wtorek, 18 stycznia 2022

Pijmy za przyjaciół w wierze

 

  Mieliśmy ostatnio dwa wielkie wydarzenia w Kościele. Pierwsze to Dzień Judaizmu, ale o tym następnym razem, bo sprawa iście poważna i wymaga staranniejszego przygotowania. Natomiast drugie wydarzenie jest ciekawsze, bo rzecz dotyczy pierwszego cudu, jaki uczynił Jezus, czyli cud przemienienia wody w wino, opisany dość dokładnie w ewangelii św. Jana [2, 1-12]. Znamienne jest to, że pozostali Ewangeliści ani słowa i mam wrażenie, że oni byli abstynentami. Cud jak cud, sam też przemieniałem wodę w wino, choć potrzebowałem na to trochę więcej czasu. Bo przecież taki mamy klimat...

  Mnie w zasadzie cuda Jezusa nie fascynują. Jakby za dużo w nich kuglarstwa, a tamte czasy temu sprzyjały. Mnie się ten cud skojarzył z czymś zupełnie innym. Otóż, jak na ateistę przystało nie wierząc w istnienie Boga, co opieram na braku jakiejkolwiek Jego działalności, nie wierzę też w to, że Bóg kocha człowieka. Gdybym zadał pytanie wierzącemu o przejawy tej miłości, dowiem się wszystkiego, ale nie tego, co by coś z miłością miało wspólnego. Nawet narracja o tym, że Jezus z miłości oddał życie na krzyżu, a Bóg Ojciec Syna poświęcił z miłości, nie trzyma się logiki, skoro Jezus zmartwychwstał i Oni obaj o tym wiedzieli wcześniej, więc cała ta gadka, że Bóg stał się człowiekiem imieniem Jezus to pic na wodę fotomontaż. Gdyby był prawdziwym człowiekiem, nie mógłby czynić cudów i zmartwychwstać. Reasumując, nie widzę żadnych przejawów miłości Boga do człowieka, za to raz za razem czytam o karach, jakie zsyła na ludzkość. Tak myślałem do wczoraj, bo pewien artykuł na poświęconym portalu przekonał mnie, że się mylę. Tak, tak, DeLu da się przekonać, że czasami się myli.

  Przejawem tej Bożej miłości był właśnie cud w Kanie Galilejskiej. I o tym zaświadcza nie kto inny jak ks. Szymon Hiżycki OSB. Muszę zacytować: „Jak kocha Bóg? Najtrafniej byłoby powiedzieć chyba tak: Bóg kocha skutecznie, owocnie. Nasze miłości czasami są ślepe, może szkodliwe; miłość Boża odwrotnie – jest podnosząca, umacniającą, dźwigająca do góry całe stworzenie…1. To by się nawet zgadzało, bo gdy kiedyś się upiłem, czułem się nie tylko podniesiony na duchu, ale i wydawało mi się, że mogę latać, choć lądowania były raczej twarde. Gdy czytam: „Opis wesela w Kanie pokazuje Jezusa, który błogosławi prostemu ludzkiemu szczęściu i troszczy się o każdy szczegół. Tam, gdzie jest Jezus, wina nie zabraknie, nie zabraknie miłości, a jeśli nawet nasze stągwie wyschną, On pomoże, aby nasza woda stała się winem i by tak radość nasza, nasza miłość, były pełne2, to wiem dlaczego apostołowie krzyczeli, aby po wodę na kaca nie posyłać Jezusa. Mógłbym teraz, jako człowiek pijący rzadziej niż okazjonalnie rzec, że jedynym wyjściem, aby uniknąć alkoholizmu jest zerwanie z Jezusem. Wierzcie mi, mnie się to udało, i to nie jest żaden cud.

