Będzie obszernie, więc zrób sobie kawę i się zrelaksuj...
Teza zawarta w tytule wydaje się bardziej złożona, niż by się mogło z pozoru wydawać. Ani pojęcie uczucia nie jest sprecyzowane, ani nie bardzo zdefiniowane to, co przez wolność należy rozumieć. Rzecz w tym, że uczucia możemy kierować względem jakieś osoby, względem rodziców, przyjaciół, do zwierząt, do bóstw lub idei. Można też żywić uczucie nienawiści, zazdrości, wstrętu itd., by nie wymieniać w nieskończoność. O wolności miałem już okazję napisać esej, w którym udowodniłem, jeśli nie innym, to przynajmniej sobie, że tej prawdziwej, niczym nieograniczonej tak naprawdę nie ma. Nie pozostaje mi nic innego jak skupić się na wybranym znaczeniu tego, co pod pojęciem uczuć możemy rozumieć, oraz na bardzo ogólnej definicji wolności; ściślej – na uczuciu zwanym miłością do konkretnej osoby i wolności jako możliwości decydowania o sobie, swoim postępowaniu, ograniczoną moralnością, bez względu na to, jak tę moralność traktujemy. I już na wstępie przyznam, że z postawioną w tytule tezą zupełnie się nie zgadzam. Muszę jednak uprzedzić, mój osąd ma charakter stricte osobisty, a co za tym idzie – czysto subiektywny. Jeszcze jedna uwaga: moje dywagacje przedstawię od strony mężczyzny, aby uniknąć mało atrakcyjnych zbitek słownych typu on/ona, ale zapewniam, że choć psychika kobiet i mężczyzn czasami dość istotnie się różni, szczególnie w temacie miłości, równie dobrze role można odwrócić, a treść tego tekstu będzie pasować do narratorki.
Zacznę od wysokiego C. Zakochałeś się i to na całego. Nieważne czy od pierwszego spojrzenia, czy dałeś temu uczuciu opanować się powoli, choć z tym samym skutkiem. Jedni mówią na to chemia, inni traktują to jako apogeum ludzkich doznań mistycznych, ale to też jest nieważne. Liczy się tylko to, że nagle nie wyobrażasz sobie istnienia bez niej u swego boku, każdy dzień bez niej wydaje Ci się dniem straconym, tracisz na jej widok zmysły, choć akurat, co niektóre z nich masz wyostrzone jak nigdy dotąd. Tracisz też zdolność racjonalnej oceny, co jest szczególnie ważne. Udowodniono, że chwilami będziesz postępował irracjonalnie, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, czyli tak, jak nie postąpiłbyś w normalnych warunkach bez zakochania. Twój rozsądek jest w stanie silnie wskazującym. Nie widzisz jej wad, a nawet jeśli je dostrzegasz, wydają Ci się błahostką, jak kilka piegów na jej nosie, które dodają jej uroku. Ba, dzięki nim zyskujesz pewność siebie, bo masz świadomość, że sam nie jesteś idealny, więc nawet dobrze, że ona nie jest nieskazitelnym aniołem, bo nic tak nie denerwuje i nie przytłacza jak poczucie niższości. Dzieje się wówczas również coś z pozoru normalnego – oddajesz swoją wolność w jej władanie, bo jesteś przekonany, że ona czyni dokładnie to samo. A może Ci się tak tylko wydaje, może to tylko typowo życzeniowe pragnienie i zakłamywanie rzeczywistości? To jednak w takich chwilach nie jest dla Ciebie ważne, więc stawiasz na szali tę własną wolność, nie zdając sobie sprawy, jaką cenę przyjdzie Ci za to zapłacić.
