sobota, 16 kwietnia 2016

Ewangelie synoptyczne



Miał być felieton, ale po zapoznaniu się z treścią „Strażnicy” uznałem, że nie jest warta zachodu. Miałem wrażenie jakbym w jakimś zakresie studiował scjentologów. Wracam więc do przerwanego cyklu esejów.

  Jako człowiek wierzący (w czasie przeszłym) nigdy nie odczuwałem potrzeby bliższego zapoznania się z Ewangeliami. Wystarczyły mi te fragmenty, na które powoływali się księża w swoich kazaniach, katecheta na lekcjach religii, czy publikacje na temat wybranych ich fragmentów. Wszystko było jasne i proste, a skoro tak twierdzili znawcy, autorytety religijne, nie miało sensu szukanie dziury w całym.*

  Dopiero, gdy w związku ze smutnymi życiowymi doświadczeniami, pojawiły się trudne i natrętne pytania, poradzono mi, abym zajął się lekturą Ewangelii, bo tylko tam będę mógł znaleźć odpowiedź. Cóż, skłamałbym, gdybym stwierdził, że wszystko nagle się rozjaśniło. Byłem wręcz zdegustowany, może nie tyle sensem, nie tyle samą treści, ile jej formą, daleko niezrozumiałą dla miłośnika literatury klasycznej i współczesnej, za jakiego się miałem. Archaizm języka Ewangelistów był wręcz nie do strawienia, o co miałem pretensje nie tyle do nich, co do siebie samego za to, że nie potrafię się nimi zachwycać. Podobnie było zresztą z Iliadą i Odyseją Homera, czy Eneidą Wergiliusza. Niby piękne historie ale przez archaiczny język odpychające. To mi pozostało do dziś, bo na przykład teksty M. Wańkowicza, do których czasami wracam, już nie pochłaniam z takim zachwytem, jak ledwie czterdzieści lat wstecz, a co dopiero teksty sprzed dwóch tysięcy lat.

  Moja kuzynka, osoba głęboko wierząca, była wręcz oburzona moimi pierwszymi refleksjami na temat Ewangelii. Zostałem przez nią określony mianem tępego matoła, skoro nie znajduję Prawdy i nie potrafię się tymi tekstami zachwycać. I byłem jej gotów przyznać rację. Jedną z moich bezspornych a zarazem szpetnych wad, jest moja upartość. Doszedłem do wniosku, że skoro tylu ludzi znalazło w tych Księgach Prawdę i się nimi bezgranicznie i bezkrytycznie zachwyca, pozostaje mi tylko znaleźć klucz-wytrych do zrozumienia tych tekstów. Wróciłem do lektury od nowa, tym razem posiłkując się dostępnymi pomocami, czyli objaśnieniami do tekstów, co wtedy wcale nie było takie proste. Net wtedy raczkował, był drogi i mało dostępny. Pozostawały biblioteki, jak na ironię, też niezbyt bogate w potrzebne mi objaśnienia. Skłamałbym, gdybym to nowe czytanie nazwał studiami. Nic z tych rzeczy, ja tylko szukałem zrozumienia, ale o zgrozo!, wtedy po raz pierwszy zacząłem postrzegać Ewangelie już odrobinę inaczej, ściślej, przez rys historyczny ich powstania. Dotarło do mnie, że nie wszystko jest takie, jakie tym tekstom się przypisuje, nie wszystkie wersy są autorstwa tych, którzy poszczególne Ewangelie pisali. O błędach i fałszerstwach kopistów już nawet nie wspomnę. A to, niestety, zaczynało determinować mój odbiór samej treści w nich zawartych. O takich efektach ponownej lektury, z pewnych oczywistych względów, już kuzynce nie miałem odwagi się zwierzyć.

  Uświadomiłem sobie, już nieco później, że wszystkie cztery Ewangelie jednak dość mocno różnią się między sobą. W pewnym sensie jest to zrozumiałe, gdyż autorzy są inni, niemniej teksty różnią się też faktograficznie. Najbardziej zdumiewająca jest różnica dotycząca credo samej wiary w Chrystusa, czyli opisu Jego zmartwychwstania. Można to złożyć na karb tego, że żaden z Ewangelistów świadkiem wspomnianego zdarzenia (zmartwychwstania) nie był. Niemniej dowodzi to dość mocnego (mojego) przekonania, że wieści o tym fakcie rozchodziły się „pocztą pantoflową”, która słynie z przekłamań, nawet nieświadomych. Ja posłużę się tylko przykładem Ewangelii św. Marka, cechującej się tym, że jego opis jest najmniej kwiecisty, najbardziej surowy i prosty. Otóż, najstarsze manuskrypty tej Ewangelii, pochodzące z IV wieku n.e. kończą się tekstem: „One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały. [Mk 16 8]” (za Biblią Tysiąclecia). Pozostała część rozdziału szesnastego, ta o Jezusie po zmartwychwstaniu, została dopisana ponad trzysta lat później, posiłkując się Ewangelią św. Łukasza. Pikanterii dodaje fakt, że św. Łukasz Ewangelista pisał swoje teksty, między innymi, w oparciu o Ewangelię św. Marka.

