sobota, 30 kwietnia 2016

Zło czyli diabeł wcielony



  W naszej kulturze utrwaliły się dwa bardzo odmienne wyobrażenia diabła. Bardziej popularny jest wizerunek diabła ludowego, takiego z paskudną gębą, rogami na głowie, kopytami zamiast stóp i ogonem jak u krowy. Mimo swej szpetoty, wydaje się nawet sympatyczny, bo jest odrobinę przygłupi, odrobinę rubaszny i strasznie boi się święconej wody. Drugi, mniej znany, to po prostu upadły anioł. Upadły, ale anioł. Ten jest autentycznie groźny, bo jak każdy anioł, obdarzony jest większą mocą i mądrością niż człowiek. A do tego, nomen omen, diabelnie przebiegły. Tak jest zresztą traktowany przez Kościół i Pismo Święte. I na tym wizerunku będę się opierał.

  Jak twierdzi niejaki Charles Baudelaire1 „Największą sztuczką diabła jest dowieść własnego nieistnienia.” Przyznam, że długo nie potrafiłem sobie poradzić z tym koronnym argumentem apologetyków.  Skoro ja w diabły nie wierzę, jego sztuczka mu się udała, co jednocześnie podważa mój ateizm. Riposta przyszła jak archimedesowska „Eureka!”. Skoro tak może zrobić diabeł, pewnie tak samo postąpił ze mną Bóg. Dowiódł mi swego nieistnienia. Ale czy można przyjąć, że Bóg stosuje te same sztuczki, co diabeł, nawet jeśli je nazwać „wolną wolą”? Prawdę powiedziawszy, jest trochę inaczej. Bo ten diabeł stosując taką sztuczkę wobec mnie, mimochodem, z podobnym skutkiem, stosuje ją wobec wierzących. Jak twierdzi Sławomir Zatwardnicki: „nie wolno się nadmiernie na nim [diable – dopisek mój] koncentrować.”2 Tu warto sobie przypomnieć Credo, chrześcijańskie wyznanie wiary, gdzie nie ma odniesienia wprost do diabła, ale gdzie mówimy: „Bóg jest stworzycielem wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Czyli również stworzycielem diabła – upadłego anioła. A to już popada w herezję, mimo że tak stwierdził synod w Bredzie (574 r.). Teologowie wyszli z tego absurdu obronną ręką, stwierdzając, że upadłe anioły miały wolną wolę. Wprawdzie oni tego upadku aniołów nie widzieli, nigdzie w Biblii nie jest opisany, a jednak są go pewni (sic!) Podobnie postępuje wspomniany Sławomir Zatwardnicki, odpowiadając na sobie zadane pytanie:  Dlaczego wierzyć w szatana? Wymienia kilka powodów: bo to jest zgodne z tradycją Kościoła, odpowiada zmaganiom chrześcijan doświadczających walki ze złym duchem, czy wreszcie dlatego, że tak każe zdrowy rozsądek (sic!) Już w tym miejscu ręce opadają, ale Zatwardnicki nie ustaje: „Nie sposób przecząc realności szatana, odpowiedzieć, kto stoi za wielkimi i małymi dramatami świata, czy komu w istocie zawdzięczamy śmierć.”3 Za odpowiedź niech posłużą słowa Alexandre Ganoczy: „W rozumieniu Biblii można wierzyć tylko w Boga, nie można wierzyć w złego ducha.”4 Tylko skoro nie można wierzyć w szatana, to skąd ta największa sztuczka szatana?

