niedziela, 1 grudnia 2019

Adwent czas zacząć


  Mnie oczywiście adwent nie obowiązuje, dodam też, że akurat nie mam nic przeciw, jeśli ktoś kultywuje ten czas z nabożną powagą, choć bądźmy szczerzy, dość dziwnie to w praktyce wygląda. Nie chcę uogólniać, więc proszę wierzących nie brać do siebie moich słów o tym czasie. Wynikają z moich obserwacji tylko wąskiego grona, które widzę wokół siebie oraz przede wszystkim z treści, które znajduję w necie.

  Przypomnę, urodziłem się w rodzinie stricte katolickiej, ale ponieważ mam już sporo lat, tych pierwszych nie pamiętam dokładnie. Były poranne roraty z lampionami, co prawdę mówiąc mnie wkurzało. Raz z powodu wczesnego zrywania się z łóżka, dwa, z konieczności pilnowania tego ustrojstwa, które lampionem nazywano. Większość z nas miała świeczki, więc trzeba było uważać by sam lampion nie spłonął, a przy okazji coś więcej. Jedyne, co mnie trzymało w powadze, to oczekiwanie na święta Bożego Narodzenia. Jezus się narodzi... nic to, że po raz enty. Dopiero później mi wytłumaczono, że to nie tylko oczekiwanie na Boże Narodzenie, ale również cierpliwe oczekiwanie Paruzji, po której ma przyjść wieczna szczęśliwość. Wtedy się za bardzo nad tym nie zastanawiałem, choć już dręczyły mnie mieszane uczucia. No bo jak to tak, jeszcze się życiem nie nacieszyłem, jeszcze nie miałem okazji wykazać się bohaterstwem (takie były szczeniackie marzenia), a tu trach! – koniec świata. Na wszelki wypadek, zbyt gorliwie za Paruzją się nie modliłem, wręcz przeciwnie, w myślach prosiłem Bozię, by poczekał z tym przyjściem, aż moje życie dobiegnie końca… Nawet raz się z tego niecnego pragnienia wyspowiadałem i omal nie przyrosłem kolanami do konfesjonału, tak długo ksiądz mi tłumaczył, jaki ze mnie głupek i grzesznik.

  Problem wrócił, gdy moja wiara zachwiała się w posadach. Miałem koleżankę, taką głęboko wierzącą, z którą często rozmawiałem o swoich wątpliwościach. Czasami doprowadzałem ją do czarnej rozpaczy, ale muszę zapisać jej na plus – nigdy nie traciła nadziei, że jednak od wiary nie odstąpię i miała dla mnie wyjątkowo dużo cierpliwości. Do dziś mam dla niej niekłamany podziw, choć zmarło się jej wyjątkowo wcześnie. Raz jeden doprowadziłem ją do płaczu, z czego nie mam żadnej satysfakcji, właśnie w czasie adwentu. Poszło o tę nieszczęsną, wieczną szczęśliwość. Zapytałem czym jest, i to był kardynalny błąd. Walnęła mi tekstem, że ta szczęśliwość to po prostu przyjemność z bycia. Bycia z Bogiem. Taaa, ale już wtedy mówiło się, że przyjemność to wynalazek diabła. W końcu pobyt w Raju po Paruzji, ma się niewiele różnić od wakacji na uroczej, greckiej wyspie w pięciogwiazdkowym hotelu..., choć zamiast powabnych kelnerek i przystojnych barmanów, będą aniołowie, zaś jedynymi rozmówcami – Bóg i święci Pańscy. Ale ta znajoma koleżanka wybrnęła i z tego, choć mnie osobiście nie przekonała. Jak?

  Ewangelia pierwszej niedzieli adwentu mówi o czuwaniu i oczekiwaniu. Przyznam, że w tym jest jakaś przyjemność, a przez to szczęście. Jakby na to nie patrzeć, całe życie czegoś oczekujemy, najczęściej rzeczy trudnych do zrealizowania, a im trudniejszych, tym przyjemność większa. Dla mnie, i tylko dla mnie, problem w tym, że jak złapiesz tego króliczka, po chwili przyjemność znika. Już nie czekasz, już masz. Klasyczny przykład tego zjawiska miałem ledwie tydzień wcześniej. Świadkowie Jehowy do mnie wreszcie zawitali, po kilku tygodniach zapowiedzi. Grzecznie uprzedziłem, żem ateista i istnieje obawa, że mogę wstrząsnąć ich wiarą, ale oni się z reguły nie boją. Było miło, nawet herbatką ich poczęstowałem. Dla wyjątkowych gości mam taką czerwoną PU-ERH, bo sam herbaty nie piję. Nikt nikogo nie obrażał, ani nie wyśmiewał. Większą część czasu rozmawialiśmy o Biblii i przyznaję, w jednym miejscu facet (byli we dwoje) mnie zagiął, gdy była mowa o piekle (oni rozumieją go zupełnie inaczej niż katolicyzm, ale jest w tym pewne przekłamanie, o czym przekonałem się już po rozmowie). Jednak wszystko rozbiło się właśnie o owe czekanie na Paruzję. Ona zarzuciła mi, że skoro nie wierzę w wieczną szczęśliwość, to nie mogę mieć celu, sensu życia. Gdy zapytałem o sens wieczności, mój ulubiony argument, zaczęła się plątać.  Okazało się, że zawodowo jest pielęgniarką w szpitalu onkologicznym i niesienie chorym pomocy sprawia jej dużo satysfakcji. Mnie się wydaje, że to zrozumiałe, to tak jak spełnienie moich dziecięcych marzeń o byciu bohaterem. Zapytałem więc, z czego w Raju może mieć satysfakcję, skoro tam żadnych cierpiących, nie tylko na raka, nie będzie? W odpowiedzi usłyszałem, że radość jej sprawi miłość Boża. A przecież podobno Bóg już tu, na ziemi, nas bezgranicznie kocha.

  Rozstaliśmy się w pokoju (cokolwiek to znaczy), ale o dziwo, nie było zaproszenia do kolejnych rozmów z ich strony. Trochę jestem zawiedziony, niemniej rozumiem, wszystkiego przecież mieć nie można. Nawet w Raju, tym bardziej w czas adwentu...



52 komentarze:

  1. A co w tym dziwnego? Gdybyś mnie poczęstował tylko herbatą, to ja też nie pchałbym się do kolejnych rozmów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świadkowie Jehowy, w odróżnieniu od katolików, nie piją alkoholu, więc taki poczęstunek byłby nietaktem. ;)))

      Usuń
    2. Swiadkowie Jehowy pija alkohol, lecz zachowuja w tym umiar. Twoje tlumaczenie Asmodeo to tylko wymowka, zeby nie stracic procentow z barku ;))

      Usuń
    3. Właściwie nie pytałem ich o ten alkohol. Miałem w pracy (kiedy to było?) takiego, który twierdził, że nie wolno, ale nie będę się upierał.
      Wiesz, przed południem to nawet ja nie piję, więc to raczej nie sknerstwo ;)))

      Usuń
  2. Taką "gołą" herbatę im dałeś? A wiesz, że to jest jest herbata odchudzająca? Bez ciasteczek ja zaserwowałeś lub chociaż kupnej szarlotki? Po takim poczęstunku też bym na następną wizytę do Ciebie nie przyszła.;))))
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ się wszyscy uparli na tę herbatkę, a ja z ateistycznego serca się na nią wydatkowałem, a ona nie jest tania. ;)
      Nie mogłem podać niczego więcej, bo u mnie, w domu emeryta tylko same delikatesy, a gdyby im tak zasmakowało, mogliby przychodzić co drugi dzień. Aż taki gościnny dla nich nie jestem...

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Sknera :)) Zainwestowales w PU-ERH, aby przeganiac nia niechcianych gosci. Jak im po takiej herbatce zoladek sie zassie i beda myslec o wyjsciu od ciebie i zjedzeniu czegokolwiek to zgodza sie na kazdy twoj argument, aby tylko nie przedluzac! :))
      Sknerus i niezly strateg:))

      Usuń
    3. Powoli, powoli. Ja tę doskonałą herbatkę kupiłem po konsultacji z moimi przyjaciółmi, którzy za nią przepadają. Inna sprawa, że jak już przyjdą, to zaczyna się od kawy i przechodzimy do wina. ;)))

      Usuń
  3. Jestem w stosunku do Ciebie do przodu o brak rorat! Nigdy w życiu nie byłam na tym nabożeństwie i znam je tylko z opowiadań. Przy mojej potrzebie snu byłoby to zabójstwo dziecka, na szczęście nikt się nie kwapił do zabijania mnie, bo ja z fajnej rodziny jestem.
    Już to Kubuś Puchatek odkrył, że w jedzeniu miodu najprzyjemniejsza jest chwila tuż przed zjedzeniem miodu, więc tłumaczenie przyjemności płynącej z adwentu (choć ja jej wcale nie odczuwam, no ale ludzie z depresją cierpią na anhedonię) nie jest specjalnie odkrywcze.
    Przyznam, że zaimponowałeś mi swoim nadzwyczajnym okrucieństwem ("Dla wyjątkowych gości mam taką czerwoną PU-ERH"). Gdybyś poczęstował mnie tym świństwem (oczywiście przy założeniu, że byłabym wyjątkowym gościem), musiałabym zdechnąć w męczarniach! Podobnie jak Ty, w ogóle nie piję żadnej herbaty, ale TO COŚ to jest plugastwo ponadprzeciętne!
    A z tą miłością bożą to blamaż gigantycznego kalibru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnych i miłych gości, takich z prawdziwego zdarzenia zawsze pytam, na co mają ochotę, a ponieważ asortyment w miarę bogaty, więc spokojnie. Czy ta herbata jest dobra, autentycznie nie wiem. Kupiłem pół roku wstecz i do tej pory w oryginalnym pakowaniu była ;)
      Za Kubusia Puchatka masz szczególne podziękowania. Do tej pory porównywałem Raj do tortu, miód wydaje się bardziej trafny. Kilkanaście lat wstecz kupiłem ćwierćlitrowy słoik tych delicji, niewiele z niego ubyło.
      Jaki znów blamaż? Ciągle o tej miłości Bożej gadają.

      Usuń
    2. Gadają, ale oprócz gadania jakoś tej miłości nie bardzo widać... Jeżeli w niebie ma być taka jak na ziemi, to ja dziękuję bardzo, postoję. Zatem blamaż ze strony głoszących ją.