  Przyjmuje się jako dogmat, że Ewangelie są pismem natchnionym i nie mam zamiaru tego podważać. Mnie, już niewierzącemu, to w niczym nie przeszkadza, bo też i nie dotyczy. Narodziły się wtedy (gdy wierzyłem) jednak dwa niepokojące pytania bez odpowiedzi:
Skoro są natchnione, skąd taki problem z tłumaczeniem? Bo większość wątpliwości i niejasności, co do znaczenia poszczególnych przekazów, najczęściej tłumaczy się niedoskonałością przekładów.
Dlaczego Jezus sam nie pozostawił po sobie żadnych pism? Już nie chodzi o jakąś kronikę, czy pamiętnik. Skoro był Bogiem, synem Boga, pewnie wiedział, jak wszystko się skomplikuje w odczycie i interpretacji Ewangelii. Pewnie też wiedział, jak ludzie bardzo różnie będą odbierać Jego podobno prosty ustny przekaz, bo swe słowa kierował przede wszystkim do prostego ludu.

  Brak tego przekazu próbowali uzupełnić nie tylko czterej uznani Ewangeliści, gdyż ledwie dwadzieścia lat po śmierci Jezusa już powstawały spory wokół Jego nauk. I choć uznaje się te cztery Ewangelie za natchnione, nie zapobiegło to powstawaniu, na przestrzeni całych dwóch tysięcy lat istnienia chrześcijaństwa, licznych herezji, ogromnej ilości sekt i znaczących rozłamów w samym Kościele. Jedyny wniosek, jaki byłem w stanie wyciągnąć z tej lektury był dość zaskakujący, nawet dla mnie samego. Nie należy szukać w tych Księgach jakieś uniwersalnej prawdy. To tylko osobiste odniesienia, (tu już mam na myśli tylko Ewangelie synoptyczne) do tylko prawdopodobnych wydarzeń, fakt, że czasami pięknych swym opisem, czasami ze zrozumiałym przekazem moralnym, ale zawsze subiektywnych, nie tylko w odniesieniu do samych Ewangelistów, ale również do kopistów, dopisywaczy i tłumaczy. I choć to może wydać się bluźniercze (nie to jest moim zamiarem), dziś można uznać, że te Ewangelie są po prostu, w jakimś sensie skażone. Nie zaprzecza to istnienia Jezusa i temu, że był prekursorem nowatorskiego podejścia do starej religii.
W moim odczuciu, cały Nowy Testament jest napisany przez „partię” zwycięzców, efektem przekonania (by nie napisać fałszerstwa), że to, co głosił Jezus, a interpretował św. Paweł, jest nowatorską kontynuacją judaizmu, a nie jego zaprzeczeniem.** Zwycięzców się nie sądzi. 

  Ewangelia wg św. Jana dość istotnie odbiega od pozostałych. Jej należy się osobny esej.


Przypisy:
* - powinienem wyjaśnić, bowiem często spotykam się z zarzutem: po co ja, dziś ateista, w ogóle zajmuję się tym tematem? Ten zarzut wydaje mi się nie tyle niestosowny, co zupełnie chybiony. Znam wiele osób, które interesują się science fiction, fanatsy czy mitologią. Nikt nikomu z tego powodu żadnych zarzutów nie czyni. Ja na tej samej zasadzie traktuję dziś religię. I druga sprawa, wszystkie opinie zawarte w tekstach tego cyklu są opiniami subiektywnymi i nikomu nie narzucam konieczności przyjmowania ich jako „prawdy objawionej”.
** - ostatni wniosek zaczerpnięty z: „Królestwo” Emmaneul Carr
ѐre, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2016, str. 302

27 komentarzy:

  1. Próbowałam kiedyś bardziej zgłębiać pismo święte bez zbędnych dygresji trudno jest się odnieść do tekstów pisanych wieki temu nawet będąc w jakimś stopniu wierzącym

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lektura Biblii wymaga dużego samozaparcia, tekst w takiej formie jest trudno przyswajalny, ale jakoś tam mam wrażenie, że zdecydowanie łatwiej się ją czyta będąc niewierzącym. Taki paradoksik :) Możliwe, że również wtedy, gdy jest się bezkrytycznie wierzącym(?) ale tego nie wiem i już się nie dowiem.