  W tym właśnie miejscu rodzi się pytanie o zło? Jest trudniej, gdyż aby odpowiedzieć na pytanie skąd, trzeba by najpierw zło zdefiniować, co wbrew pozorom, nie jest wcale takie proste. Chrześcijanin powie, że złem jest wszystko, co jest sprzeczne z Dekalogiem. Jest w tym sporo racji, ale i budzi wątpliwości. Dekalog jest mało precyzyjny, zbyt ogólny i nie definiuje wszystkich objawów zła. Nie ma w Dekalogu nic o niewolnictwie, ludobójstwie, czy deprawacji nieletnich. A jak zdefiniować zachowanie kotki, pożerającej własne młode, zjawisko powszechne również wśród ryb (oba przypadki znam z autopsji, mam kotkę i miałem akwarium)? Jeśli to nie jest złem, dlaczego złem ma być aborcja? Wiem, wiem, człowiek ma rozum, świadomość tego, co jest złem, ale człowiek ma też instynkt przetrwania, tak samo silny jak u zwierząt. Nawet silniejszy, bo mimo posiadania pewnych aspektów moralności, nie zawaha się zabić w obronie własnej, łamiąc tę moralność. Tak się dzieje zawsze w ekstremalnych warunkach zagrożenia życia, np. kataklizmy czy katastrofy. Czy można mówić, że śmiertelne choroby są dobrem? W celu ochrony przed nimi człowiek będzie maltretował zwierzęta w laboratorium, poddając je niewyobrażalnym cierpieniom. Bóg podobno dał nam władzę nad zwierzętami, ale czy na pewno o taką władzę Mu chodziło?
 
  Paweł VI w 1975 roku powiedział: „Zło jest niedostatkiem, jest pewnym brakiem. Ktoś jest chory, brak mu zdrowia (...)”5 Gdzie w tym jest uosobienie zła – szatan? Paweł VI ucieka się jednak do innej konstrukcji: „O ile choroba wynika z braku skuteczności, o tyle istnieje również zło skuteczne, zło istniejące, zło, które jest osobą [szatanem – dopisek mój].”6 Nie potrafię zrozumieć tej chrześcijańskiej zależności: dobro jest działaniem Boga, za zło odpowiada człowiek, czyniąc je z podszeptu szatana. W tym miejscu rodzi się pytanie: czy Biblia kłamie mówiąc: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę.” [Rdz 1:27], czy też Bóg ma taką samą słabość do czynienia zła jak człowiek?  W moim odczuciu kłamie Biblia, bo ani człowiek nie jest podobny do Boga fizycznie, ani intelektualnie, ani moralnie. Nie sposób bowiem mieć rozeznanie tego, co jest dobrem, nie wiedząc, co jest złem. To działa również w drugą stronę. Bez istnienia zła nie będziemy wiedzieć, czym jest dobro. Jedno bez drugiego nie może istnieć i do tej konstrukcji nie jest potrzebny ani Bóg, ani tym bardziej diabeł. Te obie postacie możemy jedynie uznać za personifikację naszego postrzegania zmiennej w czasie moralności, widzenia dobra i zła, a nie za ich przyczynę.

  I teraz powstaje dylemat: czy ateizm jest złem w sytuacji, gdy ateista postępuje niejednokrotnie bardziej moralnie (w znaczeniu pozytywnym) niż niejeden wierzący? Czy sztuczka diabła z niewiarą w niego, nawet jeśli by ją uznać za skuteczną, czyni człowieka złym? Ja myślę, że nawet ów diabeł, gdyby istniał, miałby z odpowiedzią na to pytanie poważny problem.

Przypisy:
1 – za „Katolicki przewodnik towarzyski”, Sławomir Zatwardnicki, Wydawnictwo Fronda PL, str. 97
2 – „Katolicki przewodnik towarzyski”, Sławomir Zatwardnicki, Wydawnictwo Fronda PL, str. 97
3 – ibidem str.100
4 – za „Katolicki przewodnik towarzyski” str. 101
5 – ibidem str. 99
6 – ibidem str. 99


środa, 27 kwietnia 2016

Apokalipsa wg św. Jana



  To pewnie jedna z najbardziej znanych Ksiąg Nowego Testamentu, choć tylko z nazwy i nielicznych jej fragmentów. Czasami z filmowych horrorów. Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze, jest bardzo trudna w odbiorze, po drugie bardzo kontrowersyjna i przygnębiająca, i wreszcie po trzecie, enigmatyczna. Jeśli któraś z Ksiąg Biblii przyczyniła się u mnie do odejścia od wiary, to bez wątpienia, była nią właśnie Apokalipsa.