Wyolbrzymiam? Wystarczy spojrzeć na statystyki. W naszym kraju w ubiegłym roku rozwiodło się 35 proc. małżeństw, a w takiej Belgii – 70 proc.(sic!) Ci, co się nie rozwodzą, w przewadze żyją jak przysłowiowy pies z kotem, a rozwód odkładają na bliżej nieokreślony czas, bo ich na niego nie stać, bo są małe dzieci lub boją się presji środowiska, w którym żyją. Ta tendencja jest zwyżkowa, więc raczej nie należy się spodziewać, aby ktoś znalazł panaceum na to zjawisko. I miej świadomość, że zalążkiem tych rozwodów są drobne wady, Twoje i Twojej partnerki, które z początku kompletnie ignorujesz. Na początku w ogóle nie przyjmujesz do świadomości, że Tobie może się nie udać i śmiało, bez żadnych skrupułów ślubujesz przed kapłanem lub urzędnikiem stanu cywilnego coś, czego nie masz żadnej gwarancji dotrzymać. Nawet nie chcesz myśleć, że te jej cudowne wady i Twoje niby nic nie znaczące słabostki, kiedyś będą doprowadzać Cię do szału. Ba, przecież nie wiesz, czy ona przypadkiem nie ma w zanadrzu jeszcze innych wad, o których nic nie wiesz. Pewnie sam wszystkich swoich jej nie wyjawiłeś. To w dniu składania tej przysięgi, która między innymi przekreśla twoją wolność, nie ma dla Ciebie żadnego znaczenia. Twoja wolność w tym dniu jest Ci kompletnie zbędna. Ale spokojnie, ona w końcu i tak się o siebie upomni. Nie ma innej opcji.
Swego czasu miałem przyjemność przeczytać książkę Tomasza Mazura „Fiasko, podręcznik nieudanej egzystencji”. Posłużę się słowami narratora, z którymi niekoniecznie trzeba się zgadzać, ale które warto przemyśleć. „Albo jesteśmy zakochani i romansujemy, albo czekamy, aż się zakochamy i zaczniemy romansować. Nie ma innych stanów. Mój brat chwilowo się łudzi, z patosem i namaszczeniem gra rolę wiernego małżonka. Ale to mu prędzej czy później przejdzie. To tylko jego sposób na przeczekanie okresu bez zakochania”. Mówisz swojej oblubienicy, że ją kochasz jak nigdy dotąd, że nigdy wcześniej żadna nie była tak cudowna? Przypomnij sobie, ile razy mówiłeś to wcześniej innej kobiecie? Jeśli to jest twoje pierwsze zakochanie, gwarantuję, że powiesz to samo innej, jeśli z tą Ci się nie uda. W tych sprawach jesteś a priori kłamcą, choć być może sobie z tego sprawy nie zdajesz. Szaleńcza, dozgonnie szczęśliwa miłość zdarza się w romansach, w życiu niezwykle rzadko, więc bez wątpienia mam rację, przynajmniej tak na dziewięćdziesiąt procent.
Teraz dla odmiany trochę przewrotnie. Ilu nas, tyle interpretacji tego, co zwykliśmy nazywać miłością. Chemia chemią, ale i tak mamy wobec tego uczucia, miłości, pewne oczekiwania, mimo że każdy doda temu uczuciu przymiotnik – bezinteresowna. A on pasuje do niej jak pięść do nosa. Wystarczy zapytać, czym się powinna charakteryzować Twoja partnerka. Pominę tak ważne, choć nie pierwszoplanowe czynniki jak uroda, seksualność, wrażliwość czy jej charakter. Tego ujednolicić się nie da. Ale na pewno mi powiesz, że ma być szczera, wierna, oddana, wyrozumiała i pełna troski o Twój i Wasz wspólny byt. I nieważne, co o tych cechach ktoś myśli, istotnym jest to, że jest to przejaw Twojej postawy roszczeniowej. Więc jeśli ktoś mówi o bezinteresownej miłości, to albo nie ma pojęcia, co to znaczy, albo... kłamie jak z nut. Rozumiem, większość i tak mi powie, że to forma niepisanej umowy, zawartej w samej definicji miłości. Tylko czy jesteś pewien, że