      Usuń
  2. Masz łatwość pisania, piszesz w sposób zrozumiały
    - czytam Twoje teksty bez wnikania, czy masz w sobie
    wiarę w Boga, czy nie - ale wiem, że wierzysz w to,
    co/o czym piszesz. To buduje wiarygodność autora.
    Mam jakieś dziwne przekonanie, że będzie taki moment
    i do wiary w siły nadprzyrodzone powrócisz...
    Pisz dalej- czytelnik się znajdzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uznanie, choć z tą łatwością..., myśl przychodzi szybko, trudniej z nadaniem jej odpowiedniego kolorytu, ale i to lubię.
      Nigdy nie mów nigdy (to do siebie), ale skoro do niewiary dochodziłem latami i w „pocie czoła”, jakoś trudno mi sobie wyobrazić powrót do grona wierzących. Możliwe, że kiedyś napiszę kilka esejów wychwalających ateizm i wtedy zrozumiesz, jak bardzo jest to nieprawdopodobne. Przynajmniej w moim przypadku.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Asmodeuszu, słowa w Ewangeliach mają znaczenie, ale mają to znaczenie ponieważ tworzą przesłanie. Przesłanie jest nadrzędne. Na świecie istnieją różne manuskrypty Biblii, ale oznacza to także możliwość ich sprawdzania i porównywania, ustalania gdzie zostały wprowadzone zmiany. Zajmuje się ty dziedzina studiów biblijnych zwana "krytyką tekstu" Jeśli cokolwiek zostało zmienione, z łatwością można odnaleźć tę zmianę i porównać ją z rękopisem. Posiadamy przecież wiele wczesnych kopii Nowego Testamentu z II w. w oryginale greckim, a także sporo z III w. Jednak to nie wszystko, ponieważ posiadamy też dwa pełne Nowe Testamenty z IV w. Jeśli chcemy stwierdzić jak bardzo Biblia zmieniła się od IV do XXI w. wystarczy porównać ją z rękopisami. Czyż nie jest to najsolidniejsze źródło? Ewangelie to teksty spisane na krótko po ukrzyżowaniu Jezusa, za życia jego uczniów. To i tak znacznie lepiej niż np. biografie Aleksandra Wielkiego, które powstały po około 400 latach po jego śmierci. Jeśli zatem jesteśmy pewni, że wiemy cokolwiek o życiu Aleksandra, powinniśmy być o wiele bardziej ufni w stosunku do tego, co wiemy o Jezusie.
    A co do archaicznego języka biblijnego przekazu, Duch Święty wierzącym daje poznanie... Biblijne duchowe przestrzenie, nie będą nigdy zrozumiałe dla niewierzących... Jeśli Duch Święty Ciebie nie poprowadzi, staniesz w miejscu...Nie zrozumiesz, nie pojmiesz Słowa Bożego...
    Co do Jezusa, pozostawił On dla potomnych cały Nowy Testament, ale chyba wolisz Asmodeuszu potykać się o Jego Słowo, z przekonaniem, że jest to niepotrzebna kłoda na Twojej ateistycznej drodze...
    Hmmm... Wiesz...Jest takie powiedzenie, które według mnie przystaje do miejsca, w jakim obecnie się znajdujesz: "Cofnij się, a dalej skoczysz"
    Czekam na ten Twój milowy skok :)
    Serdeczności przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od Aleksandra. O jego podbojach świadczyły nazwy miast, monety, pomniki i dokładne daty toczonych przez niego bitew. Fakt źródła pisane są późniejsze, ale nie ma wśród niech takich rozbieżności jak w przypadku Ewangelii.

