Mieliśmy ostatnio dwa wielkie wydarzenia w Kościele. Pierwsze to Dzień Judaizmu, ale o tym następnym razem, bo sprawa iście poważna i wymaga staranniejszego przygotowania. Natomiast drugie wydarzenie jest ciekawsze, bo rzecz dotyczy pierwszego cudu, jaki uczynił Jezus, czyli cud przemienienia wody w wino, opisany dość dokładnie w ewangelii św. Jana [2, 1-12]. Znamienne jest to, że pozostali Ewangeliści ani słowa i mam wrażenie, że oni byli abstynentami. Cud jak cud, sam też przemieniałem wodę w wino, choć potrzebowałem na to trochę więcej czasu. Bo przecież taki mamy klimat...
Mnie w zasadzie cuda Jezusa nie fascynują. Jakby za dużo w nich kuglarstwa, a tamte czasy temu sprzyjały. Mnie się ten cud skojarzył z czymś zupełnie innym. Otóż, jak na ateistę przystało nie wierząc w istnienie Boga, co opieram na braku jakiejkolwiek Jego działalności, nie wierzę też w to, że Bóg kocha człowieka. Gdybym zadał pytanie wierzącemu o przejawy tej miłości, dowiem się wszystkiego, ale nie tego, co by coś z miłością miało wspólnego. Nawet narracja o tym, że Jezus z miłości oddał życie na krzyżu, a Bóg Ojciec Syna poświęcił z miłości, nie trzyma się logiki, skoro Jezus zmartwychwstał i Oni obaj o tym wiedzieli wcześniej, więc cała ta gadka, że Bóg stał się człowiekiem imieniem Jezus to pic na wodę fotomontaż. Gdyby był prawdziwym człowiekiem, nie mógłby czynić cudów i zmartwychwstać. Reasumując, nie widzę żadnych przejawów miłości Boga do człowieka, za to raz za razem czytam o karach, jakie zsyła na ludzkość. Tak myślałem do wczoraj, bo pewien artykuł na poświęconym portalu przekonał mnie, że się mylę. Tak, tak, DeLu da się przekonać, że czasami się myli.
Przejawem tej Bożej miłości był właśnie cud w Kanie Galilejskiej. I o tym zaświadcza nie kto inny jak ks. Szymon Hiżycki OSB. Muszę zacytować: „Jak kocha Bóg? Najtrafniej byłoby powiedzieć chyba tak: Bóg kocha skutecznie, owocnie. Nasze miłości czasami są ślepe, może szkodliwe; miłość Boża odwrotnie – jest podnosząca, umacniającą, dźwigająca do góry całe stworzenie…”1. To by się nawet zgadzało, bo gdy kiedyś się upiłem, czułem się nie tylko podniesiony na duchu, ale i wydawało mi się, że mogę latać, choć lądowania były raczej twarde. Gdy czytam: „Opis wesela w Kanie pokazuje Jezusa, który błogosławi prostemu ludzkiemu szczęściu i troszczy się o każdy szczegół. Tam, gdzie jest Jezus, wina nie zabraknie, nie zabraknie miłości, a jeśli nawet nasze stągwie wyschną, On pomoże, aby nasza woda stała się winem i by tak radość nasza, nasza miłość, były pełne”2, to wiem dlaczego apostołowie krzyczeli, aby po wodę na kaca nie posyłać Jezusa. Mógłbym teraz, jako człowiek pijący rzadziej niż okazjonalnie rzec, że jedynym wyjściem, aby uniknąć alkoholizmu jest zerwanie z Jezusem. Wierzcie mi, mnie się to udało, i to nie jest żaden cud.
Trzeba przyznać, że ten Jezus był bardzo hojny w tej miłości do ludzi. Policzmy. Grecka jednostka miary płynów to „μετρητὰς” (metras). W czasach Jezusa była powszechnie stosowana na terenie Imperium Rzymskiego i była równa 39,39 litrom płynu. Jedno naczynie do obmywań to od 78,78 do 118 litrów. Mnożąc to przez ilość stągwi mamy w wersji minimum 472,68 litrów wina, a wersji maksimum 709 litrów. Ile to daje butelek wina, każda po 0,75 litra? Od minimum 630 butelek do 945. Nie wiem ile było gości weselnych w Kanie Galilejskiej, ale na bank było tam bardzo wesoło. Nawet jeśli przyjąć, że wesele żydowskie trwało tydzień, to przez ten tydzień goście musieli być totalnie nawaleni, bo wina zabrakło pod koniec weselnej uroczystości. Cudem nie jest więc sama przemiana wody w wino, cudem jest to, że goście weselni w ogóle przeżyli...
Przypisy:
1 - https://www.fronda.pl/a/jak-czlowieka-kocha-bog-2,172323.html
2 - ibidem.