  Czytałem ją dwa razy. Za pierwszym razem niewiele z niej zrozumiałem. Jedyne, co do mnie dotarło, to groźba straszliwej zagłady świata, jeśli odwrócimy się już nie tyle od Boga, ale nawet od „właściwego” (judeochrześcijańskiego) Go rozumienia. I po raz pierwszy poczułem niechęć do Nieba, którym mnie do tej pory mamiono. Drugim razem, wbrew twierdzeniu, że do lektury Biblii należy nie być zbyt inteligentnym, byłem już przygotowany pod względem wiedzy historycznej. Otóż, aby zrozumieć jej treść, trzeba uzmysłowić sobie czasy, w których była napisana. Św. Jan nie znał innych, więc, aby zrozumieć alegorie, których używa, trzeba się w ten czas wczuć. Dopiero wtedy zrozumiemy, kim są trzy Bestie, czy kim jest Niewiasta. Jak już napisałem w eseju o Ewangelii wg św. Jana, język którym się posługuje jest bardzo ubogi, metafory się powtarzają, przez co nie zawsze można mieć pewność, o kogo w nich chodzi. Bez znajomości historii tworzenia się Kościołów we wczesnym chrześcijaństwie nie pojmiemy czym jest siedem Kościołów, do których Jan pisze listy, z ich oceną i wskazówkami na przyszłość.

  Znacznie więcej miejsca trzeba by poświęcić kontrowersyjności tekstu. Zacznę od opisu Nieba, do którego Jan zostaje zaproszony. Jeśli czytelnik nie zechce korzystać z objaśnień do opisów Jana, mało, że nie zrozumie metafor, to jeszcze mogą go, jak w moim przypadku, całkowicie zniechęcić do tej „krainy wiecznej szczęśliwości”. Nawet jeśli patrzeć na te opisy z perspektywy czasów, w jakich żył Jan. Jeśli by ktoś miał wątpliwości kim tam będzie, to Jan je rozwiewa. Jeśli marzysz, że tam będziesz młodym i pięknym – zapomnij. To niebo będzie pełne starców, bo tak też najczęściej umieramy, chyba że zmarł ktoś tragicznie za młodu. Jeśli nie jesteś świętym, będziesz tylko poddanym, ale bez obaw i zazdrości, świętym nie będzie nic lepiej. „Dokoła tronu - dwadzieścia cztery trony, a na tronach dwudziestu czterech siedzących Starców [Ap 4,4]”*. Jeśli marzyłeś o budzących zachwyt widokach – zapomnij. „(...) a w środku tronu i dokoła tronu cztery Zwierzęta pełne oczu z przodu i z tyłu: Zwierzę pierwsze podobne do lwa, Zwierzę drugie podobne do wołu, Zwierzę trzecie mające twarz jak gdyby ludzką i Zwierzę czwarte podobne do orła w locie. Cztery Zwierzęta - a każde z nich ma po sześć skrzydeł - dokoła i wewnątrz są pełne oczu (...) [Ap 6,6-8]”. Tu wyjaśnię, jest to wygładzony przez Jana opis aniołów rządzących światem materii, oparty na wizjach Izajasza i Ezechiela, a ci chyba uwielbiali straszydła. Ja jednak najbardziej współczuję tym starcom. Bo ilekroć owe Zwierzęta mówią: „Święty, Święty, Święty, Pan Bóg wszechmogący [Ap 4,8]”, a mówią to dniem i nocą, nie mając spoczynku, tyle razy „upada dwudziestu czterech Starców przed Zasiadającym na tronie i oddaje pokłon Żyjącemu na wieki wieków [Ap 4,10]”. Nie tylko tych dwudziestu czterech starców, ale również „I ujrzałem, i usłyszałem głos wielu aniołów dokoła tronu i Zwierząt, i Starców, a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy [Ap 5,11]”. Pozwolę sobie w tym miejscu na ironię – wieczność musi być straszna! O spełnieniu swoich marzeń i pragnień – zapomnij, nie będziesz miał na nie czasu, padając stale na kolana i bijąc pokłony.