      Owszem, łatwo ustalić zmiany w Ewangeliach od IV wieku, ale przez te trzy wieki wcześniej? Przecież nawet nie ma pewności, co do autorstwa Ewangelii św. Jana. Nawet jeśli przyjąć, że św. Jan Ewangelista jest tym samym, co Jan Apostoł, to i tak tylko dwóch z nich było uczniami Jezusa. Ale nawet to nie jest istotne. Teraz pytanko: Ile Ty pamiętasz z lat szkolnych i czy na pewno wszystko dokładnie? Pytam, choć nie znam Twojego wieku. Ja dziś, załóżmy że w wieku kiedy Ewangeliści pisali swoje teksty, nie postawiłbym złamanego grosza na to, że potrafię prawidłowo odtworzyć fakty z moich lat chrystusowych. Ja nie potrafię, a co dopiero ci, którzy te historie słyszeli z drugiej, trzeciej ręki? Trzy Ewangelie synoptyczne, a właściwie różnice między nimi, są dostatecznym przykładem jak bardzo pamięć ludzka jest zawodna. Trzy wieki przepisywania skutkowały dalszymi nieścisłościami, które są pewne, ale których już nikt nie sprawdzi. Ja ten proces postaram się dość dokładnie opisać na podstawie Ewangelii wg św. Łukasza.

      Olimpio, zaczynam mieć pretensje za przypisywanie mi czegoś, czym koniecznie chcesz mnie obarczyć z wyraźnym poczuciem winy (sic!), zupełnie ignorując moje wyjaśnienia. Ja rozumiem Twój stosunek do Biblii i go szanuję, ale nie oczekuj, że wszyscy nagle, na Twoje życzenie, będą ten tekst odbierali tak jak Ty. Chcę Ci uzmysłowić, że to jest niemożliwe, w dodatku nie masz żadnej gwarancji, że Ty odczytujesz te słowa, tak jak spodziewali się ich autorzy, Ewangeliści.
      Łączę pozdrowienia i życzę dobrej nocy.

      Usuń
    2. A zatem zostawmy to...nie było moim zamiarem obarczanie Ciebie czymkolwiek, co spowodowałoby Twoje poirytowanie... W komentarzach zawiera się raczej swoje osobiste odczucia i przemyślenia, więc tym bardziej przykro mi, że w taki dziwny sposób reagujesz... Chyba lepiej będzie jeśli po prostu powstrzymam się od komentarzy na Twoim blogu. Pozdrawiam zatem i to by było na tyle.

      Usuń
    3. Przyznam, że lubię Twoje komentarze, przynajmniej w tej części, która odnosi się do meritum notki. Bezsprzecznie zmuszają do myślenia i szukania rzeczowej odpowiedzi.

      Te pretensje odnoszą się do tej części, kiedy namawiasz mnie na wiarę i snujesz pewne przypuszczenia odnośnie mojej postawy. Możesz ją krytykować, możesz mi mieć za złe, że jestem ateistą i to nie są czcze zapewnienia. Ale wymaganie ode mnie bym próbował być ponownie wierzącym, uważam, że jest już nie na miejscu. Spróbuj to odnieść do siebie, gdym to ja usilnie namawiał Cię na ateizm i zapewniał Cię, że prędzej czy później porzucisz swoją wiarę jednocześnie insynuując Ci, że za ateizmem tęsknisz, choć o tym nie wiesz. Nawet nie próbuję zgadywać, co byś pomyślała o mnie, gdybym to ja Ci kazała wydłużyć rozbieg i skoczyć w świat bez iluzji...

      Myślę też, że obrażanie się z takich powodów, wybacz za określenie, jest jakby dziecinne. Przecież ani Cię nie obraziłem, ani Cię nie wyganiam. Należę do ludzi, którzy nie lubią obłudy w stosunkach towarzyskich i którzy nie boją się powiedzieć to, co myślą, bez uciekania się do obraźliwych słów lub do fałszu. A tak stawiasz mnie w dość kłopotliwej sytuacji, bo rozumiem, że skoro się obraziłaś, to znaczy, że nie powinienem też bywać na Twoim blogu?

      Łączę pozdrowienia życzenia miłego dnia.

      Usuń
    4. Hmmm...Asmodeuszu, napiszę tak: Nieustannie czynię próby, namawiam Ciebie do nawrócenia, ponieważ zwyczajnie się o Ciebie troszczę, ponieważ zależy mi na Twoim zbawieniu, na zbawieniu wszystkich, którzy odpadli od wiary...Dlaczego? Ponieważ poznałam Jezusa, zrozumiałam i bezgranicznie uwierzyłam...Mam w swoim "sercu" tę wewnętrzną pewność, którą po prostu próbuję się dzielić także z Tobą Asmodeuszu...
      Nie obrażam się na Ciebie, zaniecham jedynie pisemnych prób nawracania, jeśli to tak bardzo dotyka Twoich uczuć. Pozostaję jednak w modlitwie...
      Pozdrawiam