      Usuń
    3. I jeszcze jedno. Jeżeli w niebie miałoby nie być zwierząt, to do d.. z takim niebem i z taką wieczną szczęśliwością.

      Usuń
    4. Muszę to usystematyzować. Czas po Paruzji to nie to samo, co być w Niebie. Trochę nam się to pomieszało przez tych wszystkich nawiedzonych wizjonerów. Pobyt w Niebie jest kojarzony z duszyczkami, które będą wielbić Pana. Czas po Paruzji to Nowy Świat na wzór Raju, gdzie nie ma cierpienia, nieszczęść, śmierci ludzi, a cały ten świat aniołów i Boga w Trójcy Jedynego będzie widzialny, choć wciąż niematerialny. Zwierzęta będą, ale nie te, które znaliśmy za życia, one duszy nie mają, więc nie mogą zmartwychwstać, ani być nieśmiertelne. Trochę się tam pokomplikuje, ale jak mówi Biblia – to będzie całkiem inna ziemia, tyle, że nikt nie wie jaka ;)

      Usuń
    5. To wszystko nie ma znaczenia - jeżeli zwierzęta "nie mają duszy" (a my mamy?), a te z nowego świata czy innego nieba nie mają być tymi, które znamy (np. moimi ukochanymi persiczkami, których już nie ma), to łajno będzie, a nie szczęście i CHROMOLĘ taką paruzję, takie niebo i takie nowe światy!

      Usuń
    6. Ja Cię po części rozumiem, ale ja w to Niebo nie wierzę, więc dla mnie to właściwie nie problem ;)
      Ale tak mnie natchnęłaś. Bo wiesz, problem naszych zwierzaków, które nie dostąpią zaszczytu w tym Niebie to mały pikuś w porównaniu z taką wdową, która pochowała trzech mężów, a z każdym brała ślub w kościele (znałem taką osobiście). Wyobraź sobie ją i tych jej mężów razem... odwrócony harem w Niebie. To będzie dopiero zgryz..., przecież rozwodów tam nie dają ;)))

      Usuń
    7. Ja też nie wierzę, ale brzydkie bajki są wkurzające. I taka jestem wkurzona, że mam w odwłoku wszelkie niebiańskie wdowy razem z ich małżonkami!

      Usuń
    8. Chyba wkurzę Cię jeszcze bardziej, bo natchnęłaś mnie do napisania o tych wdowach kolejnej notki ;)))

      Usuń
    9. Ależ bardzo proszę, pisz, ja nie mam nic przeciwko temu. Wdowami mnie nie wkurzysz, wkurza mnie niebo bez zwierząt.

      Usuń
    10. Już mam praktycznie na ukończeniu, ale chyba nie opublikuję. Za cholerę tego nie dało się napisać na poważnie, a bardzo się starałem. A tu adwent i święta za pasem. Katolicy z wiary by mnie wypisali... ;)
      Ja myślę, że to dobrze, że zwierzęta nie idą do nieba i Raju. Byłyby tam bardzo nieszczęśliwe...

      Usuń
  4. Posługujesz się rozumem (i to dobrze, tak ogólnie :) ) tam, gdzie mowa o wierze. To się nie może udać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mówią kaznodzieje (za Biblią), wiara to rozum, a kto nie wierzy, ten głupi. ;)

      Usuń
  5. Z biegiem czasu oczekiwanie rozpuściło się w codzienności, która obfituje dziś w różnego rodzaju obowiązki przedświąteczne i różne "powinno się", "należy" i "trzeba jeszcze". Tak naprawdę czas ten utknął w miejscu wiele lat temu, kiedy żyli moi dziadkowie, a różnego rodzaju ciotki nie stały się zdziwaczałymi emerytkami. No cóż...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam rozumieć, że ciotki nie dożyły emerytury? ;))) Chyba, że chodzi o czasy, gdy emerytur nie było wcale. Cóż, to musiały być fajne czasy, gdy nie mając majątku, było się całkowicie zależnym od kaprysów krewnych...

      Ja też nie rozumiem tej otoczki adwentowej. Kaznodzieje mówią, że Adwent to czas refleksji, oczekiwania i zadumy, a niezwiązany z żadną rytualnością. Jednocześnie to oni przecież wiele tych rytuałów, jeśli nie wymyślili, to je propagują.

      Usuń
    2. Nie, masz rozumieć, że wtedy nie były emerytkami. :)

      Sam adwent to w pewnym sensie rytuał.

      Usuń
    3. Ja rozumiem, że nie były, pytałem czy dożyły i czy wtedy były emerytury? ;)

      Tak nie bardzo wiem w czym ten rytuał, ale nie będę się upierał.

      Usuń
  6. "Walnęła mi tekstem, że ta szczęśliwość to po prostu przyjemność z bycia."

    Jest w tym stwierdzeniu cos fajnego. Mnie pociaga. Nie kazdy ma prosta przyjemnosc z bycia. W sumie to nikt nie ma prostej przyjemnosci z bycia, bo z reguly to mamy tylko momenty przyjemne w tym naszym bytowaniu tutaj. Ciagle cos nam doskiwera. A to noga boli, a to zab, a to krzyz, a to przezebienie, a to rak, a to znowu dzieci trzeba ogarnac i do roboty nieprzyjemnej pojsc aby brzuchy im i sobie zapelnic, a to seksu sie chce i nie ma z kim bo baba odeszla, albo jeszcze sie takiej nie znalazlo...albo jest sie innym i trzeba to ukrywac, albo szef ma zly humor, albo wlasnie wspolmalzonek zmarl i sie rozpacza… ciagle , mowiac bez kozery, qrwa cos....
    A tak chcialo by sie po prostu przyjemnie pobyc i to bez strach, ze czas nas ogranicza, ze sie zaraz skonczy… zabraknie go, przeminie, wygasnie…..

    A z ta twoja pruzja to ja bym strzelala w to, ze nie kazdy tak to przezywa, pojmuje jak ty. Po prostu w domach, w ktorych bylo nieszczescie- dlugotrwala trauma- tak sie ma ,ze wszystko straszy. Albo inaczej, ze ludzie z takich domow zanim sie pozegnaja z koszmarem przeszlosci maja sporo czarnowidztwa w sobie i taka wrazliwosc , ktora sie im czesto z bolem kojarzy.
    Wierzaca jestem, ale na roraty mnie rodzice nie budzili, oni tez niby wierzacy ale jakos tak inaczej byli, bo do kosciola nie chadzali. ja sie o roratach dowiedzialam w wieku 30 lat:))) Kazdy ma swoj katolizm:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pominęłaś dodatek do tego zdania: „Bycia z Bogiem”. To nieco zmienia sens tej wypowiedzi i czyni ją nieco infantylną. Nie wiem jak to jest naprawdę, ale ci gorliwie wierzący, szczególnie zaś Świadkowie Jehowy, zapewniają, że już teraz stale są z Bogiem, nawet w nieszczęściu jak i cierpieniu.
      W tym wszystkim najważniejszy jest właśnie ów strach, a może raczej niepewność, by zbytnio nie wyolbrzymiać. Uważam, to moja osobista dygresja, że bardziej nas przy życiu trzyma i zmusza do działania owa niepewność, niż pragnienie szczęścia. W jakimś minimalnym stopniu odzwierciedlają to chwile błogiego lenistwa (np. urlop, wolny weekend). I choć mówimy, że trawa to zbyt krótko, czy naprawdę wtedy nie tęsknimy za problemami, nic to, że za takimi, z którymi sobie poradzimy? ;)

      Bądźmy szczerzy, ja nie mam obrazu Paruzji, opieram się na opisach innych, i tych opisów kompletnie nie rozumiem. Najbardziej zaś tego, że z powodu widzimisię jakiegoś Boga, ten mój umiłowany świat (ze wszystkimi nieszczęściami) ma ulec doszczętnemu zniszczeniu. Oczywiście, nasz kosmiczny świat faktycznie kiedyś się skończy naturalną siłą rzeczy i materii, ale to łatwiej przyjąć niż kaprys Boga.

      Aż bym Ci zazdrościł tego, że nie gonili Cię na roraty, ale ja raczej nie jestem z takich zazdrośników. Zazdrość nie jest mi obca, ale ma zupełnie inny charakter ;)
      Miło było Cię znów poczytać.

      Usuń
    2. Bycia z Bogiem… nie, nie zmienia niczego. I jak ja uwielbiam takie ozdobniki typu "infantylny". Nie czujesz, ze to dyskredytuje wspolrozmowce? Bo coz to w ogole znaczy Asmo? Ze ten ktos, z toba gawedzacy, stoi na jakims nizszym poziomie swiadomosci, pojmowania, rozumienia…? A potem w zyciu przychdza takie chwile, ze ow zakwalifikowany przez nas na nizszy poziomna nizszym, pokazuje taki poziom swiadomosci, rozumienia i zachowania, ze psor z wyszukanym- dostajacym do danego swiata sposobem wypowiedzi nie unosi ciezaru chwili. Pokazuje swa malosc, wlasnie ow niewielki poziom:)) Przynajmniej nie taki na jaki moglyby wskazywac prowadzone przez niego dysputy. :)) Dajmy wiec spokoj, bo to wszystko subiektywne jak cholera.
      Calkiem mozliwe, ze twoj adwersarz marzy w sercu o tym samym o czym marzysz i ty ( kiedy biega o to "po") , nazywa to jednak tak, ze przykladasz mu etykiete zgodna z twoim poziomem myslenia… dodajmy ze o samym sobie i otaczajacym cie swiecie. Wedlug twoich kryteriow:))

      "Nie wiem jak to jest naprawdę, ale ci gorliwie wierzący, szczególnie zaś Świadkowie Jehowy, zapewniają, że już teraz stale są z Bogiem, nawet w nieszczęściu jak i cierpieniu."
      Tutaj tez bym sie z nimi zgodzila. Wczoraj ogladalam piekny film z Will´em Smith´em "Ukryte piekno". Traktowal wlasnie o tym, o czym oni ci mowili. I nie bylo tam wtraconego ani razu slowa "Bog", ale w moim ujeciu sprawy bardzo sie z Nim wiazalo:)) Ateiscie moze tresc tego filmu kojarzyc sie z inna duchowa sfera naszego zycia, albo i ta sama, ale inaczej nazywana:))

      Niewatpliwie niepewnosc ( instynkt samozachowawczy oparty na instynkcie, niepewnosci, leku…) trzyma nas przy zyciu. Jest emocja zwiazanna z procesem nauki, poszukiwania, niepowodzenia…. ale potrafi byc niesamowicie destrukcyjny, bo…. droga do nieba Asmo jest ponoc waska, to nie szeroki trakt. Czyli umiar we wszystkim, tu i teraz, jest wskazany, nawet w tych zaleknionych emocjach.