  Wspomniałem w poprzedniej notce o porównaniu Jana, autora Apokalipsy, do „dżihadzisty”. Przypomnę tylko, że to nie mój wymysł, choć uważam, że trafny. Teraz to uzasadnię. Kim są dla Jana Niewiasta – nierządnica, która spłodzi Węża, ten Smoka, a Smok Bestię? Niewiastą jest pogański Rzym, który wydał trzech okrutnych cesarzy, prześladujących chrześcijan. To dla nich, ale również dla wszystkich innych pogan,  Jan w swych opisach przygotował najokrutniejsze męki i straszną śmierć, daleko okrutniejsze i przerażające w swej skali, od tego, co dla obecnych niewiernych szykują współcześni dżihadziści.

  Wizje Jana dotyczące Boga, Nieba i końca świata przerażają. Może nie tyle opisem, bo tego można się w końcu spodziewać po Janie, ile faktem, że coś takiego można w ogóle wymyślić, że ktoś uznał tę Księgę za natnatchnioną, że czymś takim próbuje się straszyć, by wzmocnić wiarę (patrz rozdział 6 Apokalipsy). Zdumiewa mnie taka „zachęta” do wiary i pragnienia Nieba jak: „Nie będą już łaknąć ani nie będą już pragnąć, i nie porazi ich słońce ani żaden upał [Ap 7,16]”. Jeśli nie będziemy mieć pragnień, kim będziemy? A z takich opisów jak te: „Idźcie, a wylejcie siedem czasz gniewu Boga na ziemię! [Ap 16,1]”, „oto koń trupio blady, a imię siedzącego na nim Śmierć, i Otchłań mu towarzyszyła. I dano im władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta [Ap 6,8]”, czy „bo nadszedł Wielki Dzień Jego gniewu, a któż zdoła się ostać? [Ap 6,17]” wyłania się obraz Boga przepełnionego gniewem siedmiu czasz – nie miłosierdzia i przebaczenia. Jest gorzej: „I wyszedł inny koń barwy ognia, a siedzącemu na nim dano odebrać ziemi pokój, by się wzajemnie ludzie zabijali - i dano mu wielki miecz. [Ap 6,4]”. Tu aż się prosi o pytanie: gdzie ta wolna wolą, którą tak chętnie usprawiedliwiamy Boga? Wszystkie apele o miłość, pojednanie i pokój to tylko zasłona dymna, obietnica bez pokrycia. On i tak na koniec szykuje nam rzeź. Jeśli nawet kogoś ominie, to i tak będzie jej świadkiem, widzem, jak nie przymierzając ci, co obserwowali w Koloseum pogrom chrześcijan za czasów Nerona. Pewnie jak oni, będą ukontentowani, bo my lubimy igrzyska.

  Ja mam pełną świadomość tego, że w ocenie i zrozumieniu Apokalipsy mogę się mylić, ale póki co, jeszcze nikt mnie nie przekonał, że ta Księga jest Księgą miłości lub dającą nam powody do umiłowania Boga. My po jej lekturze, co najwyżej, możemy żywić do Jego gniewu strach graniczący z przerażeniem, do gniewu, którego wg wizji Jana..., i tak nie unikniemy.

