Jak bardzo trzeba mieć zainfekowany mózg, aby głosić światu brednie o osobowym diable? Chyba bardzo. Jak mówi pewna świecka historyjka, wystarczy jedno zgniłe jabłko, aby cały kosz jabłek się zepsuł. „Podobnie jest czasem z ludźmi. Wystarczy jedna osoba we wspólnocie, która żyje w grzechu, zawiści, nienawiści, do której diabeł ma dostęp, żeby zatruć życie całej wspólnoty”1. To jest święta prawda, której to ja nie wymyśliłem. Wystarczy popatrzeć na katolicki kler, który w obliczu trwającego kryzysu pierdzieli takie farmazony, że głowa boli. Ledwie kilku oddało się sodomo-pedofilskim uciechom cielesnym, aby reszta się psuła i to niekoniecznie w sferze seksualnej. Czytam: „Czego[ś] jednak boi się diabeł? Prawdy, pokory, posłuszeństwa, pokuty, świętości. Na starożytnych obrazach diabła malowano bez kolan, bo on nigdy się nie uniży, nie uzna pokory, nie uklęknie przed majestatem Boga”2. Czytam i nie wierzę, że takie brednie opowiada wykształcony podobno człowiek i to innym dorosłym ludziom, którym chyba rozumu nie brakuje. On w ten sposób psuje całą wspólnotę rozsiewając mity i zabobony o rzekomych demonach niczym tymi zgniłymi jabłkami. Aby użyć jego, ks. Chodakowskiego słów – taki ksiądz otwiera furtkę dusz wiernych, aby wszedł w ich serce szatan. I czyta wiernym przypowieść z życia św. Franciszka, taką w sam raz dla przedszkolaków na lekcji religii. Bo tak się składa, że owi kapłani bardzo lubią straszyć, a widok zlęknionej owieczki, napawa ich radością i dumą, co widać na wideoklipie. Rzeknę nie bez kozery – to takie ich skrzywienie zawodowe...
Nie inaczej jest z ks. Teodorem Sawielewiczem. Ten z kolei tłumaczy, że „noszenie szkaplerza nie jest zabobonem, on strzeże przed ogniem piekielnym i wybawia z czyśćca już w pierwszą sobotę po śmierci”3. Podobno Matka Boska to obiecała (sic!) Wprawdzie samo noszenie szkaplerza nie wystarcza, bo trzeba jeszcze: przestrzegać przykazań, codzienni się modlić (modlitwą zadaną przez kapłana), zachować czystość i świętość w swoim życiu. Nie jest dopowiedziane, na czym ta czystość ma polegać, ale chyba nie chodzi o codzienną toaletę(?) Tak się zastanawiam, skoro dochowam tych dodatkowych warunków, po co mi w ogóle ów szkaplerz, skoro i tak w butach do nieba mnie zaprowadzą w asyście pobożnych kapłanów? Czyżby chodziło o ten czyściec...? Nie wiem, bo nie byłem, pewnie ten ks. Teodor był – był się zaczytywał literaturą o zabobonach – a powinien Biblią. Na dobrą sprawę na jedno wychodzi.
Wczoraj spodobała mi się inna historia, tym razem opowiedziana nie przez świętego za życia kapłana, a przez dr Elżbietę Wróblewską i to zaszczytne „dr” przed imieniem i nazwiskiem chciałbym podkreślić. Napiszę tak: połączenie psychologii z seksuologią nie powinno dziwić, tak samo jak bycie nauczycielem akademickim, ale jeśli łączy się to dodatkowo z ortodoksją katolicką, może być różnie, przy czym niczego jeszcze nie sugeruję. Czytam: „Odkrycie w sobie myśli nieuczesanych, pożądliwych, erotycznych, powoduje czasem frustrację. Mężczyzna wraca do domu z kilkudniowych rekolekcji. Jest szczęśliwy. Odzyskał poczucie sensu życia, chce żyć z Bogiem, zmienić tyle rzeczy. Ma plan, pomysł na siebie, chce mu się żyć! Przychodzi wieczór. Odprawia medytację, rachunek sumienia, kładzie się do łóżka i zasypia, pełen pokoju. Nagle w środku nocy budzi się i… z niepokojem stwierdza, że nie jest sam. Znowu przyszło ONO. Pożądanie. Ono sprawia, że znowu czuję się nieczysty i bezbronny. Mężczyzna jest przekonany, że nie ma szans. Bo wróg jest silniejszy, przebiegły; bierze myśli, uczucia i ciało w posiadanie”4. Mnie jest trudno sobie wyobrazi taką sytuację, ale przyznaję, że ja tam na kilkudniowe rekolekcje nie chodziłem, i w związku z tym nigdy nie miałem problemów z myślami nieczystymi. Bywały dni, kiedy wręcz za nimi tęskniłem. A teraz puenta pani dr, godna złotej czcionki: „Mężczyzna rezygnuje z dalszej walki. Wstaje z łóżka i włącza komputer…”5. Cóż, ja w takich przypadkach budziłem żonę, a gdy jeszcze nie było żony, umawiałem się na „balety” z pannami.
Pani dr Wróblewska pisze dalej: „I tutaj dotykamy największego nieporozumienia, które jest prawdziwym źródłem kłopotów. Pożądanie nie jest pokusą. Jest darem od Boga, jest Jego pomysłem i środkiem, by wyrazić miłość. Ten ogień, który czujesz w ciele, ma sens. Jest siłą miłości”6. Wnet bym się zgodził z panią dr, ale miłość do komputera?! Bez przesady. Niestety, zazwyczaj w takich wywodach jest gorzej. Od razu uprzedzam, że jakiekolwiek skojarzenia wynikają z treści naukowych wywodów pani dr. nie są mojego autorstwa: „Pewnie powiesz, że kiedy pojawia się pożądanie, rozum i wola nie mają nic do powiedzenia. Dzieje się tak tylko wtedy, kiedy nie potrafisz się nim posługiwać. Pożądanie jest jak dziki koń, który zrzuca z grzbietu każdego, kto się go boi lub jest do niego wrogo nastawiony. Jeśli koń zostanie mądrze oswojony, pozwala pokierować sobą i wiernie służy swojemu panu”7.
Przypisy:
1 - https://deon.pl/wiara/czego-szuka-diabel-co-jest-dla-niego-furtka-do-naszego-serca,2210882
2 - ibidem
3 - https://deon.pl/wiara/jak-diabel-reaguje-na-szkaplerz-czy-warto-go-nosic-ks-teodor-sawielewicz-wyjasnia,2161934
4 https://www.katolik.pl/mysli-nieuczesane--czyli-o-klopotach-z-pozadaniem-,33653,416,cz.html
5 - ibidem
6 - ibidem
7 - ibidem