ta definicja jest właściwa? Problem w tym, że na tym się to nie kończy. Pewnie powiesz mi jak większość, z pełnym przekonaniem, że Twoje uczucie jest wyrazem pragnienia szczęścia ukochanej. Prawda, że wzniosłe i piękne? A przecież Ty nigdy tak do końca nie poznasz, nie możesz wiedzieć, jakie jest jej pragnienie szczęścia. Może w ogólnym zarysie, na tyle na ile ona zechce Ci powiedzieć. Ja Ci gwarantuję, że tak do końca to ona sama nie wie. Dziś zadowoli ją Twój uśmiech i delikatne muśnięcie wargami jej ust. Jutro, jak jej nie powiesz z samego rana, że ją wciąż kochasz, uzna, że pewnie łazisz do jakieś innej zdziry. Dziś, gdy obdarujesz ją jednym kwiatem, dopadną ją prawdziwe motyle; za kilka lat, jak nie dostanie z okazji rocznicy poznania złotego pierścionka z brylantem, uzna, że jesteś sknerą albo wydajesz lewą kasę na tę samą zdzirę. Bo nie wolno Ci ani na moment zapomnieć, że kobieta zmienną jest. Jeśli zapomnisz, masz jak w banku: kłótnie, dąsy i trudne do opanowania konflikty. Ale sam też nie jesteś aniołem. Nagle zacznie Ci przeszkadzać niedosolona zupa, papiloty na jej włosach, maseczki na twarzy, wieczne gderanie, że nie opuszczasz klapy w ubikacji, że wszędzie pałętają się Twoje śmierdzące skarpetki itp., itd. Na dłuższą metę nie wytrzymasz. Chyba, że zaczniesz ślepnąć i głuchnąć.
Prawda, miłość to także umiejętność radzenia sobie z takimi konfliktogennymi drobiazgami i również zdolność do łagodzenia już powstałych konfliktów. Czy jednak jesteś pewien, w dniu, w którym chcesz się oddać jej w niewolę, że oboje jesteście doskonałymi dyplomatami? A, że z tym bywa różnie, jeszcze raz odwołam się do przedstawionych wyżej statystyk. Już na koniec poruszę jeszcze jeden drażliwy, subtelny wręcz problem, który stanowi niejako puentę całego tego wywodu. Gwarantuję, że w każdym z nas drzemie potrzeba odrobiny prywatności czy intymności, które chcemy zachować wyłącznie dla siebie. To nawet konieczność, to taki wentyl bezpieczeństwa. Jeśli nie chcesz sprawić przykrości partnerce, nie będziesz jej mówił, że podoba ci się jej koleżanka, nawet jeśli nie masz wobec niej żadnych zamiarów. To tak samo działa w odwrotną stronę. Ciekawe czy Cię nie zaboli, gdy ona powie, że Twój najlepszy kumpel jest wyjątkowo przystojny, bo faktycznie jest. A to tylko czubek góry lodowej, która odwrotnie do praw przyrody, będzie rosła. Zechcesz oglądać mecz ulubionych drużyn i nie życzysz sobie, aby w tym samym momencie Twoja ukochana poprosiła Cię od odkurzenie sypialni, gdzie akurat telewizora nie ma. Już widzę jej minę, gdy zatopioną w lekturze pięknego romansu poprosisz ją, aby zrobiła Ci kawę lub kanapkę. Gorzej, z biegiem czasu poczujesz zagrożenie, właśnie ze strony tej odrobiny prywatności, którą dajesz partnerce, a do której sam masz pełne prawo. Przynajmniej tak uważasz.
Wiem, to wyolbrzymianie z pozoru nieistotnych spraw, i nawet gdybym użył najpotężniejszych głośników, gdy Cię dopadnie to uczucie, i tak będziesz na mój głos kompletnie głuchy. Oddasz się w niewolę, choć ona Cię przytłoczy. Rzecz w tym, że miłość, ta gorąca i namiętna z reguły przemija, wolności będziesz pragnął zawsze. Sam wieszcz Mickiewicz pisał o zdrowiu: „(...) ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił”. To dotyczy również wolności. Wolność możesz odzyskać, ale bądź pewny, że to będzie bolało. Was oboje.