      Usuń
    5. Należy Ci się uznanie za troskę, ba!, jeśli to ma Cię ukoić, możesz się nawet za mnie modlić, choć o skutkach modlitwy pisałem w poprzedniej notce. Ale jeśli chcesz mnie nawrócić na wiarę, to nie za pomocą samych twierdzeń o wyższości wiary nad ateizmem. Nie przekonają mnie same namowy ani też Twoje osobiste odczucia. Nie pomoże również wmawianie mi, że mnie z ateizmem jest źle (o co właśnie miałem pretensje). To wymaga dowodów, uzasadnień i argumentów, które miałyby tę wyższość wykazać. Coś na wzór działalności świadków Jehowy. Sukcesu Ci nie wróżę, przynajmniej w stosunku do mnie, ale zawsze możesz próbować :)
      Pozdrawiam pięknym wieczorem :)

      Usuń
    6. Hmm...Nici z moich przekonywań, jeśli Bóg nie zechce dotknąć twojego serca... W nim pokładam nadzieję, nie w sobie...Pozdrawiam :)

      Usuń
    7. Teraz mógłbym Ci zarzucić, że zrzucasz winę na Boga i nie wierzysz w siłę modlitwy. Tego oczywiście nie bierz do serca, to tylko takie moje (możesz je uznać za chore) spostrzeżenie ad hoc.
      Powinnaś zrozumieć, że wszystko, co nas dotyczy, zależy od pewnego momentu (koniec dzieciństwa) tylko od nas samych. Nawet Twoja wiara wynika tylko i wyłącznie z Twojej woli (niekoniecznie wolnej – bo takiej nie ma). Tę Twoją wolę dziś kształtują Twoje pragnienia, sama o tym piszesz, „w nim (dlaczego małą literą?) pokładam nadzieję”. Jeśli ktokolwiek by Ci tę wolę narzucił, nie byłabyś sobą, nie miałabyś prawa o sobie mówić „ja”. Ale to samo się dzieje ze mną, kiedy ja w Nim nie pokładam żadnej nadziei, kiedy mam czelność mówić: „Jego nie ma”. Właściwie nic nas nie różni, oboje mamy tak samo mocne przekonania, tyle że odmienne. Właściwie to drobiazg...

      Usuń
    8. Ja w przeciwieństwie do Ciebie Asmodeuszu wierzę w siłę modlitwy (tylko nie wiem, czy owa modlitwa jest dla mnie tym samym, czym jest dla Ciebie) jeśli czynię to w Twojej intencji, to z troski. Jednak w efekcie Pan decyduje, czy jej wysłucha... To on wybiera "śmiałków" do swojej drużyny i jak widać, nie spieszno Mu do Ciebie, skoro tak długo pozwala Ci tkwić na tej Twojej ateistycznej półce... Płyniesz w obranym przez siebie kierunku z entuzjazmem i w poczuciu bezpieczeństwa. Płyń Asmodeuszu, płyń wedle swojego zamysłu... Uważaj jedynie na bagna ,w których można ugrzęznąć na resztę swojego życia.
      Mam nadzieję, że nie uraziłam Ciebie...
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    9. Uważam się za osobę wierzącą i jak czytam tu słowa:"Uważaj jedynie na bagna ,w których można ugrzęznąć na resztę swojego życia." poczułam przerażenie... skoro takie słowa napisała osoba wierząca aż boję się myśleć jak Duch Święty pomagał jej w interpretowaniu Biblii
      Osiwiałam

      Usuń
    10. Bez obrazy, Olimpio, Twoje intencje, przyczyny dlaczego tak a nie inaczej, nie mają tu istotnego znaczenia. Ja ich przecież nie podważam, ja ich nawet nie próbuję oceniać. To zdanie, które ostrej krytyce poddała Clara, da się również dokładnie przełożyć w stosunku do Ciebie i byłoby na tyle uzasadnione, że skoro znasz historię, wiesz jak łatwo popaść w różnorakie herezje (to ci dopiero prawdziwe bagna). Ja faktycznie czuję się w jakiś sposób bezpieczny, mnie herezje nie zagrażają, wątpliwości, że coś opacznie i niewłaściwie rozumiem już nie skutkują zbłądzeniem.
      Mnie trudno urazić, czasami komuś udaje się mnie zirytować (bez specjalnych skutków ubocznych), więc spokojnie.
      Pozdrawiam o pięknym poranku :)

