sobota, 9 kwietnia 2016

Psalmy



  Od najmłodszych lat intrygowała mnie modlitwa. Jako że pochodziłem z rodziny katolickiej, najpierw nauczono mnie tej do Anioła Stróża, później Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario. Rzekłbym kanon. Przekaz był prosty, przynajmniej na początku: módl się gorliwie, a będziesz wysłuchany. W swej dziecięcej naiwności byłem przekonany, że modlitwa jest prośbą i, o ile ta prośba będzie sensowna, na pewno zostanie spełniona. Dość szybo dotarło do mnie, że prośby o dobre stopnie, czy uniknięcie gniewu rodzonego ojca do sensownych nie należą. Aby mieć dobre stopnie, prościej było się nauczyć zadanego materiału, aby uniknąć gniewu ojca, wystarczyło mu się nie narazić.

  Też szybko, choć zdecydowanie później, dotarło do mnie również, że w zasadzie w ogóle nie ma sensownych próśb, jakie mógłbym kierować do Boga, w którego wtedy bezgranicznie wierzyłem. Nawet prośba o zdrowie nie miała sensu, bo wystarczyło przecież samemu o nie zadbać, choć w czasie epidemii, np. grypy, to wcale nie było łatwe. Tyle, że modlitwa też na niewiele się zdawała. Mogłem się modlić trzy razy na dzień, gdy przyszła pora, swoje w gorączce musiałem odleżeć. Ze swoich dylematów zwierzyłem się mojej bogobojnej i często gorliwie się modlącej babci, mając nadzieję, że ona mi to wyjaśni. Niestety, niewiele to dało, bo usłyszałem, że to On decyduje o tym, które prośby spełnić, a na dodatek trzeba być bardzo cierpliwym. A rzecz była niebłaha, bo moi rodzice żyli jak przysłowiowy pies z kotem i jeśli się o coś wtedy modliłem, to tylko o ich pojednanie. Modliłem się w domu, w parafialnym kościele, na pielgrzymkach do Piekar Śląski i na Jasną Górę. Gdy widziałem dziękczynne wota, rosła we mnie nadzieja, bo przecież nie modliłem się o coś dla siebie, lecz w intencji moich najbliższych. Ile można czekać? Rok, dwa, trzy? Czekałem dziesięć lat z dużym okładem, doświadczając upokorzeń, strachu i rozpaczy. Się nie skarżyłem, ale i tak wszystko nadaremnie. Rodzice w końcu się rozwiedli (wbrew przykazaniu o nierozerwalności więzów małżeńskich) i dopiero wtedy przyszło ukojenie.

  A jednak wiary jeszcze wtedy nie straciłem. Od pewnego księdza usłyszałem, że modlitwa jest rozmową z Bogiem, szansą wylania swoich żalów, byle nie pretensji. Do Boga pretensji mieć nie można, On ma wobec mnie swoje zamiary, których nikt nie odgadnie. To miało nawet swój sens, przynajmniej do czasu, gdy sobie uświadomiłem, że to nie jest rozmowa. Rozmowa polega na wymianie zdań, modlitwa była, co najwyżej monologiem – monologiem samego do siebie. Bo oprócz zapewnień kaznodziei nic nie wskazywało na to, że mnie ktoś chociażby tylko słucha. Przychodzi mi w tym miejscu na myśl fragment Psalmu [22, 2]*:
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku.
Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,
[wołam] i nocą, a nie zaznaję pokoju.”
Jak na ironię, zdecydowanie lepiej czułem się po myślach skierowanych do pięknego portretu mojej drugiej babci, tej mniej bogobojnej, dziś określiłbym ją jako agnostyczkę. Przynajmniej cały czas czułem na sobie jej piękne, łagodne i pełne zrozumienia spojrzenie. A przecież, gdy powstawał ten portret nie mogła nawet wiedzieć, że będę jej wnukiem. W moim pokoju wisiał też obraz Jezusa. Młody, długowłosy, z niezbyt bujną brodą, z prawą dłonią uniesioną lekko ku górze z charakterystycznie splecionymi dwoma palcami i sercem, symbolem miłości, na wierzchu. Niby patrzył we mnie, ale jak się dobrze przyjrzałem, ten wzrok był utkwiony gdzieś tuż za mną. Wiem, to taki trik malarski, ale to przez ten trik nie mogłem poczuć tej bliskości, jaka emanowała z portretu  babci. To zakrawało na bluźnierstwo, ale gdy tylko uświadomiłem sobie tę różnicę, po stokroć wolałem się zwierzać babci, co mi zostało do dziś. Nie, nie miałem złudzeń, bo w gruncie rzeczy skutek był taki sam, czyli żaden, tylko samopoczucie było lepsze, a ulga zdecydowanie bardziej wyrazista.