Przypisy:
* - wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia - http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=406


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Duch Święty



  Z góry uprzedzam, nie jestem teologiem i niech nikt nie myśli, że mu wyjaśnię czym jest Duch Święty. Jedynie o czym mogę pisać, to tylko o wątpliwościach związanych z Trzecią Postacią Trójcy Świętej. A do napisania skłoniło mnie kilka argumentów moich Czytelników, powołujących się na tę Postać, ze szczególnym wskazaniem na jeden: nie mogę zrozumieć Słowa Bożego bez posiadania łaski, daru Ducha Świętego. Ja się zgodzę z jednym. Pewnie nie dostąpiłem tej łaski, ale niech nikt o to do mnie pretensji nie ma. Jak twierdzi katechizm KK, tej łaski się nie nabywa przez zasługi, ani przez wypracowanie, ona jest dana z własnej woli Boga, na którą ja nie mam żadnego wpływu. Nikt nie ma, więc wyrzutów sumienia z tego powodu też nie mam.

  I tu już się rodzi moja pierwsza wątpliwość. Chodzi bowiem o sakrament bierzmowania. Otóż ten sakrament jest niczym innym jak właśnie symbolicznym przekazaniem daru Ducha Świętego z rąk biskupa, co stoi w wyraźniej sprzeczności do tej wolnej woli Boga. Wiem, rozumiem, Kościół, jako zgromadzenie, jest wyposażony w tę łaskę i ma ona służyć ewangelizacji i dawaniu świadectwa pobożnego życia. Czy ma prawo obdarzać łaską Ducha Świętego? Ja tego nie rozstrzygnę.

  Owocami posiadania łaski Ducha Świętego mają być między innymi: mądrość, rozum, miłość, radość, cierpliwość, łagodność, wierność, dobroć, pobożność, bojaźń boża i jeszcze kilka innych, podobnych. Ja celowo pomijam kanon siedmiu specjalnych darów Ducha Świętego, bo te są przeznaczone dla prawdziwie świętych, jak również kanon darów charyzmatycznych dla mistyków. Oba kanony wydają się zarezerwowane dla wąskiej i szczególnej grupy wiernych i niekoniecznie każdy z nas musi o nie zabiegać, choć jak wiadomo, to zabieganie nic nie daje. Świadomie wymieszałem dary z owocami, które katechizm KK rozróżnia, ale teraz dla wierzących Czytelników konkurs, aby wymienione dary od owoców rozróżnić.

  Kolejna wątpliwość wynika z pewnego naiwnego pytania: jak rozpoznać, że ma się dary Ducha Świętego? Śmiem nieskromnie twierdzić, że mam w sobie niektóre z nich, choć nie wszystkie i pewnie w niedostatecznym wymiarze. Ale ja jestem ateistą, co niejako z definicji (wg nauk Kościoła) czyni mnie najgorszym z grzeszników, bo mam w sobie grzech śmiertelny1. Bo też jedynym grzechem śmiertelnym jest złamanie pierwszego przykazania Dekalogu. Tu dygresja, znam bardzo wielu wierzących łamiących to przykazanie nagminnie i nawet świadomie, poprzez wiarę w przesądy, wróżby czy nawet horoskopy. Ale nie będę oceniał, bo nie czuję się upoważniony. Natomiast dziwi mnie pewność niektórych, że są obdarzeni łaską Ducha Świętego i potrafią wskazać palcem, kto tej łaski nie posiada. A to już zakrawa na bałwochwalstwo lub, w łagodniejszy określeniu, na... grzech pychy. Aby nie było, ja tych słów nie kieruję do nikogo konkretnego.