      "W jakimś minimalnym stopniu odzwierciedlają to chwile błogiego lenistwa (np. urlop, wolny weekend). I choć mówimy, że trawa to zbyt krótko, czy naprawdę wtedy nie tęsknimy za problemami, nic to, że za takimi, z którymi sobie poradzimy? ;)"
      Jezeli zaczynamy marudzic, ze chwile blogosc sie nam znudzily i chcemy problemow tzn. ze wewnatrz nas wcale tej blogosc nie ma. Wlasnie nam uciekla, zgubilismy ja i cos nas zaczelo nakrecac. Chociazby mysl o zostawionym w domu kocie, niby nic a jednak zaprzata nas ten kot. Mysli to szczury, ktore tak nas podchodza, ze hej:))

      " Bądźmy szczerzy, ja nie mam obrazu Paruzji, opieram się na opisach innych, i tych opisów kompletnie nie rozumiem."
      Z tymi obrazami to ja ci powiem tak. Kiedys kumpela katechetka opowiadala mi historie jakiejs mlodocianej swietej. Malego dziecka chorujacego na cos nieuleczalnego. Nie wazne juz o co szlo u tej malutkiej swietej, ale obraz tego dziecka, ktory przedstawiala moja kolezanka katechetka wydawal mi sie bardzo nieprawdziwy. Dla mnie swiety, na dodatek chory, to meczennik. Ja mam tylko taka kojare. Nie potrafie sobie wyobrazic swietego nie cierpiacego. Wedlug mnie to ktos afirmujacy taka strone naszego bycia tutaj. Inni tego nie chca, a oni to biora jak wybrakowany towar.
      W kazdym badz razie zauwazylam ze owa kumpela miala bardzo cukierkowy obraz tego swietego dzieciecia. Nie wiem.. lezalo, inni przynosili mu cukierki do buzki, obsypywali kwiatami wdziecznosci… jakos tak- sama nie wiem. Zaczelam jej to prostowac. I ta kumpela byla zdziwiona, ze tak mozna owa sprawe postrzegac, tzn. tak postrzegac jak ja.
      Zastanawiam sie jaki obraz owej swietej mialy te uczone przez katechetke dzieciaki? Ciekawe z czym im ow obrazek sie kojarzyl?

      " Oczywiście, nasz kosmiczny świat faktycznie kiedyś się skończy naturalną siłą rzeczy i materii, ale to łatwiej przyjąć niż kaprys Boga."
      Dokladnie, ale moj Bog inaczej dziala:)))

      Usuń
    3. Infantylność użyłem nie w stosunku do osoby, które te słowa wypowiedziała (broń Boże do Ciebie). Samo stwierdzenie jest infantylne, bo nie znaczy nic, a już tym bardziej niczego nie tłumaczy. Równie dobrze można powiedzieć że słońce jest kulą, tak jakby mogło być kiedykolwiek sześcianem. I to nie ma związku z filmem, o którym wspominasz, bo ŚJ mówili dokładnie o Bogu, i aż żałuję, że nie zapytałem, jak Go sobie wyobrażają. Ja nie mam żadnego wyobrażenia Boga, poza przekonaniem, że wszystkie o Nim wyobrażenia są fałszywe, więc to porównanie duchowości byłoby bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe ;)))

      W naturze człowieka leży przetrwanie, a jeśli są wyjątki, to tak nieliczne, że nie warte omawiania, bo dotyczą li tylko pewnych felerów psychicznych. Niepewność można porównać w pewnym sensie do ciekawości. Staramy się ją zmienić w pewność, lub ją zaspokoić.

      Tu się z Tobą w pełni zgodzę, ale tak samo jak poczujesz się wyspana po długim i spokojnym śnie, tak samo poczujesz najpierw dosyt, a później przesyt błogości. Znasz przecież pojęcia nuda i znudzenie. One są w pełni naturalne, rzekłbym: wręcz błogosławieństwem ;)

      W żaden sposób nie mogę się włączyć w tok myślenia tej zakonnicy, już chociażby dlatego, że dla mnie pojęcie świętości jest fałszem. Właśnie niedawno czytałem jakiś mądry wywód księdza o tym, że nie ma świętego, który by nie zgrzeszył. Nawet Kościół twierdzi, że świętym jest każdy, kto dostał się do Nieba, tylko tak nawiasem mówiąc, skąd my mamy mieć pewność, że delikwent jest w Niebie? Piszesz: „Dla mnie święty, na dodatek chory, to męczennik”. Znam wielu niewierzących męczenników, cokolwiek przez męczeństwo rozumiemy.
      Co dzieci myślą o takich słowach siostruni, dalibóg nie mogę sobie wyobrazić. Ja pamiętam z lat szkolnych opis postaci Stanisława Kostki, jak wzór świętości do naśladowania (sic!) i powiem Ci, że mnie to bulwersowało. Być świętym za to, że zmarło się na malarię?

      Czyli co? Paruzja to nie kaprys? ;)))

      Usuń
    4. "Tu się z Tobą w pełni zgodzę, ale tak samo jak poczujesz się wyspana po długim i spokojnym śnie, tak samo poczujesz najpierw dosyt, a później przesyt błogości. Znasz przecież pojęcia nuda i znudzenie. One są w pełni naturalne, rzekłbym: wręcz błogosławieństwem ;)"

      Nie rozumiemy sie w paru kwestiach.
      Do uczuc przykladasz non stop miarke czasu. Nie potrafisz/ nie potrafimy myslec inaczej jak przez pryzmat czasu. Tak tu mamy. Wedlug ciebie wszystko sie nudzi, przebrzmiewa… nic nie jest stale, nic nie trwa dluzej, wszystko to mgnienie. Dla ciebie nuda to trudne (?), na dluzsza mete to stan cierpienia… Jak mozna w czyms jednym ciagle trwac? Nioemozliwe do zniesienia. Tak cierpial biblijny Kohelet. Mozna ciepriec na dwa sposoby: jak Hiob i jak Kohelet- miec wszystko a jednak nie wszystko.... "tego" wewnatrz nie ma. Tego czegos co trudno opisac, zatrzymac, uchwycic. To (nazwijmy to dobrym , nie nudzacym sie samopoczuciem) jest bardzo niuansowe, delikatne, zwiewne . Wracajac do kwestii czasu. Nie rozwiklamy tego bo my myslimy z innego punktu siedzenia, ograniczen, pojmowania…. Dlatego czasami dobrze posluchac mistykow. Wejsc na calkiem inna orbite.

      "W naturze człowieka leży przetrwanie, a jeśli są wyjątki, to tak nieliczne, że nie warte omawiania, bo dotyczą li tylko pewnych felerów psychicznych. "
      Poczytaj statystyki tyczace sie samobojstw. Nie wiem czy to takie nieliczne przypadki:))

      "W żaden sposób nie mogę się włączyć w tok myślenia tej zakonnicy, już chociażby dlatego, że dla mnie pojęcie świętości jest fałszem. Właśnie niedawno czytałem jakiś mądry wywód księdza o tym, że nie ma świętego, który by nie zgrzeszył. Nawet Kościół twierdzi, że świętym jest każdy, kto dostał się do Nieba, tylko tak nawiasem mówiąc, skąd my mamy mieć pewność, że delikwent jest w Niebie? Piszesz: „Dla mnie święty, na dodatek chory, to męczennik”. Znam wielu niewierzących męczenników, cokolwiek przez męczeństwo rozumiemy."

      Po pierwsze , to nie byla zakonnica, niuans, ale … czytanie takie, aby czytac, bez uwagi powoduje czesto kupe nieporozumien , a nawet awantur. To byla katechetka. W tej sprawie jest to akurat nie istotne, ale bledy rzeczowe to powazne bledy ( dla mnie wazniejsze niz ortograficzne). Na takich bledach od reki leci sie na maturze, no przynajmniej za moich czasow tak bywalo. Doprowadzaja do nieporozumien i jak tresc idzie dalej to moga sporo nagmatwac.
      Nie mozesz wlaczyc sie w ten tok myslenia bo masz zle wyobrazenie o pojeciu "swiety".
      Znam tez kupe meczennikow, jednym z nich jest moja kochana mama, ale nie nazwalabym jej swieta, ze wzgledu na podejscie do danej sprawy. Nie bede wnikac nawet dlaczego. Po prostu wszystko co nie teges tylko ja w zyciu spotkalo, jak ona cierpiala to tak nie cierpial nikt na swiecie, ona pracowala najciezej, choruje najbardziej z calej ludzkiej populacji …. Tak ma, a w swietosci nie o to chodzi.

      Usuń
    5. Wyjaśnijmy. Raj, czymkolwiek jest, nie usuwa pojęcia czasu. Jest wszak wieczny, czyli bezkresny w czasie. Mówimy: na wieczność, po wieki wieków itp. czyli opieramy się na istnieniu czasu.
      Masz rację, uważam, że nic nie jest wieczne, czasami ulega przekształceniu, ale nie będzie nigdy takie jak w punkcie odniesienia (początku). Jedyne, co takiemu procesowi nie podlega to nicość. W żadnej mierze nie utożsamiam się z Koheletem, ani tym bardziej Hiobem. W odróżnieniu od tego pierwszego, za marność uważam przywiązywanie do czegoś, co ma spełniać warunki trwałości, gdyż nic nie jest trwałe, ubogaca nas to, co się w nas zmienia, nawet jeśli w którymś momencie popełniamy błędy, a może i dlatego, że je popełniamy. Czy tak stan jest możliwy w tym Raju? Tam wiesz już wszystko i wszystko poznałaś, a przy okazji nie masz prawa popełniać błędów – totalna nuda ;))) Zaś Hiob jest ucieleśnieniem cierpiętniczej miłości, czyli masochizmu. Tu w ogóle nie ma o czym dyskutować, przecież w Raju cierpienia nie będzie. Nawet psychicznego.