      Usuń
    11. Clara 2007
      Nie mam się za Salomona, więc trudno mi tę kwestię rozstrzygnąć. Jedno jest dla mnie pewne; Olimpia ma skłonności do przenośni i czasami zbyt daleko idących metafor (myślę, że za tę ocenę się nie obrazi) i tak traktuję jej określnie „bagna”. Jej stosunek do wiary jest dość specyficzny i chyba wiem skąd to wynika, ale o tym cisza, o tym sza :) Myślę, że nie ma potrzeby czynienia z tego tragedii, choć oczywiście masz prawo do własnej opinii, czego akurat Olimpia powinna być świadoma. Nie wszystkich stać na taki stosunek do jej słów, jak mój, co ze zrozumiałych względów, nie może być przestępstwem.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    12. Claro, pisząc o "bagnie" miałam na myśli jedynie zwiedzenie. Jeśli poczułaś przerażenie, to wnioskuję, że chyba rzeczywiście powinnam popracować nad skonkretyzowaniem mojego języka. Pozdrawiam :)

      Usuń
    13. Asmodeuszu...Oczywiście, że masz prawo do swojej opinii. Ja przecież tego nie kwestionuję, gdyż tym samym uzurpuję sobie prawo do wyrażania własnych. Wczytuję się od jakiegoś czasu w to wszystko, o czym tak pięknie piszesz (bo faktycznie z przyjemnością pochłaniam Twoje felietony) Myślę nawet, że może odrobinę poznałam już Twoją "zawadiacką" naturę i mimo, że często spieramy się w pewnych kwestiach, to nie zmienia to faktu, iż jestem pełna szacunku dla twoich, jak mi się wydaje mocno ugruntowanych przekonań i imponującej wiedzy. Co do mojego specyficznego stosunku do wiary, to z chętnie dowiem się z czego on według Ciebie wynika... Kto wie... Może wypłynie z tego jakaś nauka dla mnie, wszak uczymy się przez całe nasze życie... Pozdrawiam

      Usuń
    14. Nie jestem pewien czy taka dyskusja, na temat Twojej wiary, a raczej specyficznego do niej stosunku, nadaje się na blog. Tym bardziej na moim blogu, choć i Twój tez wg mnie nie jest odpowiednim miejscem do tego. Zbyt dużo świadków. Ale, aby nie było, że robię uniki, pomyślę nad tym, lub co wydaje się bardziej rozsądne, jestem gotów na inne propozycje, inne niż mój blog.

      Masz rację, choć nie wszystko o czym piszę jest w formie felietonów, treść wynika, po pierwsze z przekonania, po drugie pewnych doświadczeń i po trzecie z wiedzy jaką nabyłem, chcąc wyjaśnić sobie wszystkie wątpliwości. A zapewniam, że w pewnym okresie mojego życia ich nie brakowało. Rzecz w tym, że ja przez to szacunku do wierzących nie straciłem, bo dziś rozumiem, że nie jest łatwo wyzbyć się przekonań, które nabywała się latami. Bo rodzi się we mnie pytanie: czy wszystkim to jest potrzebne? Nie sądzę. Większość z nas nigdy się nie będzie w ten sposób zastanawiało nad sensem życiu. Jeśli komuś dobrze w takim układzie, po co to wszystko burzyć?

      Pozdrawiam późnym wieczorem, ale serdecznie :)

      Usuń
  4. Byłam :) odwiedziłam , poczytałam . Dobrze , że poruszasz takie tematy i o nich piszesz . Czasami czegoś szukając ,zupełnie przypadkiem odnajdujemy to , co kiedyś było nam drogie i bliskie . Na chwilę obecną mało przydatne , ale w innych okolicznościach , kto wie ?:) Ciut zazdroszczę posiadania takiej wiedzy .Pewnie ja dokarmiam lenia :) Pięknego niedzielnego popołudnia życzę :)))



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby ta moja wiedza dotyczyła wszystkich dziedzin, które mnie interesują, byłbym kontent. A tak ciągle czuję niedosyt, co nawiasem mówiąc, jest też przyjemnym stanem. Jak mniemam, przez Ciebie przemawia chyba „fałszywa” skromność. Na pewno są tematy, w których czujesz się mocna, wystarczy tylko w to, nomen omen, uwierzyć :)
      Cała niedziela była piękna, bo uczestniczyłem w trudnym turnieju szachowym. Oszałamiających sukcesów nie było ale i tak czuję się usatysfakcjonowany.
      Pozdrawiam i życzę równie udanego niedzielnego wieczoru :)

