piątek, 22 października 2021

Polski Kościół ludyczny

 

  Przecierałem oczy ze zdumienia na wieść o możliwości zakupu przez Wojsko Polskie trzydziestu ołtarzy mobilnych. Czyżby to miała być najnowocześniejsza broń masowego rażenia na wrogów naszej ojczyzny z wykorzystaniem mocy niebiańskich, wrogów których podobno teraz Polsce strasznie przybywa?! Uznałbym to za fake news, ale minister Błaszczak oficjalnie oznajmił, że do zakupu nie dojdzie1, co dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że jednak taki zamiar był. I to całkiem na poważnie. Dwie rzeczy mnie w tym zastanawiają. Pierwsza – jak podczas Mszy przy takim polowym ołtarzu na froncie w czasie wojny będzie wyglądał moment: „A teraz przekażcie sobie znak pokoju”? Druga – w wyposażeniu tego ołtarza są dwa zestawy kompletów bielizny kielichowej (sic?!) Jako ateista jestem już do tyłu z tymi obrzędami niemniej zastanawiam się jak ta bielizna kielichowa wygląda i na jaką część ciała (kapelan czy ministrant) ją sobie zakłada?

  Miało być jednak o polskim Kościele ludycznym. Często czytam opinie hierarchów, że wiara jest dla ludzi rozumnych, co ma wynikać z encykliki Jana Pawła II „Fides Et Ratio”, zaś niewierzący to ludzie zdecydowanie bezrozumni. A czym ta encyklika poskutkowała w polskich realiach? Religijność Polaków skupia się na czci świętej kremówki, co oczywiście jest pewną, choć tylko minimalną przesadą. Dziś wychodzi na wierzch fakt, że polska religijność jest umocowana bardziej w kapliczkowej ludowości (ulubiony trend JP II) niż w teologii. Wspomnę tylko o dwóch znamiennych przypadkach: grafomański „Dzienniczek” s. Faustyny urasta do rangi Biblii oraz odpustowo-jarmarczny charakter właściwie wszystkich świąt kościelnych. Efekt? W zderzeniu z nowoczesnością ów, nie bójmy się słów, fasadowy katolicyzm przegrywa z kretesem, może nie tyle wzrostem popularności ateizmu ile sekularyzacją czy letniością. Przy okazji tego zjawiska wychodzi na wierzch, łagodnie to ujmując, bezbronność intelektualna większości kadry klerykalnej. Na dobrą sprawę wciąż ma się dobrze straszenie (piekłem, zepsuciem moralnym, obumieraniem społeczeństw narodowych, innymi religiami ze wskazaniem na islam), zaś idea zbawienia ma charakter skompromitowanego modelu bezwzględnej monarchii absolutnej. Do tego jeszcze minister Czarnek i jego eksperci. Czy w takiej sytuacji może dziś kogoś dziwić drastycznie spadająca liczba powołań i masowa rezygnacja z lekcji religii w szkołach? Chyba tylko samych hierarchów oraz kadrę uczelni katolickich i seminariów.

  Bywa jednak ciekawiej, szczególnie w sytuacji, gdy zmienia się postrzeganie Kościoła na sprawy kiedyś tak oczywiste jak amen w pacierzu. Weźmy takich samobójców. W młodości wpajano mi, że samobójstwo jest zabójstwem (grzech ciężki) i dlatego samobójca zamyka sobie drogę do nieba. Nie miał taki biedak nawet szans na uczciwy katolicki pogrzeb. To jednak powoli się zmienia, czego próbuje dowieść dwóch franciszkańskich braciszków2, i to za sprawą nie teologii a współczesnej psychiatrii. Bo taki samobójca jest w chwili desperackiego czynu niespełna rozumu, więc nie do końca odpowiada za swoje czyny i to jest okoliczność łagodząca. W takim przypadku Bóg musi w swoim miłosierdziu zmienić kwalifikację tej zbrodni. Tylko, co w takim razie z eutanazją na życzenie, którą Kościół tak stanowczo potępia? W końcu człowiek na nią się decydujący też jest w sowim cierpieniu zdesperowany. Coś mi się wydaje, że skoro Kościół „przełknął” kremowanie zwłok, uświęcone pogrzeby samobójców, w końcu pogodzi się też z eutanazją, pytanie tylko – kiedy?