      Taaa, wobec ośmiu miliardów ludzi, nawet milion samobójców to margines marginesów.

      Aniu, napisałaś katechetka, co u mnie budzi skojarzenia z zakonnicą. Gdybyś napisała świecka katechetka, nie byłoby wątpliwości. Inna sprawa, że to niczego nie zmienia. Zakonnice mają jeszcze częściej takie podejście do świętości ;)
      Definicję świętości opieram na tym, co mówią i piszą kaznodzieje, ja Ci zaś napisałem, że to określnie jest dla mnie fałszem, więc nie pisz, że mam o nim niewłaściwe wyobrażenie. Odróżniam też cierpienie od męczeństwa. Męczeństwo to cierpienie fizyczne za idee czy przekonania, nie wynikające z choroby własnej, czy prywatnych, nawet najbardziej tragicznych przeżyć.
      Trochę jestem skonfundowany słowami: „Po prostu wszystko coś nie teges tylko ją w życiu spotkało, jak ona cierpiała to tak nie cierpiał nikt na świecie”. Ja rozumiem Twój osobisty stosunek do matki, jestem zdolny współczuć Twojej matce, ale daleki byłbym od takiego „wartościowania” cierpienia. Nie masz żadnej pewności, że komuś nie przytrafiło się podobnie, albo i gorzej. Nie, nie musisz mi tego tłumaczyć, to w końcu Twój osobisty pogląd i uznaję, że tak myślisz.

      Usuń

    6. "Zakonnice mają jeszcze częściej takie podejście do świętości ;)"
      Przyznam sie szczerze, ze takiej zakonnicy jeszcze nie spotkalam, ale katechetki tak. Katechetki z takim lukrowanym podejsciem do swietosci:))

      "Definicję świętości opieram na tym, co mówią i piszą kaznodzieje, ja Ci zaś napisałem, że to określnie jest dla mnie fałszem, więc nie pisz, że mam o nim niewłaściwe wyobrażenie."

      Ktore okreslenie jest dla ciebie falszem? Nie przytoczyles zadnej definicji, zadnego koscielnego wyjasnienia tyczacego sie swietosci … nie wiem do ktorej, czy tez jakiej definicji sie odnosimy. Nie wiem do slow ktorego z kaznodzieji pijemy.

      "Trochę jestem skonfundowany słowami: „Po prostu wszystko coś nie teges tylko ją w życiu spotkało, jak ona cierpiała to tak nie cierpiał nikt na świecie”. "

      Moze wiec jasniej. Siedzi moja mama w poczekalni u lekarza. Obok siedzi druga pani. zaczynaja pogawedke o chorobach. Moja mama za nic na swiecie nie chce przyjac do wiadomosci ze wspolrozmowczyni ma podobna do niej chorobe, cierpi na to samo. To nie mozliwe aby to bylo to samo, bo to , co spotyka moja mame jest najgorsze na swiecie i nie ma prawa tknac kogos innego. Zarezerwowane tylko dla mojej matuli. Miala pijaka, ale takiego zlego, ze zadna inna kobieta nie mogla miec gorszego meza niz ona. Niemozliwe aby byli gorsi mezowie niz jej niezyjacy maz. Pracowala tak ciezko, ze niemozliwe aby ktos ja przebil swoja praca. Prawda jest, ze choruje i nieprzyjemne to bardzo, ale nie znaczy ze inni na to samo nie maja prawa chorowac i ludziom trafiaja sie jeszcze gorsze rzeczy np.: rak. Byla pracowita kobieta to fakt, ale nie znaczy to , ze miala medal przodownicy pracy i ze inne dzieci mieszkajace w tamtych czasach na wsi lezaly pod grusza korzystajac z urokow wiejskiego zycia. Miala niefajnego meza, ale to nie znaczy, ze jej jednej jedynej to sie przytrafilo.
      Zostawmy moja mame tez w spokoju. Przykladu nie zrozumiales. Zle go odebrales:))

      Usuń
    7. Moze usystematyzujmy ciutke.
      Powiedziales cos takiego:
      "Czy tak stan jest możliwy w tym Raju? Tam wiesz już wszystko i wszystko poznałaś, a przy okazji nie masz prawa popełniać błędów – totalna nuda ;)))"
      " uważam, że nic nie jest wieczne, czasami ulega przekształceniu, ale nie będzie nigdy takie jak w punkcie odniesienia (początku). Jedyne, co takiemu procesowi nie podlega to nicość."

      Niezmiennosc, stalosc, trwalosc, ostateczne poznanie wszystkiego, niemoznosc popelniania bledow…- nazywasz ten stan nudnym. Probujac wgryzc sie w to co piszesz wychodzi mi, ze cos co nie podlega zmianom, przeksztalceniom to nicosc. Tak to pojmuje. W taki sposob skladam klocki twojej wypowiedzi. Czyli w twoim pojmowaniu rzeczy, cos takiego jak nicosc - stan niezmiennosci, poznania wszystkiego, niemoznosci przeksztalcania , popelniania bledow , "totalnej nudy" ( mowiac po twojemu) funkcjonuje.
      Teraz nasuwa mi sie pytanie. Piszesz o nicosci, ale czy ktos wierzacy nie moze czegos takiego nazwac "rajem"? Bo jezeli moze to... kurcze wypadaloby zastanowic sie czy nie mowicie o tym samym? Pomijam sprawe podejscia do owej nicosci , czy tez raju ( jak zwal, tak zwal). Jeden bedzie sobie ow stan chwalil i tego tylko oczekiwal na zasadzie : "niech sie ow koszmarny kolowrotek zmian, przeksztalcan, niestabilnosci wszelakich, trzesien nieba i ziemii wreszcie skonczy, niech zapanuje raj ( nicosc)".
      Drugi zareaguje w stylu: "o matko ty moja - stagnacja, to najgorsze co mogloby mnie spotkac… niech machina pcha , pedzi, niech boli, niech raduje, niech przynosi rozpacz, niech przynosi blogosc… najwazniejsze aby nie bylo stagnacji, niech sie wiecznie cos dzieje"- perpetuum mobile. :))

      Zostawmy Hioba i Koheleta w spokoju, gdyz przypadki te wypadalo by rozpatrywac na zasadzie poezji, psychologii. Niestety, kiedy wchodzi sie z toba na takie meandry rozwazan to niesposob uniknac wielu nieporozumien. I nie chce cie ta uwaga w jakikolwiek sposob zranic, urazic, dopiec… po prostu nie poszukujesz rozwiazan w poezji, psychologii. Rozwiazan poszukujesz w materii , w hipotezach biologicznych, teoriach fizycznych. Poszukujesz w tym, co uznajesz za dajace twardy grunt pod nogami. Niestety nauki humanistyczne nie leza w zakresie twoich zainteresowan i nie przykladasz zbytniej uwagi do tego w jaki sposob one wyjasnianiaja sprawy. Te dziedziny nauki do ciebie nie przemawiaja. :)) To nie jest zarzut. Po prostu nie damy rady wyjasnic Koheleta i Hioba bez porzadnych zgrzytow. W tym zakresie mowimy roznymi jezykami:)) Dodam moze tylko ze Hiob , wedlug mnie, nie jest ucielesnieniem cierpietniczej milosci. Faceta spotkaly jedne z najgorszych zyciowych doswiadczen i dzwiga to po swojemu. Konkret sie zadzial w jego zyciu, kawal konkretnej "biografii": bo i choroba go przygniotla, zmarly jego dzieci, dobytek przepadl…. W sumie to masz tu to, co tak lubisz… zmiennosc, niestabilnosc, niepewnosc jutra, mozliwosc wyciagania wnioskow, wewnetrzna przemiane, brak poczucia bezpieczenstwa. No dzieje sie w przypadku Hioba mnostwo. Na nude facet nie mogl sie uskarzac:)) Zaloze sie, ze raczej za nia tesknil, nie uwazasz? I jeszcze jedno... Hiob przezywajac to co przezywal nie znajdowal sie w raju.

      Usuń
    8. Podałem Ci wcześniej definicję świętego – ma nim być każdy, kto dostąpił Nieba, ale to nie jest moja definicja, tak świętego określa Kościół. W moim rozumieniu świętość to metafora takiej postawy moralnej (w znaczeniu pozytywnym), która „nie wadzi nikomu”, i to bez względu na wyznawaną ideologię, przy czym owa świętość nie ma żadnego związku z Niebem. Dotyczy wyłącznie postawy na ziemi. W Niebie wszyscy są jednakowo święci, bo na świętość są skazani, tym samym świętość nie wyróżnia nikogo.

      Z twojej opowieści o mamie nie do końca wynika, że jest w niej sarkazm, a skoro opowieść o Twojej mamie, to a priori trzeba przyjąć, że mówisz z pełnym przekonaniem ;)

      Za to Ty źle zrozumiałaś moją tezę o nicości. W buddyzmie nicość (nirwana) to właśnie błogi stan nieistnienia, tak błogi, że nawet tej błogości nie doznajesz, ale droga do tej nicości jest skomplikowana, dlatego buddystą nie zostanę. Dla Świadków Jehowy, nicość to właśnie biblijne piekło, i gdyby tak miało być, to ja chcę do piekła. Tradycyjne chrześcijaństwo nie uznaje nicości (niebytu) i to jest to, co mnie najbardziej odrzuca. Czy tego chcesz, czy nie, musisz trwać i to pod różnymi postaciami, albo w jedności z Bogiem, albo w jedności z szatanem. Otóż w Raju, czy w piekle, bez względu na to jaki stan osiągniesz, musisz trwać. A co jeśli osiągniesz absolutny stan wiedzy i poznania? Jaka będzie motywacja wiecznego trwania? Aha, faktycznie. Ma być miłość Twoja do Boga z odwzajemnieniem. I tu z nieukrywanym sarkazmem – całą wieczność będziecie sobie patrzeć w oczy i mówić sobie, że się kochacie. Chyba gorszego piekła nie można sobie wyobrazić. Żyć się chce dlatego, że nawet najwspanialszej miłości towarzyszy całe spektrum czegoś innego, jak choćby również problemy, które trzeba wspólnie pokonywać, a które przynoszą radość, gdy się je pokona. W Raju nie będzie żadnych problemów, poza jednym – niekończąca się wieczność (oksymoron zamierzony).
      Tak już na marginesie, wczoraj pokusiłem się o wyjaśnienie istoty małżeństwa w Raju. Tu dopiero ojcowie kościoła namieszali ;))) Muszę coś napisać na ten temat.