  Przestałem się modlić w ogóle, co w niczym, o zgrozo!, nie zmieniło mojego życia na gorsze. Na lepsze też niewiele, jeśli nie wcale. Ot, zniknęła tylko ułuda, że modlitwa czemuś służy. Gdy swego czasu oddałem się dokładnej lekturze Biblii i natknąłem się na Księgę Psalmów, nigdy już nie pojawiło się we mnie przekonanie, że popełniam coś złego, zaniedbując modlitwy. Aby nie być gołosłownym, przytoczę kilka wersów z tej Księgi:
„Służcie Panu z bojaźnią, i Jego nogi z drżeniem całujcie, bo zapłonie gniewem i poginiecie w drodze. [Ps 2,12],
Bo uderzyłeś w szczękę moich wrogów i wyłamałeś zęby grzeszników [Ps 3, 8]
Ukarz ich, Boże, niech staną się ofiarami własnych knowań. [Ps 5, 11]
Powstań, o Panie, w Twym gniewie, podnieś się przeciw zaciekłości mych ciemięzców, wystąp w sądzie, jaki zapowiedziałeś. [Ps 7,7]
Bóg - Sędzia sprawiedliwy, Bóg codziennie pałający gniewem. [Ps 7,12]
Gromiłeś pogan, zgubiłeś występnych, imię ich na wieczne czasy wymazałeś. Upadli wrogowie - w wieczyste ruiny, miasta poburzyłeś - przepadła o nich pamięć. [Ps 8 6,7]
Skrusz ramię występnego i złego: pomścij jego nieprawość, by już go nie było [Ps, 10, 15]
Niech Pan wygubi wszystkie wargi podstępne i język pochopny do zuchwałej mowy [Ps 12, 4]
(wyzwól mnie), Panie - od ludzi: od ludzi, którym obecne życie przypada w udziale i których brzuch napełniasz Twymi dostatkami; których synowie jedzą do sytości, a resztę zostawiają swoim małym dzieciom. [Ps 17, 14]
Niech spadnie Twa ręka na wszystkich Twoich wrogów; niech znajdzie Twa prawica tych, co nienawidzą Ciebie. Uczyń ich jakby piecem ognistym, gdy się ukaże Twoje oblicze. Niech Pan ich ochłonie w swym gniewie, a ogień niechaj ich strawi! Wytrać ich potomstwo z ziemi,
usuń ich plemię spośród synów ludzkich! [Ps 21 9, 11]

  Kto ma ochotę na więcej, polecam, tych psalmów jest sto pięćdziesiąt i prawie w każdym podobne fragmenty. Tylko we mnie gdzieś tam rodzi się zwątpienie, czy ja i ci, co mi polecali modlitwę, wiedzieliśmy na pewno, czym mają być te słowa kierowane do Stwórcy? Może zamiast próśb o dobro należało błagać o nieszczęście dla innych?


Przypisy:
* - wszystkie cytaty zaczerpnięte z Biblii Tysiąclecia, Księga Psalmów, wydanie internetowe: http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=834

PS Do Ninel: w żaden sposób nie potrafię wstawić komentarza pod Twoim notkami, ba!, nie potrafię nawet założyć konta na blox-ie (sic!) Masz na to sposób?



