czwartek, 23 września 2021

Niebezpieczne metafory i obrazy

 

  Znacie to: „Bóg jest w zasięgu ręki, ale trzeba ją wyciągnąć, by Go dotknąć1? To stosunkowo nowa narracja dla tych, którzy mają wątpliwości, co do istnienia nie tylko boskich atrybutów, ale w ogóle, co do Jego istnienia. To zwykła metafora oparta na fałszywym dowodzie z piękna. Weź, wyciągnij rękę w stronę jadowitej kobry i spróbuj jej dotknąć. No dobrze, kobra może nie wszystkim się podobać, ale taka mała (do 20 cm), kolorowa ośmiornica już wabi swym urokiem.


A co powiecie o takim ślimaku stożku tekstylnym?


  To jedne z najbardziej jadowitych zwierząt na świecie. Kevin O'Brien SJ stwierdził: „Wiemy na pewno, że On kocha nas. Co zrobić, żeby kochać kogoś, kogo się nie widzi? Jeśli skupimy się najpierw na tym, by poznać i pokochać Je­zusa, wówczas wyraźniej usłyszymy wezwanie, by służyć, i podejdziemy do niego z mniejszym lękiem2 i w tym stwierdzeniu najbardziej podoba mi się ów mniejszy lęk, idealnie korespondujący z ową ośmiorniczką, której można przecież nie zauważyć w morskiej wodzie, podobnie jak tej meduzy (osa morska):


Podobno na australijskich plażach stoją budki z octem na oparzenia, a ocet mi się tu bardzo źle kojarzy.

  Niejaki John Henry Newman, kardynał, miał rzec: „Ja też nie wierzę w Boga, w którego nie wierzą ateiści”. Aż się boję zapytać, w jakiego Boga wierzy kardynał, skoro ateiści nie wierzą w żadnego, nawet tego, który podobno nas kocha, i naszą ojczyznę, i nasz patriotyzm? Zapytam jeszcze, ilu młodych zapamięta porażające świadectwa ofiar molestowania: „Najpierw mnie nawrócił, a potem zgwałcił”, i będzie to ich jedyne skojarzenie z odległym słowem – Bóg. Niejaki Paul Evdokimov, prawosławny teolog, zanotował: „Chrześcijanie zrobili wszystko, by wyjałowić Ewangelię. Można powiedzieć, że zanurzyli ją w neutralizującym płynie3, dodam od siebie – rozwodnili nauki ewangelii niczym homeopatia pamięć wody. Nie pozostaje kaznodziejom nic innego jak rozwadniać mózgi wiernych metaforami i wizerunkami dobroci Boga. Abp Grzegorz Ryś rzekł: „Pierwsze pytanie, które odzywa się we mnie, kiedy spotykam się z takimi wątpliwościami brzmi: A znasz Go? A widzisz Go? Jaki masz Jego obraz? Jak Go nie poznajesz w twarzy Jezusa, to ja się nie dziwię, że Mu nie ufasz. Sam bym Mu nie ufał4. I znów mnie dręczy, choć to nie pierwsze pytanie, czy arcybiskup na pewno widział twarz Jezusa, czy tylko jej wyobrażenie na skądinąd pięknych malunkach artystów malarzy? A może chodzi o aktorów przystojniaków, odtwarzających w filmach rolę twórcy religii chrześcijańskiej? Nie zastanowiło Was nigdy, że skoro są Księgi natchnione, dlaczego nie ma żadnego natchnionego wizerunku Jezusa? Choć nie, jest przecież jeden – ten namalowany pod dyktando s. Faustyny Kowalskiej, taki przedwojenny lanszafcik Jezuska z sercem na wierzchu, idylliczne wyobrażenie lekko stukniętej zakonnicy, która nie miała odwagi żyć miedzy normalnymi ludźmi.

  Obrazy Boga są jak ikony namalowane w umysłach wiernych przez nich samych. Mnie nic do tego, ale jeśli prawdą jest, że obraz Boga, jaki człowiek nosi w sobie, zależy od tego, jak wspomina on swojego rodzonego ojca, to mamy tu do czynienia tylko z ludzką wyobraźnią. Młody człowiek, rosnąc, zmienia swoje wyobrażenie o swoim ojcu. Inaczej go widzi, gdy ma pięć lat, inaczej, gdy dziesięć, a jeszcze radykalniej zmienia swoje zapatrywanie w wieku piętnastu czy dwudziestu lat. Na początku jest on najwspanialszy ze wspaniałych, potem następuje weryfikacja, czyli okazuje się, że ma (miał) wiele wad. Dlaczego takiej krytycznej weryfikacji nie podlega wizerunek Boga? Mogę jedynie odpowiedzieć swoim przypuszczeniem – brak na to wierzącym odwagi.