      Dobrze, przełóżmy Hioba najpierw na poezję. Dzieło rangi Homera, choć zdecydowanie bardziej tragiczne. Rzekłbym, traktować tę historię poetycko wydaje się jako jedyne możliwe do przyjęcia. Tylko wtedy to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wyimaginowana historia, mit, z którego de facto nic nie wynika poza tym, że bohater jest zabawką w rękach Boga. Jeszcze bardziej zabawką niż u homerowskich bogów. Od strony psychologicznej, już bardziej przyziemna pod warunkiem, że całą otoczkę związaną z Bogiem odłożymy ad akta, czyli potraktujemy jako zbędną. Zaś odarta z boskiej otoczki, dowodzi, że człowiek może wiele znieść, znacznie więcej niż mu się nawet zdaje. Dowiodły tego historie z Auschwitz i innych obozów zagłady. Dla wielu z tych, co przeżyli potwierdza się porzekadło, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. A teraz spróbuj w ich przeżycia wpisać Boga? Za skutki nie ręczę... Aha, Auschwitz było jeszcze dalej od Raju niż Hiob.

      Usuń
    9. "Podałem Ci wcześniej definicję świętego – ma nim być każdy, kto dostąpił Nieba, ale to nie jest moja definicja, tak świętego określa Kościół. "

      Moze cos uscisle. Kosciol stara sie czynic z teologii dyscypline naukowa. Wykladana jest ci ona na wszystkich uniwerkach swiata. Przynalezy do humianistyki. Nie tylko zreszta teologia, ale i rozne inne rozgalezienia owej nauki powstaly… Jezeli cos jest wykladane na uniwerkach to bata nie ma , musi byc usystematyzowane, ujete w definicje… Musi posiadac swoje w miare stale, niepodwazalne elementy ( nazwijmy je aksjomatami) :)) Jakos probuje z toba w kierunku filozofii matematycznej i probuje to dopasowac do owej teologii, zeby jezyk zrownowazyc.
      Jezeli cos jest uznane za nauke, jezeli cos takiego wciska sie do rangi nauki to poszukaj moze wyjasnienia kim jest swiety na poziomie uczelni, a nie niedzielnych kazan ksiedza, frondowych;" widzi mi sie". Przytocz prosze konkretny cytat… o ile mozesz, masz czas lub chec w to sie bawic:)) Mnie interesowalo co mowili na dany temat np.: mistycy. Oni to w ogole krazyli na takiej orbicie kosmicznej, ze dla nich to pojecie mialo calkiem inny wydzwiek. Sami uznani za swietych innych moze i za takowych uznawali, ale nigdy nie powazyli by sie podobnego okreslenia przypiac sobie. Wedlug mnie, z tego co ja czytalam , tylko Mala Tereska ( sw. Teresa od Dzieciatka Jezus) miala pewne zadatki na aspiracje ku temu, albo dobic do miana swietej. Innych jakos nie koniecznie to interesowalo ( chodzi o nasze ziemskie nazewnictwo i nasze ziemskie ordery:)) Z ta Mala Tereska to moge sie oczywiscie mylic, moglby mnie ,byc moze zmiazdzyc swoja argumentacja jakich krazacy po blogach hagiograf hobbysta, albo ktos znajacy sie na rzeczy.


      "W moim rozumieniu świętość to metafora takiej postawy moralnej (w znaczeniu pozytywnym), która „nie wadzi nikomu”, i to bez względu na wyznawaną ideologię, przy czym owa świętość nie ma żadnego związku z Niebem. Dotyczy wyłącznie postawy na ziemi."

      Tez posiadam moja wlasna definicje ( wyobrazenie) swietosci. Wyrobiona na podstawie sledzenia, czytania o losach tych, ktorzy zostali uznani przez kosciol za swietych. Z pewnoscia dotyczy to li tylko ich postawy na Ziemi, czego kosciol absolutnie nie neguje. Kosciolowi tez chodzi o ich postawe na Ziemii, nie w niebie:)) I to twoje stwierdzenie "skazani na swietosc". Matko moja , jak ty sie tego boisz. Drzysz caly:)) Nie obawiaj sie.... calkiem mozliwe, ze nie bedziesz skazany na swietosc. Unikniesz pokory zamienisz to na pyche, unikniesz wewnetrznej ciszy, zamienisz to na chaos, unikniesz …. sorry zagalopowalam sie , za duzo humianistycznych okreslen, bedziemy je musieli teraz przerabiac- co i jak przez dane pojecie rozumiemy:)) Az sie boje:))


      Usuń
    10. "Z twojej opowieści o mamie nie do końca wynika, że jest w niej sarkazm, a skoro opowieść o Twojej mamie, to a priori trzeba przyjąć, że mówisz z pełnym przekonaniem ;)
      "

      Nie, absolutnie nie. W mojej mamie nie ma sarkazmu. Ocenie po mojemu, piszac o niej staje wiec w roli sedziego- w niej jest brak pokory…. ona pierwsza, najwazniejsza, bo tak, jak ona przezywala pewne sürawy , to nikt na swiecie nie przezywal. Chorowala swego czasu na kregoslup. Dostala na to rente. Chorowala nieprzecietnie. Teraz podobna sytuacja dotknela kogos w naszej dalszej rodzinie. Kiedys dawali na to rente, teraz tak ucinaja wszystko, ze kobieta owa nie ma wyjscia, musi pracowac. Stwierdzenie mojej mamy: " Co tam ona ( owa kuzynka) . Ja to dopiero mialam schorzenie, ona sie nawet do mnie porownywac nie moze". Po prostu czasy sie zmienily. Kobiety obecnie maja trudniej , kiedy biega o sprawy zdrowotne i uznanie za niezdolna do pracy, niz to bywalo w przeszlosci:)) To jest cos na takiej zasadzie jak: moja tesciowa miala problemy z tarczyca. Przyjmowala cale zycie 75 mg hormonow dziennie. Zostala uznana w swoim czasie za niezdolna do pracy. Mam problemy z tarczyca , przyjmuje dziennie 250 mg leku i nikt za niezdolna do pracy mnie nie uznaje. Pracuje i nie uzalam sie . Wiele takich kobiet jest. Kiedy zas gawedzilam z tesciowa o owej tarczycowej przypadlosci, to do glowy mojej tesciowej nie dochodzily zadne argumenty typu: "teraz jest inaczej i kobiety z o wiele gorszymi schorzeniami niz twoje musza dalej pracowac". W tych postawach, co niektorych starszych ludzi , jest wiele skostnienia, barku wspolczucia do innych, nieumiejetnosc wejscia w sytuacje tego drugiego… brak elastycznosci w mysleniu, buta… nie wiem jak to dalej okreslac. Nie umiejszam ich cierpien cielesnych, ale postawa jaka przy okazji pokazuja nie ma, wedlug mnie, nic wspolnego ze swietoscia- kochaniem blizniego chociazby na poziomie siebie samego:))

      Usuń
    11. Nie wiem dlaczego musialam rozbic komentarz na trzy czesci. :)) Az taka gadatliwa przeciez nie jestem, bez przesady (p):))

      "W buddyzmie nicość (nirwana) to właśnie błogi stan nieistnienia, tak błogi, że nawet tej błogości nie doznajesz, ale droga do tej nicości jest skomplikowana, dlatego buddystą nie zostanę."
      Usmiechnelam sie. Poprawiles mi humor. Leniuch jestes. Komplikacje i … od razu po co sie wysilac? Zakasaj duchowe rekawy i bierz sie do roboty:)) Z tego co sobie przypominam z naszych tutejszych pogawedek, wychodzi mi, ze wlasnie tak wyobrazales sobie to "po". Znaczy sie, tak by ci odpowiadalo:) Drzewiej tak u ciebie wyczytalam, ale zycie jest zmienne i przewrotne, wiec byc moze cos sie w pojmowaniu sprawy w twoim wydaniu zmienilo:))

      "Otóż w Raju, czy w piekle, bez względu na to jaki stan osiągniesz, musisz trwać. A co jeśli osiągniesz absolutny stan wiedzy i poznania? Jaka będzie motywacja wiecznego trwania? Aha, faktycznie.....

      Musisz chyba najpierw ulozyc w sobie (wewnetrznie) sprawy zwiazane z definiowaniem pewnych zjawisk, spraw, rzeczy… chociazby milosci- wiem wiem... wychodze na taka ciotke Klote pt.: Dobra rada, czyli musisz to, musisz tamto, albo powinienes to, albo tamto… Nic nie musisz, bedziemy belkotac w nieskonczonosc:))) Dopoki cos nas nie rozlaczy- chociazby wtyczka w kompie:) Wychodzi mi na to, ze u ciebie milosc kojarzy sie z wiecznym stanem nudy, natomiast osiagniecie stanu nieodczuwalnej wrecz, buddyjskiej nicosci to za trudne do wykonania, ale kuszace ( dodam tylko, ze jezeli juz cos nazywasz, nadajesz mu cechy typu "nieodczuwalna blogosc", to juz stan konkretny- to nie nicosc).

      "W Raju nie będzie żadnych problemów, poza jednym – niekończąca się wieczność (oksymoron zamierzony). "

      Wez prosze poczytaj mistykow. Skus sie … poszperaj. Niedzielne kazania to taka wytycza dla ludzi , ktorym tylko takie wyjasnienia wystarczaja. Nie maja czasu na osobiste poszukiwania. Bo jezeli zaczne mowic cos o ewolucji, na ktorej znam sie baaaardzo pobieznie, to bede ci tu wiele dziwnych rzeczy przytaczala czesto zaslyszanych z ust innych. A skoro zaslyszanych to istnieje przypuszczenie, ze i znieksztalconych:))

      Nie , nie ... nie … tylko nie Hiob :)))) Jestem butna, pyszna i dbam o moje interesy. Nie chce nabijac ci frekwencji. Zazdrosc przeze mnie tez przemawia. Nie wchodze w to. Nie wchodze z toba w psychologiczne rozwazania. To dla ciebie zaden konkret:)))


      O Auschwitz chetnie, ale nie w tej dyskusji:))

      Usuń
    12. Podoba mi się to: „Kościół stara się czynić z teologii dyscyplinę naukową”. Ironicznie mi się podoba ;) Nawet jeśli jest wykładana na wielu uniwersytetach (co wynika z zaszłości). Teologia, nawet jeśli bardzo by się starała, nigdy nie będzie dyscyplina naukową sensu stricte, gdyż jej się nie da w żaden sposób zweryfikować. Możemy mówić o teologii jako element filozofii, ale na tej samej zasadzie jak rozróżniamy religię od religioznawstwa.
      Pojęcie świętości określił zaś Sobór Watykański II w dogmatycznej „Lumen gentium”. Chyba zrezygnuję z przytaczania tej definicji świętości, choć jej ogólne zarysy znam ;))) Nie mam ochoty pisać obszernej rozprawki.