27 komentarzy:

  1. Hmmm... No cóż...Wpadam tu do Ciebie raczej regularnie i wczytując się Twoje słowa, bezradnie rozkładam ręce... Asmodeuszu, a jakie znaczenie ma dla Ciebie, to czy Bóg jest dobry czy zły, skoro przecież w Twoim mniemaniu On nie istnieje...Po co w ogóle zawracasz sobie głowę jakaś wyimaginowaną postacią z Biblii??? Wyjdź na spacer, spotkaj się z przyjaciółmi... Doświadczaj piękna chociażby budzącej się wiosny... Przecież niewiara w Stworzyciela tych wszystkich zapierających dech cudowności, w żaden sposób nie pomniejsza ich urody... Serdeczności przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapominasz o dwóch istotnych rzeczach.
      Pierwsza to fakt, że wierzyłem i chyba nie odbierzesz mi prawa do opisywania tego, dlaczego tę wiarę zatraciłem? Inni piszą o swojej wierze w bardzo płomienny sposób i ja im z tego tytułu nie czynię zarzutów, ani tym bardziej nie zabraniam.
      Po drugie, bardzo często czyni mi się zarzut z tej mojej niewiary, nawet na tym blogu, i tu zapytam znów: odbierzesz mi prawo do obrony przed tymi zarzutami? Powinienem bezwzględnie milczeć?
      I zapewniam Cię, z powodu bliskości przyrody, i posiadania właściwie nieograniczonego czasu, nie daruję jej ani jednego dnia, by się nią zachwycać, by nie mieć z nią bezpośredniego kontaktu. Oczywiście na mój, czysto osobisty sposób. Mam też kilkanaścioro przyjaciół i dwoje pisanych przez duże „P”, i choć ci ostatni są daleko, mam do dyspozycji komórkę.
      Pozdrawiam pięknie i z uśmiechem :)

      Usuń
    2. Asmodeuszu, ja niczego Ci nie odbieram, sam odbierasz sobie o wiele więcej... (ale to tylko moje zdanie, ot, pyłek na wietrze...) Pozdrawiam i przesyłam uśmiechy :)

      Usuń
    3. Na temat „odbierania czegoś sobie” mam akurat inne zdanie, gdyż śmiem twierdzić, że zyskałem. Wszystko zależy od punku widzenia :)
      Odpowiem też na pytanie z poprzedniego komentarza: po co? Mam szereg zainteresowań i w stosunku do każdego można zadać podobne pytanie. Np. po co gram w szachy, skoro oprócz pozornej straty czasu nic na tym nie zyskuję? Odpowiedź jest banalnie prosta. Wszystkie zainteresowania jakie mam wynikają z potrzeby ich posiadania i urozmaicenia sobie życia. Nie jestem w stanie siebie wyobrazić patrzącego beznamiętnie w obraz telewizora z puszką piwa w ręce... Można by rzec, taką mam szpetną naturę :)
      Posyłam kolejny uśmiech :)

      Usuń
  2. Zrzędo!
    Nie wiem, skąd takie trudności, przecież wcześniej już komentowałeś (?) - to też było na gazeta.pl (!) Wiem, że DAG. ma od wczoraj założone konto na gazeta.pl i ma czynny link do Swojego profilu, bez konieczności posiadania blogu. Możesz wstawiać komentarze tylko podając swój nick, ale wtedy może wyświetlać się miejscowość lub numer IP komputera. Przykro mi z powodu takiego utrudnienia.
    Po przeczytaniu zamieszczonych przez Ciebie cytatów, miałam wisielczy nastrój!
    Dobrego wieczoru!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przypomnienie. Mam już sklerozę do drobiazgów. Przyjaciółka mówi, że początek Alzheimera :) Coś chyba jest na rzeczy...
      Przykro mi z powodu Twego wisielczego humoru. Może pocieszy Cię fakt, że te psalmy są sprzed kilku tysięcy lat? :) Już jakby nieaktualne...
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Z dzieciństwa pamiętam swoje wielkie rozczarowanie dotyczące "wody święconej". W mojej wyobrazni musiała pochodzić z jakiegoś tajemniczego, odległego zródła. Byłam bardzo rozczarowana , gdy dowiedziałam się na religii że to zwykła kranówa tyle tylko, że pomodlił się nad nią ksiądz.Nas uczono na religii, że modlitwa nasza ma być zawsze dziękczynieniem a nie prośbą. Ponieważ raczej nie jestem z tematem na bieżąco, nie wykluczam, że coś się w tej materii zmieniło i zapewne z tego powodu jesteśmy społeczeństwem tak bardzo roszczeniowym.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nic się z wodą święconą nie kojarzy, za to pamiętam z Nowego Testamentu: proście, a będzie wam dane.
      Równie miłego wieczoru :)