 

Przypisy:
1 - https://deon.pl/wiara/bog-jest-naprawde-blisko-nas,1591310
2 - https://deon.pl/wiara/jak-kochac-pana-boga,413957
3 - https://www.gosc.pl/doc/7119185.W-ktorego-Boga-nie-wierzysz
4 - https://deon.pl/wiara/kilka-slow-abpa-rysia-dla-tych-ktorzy-maja-problem-z-zaufaniem-bogu,1587734

czwartek, 9 września 2021

Pokój w Chrystusie

 

  Wierzcie mi, że gdybym nie czytał wzniosłych tekstów z katolickich portali, pewnie umarłbym z nudów. Dopadłaby mnie stagnacja, demencja i wielka smuta w połączeniu z totalną apatią. A tak przynajmniej mam zapewnioną rozrywkę, dzięki której chce mi się żyć i to jak najdłużej. Ileż to treści jeszcze jest przede mną do przeczytania – czasami tak wzniosłych, że aż sięgający wyżyn głupoty. Niewiarygodnych ale zawsze prawdziwych. I to pisanych zarówno przez wykształconych filozofów, teologów jak i przez domorosłych amatorów grafomanów.

  Tym razem wpadł mi w oko artykuł abp Gądeckiego, jednego z ważniejszych hierarchów polskiego Kościoła katolickiego. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski odwołuje się do Izajasza (sorry Lechu, że kradnę Twój temat). Czytam: „Izajasz zachęca do budowania pokoju poprzez zmianę mentalności człowieka. Dopiero wtedy, gdy narody dotrą w duchu na szczyt góry Syjon, tj. na szczyt sprawiedliwości, gdy Prawo Boże rzeczywiście dotrze do ludzkich serc i zostanie wprowadzone w czyn, wówczas nastanie pokój, na jaki ludzkość czekała od zawsze i o którym zawsze marzyła”. Dwa zdania i niewyobrażalne pokłady „pobożnych życzeń” w duchu jedynie słusznej religii. Przekładając to z polskiego na nasze – światowy pokój będzie możliwy tylko wtedy, gdy wszyscy staną się gorliwymi katolikami. Pierwsza wątpliwość, jaka mi się nasunęła, to pytanie: czy abp Gądecki wie jak to zrobić, skoro dziś edukacja seksualna, sorry, co ja piszę, co ja piszę, indoktrynacja religijna ponosi same porażki w cywilizowanym świecie? Młodzi wypisują się z lekcji religii, a już za chwilę braknie zupełnie aspirantów do posługi kapłańskiej, zaś Kościołowi katolickiemu grożą łapanki kandydatów w buszu afrykańskim, bo tylko tam jeszcze żyją w naiwnej niewiedzy. Druga wątpliwość dotyczy tego, czy naprawdę człowiek zawsze marzył o pokoju? Trochę ogólnych faktów historycznych. Jeszcze w XV wieku Europa zdominowana jest przez chrześcijaństwo w zasadzie jednolite. Jeszcze nie ma luteranizmu, anglikanizmu czy kalwinizmu. Czy wtedy istniał jakiś dłuższy czas bez wojny na tym kontynencie?

  Dalej nie jest lepiej: „Cała godność ludzkiej władzy wynika z tego, że pełni ona swoje zadania w granicach porządku moralnego, którego źródłem i celem jest Bóg. Pełne porozumienie między ludźmi nie jest możliwe bez uznania zwierzchności porządku moralnego i transcendentnego nad prawem ludzkim”. To jest już czyste science fiction. Jak w „Solaris” u Lema. Stacja kosmiczna nad planetą wykrywa transcendencję oceanu, ostoję swoistego ładu i porządku moralnego planety. Kto czytał, ten wie, jak to się fatalnie skończyło dla kosmonautów. W religiach, szczególnie tych monoteistycznych jest właściwie tak samo – transcendencja prowadzi do trudnych do przewidzenia komplikacji. Gdyby nie prawo stanowione, oparte na doświadczeniu współistnienia wewnątrz jakieś grupy społecznej, to transcendentalne odwołanie mogłoby się skończyć dla ludzkości tragicznie. Wspomnę tylko o instytucji wszelkiej maści tyranów przyznających sobie władzę absolutną z nadania bogów, cokolwiek pod pojęciem „boga” się kryje, w tym nawet opacznie rozumiany ateizm.