      I tu Ci przyznam rację. Święci rzeczywiście żyli i działali na ziemi. Wprawdzie nie wiem, czy przypisywali sobie miano świętych za życia, za to na pewno chcieli nimi zostać, i to determinuje ich postawę na ziemi. Kościół też takiej determinacji oczekuje od wiernych, więc nie dziw się, że ja się tej i tak rozumianej świętości boję (autentycznie). Nie rajcuje mnie cnota, umartwianie, ciągłe i gorliwe modlitwy, czy hokus-pokus z Eucharystią – tylko po to, aby zostać świętym w Niebie, a po śmierci również na ziemi tytularnym świętym. To jest po prostu chore.
      Możesz galopować dalej. Tak, unikam nadmiernej pokory i jestem w jakimś stopniu pyszny, ale nie więcej niż wierni, a może nawet mniej. Tak, unikam wewnętrznej ciszy, bo cisza to nic innego jak pustka, za to nie czuję w sobie chaosu, wręcz przeciwnie, dawno sobie już wszystko poukładałem. Niemal jak pedancik ;)))

      Nie w Twojej mamie był sarkazm, a w Twojej opowieści. Później wrócę do tej postawy starych ludzi.

      Powiedz mi jaki jest sens rozważań filozoficznych o nicości w ujęciu buddystów? Tam wchodzi w grę reinkarnacja, tak samo nie do przyjęcia jak niebiańska wieczność. Człowiek umiera i staje się tym, kim przed urodzeniem, a nawet przed zapłodnieniem. Nie pamiętam aby to bolało, albo było straszne ;) Natomiast, jeżeli nic nie odczuwasz (nawet błogości) – to jest właśnie nicość. Błogość można zrozumieć tylko do czasu osiągnięcia nicości.

      Jesteś w błędzie, dla mnie nie istnieje wspanialsze uczucie niż miłość. Tylko ja jej nigdy nie traktowałem w kategoria patrzenia sobie w oczy i prawienia komplementów. Nawet nie seks jest najważniejszy, choć rozkoszny. Liczy się wspólne przeżywanie życia takim jakie jest naprawdę, z wadami i zaletami, minimalizowanie skutków wynikających z różnic własnej osobowości (a zawsze są różne) i jeszcze wiele innych by się znalazło.

      Nie wierzę mistykom dlatego, że ich czytałem. Więcej mają do powiedzenia w sprawie piekła, niż tej niebiańskiej szczęśliwości. Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego nie potrafią jej konkretnie opisać? Gdyby bowiem próbowali, musieliby dojść do wniosku, że jej nie ma, przynajmniej w ujęciu wiecznym. Alegorycznie – nie da się jeść tylko miodu. Zemdli Cię.

      Dlaczego nie Hiob, skoro to mój ulubiony bohater Biblii? ;))) Zresztą jest ich wielu, szczególnie w Starym Testamencie. W Nowym też by się kilku znalazło, np. Judasz. ;)

      Usuń
    13. Ja jednak rozumiem starych ludzi. W końcu nie będę udawał, że nim nie jestem. Nawet Ci nie powiem, który krzyżyk na karku mi zawiśnie w przyszłym roku ;)))
      Ich postawa wynika właśnie ze starości. Mało któremu nic nie dolega, mało który nie zetknął się z cierpieniem, a do tego dochodzi świadomość, że koniec już tuż, tuż, więc i taryfy ulgowej nie będzie. To wszystko skutkuje tym, że taki człowiek staje się pępkiem świata. Nie wystarczy mu już użalanie się samemu nad sobą. Chce współczucia i wskazania winnych tego stanu rzeczy. Ja się przed tym bronię rękami i nogami, choć sypię się na potęgę. Wiem, co to jest upokorzenie z powodu własnej bezsilności czy niemocy, ale nie będę się żalił.
      Raz w życiu spotkałem naprawdę szczęśliwego staruszka. Brakowało mu kilku miesięcy do setki. Strasznie mi imponował, choć dziś wiem z autopsji, że nie ma mocnych, musiał czuć, że się starzeje, skoro sprzedał samochód, by nie narażać innych na niebezpieczeństwo ograniczeń swojej sprawności. W jednym staram się mu dorównać, nie będę się skarżył wszystkim wokoło. Najwyżej lekarzowi... Inni mają mnie zapamiętać jako pogodnego, może i zrzędliwego, ale tylko na politykę i ideologie.

      Usuń
    14. "Podoba mi się to: „Kościół stara się czynić z teologii dyscyplinę naukową”. Ironicznie mi się podoba ;) Nawet jeśli jest wykładana na wielu uniwersytetach (co wynika z zaszłości). Teologia, nawet jeśli bardzo by się starała, nigdy nie będzie dyscyplina naukową sensu stricte, gdyż jej się nie da w żaden sposób zweryfikować."

      Napisalam to specjalnie w taki sposob. Czyz myslisz, ze nie zdaje sobie sprawy z zarzutow czynionych przez, niektorych uczonych- pracownikow naukowych? Ale w taki sam sposob probuja rozprawic sie z innymi dziedzinami nauki, chociazby z tymi zwiazanymi z kosmosem. Nic to nowego. Z drugiej strony gdyby te nauki ( ta nauka) nie mialy ( nie maila) solidnych fudamentow nikt by ich z grzecznosci przez tysiaclecia na uczelniach nie trzymal. W przypadku teologii to jest ponad tysiac lat. Slaba ci ona byla na poczatku swego ksztaltowania sie- jak wszystko -, ale obecnie slabosci bym jej nie przypisywala.

      " Wprawdzie nie wiem, czy przypisywali sobie miano świętych za życia, za to na pewno chcieli nimi zostać, i to determinuje ich postawę na ziemi. "
      W tym momencie dobilismy do fajnego punkt rozbieznosci w ocenie ludzkich postaw . Uwazam inaczej... oceniam i widze te rzeczy inaczej. Nie wiem czy sie dogadamy, ale zobaczymy co to przyniesie.
      Ocenisz sprawe ze swojego punktu widzenia i siedzenia. Trudno mi w to wejsc, nie przecze, bo po pierwsze: nie jestem facetem, po drugie : dzieli nas oprocz plci tez i w wiek ( co nie znaczy, ze "im starszy tym madrzejszy", albo "im mlodszy tym sprawnieszy umyslowo), a tym samym roznia nas doswiadczenia . No i na pewno rozni nas wyciaganie wnioskow z tego, co w zyciu przezylismy.
      Ustawiasz sie mocna na ego. Na "ja". Swieci robili te rzeczy, bo chcieli chwaly i poklasku ziomow. Przechodzili te wszystkie doskonalenia wewnetrzne ( nazwijmy to bolesnym oczyszczaniem sie) bo krecilo ich uznanie swiata. Dla swiata? E … nie... nie wytrzymali by tego nigdy w zyciu. To musialo byc jakies silniejsze "krecenie". Cos bardziej necacego mowiac jezykiem tego swiata. Cos o niebo lepszego niz wlasne bolesne "ego", "ja", "moje", "aplauz tlumow".... Tlum bywa zmienny, niestabilny. Dzisiaj cie kocha jutro za to samo nienawidzi. Nieprzywidywalny jest . Ludzie idacy droga duchowa dobrze to wiedza. Wedlug mnie to musza byc osoby niesamowicie "trzezwe" zyciowo. Wiedzial to tez Jezus. Jednej niedzieli rozkladali przed nim galezie palmowe. Witali jak krola. Za moment zas wbijali mu gwozdzie, opluwali i krzyczeli "Ukrzyzowac go!". :)) Wiedzieli to tez jego apostolowie. Zobaczyli na wlasne oczy, przezyli na wlasnej dooopie.
      Wedlug mego pojmowania sprawy, niesamowicie upraszczasz.

      Usuń
    15. "Nie rajcuje mnie cnota, umartwianie, ciągłe i gorliwe modlitwy, czy hokus-pokus z Eucharystią – tylko po to, aby zostać świętym w Niebie, a po śmierci również na ziemi tytularnym świętym. To jest po prostu chore."
      Bo nie rozumiesz i cie nie rajcuje. Nie rajcuje cie wewnetrzna praca nad samym soba. Okielznywanie demonow w sobie:)) Nie interesuje cie swiat wewnetrzny w zaden sposob, bo wedlug ciebie … no wlasnie, co wedlug ciebie? Bo ze ta dziedzina zycia cie nie kreci to pewne. Ja wiem dlaczego, bo potrzeba w tym chocby minimalnego wysilku wewnetrznego i czasami boli jak cholera, wiec po co to? Na co? Pamietam jak kumpela pewnego razu odkryla wreszcie, ze jej malzenstwo rozpadlo sie z jej winy. O matko! Jak to jej spokoju nie dawalo, jak bolalo… w pozytywnym tego slowa znaczeniu. W kazdym badz razie stwierdzila po czasie , ze wygrala pewna batalie z sama soba. Ja to odkrycie zmobilizowalo do zmiany siebie samej. Do zmiany pozycji patrzenia na bylego. Musiala przestac go obgadywac, bo za kazdym razem kiedy probowala wylac mu na leb kolejna kloake ( a to bylo takie w sumie przyjemne- znalezc winnego innego niz ja sama) , to jej to z powodu poczucia jakiejs ludzkiej przyzwoitosci nie moglo przejsc przez gardlo:) A bardzo wielu ludzi tak nie robi , bo … to za duza wewnetrzna praca. Latwiej jest gledzic to, co sie gledzi i w tym zastygnac. Piekla nie ma- rob co chcesz. Dla ciebie w takim momencie nie ma, dla kogos oczernianego zycie staje sie piekielne:))
      Musze obiad dokonczyc. Wroce za moment.