  Innym ciekawym tematem postępu teologicznego jest status „dzieci nienarodzonych” i już narodzonych, ale nieochrzczonych3. Według ewangelii chrzest miał być w pełni świadomym aktem petenta chcącego przynależeć do społeczności Kościoła chrześcijańskiego. Ale taki świadomy stan osiąga się stosunkowo późno i strach przed śmiercią bez chrztu spowodował, że chrzci się niemowlęta nie pytając je o zdanie. To ma swój plus, bo nieprzerwanie rośnie rzesza katolików. Tymczasem zmienia się opinia o tych nieochrzczonych małolatach. Straszne, bo kiedyś nie mieli dostępu do oblicza Boga i choć zmieniono im piekło na Limbus niewiele to zmieniało. A dziś? Dziś już rodzice, nawet ci niedoszli, uciekający się do aborcji mogą spać spokojnie i to za sprawą samego Jana Pawła II. To on zlecił zbadania na ile ów Limbus jest zgodny wolą Boga. Autorzy opracowanego dokumentu doszli do wniosku, że istnieją poważne podstawy teologiczne i liturgiczne do nadziei, że dzieci zmarłe bez chrztu doznają zbawienia i zażywają błogosławionego szczęścia. Bóg w szachy pewnie nie gra, ale niemal słyszę jak mówi: „szach mat chrzczący niemowlęta”.

  Postuluję, aby w kontekście tak postawionej sprawy akt chrztu dokonywał się wraz z osiągnięciem pełnoletności. Wiem, wiem, o tym to mogę sobie najwyżej pomarzyć. Ale ja nawet nie marzę, w końcu to nie mój problem z tym ludyczno-prymitywnym katolicyzmem, choć cały czas mnie te zjawiska interesują.

 

Przypisy:
1 - https://wpolityce.pl/polityka/570374-mon-jednak-nie-kupi-mobilnych-oltarzy-polowych-jest-decyzja
2 - https://deon.pl/inteligentne-zycie/czy-samobojca-bedzie-zbawiony-temat-poruszaja-franciszkanie-z-bez-sloganu,1635662
3 - https://deon.pl/magazyn/co-to-jest-limbus-czyli-gdzie-trafiaja-dusze-nieochrzczonych-dzieci,513216

 

22 komentarze:

  1. chyba rząd wielkości więcej, bo rozmiar nieszczęścia miał wynosić 300, jak trzystu Spartan w Termopilach... tym razem naprawdę, tak na poważnie /bo zwykle sobie żartuję/ mało nie spadłem z roweru, gdy usłyszałem o tym w radiu... rzecz jasna pierwsze skojarzenie to "Szwejk", że kapelani wojskowi mieliby co gubić po pijanemu, choć może nie w dorożkach...
    "bielizna kielichowa" to chyba te obrusy, ściereczki, itp. szmatki. używane podczas obrzędu, rok temu byłem w kościele /rzymsko-katolickim/ na okoliczność pogrzebu, to coś tam pamiętam... czasem faktycznie do "bielizny" popularnie zalicza się nie tylko galoty i inne takie, ale także właśnie obrusy i inne gałgany kuchenne, czy łazienkowe, o elementach pościeli już nie wspomnę... tak to się nazywało w pralniach i maglach /jeśli jeszcze jakieś istnieją/... niemniej jednak "bielizna kielichowa" faktycznie może zabawnie brzmieć...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem pewien tekst, którego autorka mocno się oburza na kpiny z tych polowych ołtarzy, bo przecież to podobno poważna sprawa. A przecież dziś żaden żołnierz w Polsce nie walczy na froncie, więc żaden problem, aby w niedzielę, jak Bozia przykazała, poszedł do normalnego kościoła na mszę. Zakup tego wyposażenia dla kapelanów w takich ilościach mógłby sugerować, że szykujemy się otwarcie wielu frontów na raz. Czyżby Polska chciała rozpętać III wojnę światową?

