, że w tym Raju urodziło się prarodzicom dziecko. Poza Rajem już tak, mieli ich na pęczki. Kalendarzyka małżeńskiego nie znali, o antykoncepcji nie wspomnę...

  Ciekawych odsyłam do linku, gdzie można obejrzeć całość półgodzinnego wykładu. Radzę przy okazji zwrócić uwagę na pewien znamienny drobiazg. Dość często posługuje się zwrotem no nie?. To niewinne pytanko retoryczne, czasami przemieniane na prawda?, wypowiadane mimo woli sugeruje, że nasz prelegent tak do końca nie jest wcale pewien tego, co mówi.


Całość na podstawie: https://www.youtube.com/watch?v=Iar6NdfLefQ
Gdyby ktoś chciał zobaczyć ten rapujący wideoklip Szustak, bo wbrew pozorom nie jest aż taki zły: https://www.youtube.com/watch?v=Xk2A1Dt9nMU