  Nowy Testament w Ewangeliach opisuje, jak się objawiało zesłania Ducha Świętego. Były to wiatry i gołębica podczas chrztu Jezusa, płomyk nad głowami Apostołów czy nagła znajomość wielu, do tej pory im obcych języków. Symbolem takiego zesłania stał się gołąb. Niestety, Duch Święty zaniechał takich praktyk i teraz pozostaje nam, co najwyżej, domniemanie. Każdy wierny chce być obdarzony darami Ducha Świętego, ale niestety nie może być tego pewien, gdyż nie występują przy tym żadne znaki. Według mnie, jego pewność powinna zachwiać jeszcze jedna wątpliwość. Duch Święty to jedna z postaci Trójcy Świętej i teraz niech każdy przed sobą spróbuje sobie ten fenomen wyjaśnić. Ja posłużę się cytatem pewnego współczesnego teologa: „Okazuje się przy tym, że rozpoczynanie od spekulacji rozumowych nie jest [podkreślenie moje] najlepszym sposobem na osiągnięcie pojęcia Trójcy. (...) Raczej trzeba zapytać, skąd się wzięło coś tak nieprawdopodobnego, że aż rozum nie może się w tym połapać.”2 I jeszcze jeden, za McCoy’em: „Pojęcie Trójcy wykuwano w trakcie morderczych zmagań o to, by prawdzie o nadzwyczajnym samoobjawieniu Boga nadać spójny charakter.”3 Wniosek nasuwa się sam. Nikt z nas rozumowo nie pojmie fenomenu Trójcy Świętej, ani tym bardziej pojęcia – Duch Święty. Jedynym możliwym do przyjęcia rozwiązaniem, jest przyjęcie tych pojęć na wiarę.

  Krótkie résumé. Nie jest moim zamiarem podważanie istoty Ducha Świętego w sensie, w jakim rozumieją go wierzący. Chciałem li tylko nakreślić trudność Jego zrozumienia i bezzasadność używania Go jako argumentu przeciw posługiwaniu się rozumem w odczytywaniu Pisma Świętego.

Przypisy:
1 – to w moim odczuciu dość enigmatyczny grzech. Bo jeśli przyjąć, że to tylko Bóg decyduje o łasce posiadania Ducha Świętego, dlaczego winę ma ponosić ktoś, kto tej łaski nie otrzymał? Ponieważ jednak dziś jestem ateistą, nawet już nie próbuję sobie na to pytanie odpowiedzieć.
2 – „Katolicki przewodnik towarzyski” , Sławomir Zatwardnicki, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2015 r, str. 26
3 – ibidem str. 29


piątek, 22 kwietnia 2016

Ewangelia wg św. Jana



  O ile pierwsze trzy Ewangelie można interpretować jako relację z życia Jezusa, o tyle Ewangelia wg św. Jana jest jakby pierwszym dziełem filozoficzno-teologicznym.  Dość kontrowersyjnym. Aby tą kontrowersyjność potwierdzić, posłużę się epilogiem tej Ewangelii: „Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe.
[J  21, 24]
1 Jan pisze sam o sobie i ja bym w tym cytacie położył nacisk na ostatnie zdanie. Otóż nie wiemy czy prawdziwe. Przyjmuje się, że tę Ewangelię napisał Jan Apostoł, ale w żaden sposób nie da się jednoznacznie odrzucić tezy, że był nim inny Jan, Jan Starszy. Ja te dywagację pominę. Nie mają dla mojego tekstu istotnego znaczenia.