      Usuń
    2. jacyś żołnierze polscy ponoć walczą na misjach, ale to chyba nie do końca polski budżet finansuje, włącznie z ich obsługą natury religijnej?... zostawmy to jednak... tu akurat sprawa jest prosta: ustawiony lewy przetarg na zamówienie państwowe... po prostu casus "Miś" i wszystko jasne... szyta zbyt grubą nicią zupa się wylała i płaszczak zarządził planowy odwrót...

      Usuń
    3. Ostatnią wojenną misją dla Polaków był Afganistan. Reszta to misje obserwacyjne(?)

      Usuń
  2. No właśnie - przekażcie sobie znak pokoju - ale skoro błogosławi się idących zabijać, to czemu nie?
    A nie można ochrzcić dziecka w łonie matki, tak w razie czego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to byłoby nawet na swój sposób logiczne, skoro według doktryny katolickiej zawartość łona przyszłej - niedoszłej matki to już "dziecko"...
      p.jzns :)

      Usuń
    2. Jotko, można, ale po co, skoro chrzest jest niepotrzebny? ;)

      Usuń
    3. Piotrze:
      Zależy, co rozumieć przez pojęcie „dziecko”? Mocno naciągając można tak nazwać płód, ale osobowości prawnej przecież nie ma żadnej, dopóki nie nada się numeru pesel.

      Usuń
    4. ależ Theloo, mnie tego nie tłumacz, ja tylko ironizuję z tego, że ta doktryna /a także cała ideologia "anti-choice"/ uparła się nazywać "dzieckiem" coś, co jeszcze dzieckiem nie jest... tak samo zresztą, jak nie jest matką kobieta, która jeszcze nie urodziła dziecka... ale dajmy może dajmy spokój temu tematu, bo jeszcze ktoś się wtrąci i gównoburza z niczego gotowa, zwłaszcza, że jest świeżo co po pewnej haniebnej (dla obecnego reżimu) rocznicy :)

      Usuń
    5. Dajmy sobie spokój, bo faktycznie rozumujemy tak samo ;)

      Usuń
  3. Może ta "bielizna kielichowa" to ten kawałek tkaniny, którym jest nakrywany kielich? Już tyle lat jestem poza tą instytucją, że nie mam pojęcia o co biega. Swoją drogą to Bóg ma teraz ubaw po pachy przyglądając się ze swych wysokości co ten polski ludek wyprawia.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotr tłumaczy, że ta bielizna ma związek z obrusami pod kielichem, ale ja sam wciąż pewności nie mam ;)
      Ubaw powiadasz? Gdzieś czytałem o jakimś objawieniu, że Matka Boska z trudem powstrzymuje Jego gniew. Podobno to się lada moment rypnie, bo Ona już właściwie nie ma sił...

      Usuń
    2. jako dzieciak pomagałem czasem babci nosić kosz z bielizną do magla... tak się to nazywało: "bielizna", chociaż żadnych galotów i innych takich zwykle tam nie było... była głównie pościel, obrusy, i jakieś mniejsze rzeczy, niekoniecznie zresztą białe... głównie to były proste rzeczy z tkanin, ale odzież raczej już nie... ale to było na podwarszawskim Mazowszu, być może na Śląsku inaczej to nazywano... tak więc powtórzę, że to "bielizna kielichowa" może zabawnie brzmieć, ale robienie z tego problemu to już gruba przesada...
      miłego :)

      Usuń
    3. Przecież nie robię problemu, tylko się „bawię” tematem. U nas mówiło się o pościeli. Bielizną było to, co przylegało do ciała, a tego maglować nie trzeba było.

      Usuń
    4. No tak to jest jak słowo bielizna kojarzy się tylko z gaciami i podkoszulkami. ;)
      A oprócz tej niby "śmiesznej" bielizny kielichowej jest jeszcze dużo ważniejsza gospodarczo i asortymentowo tzw. bielizna stołowa. Tu się dopiero można ubawić!

      Usuń
  4. Jak chodziłam na religię to uczono mnie,że dzieci w limbusie lądują.

    Kiedyś chrztu udzielano bardzo szybko po urodzeniu dziecka.Właśnie z tego strachu,że zbawienia nie dostąpi.