      Usuń
  5. Przeczytałam cały ten Twój esej. Zapoznałam się z twoim punktem widzenia i postrzegania. Czy wolno mi z tym polemizować? Jeśli nawet byłoby mi wolno to - po co? jaki byłby tego cel?
    Grecki filozof Sokrates używał zwrotu "wiem, że nic nie wiem". Chciał w ten sposób pokazać, że drogą do poznania mądrości jest świadomość swojej niewiedzy.Jeśli tak mądry, uczony i filozof "wie, że nic nie wie" to tym bardziej ja, która nigdy nie studiowałam Biblii, a jedynie czytałam [czytam] Ewangelie, miałabym wymądrzać się interpretując Słowo Boże -nie, to nie moja rola. Biblia jest tak napisana, że zamieszczone w niej Słowo adresowane jest do czytającego. Ile z tego pojmie i jak się na nie otworzy - to już kwestia tego - jak otworzy się na działanie [natchnienie]Ducha Św. a utrudnia naszą polemikę fakt, że Ty w tego Ducha Św. nie wierzysz, więc w pokorze przyznaję, że "są to za wysokie progi na moje nogi" abym miała silić się na konwersację w tym temacie;
    za to serdecznie pozdrawiam bo tak mi jakoś dziś smutno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam do Ciebie słabość, więc wolno Ci ze mną polemizować na każde tematy. Po co? Człowiek należy do istot towarzyskich, a to opiera się na rozmowie. Oczywiście, lepsza może być bezpośrednia, ale ja cenię sobie i wirtualną. Może to przegoniłoby Twój smutek?

      Masz rację, ja w Ducha Świętego już nie wierzę, narzuca mi się jednak pytanie, czy On jest konieczny w rozumieniu Biblii ze wskazaniem na Ewangelię? Dla mnie, tu proszę bez urazy bo nie znajduję odpowiedniej metafory, to tylko taka zasłona dymna, uniemożliwiająca dokładną analizę tekstu. A wtedy naprawdę nie jest w ogóle konieczna znajomość żadnej Księgi. Ktoś Ci poda jedynie słuszną interpretację i Ty w to wierzysz. Ale być może na tym właśnie polega wiara? Nie wnikam aż tak daleko, kto jakimi motywami się kieruje, to w końcu osobista sprawa każdego z nas.

      I coś mi się zdaje, że zbyt głęboko wzięłaś sobie słowa Sokratesa do serca. Tak naprawdę one mają nieco inny wydźwięk.

      Pozdrawiam pięknie wieczorową porą.

      Usuń
    2. Coś mi się widzi, że ta "słabość" jest obopólna :) Polemizować z Tobą lubię, gdyż nasza rozmowa opiera się na wzajemnym szacunku. Mój smutek ma swe uzasadnienie w zaistniałej sytuacji, a wiąże się z innym blogiem;gdzie przypadła mi rola "czarnej" owcy, [to tylko tak na marginesie] więc rozmowa z Tobą tego smutku nie przegoni.
      Na czym polega wiara? to znowu byłby temat na Twój felieton :)
      Świadoma jestem tego, że moja wiara jest tak dalece niedoskonała,iż nie mogę bazować li tylko na Biblii. Potrzebne mi także znaki, toteż uzupełnieniem skąpej wiedzy biblijnej są własne, życiowe doznania. Zapewne Ty byś potrafił racjonalnie wytłumaczyć zjawiska, jakie miały miejsce w mym życiu,bo obce są Ci moje odczucia, emocje i punkt widzenia. Przywołam tylko jeden przykład; mój mąż pochodzi z rodziny mieszanej; katolicko-ateistycznej, nic więc dziwnego, że był "letni" w wierze. Jednak przy mnie pod wpływem tych wydarzeń [nie pod moim wpływem :)] stał się gorliwszym katolikiem niż ja. Może mniej ode mnie zna Biblię, ale jest lepszym człowiekiem niż ja, lecz to nie moja zasługa, ale...cicho sza; to tajemnica :) że tak go odbieram.
      Czy tak trudno jest dziś spotkać Jezusa? to pytanie także wymaga felietonu; widzisz - ile tematów do rozmów - żartuję :) miłej nocki życzę :)

      Usuń
    3. Chyba się domyślam o jaki blog chodzi. W mojej opinii popełniłaś gafę, ale za to, taki odzew na pewno Ci się nie należał, w myśl zasady: „kto jest bez winy...” Jeśli mogę, przypomnę, że na Twoim blogu kiedyś spotkało mnie coś podobnego. Poszło w zapomnienie i tak powinnaś potraktować ostracyzm jaki Cię spotkał. To naprawdę nie jest warte najmniejszego uszczerbku na samopoczuciu czy dobrym nastroju. W końcu w tym wirtualnym świecie, jesteś tylko istotą wirtualną...