      Usuń
    16. "Tak, unikam nadmiernej pokory i jestem w jakimś stopniu pyszny, ale nie więcej niż wierni, a może nawet mniej. Tak, unikam wewnętrznej ciszy, bo cisza to nic innego jak pustka, za to nie czuję w sobie chaosu, wręcz przeciwnie, dawno sobie już wszystko poukładałem. Niemal jak pedancik ;)))"

      Samochwala:)) Unikasz wewnetrznej ciszy bo owa cisza to nuda , wedlug ciebie... szczekacza w postaci mozgu musi caly czas pracowac, zagluszac, nadawac na swoich falach i nie dawac spokoju. I skoro mowisz o owej ciszy wewnetrznej ( skoro mowiaz to smiem uwazac , ze jednak w ktoryms kosciele ci jednak cos dzwoni), ze jej unikasz bo masz wsio poukladane, to wybacz… powatpiewam:)) Stopien uzyskania tej wewnetrznej ciszy.. skupienia to juz droga do swietosci. I jest cholernie mozolna i trudna. Wymaga poswiecen. Z wielu spraw trzeba zrezygnowac, chociazby z gadania z jedynym inteligientnym czlowiekiem na tym swiecie, za ktorego z regul uznajemy samego siebie :)) A ty ogolnie wszelkiego trudu duchowego nie chcesz, to nieprzyjemne i za bardzo ascetyczne. Za duzo wyrzeczen.
      I jakie to slodkie, to unikanie pokory przez ciebie i przyznanie sie do pewnego stopnia pychy, ale.... ustawienie sie we wlasciwym szeregu w tym swiecie. Na zasadzie, ze nie jest ze mna az tak zle w porownaniu z innymi:)) Samoobrona. Uruchamia sie ego:))
      Nie bede sobie samej slodzic. Pokory nie mam, przyznam jednak ze z nia zyje sie latwiej. Nie bede tez ustawiala sie w jakims szeregu, na zasadzie:" ale spojrzcie na Kryske i Baske, te to dopiero nie maja pokory, a ja, na ich tle, nie wypadam najgorzej". Na co to komu? Potrzebne mi to do udowodnienia, ze znajduje sie w stadzie zadufanych baranow w dokladnym ich srodeczku? Ma to sluzyc do udowodnienie, ze nie odstaje od stada? :) Malo to pocieszajace:)

      "Nie wierzę mistykom dlatego, że ich czytałem. Więcej mają do powiedzenia w sprawie piekła, niż tej niebiańskiej szczęśliwości. Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego nie potrafią jej konkretnie opisać? Gdyby bowiem próbowali, musieliby dojść do wniosku, że jej nie ma, przynajmniej w ujęciu wiecznym. Alegorycznie – nie da się jeść tylko miodu. Zemdli Cię."
      Z jednej strony opisujesz ze jestes za miloscia , z drugiej ze mdli cie... za a nawet przeciw?

      Moim ulubionym bohaterem biblijnym jest nie Hiob, a Samson. Super koles. Ktos taki jak Rhett Butler dla Scarlet O`Hara:)) Samson to przepiekna postac biblijna. Dla kobiet to ktos taki jak super bohater:))
      Nie masz juz dosc??

      "Ich postawa wynika właśnie ze starości. Mało któremu nic nie dolega, mało który nie zetknął się z cierpieniem, a do tego dochodzi świadomość, że koniec już tuż, tuż, więc i taryfy ulgowej nie będzie."

      Ale z powodu owego braku taryfy ulgowej potrafia przyznawac sobie prawo do uzurpowania. Kolezanka sie skarzyla, ze ostatnio mocno chorowala- sama potrzebowala pomocy, a stary ojciec domagal sie opieki i miala mu nadal uslugiwac- spelniac jego polecenia zachcianki. Zero taryfy ulgowej. Ustawiaja swiat na swoje kopyto… a nikt nie lubi zyc pod czyjes dyktando. I kiedy "my" ( moje pokolenie) bedziemy starzy, to nasze dzieci, wnuki, bliscy beda musieli, pomimo naszych starczych problemow. zmierzac sie ze swoimi doswiadczeniami, a nie zyc tak aby babci, czy mamusi sprawic przyjemnosc i np.: porzucic dla niej robote, bo ona nie lubi sama siedziec w domu.

      W naszym porzypadku cos podobnego sie dzialo. Nie moglismy dlugo wspolnie na urlopy jezdzic, bo dziadek bal sie , ze pod nasza nieobecnosc, nagle cos mu sie stanie i bedzie potrzebowal prywatnego kierowcy, wiec jedno z nas musi siedziec w chacie, gotowe na jego skiniecie. Przez pare lat jezdzilam albo ja z Marie do Polski, albo moj maz jechal z corka, we dwoje nie moglismy. Jedno z nas siedzialo, bo noz widelec dziadek bedzie chcial pojechac do lekarza. :)))

      Usuń
    17. Nie wiem o jakich naukach kosmologicznych mówisz (UFO i ufoludki, astrologia?). Teologia opiera się na Biblii i dogmatach, więc tu trudno mówić o solidnych podstawach. Wiesz, osobiście nie mam nic przeciw teologom, niektórych nawet lubię czytać, tyle że im po prostu nie wierzę ;)
      Nie wnikam w to, na jakich doświadczeniach, czy wiedzy bazujesz. Ja staram się Ciebie zrozumieć, ba! czasami rozumiem, tyle, że to nie zmienia mego postrzegania tych świętych. Nie twierdzę, że święci starali się być świętymi dla poklasku i sławy, jestem przekonany, że ich pragnieniem było być świętym tylko przed Bogiem. Tyle, że przesadzali z tą świętością na ziemi. Jeśli bowiem przyjąć słowa Jezusa za prawdziwe, a sądzę, że tak je traktujesz, wymagający był tylko w stosunku do swoich uczniów, Apostołów, od reszty wymagał miłości, wiary i przyzwoitości, a nie pokuty, wstrzemięźliwości, odosobnienia i modłów na pokaz, i niczego tu nie upraszczam.

      Znów muszę Ci przypomnieć, że pół życia byłem wierzącym i strasznie nad sobą pracowałem. Ale jesteś też w niewyobrażalnym błędzie. Nie da się wiary porzucić, bo się na Boga o coś obraziłem (nie obraziłem się), nie da się porzucić wiara z umysłowego lenistwa (możesz najwyżej stać się człowiekiem małej wiary), nie da się przejść na ateizm, bo mam taki kaprys. Takich wyczuję na kilometr, jak i tych, co od urodzenia są ateistami. Jedną z podstawowych trudności w porzuceniu wiary jest konieczność rezygnacji ze zbawienia, albo jak to się określa – życia wiecznego, gdy się w to latami wierzyło. Przecież nawet niektórzy rzekomo ateistyczni naukowcy w obliczu końca się nawracają, choć nie koniecznie na teizm. Nie Aniu, prawdziwe przejście na ateizm to nie to samo, co rozwód i wcale nie wynika z własnych błędów. Chyba, że błąd uznasz próbę studiowania Biblii lub czytanie dzieł teologów. Mam spory zbiór książek, które już nie mieszczą się nawet w biblioteczce. Większość to książki związane z wiarą, zarówno pisane przez ateistów (filozofów ateistycznych też), jak i przez teologów (gro to współcześni), a nawet zaciekłych wrogów ateizmu. I choć moje przekonania są już w pełni ugruntowane pilnie śledzę wydawnictwa w oczekiwaniu jakichś nowości.
      Próbujesz mnie obrazić tym: piekła nie ma – rób co chcesz? Strasznie się mylisz, ale nie będę Ci niczego udowadniał ;)

      (to do komentarzy o 13-tej)

      Usuń
    18. "Nie wiem o jakich naukach kosmologicznych mówisz (UFO i ufoludki, astrologia?)."
      Sa tacy naukowcy, ktorzy sama kosmologie jako nauke podwazaja. Maja trudnosci z klasyfikacja tej dziedziny… cos tam napomykaja o religii, metafizyce… takie ponoc cos nie wiadomo co:))

      "Ja staram się Ciebie zrozumieć, ba! czasami rozumiem, tyle, że to nie zmienia mego postrzegania tych świętych. Nie twierdzę, że święci starali się być świętymi dla poklasku i sławy, jestem przekonany, że ich pragnieniem było być świętym tylko przed Bogiem. "

      Wow!!! Coz za niespodziewana zmiana w podejsciu, czy tez dopenieniu opisu:)) Fajnie, ze dopelniles. Skoro ktos jest zdeterminowany to nie uwazasz, iz ten ich Bog musi byc warty tej determinacji? Co to do diaska jest??? Czym oni sie tam tak rajcuja? Czego doswiadczaja, czy tez niedoswiadczaja? Dlatego czytam:))
      Modly na pokaz to Jezus wrecz tepil. W Pismie znajdziesz takie opisy-
      Odosobienie , na zasadzie wyciszenia wewnetrznego jest duszy potrzebne. Nie musi byc nieprzyjemnoscia, moze byc czasowa przyjemnoscia , dla tych wycwiczonych, wypraktykowanych w ciszy. Moze byc stylem zycia , dla pustelnikow, ale moze byc tez udreka dla ludzi rozgadanych wewnetrznie i zewnetrznie. :))

      Znowuz ty czegos nie rozumiesz. Ja cie nie posadzam o lenistwo umyslowe, jezeli juz to mowie o twoim lenistwie duchowym, bo i takie istnieje. Niechec do modlitwy, medytacji, kontemplacji, bo za trudne… bo cisza moze zabic, bo nuda….
      Istnieje kilka rodzajow lenistwa i w sumie malo jest ludzi , ktorych moznaby bylo nazwac pracowitymi w pelni.
      Jednemu nie chce sie ruszyc dupska do roboty fizycznej, zwala na innych. Drugiemu nie chce sie cwiczyc mozgu, nie zagonisz kogos takiego do nauki… trzeciemu doskiwera lenistwo duchowe, niech mu powiedza w co ma wierzyc, co ma robic... niech mu nie nakazuja sie modlic, medytowac…. pojscie na latwizne.
      Ilez razy slyszalam tekst : "Pomodl sie za mnie , bo mi czasu brak". I bylo w tej prosbie pewne oczekiwanie, ze ja to spelnie:)) A skoro wierzyles to zdajesz sobie sprawe, ze modlitwa latwa sprawa nie jest? Pamietam jak skonczylam 27 lat i pierwszy raz samodzielnie zmawialam rozaniec. Myslalam wtedy, ze latwiej byloby mi zagrabic dziadka lake, ze to cholernie trudne, ze nie moge sie skupic a mysli biegna kazda w swoja strone… padnieta bylam :)) Modlitewnie nie wycwiczona, rozkojarzona, slabo sie koncentrowalam na tej czynnosci…. cienko ze mna bylo:)) Lata zaniedban.))