      Usuń
    2. Hmm...Asmodeuszu "Proście, a będzie wam dane" ma odniesienie do ludzi prawdziwie wierzących, do narodzonych na nowo... Jak mniemam, prosiłeś, ale nie zostało Ci dane... No cóż...Bóg Ciebie nie zna, nie widzi Ciebie, ani nie słyszy, jak w takim układzie ma reagować na Twoje prośby??? Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Olimpio
      Gdy prosiłem, byłem prawdziwie wierzącym, choć dziś to „prawdziwie” budzi moją wątpliwość. I nie chodzi o mój stosunek do Boga ale oto, że tych „prawdziwych” wiar jest multum. Ja wyraźnie w notce napisałem, kiedy przestałem prosić i dlaczego.
      Odwzajemniam pozdrowienia :)

      Usuń
    4. Hmmm... Ale Asmodeuszu, prawdziwa wiara to nie tylko wyznanie, że Jezus jest Twoim Panem, to nie tylko uczestnictwo w nabożeństwie. Prawdziwa wiara musi być widoczna w jakości życia, w postępowaniu na co dzień. Znakiem prawdziwej wiary są owoce czyli to jakim jesteś człowiekiem w swoim wnętrzu, jakie jest Twoje "serce". Wiara nie może być powierzchowna. Bóg nie uznaje powierzchowności dlatego często "słyszymy" od Niego "Nie znam Ciebie" Ja w żadnym razie nie próbuję Ciebie oceniać, ale wiem, że wiele może zdziałać modlitwa, prośba sprawiedliwego (czytaj: prawdziwie, szczerze wierzącego) Nieustająco pozdrawiam :)

      Usuń
    5. I tu problem, bo skąd możesz wiedzieć jaka była jakość mojego życia? Przechodziłem trzy etapy wiary. Powierzchownej, narzucanej przez otoczenie, charakteryzującej się rytuałem. Drugi etap to gorliwość, modlitwa, uczynki, szukanie Boga we wszystkim i Jemu się bezgraniczne powierzenie. Wreszcie trzeci, etap narastających wątpliwości wynikających z barku jakiegokolwiek znaku, i nie mam tu na myśli jakiegoś cudu. Po prostu nic się nie zmieniało, a jeśli już, to tylko na gorsze. Dziś, choć uznałem, że Go nie ma, nie mam sobie właściwie nic do zarzucenia, za co cierpiałbym katusze wyrzutów sumienia. To czego Ty żądasz, to już wręcz mistycyzm, który wyklucza zadawanie pytań. Życie bez pytań jest ponure i bez sensu – jest bezwolną egzystencją, a już na pewno nie miłością.
      Pozdrawiam pięknie o poranku :)

      Usuń
    6. Hmm... A ja dzięki temu, że wreszcie poznałam Jezusa, odzyskałam radość życia i spokój...cudowny spokój... Widzę jak On mnie prowadzi, a ja daję się prowadzić... W moim życiu dzieją się rzeczy niewyobrażalne... "Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego..." Psalm 23 Dawidowy

      Usuń
    7. Cóż, ja nie mam Olimpio nic przeciw temu jak Go traktujesz. Pisząc o sobie, nie na darmo wspomniałem w notce Psalm 22. Też Dawidowy. I napiszę Ci w sekrecie: też czuję się wolny, radosny i spokojny.
      Miłej nocy :)