  I już na wstępie muszę przyznać, że jak dla mnie , środki ekspresji i przekazu, którymi dysponuje Jan Ewangelista, są skromne, zbyt skromne, aby stać się prawdziwie filozoficznym dziełem. Słownictwo ubogie, przez co Jan musi się uciekać do powtórzeń, które mnie raziły i zniechęcały. Już sam początek to potwierdza: „Na początku było Słowo, A Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. [J 1, 1]” Zdecydowanie lepiej pod tym względem prezentuje się Ewangelia św. Łukasza, ale Łukasz był nie tylko lekarzem, ale i w jakimś sensie erudytą, literatem. Mamy więc w pierwszej części Ewangelii Jana opisy cudów Jezusa, mające udowodnić Jego boskość. Paradoksem jest jednak to, że Jan jakby w ogóle ignorował teksty swoich poprzedników. To jest w jakimś sensie wytłumaczalne. Ich, wszystkich Ewangelistów, pamięć o tamtych wydarzeniach jest pamięcią mglistą, u Jana czasami ma się wrażenie, że zmyśloną. Ileż to razy kłócę się z siostrą o wydarzenia, których niby oboje byliśmy świadkami, a które jedno z nas uznaje, za niebyłe, lub zupełnie inne w swej wymowie. Takie są prawa przemijającego czasu. By nie być gołosłownym: Marek, Mateusz i Łukasz twierdzą, że Jezus, już jako Nauczyciel, udał się do Jerozolimy tylko raz, na samym końcu, by tam umrzeć. Jan udowadnia, że oni się mylą, że Jezus właściwie był w niej cały czas z krótkimi przerwami i tam czynił większość swych cudów. Ci pierwsi twierdzą, że Jezus ustanowił obrzęd dzielenia się chlebem i winem podczas ostatniej wieczerzy. Jan twierdzi, że robił to cały czas, a ostatnią wieczerzę wyróżnia tylko mycie wszystkim ich nóg. Podczas gdy pierwsi twierdzą, że Jezus umierał na krzyżu w samotności, Jan twierdzi, że stał pod krzyżem. Do tego dochodzi odmienny opis aktu Zmartwychwstania.

  Zdumiewa mnie jeszcze coś. Łukasz jeszcze się zastanawia, kto był bardziej winien męczeńskiej śmierci Zbawiciela, Żydzi czy Rzymianie, dla Jana wina leży już wyłącznie po stronie Żydów. Choć sam jest Żydem, on może służyć za pierwowzór antysemityzmu, jest jakby inicjatorem tej postawy. To najbardziej ilustruje fragment ze słowami Jezusa: „Nie mniemajcie jednak, że to Ja was oskarżę przed Ojcem. Waszym oskarżycielem jest Mojżesz, w którym wy [Żydzi – dopisek mój] pokładacie nadzieję [J 5, 45].” O tyle ta postawa jest niezrozumiała, gdyż Jan, autor „Apokalipsy”, napisanej wcześniej jest raczej żydowskim dżihadystą, pałającym nienawiścią do gojów i Żydów z nimi paktującymi. Żydowskie Prawo w Ewangelii Jana, jest już nazywane „waszym prawem”, a cała historia Jezusa jest opisem walki światła z ciemnością. Ciemnością są Żydzi.

  Czytając Ewangelię Jana odniosłem wrażenie, że choć on jej nie podpisuje, to jest w tej Ewangelii pierwszą postacią drugoplanową. Umiłowany uczeń Jezusa. To jemu Jezus zwierzał się ze swych radości i trosk. Więc to jemu trzeba wierzyć. Wesele w Kanie Galilejskiej, Samarytanka przy studni, wskrzeszenia Łazarza, piękne słowa „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem [J 8, 7]”  – tylko w jego Ewangelii znajdziemy opis tych wydarzeń. Do tego ta zupełnie odmienna relacja Zmartwychwstania. Emmanuel Carrѐre pisze: „Do IV wieku toczyły się spory, czy Ewangelia św. Jana jest wersją ostateczną, przekreślającą pozostałe, czy też falsyfikatem zabarwionym herezją. Relacja Jana omal nie podzieliła losu apokryfów. O wszystkim zadecydował kanon.”2 Nie mnie decydować ani oceniać. Powyższy tekst jest tylko moim spojrzeniem na tę dość kontrowersyjną Ewangelię.

Przypisy:
1 – wszystkie cytaty z Ewangelii za Biblią Tysiąclecia: http://biblia.deon.pl/index.php
2 – „Królestwo” Emmanuel Carrѐre, Wydawnictwo literackie, Warszawa 2016, str. 505