      Przemiana Twojego męża mnie nie dziwi, wszak znanych jest wiele różnych konwersji. Ktoś, kto z czymś innym się zetknie, będzie chciał to „inne” zrozumieć i czasami przyjmuje za swoje.

      Ja mam poważny problem ze stopniowaniem wiary (doskonała, niedoskonała, letnia, itp.) Wynika to stąd, że akurat w stosunku do wiary i niewiary są możliwe tylko te dwa stany. Nawet Ci, co nie we wszystko wierzą – i tak wierzą. Na ten przykład: spora grupa katolików nie wierzy w zmartwychwstanie, ale w Boga wierzą. Wierzą? Wierzą... :)

      Usuń
    4. Asmodeuszu>masz rację że blog, który masz na myśli, to jedynie incydent w wirtualnym świecie; "wdepłam" tam [nawiasem mówiąc z Twego bloga], a mój błąd, że w ogóle zabrałam głos, lecz to nie ten blog przyprawił mnie o smutny nastrój. Jak "czarną" owcę na pewnym blogu potraktowało mnie "stado"z którym razem imprezowałam w realu, a więc to już nie tylko wirtualny świat. Przypominasz sobie moją notkę o "nagonce" na mnie na pewnym blogu??? wprawdzie autor tego bloga był mi nieznany, lecz do nagonki dołączyli ci, z którymi wieczerzałam przy jednym stole. Dlaczego teraz do tego wracam? Bo część tego "stada" zaprosiła mnie znowu do wspólnego biesiadowania. Z jednej strony - chciałabym a z drugiej - boję się. "Rozdarta sosna"; "Ludzie bezdomni"; Stefan Żeromski, a to wszystko w Nałęczowie. Smutek i żal. Jednak ja już tak mam, że skoro się słowo rzekło, to nie robi się "z gęby cholewy" choćby tylko dla dobrego samopoczucia innych.
      Odnośnie wiary/niewiary i jej stopniowania, to każdy ma swoje zasady. Mogę jedynie określić swój stan ducha [gorący, letni, zimny], innych nie mam prawa. Słowa Apokalipsy (3,15n);
      "15 Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś.
      Obyś był zimny albo gorący!
      16 A tak, skoro jesteś letni
      i ani gorący, ani zimny,
      chcę cię wyrzucić z mych ust".
      Asmodeuszu> ci, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie Chrystusa, nie są ani katolikami ani chrześcijanami. Świadkowie Jehowy obchodzą tylko pamiątkę śmierci Jezusa- Wielki Piątek, lecz to nie są chrześcijanie, bo nie wierzą w zmartwychwstanie Jezusa. Dla nich zbawicielem jest organizacja, a nie Chrystus. Takie nauki głoszą, to tak na marginesie, gdyby jeszcze do Ciebie zawitali po Strażnicę. Można wierzyć w Boga, ale... dla niektórych bogiem jest np. mamona.Wierzą, a i owszem -wierzą. Tylko -czy można ich nazwać chrześcijanami? Ich wybór. Nie czepiam się i nie krytykuję, tylko jako przykład podaję. Nie do mnie należy rola oceniania [osądzania]; stopniowania cudzej wiary bądź niewiary. Choćby tylko z tego powodu, że "Bóg inaczej widzi niż człowiek".
      pozdrawiam życzliwie i z nadzieją, że ta moja "chandra" prędko minie :)

      Usuń
    5. Skoro Cię zaprosili, widać tamto wydarzenie poszło w niepamięć, ale wg mnie faktycznie powinnaś się kierować własnym zdaniem. Jeśli nie czujesz się na siłach z zaproszenia nie skorzystaj. Świat się nie zawali z tego powodu. Dobrowolne narażanie się na stres czy napiętnowanie przypomina masochizm.

      Pisząc o tych, co nie wierzą w zmartwychwstanie miałem na myśli katolików, na podstawie niedawno opublikowanego sondażu tylko w tym gronie. Ja wiem, że to jest wręcz niezrozumiałe, jak można się za katolika uznawać nie wierząc w credo tej wiary. Widać nie wszystkim to przeszkadza.
      Miłego dnia i dobrego humoru:)

      Usuń