      Usuń
  4. Każdy z nas ma swoje życiowe doświadczenia, bo "tak to już na tym świecie, że radość się z troską plecie" [Kochanowski]. Twoje zwierzenie, Twoje świadectwo Asmodeuszu przyjmuję z pokorą i szacunkiem. Toteż gdy przeczytałam; "jeśli się o coś wtedy modliłem, to tylko o ich [rodziców] pojednanie" zrobiło mi się smutno. Poniekąd wczułam się w Twoją sytuację, ale też pomyślałam - co miał uczynić wtedy Bóg? czy mógł odebrać Twym rodzicom dar -wolną wolę? czasami ludzie krzywdzą nas swym egoizmem i swymi działaniami, a my za to obwiniamy Boga. Czyż nie padają słowa; "gdzie był wówczas Bóg" gdy np. ludzie cierpieli i ginęli w obozach zagłady??? Gdzie był Bóg, gdy Twoi rodzice się rozwodzili mimo nierozerwalności sakramentu małżeństwa? Nie jestem Bogiem, aby na to pytanie odpowiedzieć ale... w moim mniemaniu - Bóg cierpiał razem z Tobą i razem z nimi,[wszak zapewne dla nich to także było bolesne doświadczenie]tylko, że oni się z Nim nie liczyli. Oni patrzyli swoich praw, nie pomni, że przecież to od nich zależało -jaką stworzyli rodzinę. Dzisiaj w naszych wspólnotach brakuje relacji osobowych, kontaktu, brakuje miłości, spontaniczności i radości; dominuje utylitaryzm i przedmiotowość w podejściu do człowieka. Jest to choroba, która niszczy i dzieli wewnętrznie. Uderza w małżeństwa i rodziny, które się rozpadają, niszczy wspólnoty a także całe społeczności. Prowadzi do indywidualizmu, ciągłych konfliktów, egoizmu i zimnej obojętności. Każdy z nas modląc się zanosi do Boga różne prośby.Jakże często jawi się konflikt interesów. Dla przykładu - latem jedni modlą się o deszcz np. rolnicy czy sadownicy, a drudzy np. wczasowicze o słońce. Ileż to razy nie pomoże ani Salomonowe rozwiązanie. A Bóg raz daną wolną wolę już jej nikomu nie odbierze, Twoim rodzicom także nie mógł odebrać, dlatego Ty się na Niego obraziłeś i w Niego zwątpiłeś. Jednak On nie zwątpił w Ciebie. To Jego Miłość do nas skłoniła Go do największego poświęcenia; "Bóg tak umiłował świat, że Syna swego dał aby świat zbawił" ale wolnej woli człowiekowi nie odebrał.
    Na przestrzeni czasu stwierdzam, że moje modlitwy zostały wysłuchane,chociaż jako osoba niesłychanie niecierpliwa też miałam wątpliwości czy zostały wysłuchane. Prawdą jest, że w dużej mierze zawdzięczam, to modlitwom i cierpieniu Mamy. A odkąd Bóg wezwał Ją do siebie, teraz jest mi Ona jeszcze bliższą i czuję Jej obecność szczególnie gdy jest mi smutno i źle. Ona jest przy mnie, tak czuję. Jakże nie dziękować Bogu za taką matkę? Nie płynęła w niej "błękitna krew", nie była celebrytką, nie była wykształconą,ani wielka damą czy sławną osobistością. A mimo to nie zamieniłabym Jej na żadną inną matkę. To dzięki Niej wiem i tego doświadczam każdego dnia, że Bóg istnieje, a opieka Maryi jest moim największym skarbem. Takie jest moje świadectwo Asmodeuszu. To prawda, że różnimy się bardzo nie tylko w światopoglądzie, ale łączy nas też niewidzialna nic - szacunek i zrozumienie dla swej odmienności. Znając siebie wiem, że bez Niego [Boga] nie byłabym do tego zdolna;
    pozdrawiam serdecznie przy deszczowej niedzieli :) Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki jest mój stosunek do „wolnej woli” wyłuszczyłem w poprzedniej notce, więc tym argumentem nie jesteś w stanie mnie przekonać. Ale idąc Twoim tokiem rozumowania, można również dojść do tego samego wniosku, jaki wyciągnąłem w notce: modlitwa, jako prośba nie ma sensu. O cokolwiek poprosisz, jest to w zasadzie naruszeniem „wolnej woli” innych, chyba że prosisz o rzeczy materialne, co według mnie jest nadużyciem i niegodnym wiary w Niego..., jeśli istnieje.
      I powiedz mi jakie znaczenie może mieć dla mnie Jego cierpienie? Zamiast mnie jednego, cierpi nas dwóch, kiedy ja cierpienia z nikim nie chcę się dzielić, którego nie mogę na nikim wymuszać. Czy z tego powodu ma mi być lżej? Wręcz odwrotnie, bo jako człowiek, życzący innym jak najlepiej, poczuję się w takiej sytuacji jeszcze bardziej sfrustrowany. Nie chcę niczyjego cierpienia z powodu mojego, gdyż to w moim odczuciu nie jest etyczne.
      Twoje twierdzenie, że moi rodzice mieli „wolną wolę”, w którą On nie może ingerować, dowodzi jeszcze czegoś. Bóg stworzył coś, wobec czego jest kompletnie bezradny. Innymi słowy, podajesz klasyczny (i irracjonalny) argument o stworzeniu kamienia, którego On nie jest w stanie podnieść. Tym samym popadamy w paranoję, której nigdy w życiu nie zrozumiemy.
      Już ja wolę prozaiczne wytłumaczenie: życie rządzi się swoimi prawami, na które my, jako jednostki, nie mamy wielkiego wpływu. Jedynie swoimi wyborami będziemy decydować o jego kształcie. Unikamy w ten sposób iluzorycznej nadziei, że niematerialny byt ma na nie wpływ, nie może mieć z powodu „wolnej woli”. Może nie jest przez to lepiej, ale przynajmniej o kilka złudzeń mniej.
      Pozdrawiam wieczorowo :)