  Trzeba przyznać, że ten Jezus był bardzo hojny w tej miłości do ludzi. Policzmy. Grecka jednostka miary płynów to „μετρητς” (metras). W czasach Jezusa była powszechnie stosowana na terenie Imperium Rzymskiego i była równa 39,39 litrom płynu. Jedno naczynie do obmywań to od 78,78 do 118 litrów. Mnożąc to przez ilość stągwi mamy w wersji minimum 472,68 litrów wina, a wersji maksimum 709 litrów. Ile to daje butelek wina, każda po 0,75 litra? Od minimum 630 butelek do 945. Nie wiem ile było gości weselnych w Kanie Galilejskiej, ale na bank było tam bardzo wesoło. Nawet jeśli przyjąć, że wesele żydowskie trwało tydzień, to przez ten tydzień goście musieli być totalnie nawaleni, bo wina zabrakło pod koniec weselnej uroczystości. Cudem nie jest więc sama przemiana wody w wino, cudem jest to, że goście weselni w ogóle przeżyli...

 

 

Przypisy:
1 - https://www.fronda.pl/a/jak-czlowieka-kocha-bog-2,172323.html
2 - ibidem.

 

sobota, 15 stycznia 2022

A w fotelu siedzi leń

 

  Jedna z moich czytelniczek zarzuciła mi, że jestem jak narcyz, że nic tylko się chwalę jaki to ze mnie wspaniały i tolerancyjny liberał na dodatek pacyfista. Pisałem już kiedyś, że narcyzem to ja byłem od zawsze i go pochwalam. Pochwalam u siebie. Już będąc przedszkolakiem walczyłem o względy dziadków, większe względy niż miała moja siostra, czy kuzynostwo. Z pozytywnym skutkiem i tak mi zostało do dziś. Mimo to postanowiłem przyznać się do pewnej wady, żeby nie było, że taki ze mnie ideał. Gdy przeszedłem na emeryturę jako młody wiekiem górnik, jeszcze tak przez ponad piętnaście lat byłbym nie zniósł sytuacji nic nie robienia. Tylko, że w końcu tak jakoś siły i werwa mnie odeszły, zaś net stał się bardziej przyjazny. I od tego momentu prześladuje mnie tytuł tej notki, to znaczy lekko sumienie mnie gryzie, choć rzadko, nie częściej niż raz do roku. Większość czasu spędzam w fotelu przed laptopem. Czyste (to eufemizm), skrajne lenistwo. Gdyby nie głód pewnie cały dzień z tego fotela bym się nie ruszył. Niemniej dzięki tym dwom wynalazkom – fotel i laptop – pandemia mi specjalnie nie straszna, a ile ciekawych rzeczy się człowiek dowie, choć do magla nie chodzi. Dzięki nim często sobie coś tam piszę, a ta pisanina czasami skutkuje felietonami. I może to nieładnie, ale te felietony stały się pasją mojego już mocno sfatygowanego wiekiem życia. Nieładnie, bo te teksty doprowadzają czasami niektórych do szewskiej pasji, ale ja lubię tak działać – raz na zmysły, raz na nerwy...

  Jednak nie ma tak dobrze, żeby nie mogło być gorzej. Jakiś katolik wymyślił „Dzień Sprzątania Biurka” i dorobił do tego ideologię. Ściślej, to pani Marta Łysek, teolożka, która ma dobre relacje z ewangelicznym Słowem. Wymienia aż pięć powodów, dla których ludzie bałaganią, co jest jakby odniesieniem do siedmiu grzechów głównych. Jednym z tych powód jest – lenistwo – i nie ukrywam, że temu mojemu lenistwu czasami trafia się bałagan. Równie kochany jak moja Hava, bo ja lubię jak coś jest moje i tylko moje. Nawet bałagan. Niestety, pani Łysek mnie przestrzega: „Takie lenistwo w sferze "materialnej" może być sygnałem, że zaczynamy ulegać lenistwu duchowemu i nie potrafimy się zmusić do rzeczy, które wymagają trochę samozaparcia, silnej woli, wytrwałości – jak wieczorny rachunek sumienia1. Taki duchowy leń jak ja: „Nie umie się modlić, nie umie czytać Pisma Świętego, nie umie pościć, nie umie robić dobrych uczynków”, ma też poważne braki dobrej organizacji. I komu ona to mówi? Nigdy w życiu nie miałem tak zorganizowanego życie jak teraz, gdy wiem, kiedy jest czas na robienie bałaganu, a kiedy trzeba posprzątać.