  Już na koniec jeszcze jeden cytat: „Harmonia społeczna i pokój między narodami będą tak długo zagrożone, jak długo każdy człowiek i każda grupa nie zaczną służyć Chrystusowi. Jeśli nie nastąpi nawrócenie serca, zagrożony będzie pokój z powodu naturalnych ograniczeń struktur ekonomicznych, politycznych i społecznych. Zagrożone będzie pokój z powodu osobistego egoizmu i ludzkiej pychy, wywierającego nieszczęsny wpływ na struktury społeczne”. Dlaczego arcybiskup pomija struktury religijne tego już nie rozumiem. To znaczy rozumiem, ale pewnie nie tak jakby on chciał. Jezus powiedział „Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem” [J 8, 7], więc zapytam cię arcybiskupie: jesteś wolny od egoizmu i pychy? Ja mam tu poważne i uzasadnione wątpliwości...



Przypisy:
- całość na podstawie: https://deon.pl/kosciol/abp-gadecki-pokoj-miedzy-ludzmi-nie-jest-mozliwy-bez-nawrocenia-serc,1570364


 

niedziela, 5 września 2021

Publiczny różaniec pilnie potrzebny

 

 

  Miałem zapytać Was, co myślicie o skuteczności wszelkich akcji różańcowych, ale z góry przyznaję, że z moich ust byłoby to pytanie nawet nie tyle retoryczne ile sarkastyczne. Niemniej postaram się coś wyjaśnić. Mnie sam różaniec jako modlitwa nie przeszkadza tym bardziej, że sam się nie modlę. Mam inne sposoby, aby się odprężyć, zrelaksować czy pozbyć natrętnych myśli. Natomiast mam straszny zgryz wobec wszelkich różańców publicznych. Pewnie dlatego, że tego zjawiska kompletnie nie rozumiem. Czemu ma służyć? Jaki jest jego skutek? Czy to już nie ociera się o śmieszność i totalną ignorancję rozumu?


  Czytam o intencji publicznego różańca, który ma się odbyć pod gmachem Ministerstwa Zdrowia 11 września br.: „Będziemy modlić się o: wycofanie z użycia wszystkich szczepionek mających jakikolwiek związek ze zbrodnią aborcji; zaprzestanie przymuszania do szczepień preparatami z aborcji; opamiętanie i nawrócenie dla czerpiących zyski polityczne i biznesowe z rozprowadzania produktów farmaceutycznych skażonych aborcją1. Co z tym różańcem i jego intencją jest nie tak?
Primo, jest to tylko publiczna manifestacja fałszywej pobożności. Ewangelia mówi: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie” [Mt 6, 1]. Jeszcze to: „Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu” [Mt 6, 5-6].
Secundo, skoro sprawa etyczności szczepionek została przez Święte Oficjum wyjaśniona, jakim prawem owi pożal-się-boże świętoszkowie proszą swego Boga o śmiertelne ofiary pandemii, bo tym się skończy wycofanie z użycia szczepionek, jedynych w miarę skutecznych, jakimi dysponuje współczesna medycyna? Czyżby ta akcja miała charakter prośby o eutanazję tych, którym nie jest zbyt pilno do nieba? Znów mam dziwne skojarzenie. Tym razem z rozkazem
Arnauda Amalrica: Zabijcie wszystkich. Bóg rozpozna swoich".

  Wielokrotnie zastrzegałem się, że nie wierzę w żadną skuteczność jakiejkolwiek modlitwy i tu zdania nie zmienię. Nigdy! Niemniej, gdyby ktoś ogłosił publiczny różaniec w intencji minimum zdrowia psychicznego wszystkich pożal-się-boże świętoszków, to wziąłbym w nim udział. Nie dlatego, że ten różaniec przyniesie jakiś skutek, nie dlatego, że jakiś Bóg te modły wysłucha – w ten sposób zamanifestowałbym swoją niekłamaną troskę o grupę bezmyślnych bigotów, którzy powołują się na natchnioną Biblię, której nigdy do końca nie przeczytali, a to, co z niej znają jest dla niech zupełnie niezrozumiałe.

 

Przypisy”
1 - https://pch24.pl/publiczny-rozaniec-przed-ministerstwem-zdrowia-intencje-daja-do-myslenia/
Foto z artykułu.