      Usuń
    2. Znowu mi zeżarło komentarz :) już go nie odtworzę; wiec tylko pozdrowię Basia

      Usuń
  5. Dzięki Świętoszku , za te Psalmy . Przyznam się zupełnie szczerze , nigdy ich wszystkich nie przeczytałam . Pewnie mój Bóg mi wybaczy .Wie , że jestem strachliwa . A teraz coś napiszę :) W moim życiu , jak w życiu każdego człowieka miałam wzloty i upadki ,też modląc się , patrzyłam na obraz , czekając na cud . A cud nie przychodził , może miałam pecha ... A może , nie umiałam się modlić i wtedy poznałam jego !I zaczęły się moje pytania . On młody chłopak ksiądz, przyjaciel rodziny . Moja wiara wtedy stała pod znakiem zapytania , tak było .
    Wystartowałam z moim pytaniem . - Jesteś księdzem , czy to prawda , że Pan Bóg jest Wszechmogący i Wszechobecny ? Odpowiedział mi tak
    -Teoretycznie tak , ale praktycznie nie !
    Wtedy zapytałam . Jak to? Ty ksiądz podważasz dogmaty wiary ! I usłyszałam jego odpowiedź . Widzisz , Bóg jest w twoim życiu tylko tam , gdzie chcesz i pozwolisz Mu być i może tylko tyle , na ile się
    zgodzisz ! Do niczego cię nie zmusi . A kluczem do wszystkiego , jest twoja wolność . Więc jej mądrze używaj , tak byś nie żałowała . Czy w twoim życiu jest tak samo ? zapytałam .Odpowiedział -Tak jest w życiu
    każdego człowieka! To takie proste odparłam nie do końca świadomie . Uważałam , że po naukach , jestem ciut mądrzejsza :) Wtedy usłyszałam - To jest trudniejsze niż myślisz , ale za to prawdziwe ! Bo gdyby Bóg zabrał nam wolność , zabrałby nam nasze człowieczeństwo! Nie po to nas
    stworzył , żeby nas okaleczyć , ale po to , by się z nami spotkać w prawdzie i miłości ! Idę więc Świętoszku moimi ścieżkami i szukam prawdy i miłości . Może jestem ślepa :) a , może kiedyś znajdę ? :) Przepraszam dziś było ciut za długo .Pięknego wieczorku życzę :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niejednokrotnie teoria ma się do praktyki jak pięść do nosa i tak jest właśnie z bożymi atrybutami. Ten Twój ksiądz ma tylko częściową rację, to znaczy tylko tyle, że w ten sposób można sobie niemoc Boga tłumaczyć, dla uspokojenia swej niepewności. On zechce jeśli Ty zechcesz. A przecież ja chciałem a On i tak nie zechciał. Miliony ludzi, pełnych bezwarunkowej wiary i nadziei udają się na przeróżne pielgrzymki i chcą. Podobno raz na setki tysięcy próśb, którąś spełnia. Tak im się przynajmniej wydaje. Jedna na setki tysięcy. Tyle samo dziwnych przypadków dzieje się bez Jego udziału. Multum uzdrowień za sprawą samych ludzi. Ja Ci niczego nie sugeruję, podsuwam do przemyślenia.
      Miłej nocki życzę :)