  Według pani Łysak życie opiera się na dobrych nawykach, takich jak na przykład: poranna modlitwa, która przybliża nas do Boga. Do nich też należy natychmiastowe umycie szklanki po wypitej kawie i ciągłe sprzątanie. Jak twierdzi: „Nawyk utrzymywania porządku daje nam bonusy: „dodatkowy” czas, którego nie marnujemy na szukanie zaginionej papierowej taśmy, „dodatkowy” spokój, którego nie tracimy, gdy szukamy w nerwach tej faktury, którą do dziś trzeba opłacić. Więcej możliwości budowania relacji – bo nieustanny bałagan w domu sprawia, że niechętnie zapraszamy gości”. Ja to kręcę, przecież stałe utrzymanie porządku zabiera jeszcze więcej czasu niż szukanie zaginionej faktury, co mi się zdarza najwyżej raz na rok. A dziś goście w domu to niemal stuprocentowa gwarancja przymusowej kwarantanny z możliwością podłapania covida. „Te bonusy też mają duży wpływ na stan naszego życia duchowego. Spokojny człowiek, mający dobre relacje z ważnymi ludźmi i dodatkowy wolny kwadrans dziennie” (sic!) Pani Marto, te wolne kwadranse u mnie sumują się do kilku godzin dziennie, zaś znam z autopsji ten stan dobrych relacji, bo ojca pedanta miałem. Sam sobie się dziwię, że się nerwicy na całe życie nie nabawiłem, albo nie wpadłem w nieuleczalną depresję.

  Na dziś wystarczy, choć tekst krótszy niż zwykle. Właśnie leń mnie dopadł, a muszę wybrać między zmywaniem naczyń a wygodną wersalką by obejrzeć snookera. Zgadnijcie, co wybrałem? 

 

Przypisy:
1 – cytaty za: https://deon.pl/wiara/piec-duchowych-problemow-o-ktorych-mowi-twoj-balagan,1799171

 

poniedziałek, 10 stycznia 2022

A jednak grzeszny, choć święty Kościół katolicki

 

  W młodości kochałem się na zabój w pięknej i zgrabnej dziewczynie, choć jednocześnie, jak to się wtedy mówiło moralnie do cna zepsutej. Ale nawet dziś trudno mi żałować tamtego związku skoro spędziłem przy niej „dni obfite w rozkosz”1. Tym samym mnie specjalnie nie dziwi wypowiedź ks. Jarosława Wąsowicza SDB, który z godną pochwały szczerością wyznaje: „Miłość do Kościoła musi przechodzić przez doświadczenia, przez trudności, przez różne próby. Także przez zmierzenie się z jego grzesznością, bo jesteśmy świętym Kościołem grzeszników2. Chyba rozumiecie, że z pewnych względów nie mogłem sobie odmowić tej przyjemności, he, he, aby tego kaznodzieję, duszpasterza środowisk kibicowskich, zacytować. Tak na marginesie, ciekawe z kim Wam się kojarzą środowiska kibicowskie3?