    Tak nasz polski katolicyzm to w większości wiara ludowa.Ona jest bardziej przyswajalna.Dociera do każdego człowieka.
    Brak świadomości dotyczącej głębszego zrozumienia Pism skutkuje tym,że duchowieństwo może sobie do woli straszyć piekłem i mękami wiecznymi. To daje władzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile mnie pamięć nie myli, limbus to był „wynalazek” II soboru watykańskiego, ale uczciwie dodam, że nie jestem pewien.

      Ten strach o brak chrztu to nawet dziś niektórym spędza sen z powiek ;)

      Jestem zdania, że ludyczność (nie ludowość) ma charakter wielkiej pobłażliwości dla wszelkiej amoralności. Taka wiara pozwala patrzeć na diabła (czytaj: grzeszność) z lekkim przymrużeniem oka, szczególnie w kontekście własnych przewinień. Za to u innych to już urasta do rangi wiecznego potępienia.

      Usuń
  5. DeLu.
    tytuł obiecujący. Kropka.
    Ludyczność, piszesz o homo ludens Johana Huizingi, to nic innego jak zabawa... . Odnosi się również do religii, a dodać jeszcze grę. Mylisz pojęcia, albo trafiłeś na arcyoryginalny artykuł postmodernistyczny. Podaj źródło.
    Ludowa formuła śmiechu(zabawy)posiada nie tylko znaczenie ludyczne, ale bywa sposobem poznania, typem światopoglądu, formą zachowań społecznych. Zabawa, gra jako "odświętność"(czyli zabawowość), jak te formy mają się do religii, kościoła? W Polsce?
    "Homo ludens" a polskie rozumienie ludyczności. "Wszystko jest zabawą", do takiej mądrości doszedł Platon, gdy nazwał człowieka zabawką bogów.
    Ludyczność, zacznijmy od J. Huizingi, poprzez pracę doktorską Zofii Dowgird z 1967 będącą etnologiczną analizą gry palantowej, a być może da się zrozumieć na czym polega głos rozsądku "za" i niemądrych "przeciw" na czym polega "wiara" i co to jest "odświętność", czyli zabawowość w "polskim kościele ludycznym"? Może jakieś konkrety odnajdzie się w The Association for the Study of Play, TASP, Towarzystwo Studiów nad Zabawą ( w kościele?)
    "Homo ludens" czwarta edycja, przekład Kureckiej i Wirpszy 2007r. Istnieje w Polsce czasopismo ludologiczne Polskie Towarzystwo Badania Gier.
    Mol

    OdpowiedzUsuń
  6. od tłumaczy:
    pojęcie gry i zabawy.
    Holenderski "spel", odpowiadający łacińskiemu"ludus",
    francuski" jeu"
    niemiecki"Spiel"
    rosyjski"igra"
    polski i angielski obok "play" również i "game", pole znaczeniowe"ludus" obsługiwane jest -"zabawa", "gra", stąd "ludyczny", a gdzie indziej pochodną"ludyzm". Stąd nieporozumienia i jesień średniowiecza wyłazi u pseudo-? autor "Jesieni...." Huizing!.
    Polski Kościół Ludyczny, zabawy i gry, w tle bielizna w ludyczno-prymitywnym katolicyzmem. Palant, gra zbiorowa w średniowiecznej Polsce.
    Mol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały Twój pseudo-naukowy wywód sprowadza się do jednego – masz rację, taki jest właśnie polski katolicyzm i taki miałem na myśli pisząc notkę. Wszystko w nim sprowadza się do pewnego rodzaju zabawy w religię, do ludyczności w dodatku o charakterze zbiorowym, choć to nie jest zabawa do śmiechu.

      Usuń
  7. To nie mój wywód, bardziej prof. B. Mendeleckiego i innych recenzentów po ostatnim wydaniu(czwartym 2oo7) książki Huizinga.
    Pseudo-naukowy, jeśli socjologię uznamy za naukę śmieszną, to można się zgodzić z Twoim podsumowaniem istoty. Nie oceniam "naukowości" Twojej notki, tym bardziej obojętnym jest kwestia przyznawania "racji" w sprawach indywidualnych spostrzeżeń emocjonalnych. "Wszystko w nim sprowadza się do pewnego rodzaju zabawy w religię...", jakoś to niewiarygodne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Prof. Bartłomiej Mendecki, tak brzmi nazwisko recenzenta.
    Mol

    OdpowiedzUsuń