      Usuń
  6. Ja też niczego nie narzucam :) Tłumaczę sobie w ten sposób , że po tak długiej drodze Bożego słowa , ktoś śmiał dorzucić swoje , trzy grosze i wyszło tak jak wyszło .Świętoszku ,ja też chciałam , modliłam się , jak umiałam . Mnie też nie wyszło , czasami od wiary odchodzę na chwilę... z wygody , albo nauki! ?:Wiem , że nauka i teoria to siostry dwie zupełnie inne :) Może moja droga ,jest zaprzeczeniem nauki ,ale mam nadzieję ,że wszystko co dotykam , otwieram moim kluczem . Dalej miłego wieczoru życzę :) każdy ma prawo do własnych przemyśleń . Znamy się dość długo Świętoszku i myślę , że w tym punkcje jesteśmy zgodni !?:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten punkt ,to miałam na myśli ... nasze odchodzenie , albo dochodzenie .Wszystko zależy od tego , jak komu wygodnie :)Ja też , nie jestem doskonała !:(. Uwielbiam spotykać ludzi innych i ich przemyślenia :)
    z czystej ciekawości . Chociaż wiem , że mi zaraz zarzucą , czym jest ciekawość .

    OdpowiedzUsuń
  8. jak zrobię błąd przecinkowy , to proszę o wyrozumiałość :) tak , nie zaprzeczam :) Kiedyś ...spadłam z konia w Janowie Podlaskim :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są tacy, którzy mówią, że nauka i wiara wzajemnie się nie wykluczają. Coś w tym jest, ale tylko do czasu, gdy próbuję się wciągnąć naukę w uznanie Boga. Nauka nie zajmuje się Bogiem. I nie sądzę, aby Twoja droga była zaprzeczeniem nauki. Jeśli już chcesz wierzyć to wierz. Musisz tylko oddać Bogu co boskie, nauce to, co naukowe – to tylko taka parafraza :)
      Nie daj sobie czynić zarzutu z ciekawości, to absurd. Gdyby nie ta ciekawość, dziś tkwilibyśmy w epoce kamienia łupanego, bez szans na wirtualny dialog :)
      Błędami też się nie przejmuj, jako i ja się nie przejmuję...

      Usuń
    2. Odpowiem tak :) Dzięki Ci Boże , że spotkałam Świętoszka na mojej drodze , niby inny , a tak bardzo podobny ...
      Pięknej nocy życzę :)))

      Usuń
    3. „Dzięki Ci Bożę”?! Gdyby nie mój ateizm, nigdy w życiu nie miałabyś okazji zapoznać się z moimi myślami :)
      Pięknego dnia, tak pięknego jak u mnie :)

      Usuń
  9. Cóż mogę napisać. Moja wiara jest ( lub nie ma jej wcale ? ) oderwana od życia. Przestałam się modlić czy też rozmawiać z Bogiem dawno, dawno temu. Nie czuję już niczego poza "pustką" ale dobrze mi z tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem pojęcia pustki w odniesieniu do własnego „ja”. Jeśli nie wypełnić jej pozytywami, wypełni ją fatalizm, a wtedy nie wiadomo, co lepsze: pustka czy fatalizm?

      Usuń