  Ale nie tylko te dwa zdania ks. Wąsowicza są ciekawostką przyrodniczo-socjologiczną. Już początek tekstu, relacji z XIV pielgrzymki kibiców poraża patosem: „Patriotyczna Pielgrzymka Kibiców już po raz czternasty przybyła do duchowej stolicy narodu, na Jasną Górę. Polonia semper fidelis – Polska zawsze wierna”. Dalej jest już tylko lepiej (albo gorzej, zależy jak kto uważa). Wyłuszczę co ciekawsze kawałki z tej homilii i guzik mnie obchodzi, czy ktoś posądzi mnie o manipulację. Czytam: „przybywamy tutaj ponieważ potrzebujemy oczyszczenia. Mamy świadomość, że w tym życiu często się gubimy i teraz musimy się odnaleźć. Odnaleźć źródło nadziei, poczuć na nowo smak żywej wiary (...)”. Pomyśleć, że oni tak co roku, ale jestem od razu spokojny. Nawet jeśli kibice odnajdą pod obrazem Najświętszej Panienki źródło nadziei i smak żywej wiary, gdy ich drużyna będzie przegrywać na własnym boisku, oni nie tyle się pogubią ile znajdą swój właściwy sens życia – stek najróżniejszych przekleństw pod adresem swoich ulubieńców, ich trenera a przede wszystkim sędziego. Przeciwnicy będą najwyżej... pedałami. Ks. Wąsowicz przypomniał również, że kiedy pierwsi chrześcijanie byli wyprowadzani na cyrkowe areny, gdzie zostali pozbawieni życia za wiarę w Chrystusa, wykrzykiwali swoim oprawcom: „My nie możemy żyć bez Eucharystii!”, kibice na polskich boiskach też krzyczą, no dobrze, nie będę tu na blogu powtarzał ich wulgaryzmów, ale to nie przypomina krzyków chrześcijan, prędzej okrzyki Rzymian na widowni. Na razie jest fajnie, no nie?

  Wielokrotnie w historii pojawiały się momenty, kiedy od przelanej przez nas krwi i determinacji zależała przyszłość Europy. Dzisiaj także odgrywamy taką rolę. Zlaicyzowany świat Zachodu, który skutecznie podciął swoje korzenie i Wschodu, który z kolei skutecznie tę samozagładę wykorzystuje, uczynił Polskę areną totalnej wojny. Gra toczy się o wszystko - nie tylko o to, jaka i czyja będzie Polska, ale też czy w ogóle będzie, dalej także o to, czyja i jaka będzie Europa, czy uda się w przyszłości odbudować fundamenty, które ją stanowiły?”. Właściwie to żałuję, że nie znam kwiecistego slangu kibiców. Tu już bym go chętnie użył, bo do czego ks. Wąsowicz namawia? Już niech ci kibice siedzą na trybunach stadionów i tam rozładowują swoje emocje. Do krucjaty przeciw neopogańskiej Europie namawiam gorąco katolickie zakony wzmocnione Rycerzami Maryi i Rycerzami Chrystusa Króla. Przynajmniej na jakiś czas od nich w kraju odetchniemy. Zioła kadzideł musiały pewnie coraz bardziej grzać nozdrza ks. Wąsowicza skoro ten już prawie majaczył: „Tylko wierność fundamentalnym wartościom płynącym z Ewangelii może kolejny raz nas ocalić. Polonia semper fidelis to Polska wierna bożym przykazaniom, sprawiedliwa, wrażliwa na niedolę innych narodów, budująca w imię chrześcijańskiej miłości bliźniego braterskie więzi z narodami, z którymi przyszło nam przez wieki żyć”. Żydzi mogliby coś konkretnego na temat braterskich więzi powiedzieć, ale już sobie daruję. Aż się zapytam, czy tak na dobrą sprawę jest choć jeden naród z którymi łączą nas braterskie więzi? Nawet osławiony Viktor Mihály Orbán jakby gra z nami w kulki... Owszem Polak, Węgier dwa bratanki, ale tylko do szabli i tylko do szklanki. Wszak się z Węgrem nawet na migi ciężko się dogadać. 

  Na koniec to, co najważniejsze. „Polonia semper fidelis, Polska wierna Chrystusowi, to także Polska wierna Kościołowi. Dziś wiele złego mówi się o Kościele, przywołując w mediach tylko jego grzechy, zwłaszcza grzechy duchownych, ale miłość do Kościoła jest miłością ciężką i trudną”. No cóż, nie ulega wątpliwości, że tak właśnie jest – ciężko i trudno kochać – skoro Kościół to grzesznicy... 

 

 

Przypisy:
1 - z poetyckiej powieści „Giaur” G. Byrona
2 - wszystkie cytaty za: https://wpolityce.pl/kosciol/580973-xiv-pielgrzymka-kibicowks-wasowicz-toczy-sie-gra-o-polske
3 - Powinienem pisać „środowiska kibolskie”. Po głównych uroczystościach ci sami ludzie krzyczeli na błoniach: „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” oraz: „a na wiosnę na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Mam nadzieję, że te „modlitwy”, jakże miłe Bogu usłyszał też ks. Wąsowicz.

 

 

czwartek, 6 stycznia 2022

Rola diabła we współczesnym świecie

 

 

  Tytuł jak szkolna rozprawka, ale zamierzam się tym tekstem odmłodzić, tak noworocznie i karnawałowo, czyli kpiarsko-ironicznie. W ten nastrój wprowadził mnie pan Paweł Lisicki, redaktor naczelny „DoRzeczy”, publicysta, pisarz, i co najważniejsze – katolik. Czy ja już o nim pisałem? A tak, nawet ze dwa razy, bo mnie jego poglądy wprowadzają w radosny nastrój. Ktoś może zapytać, dlaczego w radosny skoro to człowiek o diametralnie różnych od moich poglądach? Ano radosny, bo jak się nie cieszyć, że bozia nie potraktowała mnie jego rozumem?

  Zapytam wprost: Wierzycie w diabły? Ja też wierzę, o ile są w pełni materialne, dwunożne i bez ozdobników w rodzaju rogów, kopyt i ogona. Czasami odziewają się w ornat. Dla Lisickiego diabeł to istota mająca niejedną funkcję, ponieważ jest jednocześnie humanistą, technokratą i innym rewolucjonistą. Diabeł na pewno jest radykalnym darwinistą, stąd zresztą zwraca się do człowieka bardzo często używając określenia małpa. W tym miejscu przypomną mi się znany zwrot „małpa w czerwonym”. Diabeł jest inżynierem społecznym, materialistą, marksistą no i oczywiście ateistą, który musi być radykalnym bezbożnikiem. I powiem Wam w sekrecie, że Lisicki potwierdza swoim autorytetem ludową prawdę, że kto nie wierzy w diabła ten nie wierzy w Boga. I co ja w takim układzie mam ze sobą zrobić, skoro ja wierzę w istnienie diabłów wcielonych, ale za Chiny Ludowe w istnienie Boga uwierzyć nie mogę? Lisicki twierdzi, że diabeł dąży do tego, aby nam: „zohydzić życie i tak pogrążyć ludzi w rozpaczy, i tak uczynić z nich to, czym są oni w jego oczach, czyli wyłącznie zwierzętami, żeby jakakolwiek myśl o Odkupieniu i Zbawieniu zniknęła, została wymazana”. I tu muszę po raz pierwszy wyrazić stanowczy sprzeciw wobec tezy Lisickiego. Według licznych opracowań „naukowych” światłych i bogobojnych socjologów w sutannach i habitach, diabeł działa poprzez podsuwaniu człowiekowi coraz to nowych, atrakcyjnych rozrywek i coraz to ambitniejszych zadań do zrealizowania takich jak ekologia czy ochrona zwierząt. Co to ma wspólnego z zohydzeniem życia nie pojmuję, tym bardziej, że jeśli chodzi o zohydzenie to tu widzę takie działania jak pielgrzymki narodowców na Jasną Górę, różańce Bąkowskiego, grupy charyzmatyczne jak ta Pawła M., a ostatnio, nie zgadniecie, doszło do tego, że i lednicka Brama z Rybą (symbol Ogólnopolskich Spotkań Młodych) to już nie jest coś, czym należy się chwalić (sic!)  

  Wróćmy do Lisickiego. Pisze: „Diabeł myśli systemowo. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało w ten sposób, iż lekceważę, albo pomijam kwestie, które są najczęściej opisywane w konkretnych przypadkach, kiedy mamy do czynienia z opętaniem: pojawia się diabeł, wstępuje w kogoś, przejmuje nad nim kontrolę i jedynym ratunkiem jest egzorcyzm. Ja tego nie neguję, wręcz przeciwnie (...) Ale nie wydaje mi się, żeby to było najbardziej niebezpieczną formą działalności diabła”. Tu akurat się z Lisickim w pełni zgodzę, diabeł idzie z postępem, opętania mogą zniewolić tylko wierzących i to o słabej psychice, więc efekt takiej działalności jest mizerny. Piekło mogłoby zamarznąć. Trzeba sobie powiedzieć jasno – diabeł rozwija się intelektualnie, czego niestety o aniołach nie da się w żaden sposób powiedzieć. One wciąż działają archaicznie, czyli metodami mistycznych wizji. Efekt jest taki, że dziś ktoś nawiedzony wizją jest traktowany jako psychicznie chory, choć często przymykamy na to oko, bo oni nie są groźni. Wręcz przeciwnie, to również dzięki nim wierni się sekularyzują, bo jak tu wierzyć w takie brednie? Zdaniem Lisickiego” „istotą działania diabelskiego obecnie jest, atak przeprowadzony pod znakiem tęczowej flagi, ideologii LGBT i niszczenia tych podstaw, które sprawiają, że człowiek może myśleć o jakimkolwiek zbawieniu, o własnej duszy i tożsamości. To wszystko to jest dzieło ideologii lansowanej przez diabła, a nie konkretnych przypadków opętań (...)”. Tu też zarzucę Lisickiemu pewną ograniczoność. Tylko LGBT?! A gdzie Zgniły Zachód, a gdzie ateistyczna próba wymazania nazwy Święta Bożego Narodzenia, gdzie artyści teatralni i filmowi, siejący zgorszenie na całą Polskę? Gdzie Owsiak i jego „róbta, co chceta”, gdzie wreszcie feministki z błyskawicą w proteście przeciw zakazowi aborcji?

  Lisicki widzi też diabła we współczesnym Kościele, który zakazuje mszy trydenckiej: „Diabeł jest najbardziej radykalnym antytradycjonalistą, jakiego znamy z bardzo prostego powodu: jeśli prawdziwa jest teza, a tej będę bronił, że on nie chce być widziany, dostrzegany, bo to zapewnia mu sukces. (...) groza związana z obecnością diabła jest bardzo mocno zakorzeniona w klasycznych tekstach liturgicznych, a w nowych dużo słabiej, żeby nie powiedzieć, że czasem jej w ogóle nie ma, to diabeł musi być wielkim przeciwnikiem, wielkim wrogiem tradycyjnej Mszy Świętej”. Nic innego, papież Franciszek w oczach katolika Lisickiego jest sprzymierzeńcem diabła. Diabeł jest też na pewno marksistą i mało konsekwentny. Z jednej strony świat ma trwać jak najdłużej, aby „duszyczek” na manowcach było jak najwięcej, z drugiej, diabeł nienawidzi życia, więc chce człowieka zniszczyć. To jest właśnie ta diabelska dialektyka, którą tylko Karol Marks mógłby zrozumieć, a pewnie rozumie też papież Franciszek.

  Na koniec zostawiłem prawdziwy rodzynek. Lisicki złorzeczy: „Ludzie uwierzą we wszystko, jeśli im się to odpowiednio przekaże, np. że wystarczy wrzucić obrączkę po zmarłej żonie na trzy dni do szklanki z solą i za 3 dni jej „duch” przestanie prześladować męża i dzieci. Myślałem, że spadnę z fotela. Primo, ten zwyczaj jest na pewno inspirowany ludowym katolicyzmem. Secundo, dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że sakramentalne małżeństwo to prawdziwe diabelstwo, skoro trzeba się uciekać do czarów, aby o nim natychmiast zapomnieć...


 

Przypisy:
1 - całość i cytaty za: https://pch24.pl/marksista-darwinista-ateista-pawel-lisicki-demaskuje-szatana-i-jego-system/