      Nie wzielam twojego ateizmu w moich obecnych komentarzach na zab. Wczesniej , chyba ze dwa razy, przypilam do ciebie cos w tym kontekscie, ale nie na zasadzie wyrzutow. Nie wiem co spowodowalo, ze mi owe sprawy ponownie wyjasniasz. Absolutnie nie mam pretensji, ze stales sie ateista. Dla mnie jest ok:) Mnie twoj ateizm nie razi, nie wyrzadzasz mi nim krzywdy. Wazne abys znalazl swoje miejsce i czul sie z tym dobrze. Powatpiewam jednak w to twoje dobrze, bo czlowiek z dobrym samopoczuciem wewnetrznym, pogodzony… zostawia to, co bylo wczesniej, chociazby porzucona instytucje. Ty tego zostawic nie mozesz. Szarpiesz to, obsmiewasz, rechoczesz… a ja nie pojmuje z czego? Bo jak wejdzie sie glebiej, to sprawy nie wygladaja na proste do obsmiania, wyrechotania, poszarpania…. :))

      Niczym nie probuje cie obrazic. Nie mam najmniejszych intencji obrazenia ciebie:)))

      Usuń
    19. Pomieszałem komentarze. Uzupełniłem i poprawiłem błędy.

      Uważasz, że mam się wstydzić swojej postawy życiowej? Nie zamierzam, ciągle patrzę w lustro na swoją gębę, i choć mocno się postarzała, patrzę bez wstydu czy zażenowania. Nie jestem ideałem, czy człowiekiem bez skazy, ale ogólnie jest całkiem dobrze ;)))
      Źle rozumiesz unikanie tej ciszy. Mam na myśli bezmyślność, kontemplację niczego. Nawet kiedyś próbowałem to zrobić na jawie, ale daremny trud, myślenia nie wyłączę. Dlatego nie cierpię ckliwych romansów, gdzie nie trzeba myśleć. Nawet gdy kontempluję cudowną muzykę, ta kontemplacja musi się na czymś opierać (tu: możliwości głosowe solisty, zgranie chóru, podkład muzyczny i wyczulenie na jakikolwiek zgrzyt (fałsz)). Ten zachwyt jest wtedy mój i tylko mój, nikt mi nie podpowiada, jak w romansidle, gdzie się mam zachwycać. Ale to wymaga wysiłku i skupienia, o brak których mnie tak niesprawiedliwie posądzasz. I w tym miejscu zapytam, czy taka kontemplacja jest przejawem braku duchowości, i wysiłku jaki trzeba w nią włożyć, do czego też odbierasz mi prawo? A przecież na samej muzyce się nie kończy. Są książki, jest malarstwo, jest otaczający mnie wszechświat, jest nauka (prawdziwa) – to wszystko da się przeżywać duchowo.
      Bądźmy szczerzy, i to do bólu. Jest taka postawa, która nie ustawia Cię w szeregu? Choćbyś się popłakała, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie Ci podobny, z kim będziesz stać w tym samym szeregu. Natomiast nie postawisz mnie w stadzie bezmyślnych baranów. Już sam fakt, że zmuszam Cię do szukania argumentów, że chętnie ich szukasz, dowodzi, że tu się całkowicie mylisz ;))) A przecież jesteś dużo młodsza, masz zupełnie inne zainteresowania i taki stary zrzęda jak ja, do niczego Ci nie jest potrzebny. No, może do jakieś polemiki od czasu do czasu, co mam sobie za zaszczyt ;)

      Ja Ci napisałem, jak widzę miłość. Nie chcę takiej jak proponują mi w Niebie, bo ta faktycznie jest beczką miodu, i tylko miodu. Nawet zapić nie ma czym. ;) Nie dostrzegasz różnicy?

      Rozumiem, że to żarcik taki z tym Samsonem? Biedaczysko, włosy mu obcięli i moc stracił. Aż mi go żal, tylko co taki osiłek wnosi do duchowości? Ok, nie będę Ci go obrzydzał, nie jestem zazdrosny. ;)

      Pisząc, że rozumiem tych staruszków, nie napisałem, że trzeba się do nich dostosować. W Twoim przypadku, zamiast jeździć osobno, może lepiej było scedować opiekę (lub np. bycie pod telefonem) na kogoś innego? To nie rada, to tylko pytanie. Ja już postanowiłem (to też mam poukładane), jeśli mój stan będzie wymagał stałej opieki, godzę się na dom starców, a w najgorszym razie na hospicjum, choć obu przybytków nie cierpię. Ale miałbym większą trudność w wymuszaniu opieki na bliskich.

      Usuń
    20. Sama kosmologia jest nauką do momentu, gdy opiera się na fizyce. W chwili gdy łączy się ją z metafizyką, blisko temu do teologii (niekoniecznie chrześcijańskiej), więc już nie sposób tego wcisnąć w pojęcie nauki.

      To nie zmiana w podejściu tylko próba wyjaśnienia jak widzę tę mistyczną świętość. Nie wiem, czy Bóg jest tego warty, bo ja sobie nie przypominam aby ludzi do tego zmuszał. Nie mnie pytaj, co ich rajcuje, ja tego w ogóle nie rozumiem, bo to jest zaprzeczenie tego, do czego podobno Bóg powołał człowieka. A już najmniej tych pustelników. Co można wymyślić na „pustyni”? Chyba tylko to, że bez wody nie da się żyć, co i tak już wszyscy wiedzą. W moim przekonaniu to ucieczka przed rzeczywistością, strach przed normalnym, ale odpowiedzialnym życiem. Zresztą, nie chcę wnikać. Lubię samotność, ale nie taką i z zupełnie innych przyczyn.

      Dobrze, przejęzyczyłem się, miałem na myśli lenistwo duchowe, ale ono się ściśle wiąże z umysłowym. Tak nie bardzo rozumiem dlaczego uważasz, że bark chęci do modłów i jałowej medytacji to pójście na łatwiznę? Uważam, ze jest akurat odwrotnie. Modły i medytacje mają uwolnić od myślenia, od zadawania niepokojących pytań i szukania odpowiedzi. Wiem, już wiem ;) Te niepokojące pytania to dzieło szatana... tak przynajmniej twierdzą kaznodzieje.

      To dobrze, że mój ateizm Cię nie razi, mogę ze spokojem powiedzieć to samo o Twojej wierze ;) Za to wyjaśnię, zostawiłem to coś za sobą całkiem świadomie dla wewnętrznego spokoju. I cały problem w tym, że mnie to ściga niczym uciekiniera z więzienia. Ja już pominę nieraz bzdurne teksty w necie o tym jaki jest wstrętny ten ateizm, ja już pominę obrażanie niewierzących przez hierarchów, ale jak kupię książkę takiego Zatwardnickiego..., to już musze się odezwać i zrewanżować im wszystkim. Inaczej udowodniłbym, że faktycznie niewierzący jest głupcem. Poczucie własnej godności nie pozwala mi milczeć ;)))

      Usuń
    21. Przestan Asmo:))
      Wiesz dlaczego z toba gadam? Nie dlatego, ze nalezysz dla latwych rozmowcow, bo nie nalezysz, ale ja w sumie latwych rozmowcow nie lubie. Nie lubie rozmowek , ktore unikaja podnszenia oreza. Gadki o pogodze i o tym jakie sie jadlo sniadanie ( to fajne, ale nieistotne). Ty niesamowice meznie dzwigasz i podnosisz ciezar rozmowy:) Nie unikasz jej na zasadzie pieprzenia o porannej zgadze lub bolach plecow:)) To dobre. Mlodzi powiedzieliby cool. Wchodzisz w kontakt z czlowiekiem. I czasami az sie dziwie , ze nie przeganiasz tych, ktorzy cie mecza. Jest cos w tobie, co nie pozwala drugiemu ( dodajmy, ze wrazliwemu, madremu, lotnemu, blyskotliwemu … czyli takiemu jak ja (p) )wspolrozmowcy odpuscic sobie ciebi . I bardzo pozytywne jest w tobie to, ze chwytasz zarty. Wlasnie wyobrazilam sobie pewna osobe, ktora za takie opisanie mnie samej przez siebie u niej na blogu od reki by mnie zje***a :))
      Dlatego czasami wracam, zeby zobaczyc co u ciebie nowego.
      Poza tym drogi Asmo, zmieniasz sie albo ty, albo zmieniam sie ja... bo jakos rzadziej pomiedzy nami zgrzyta:)) Tak to odbieram, byc moze mylnie, ale na te chwile tak to czuje.))

      Mi nie chodzi o to, ze starzy ludzie potrzebuja opieki. Bliscy powinni im ja zpewnic. Mi nie odpowiada wlasnie owa uzurpacja. Zostawmy to tez, bo to nie sa latwe tematy.

      Usuń
    22. "Rozumiem, że to żarcik taki z tym Samsonem? Biedaczysko, włosy mu obcięli i moc stracił. Aż mi go żal, tylko co taki osiłek wnosi do duchowości? Ok, nie będę Ci go obrzydzał, nie jestem zazdrosny. ;)"

      Wlasnie Samoson to cudna postac. W nim jest wsio. Mowie ci ta Dalila to idotka byla jakich malo:)) To byl facet przez duze F, jak on umial kochac… ja pierdziele:))

      Usuń
    23. "Już sam fakt, że zmuszam Cię do szukania argumentów, że chętnie ich szukasz, dowodzi, że tu się całkowicie mylisz ;))) A przecież jesteś dużo młodsza, masz zupełnie inne zainteresowania i taki stary zrzęda jak ja, do niczego Ci nie jest potrzebny. No, może do jakieś polemiki od czasu do czasu, co mam sobie za zaszczyt ;)"

      Nie szukam argumentow. Czytam to co piszesz i odpisuje ci na podstawie tego jak postrzegam sprawy, podpieram sie tym co wiem i takie tam innne. Szukanie oznacza sleczenie w kompie i wyszukiwanie madrali, ktorzy cos na dany temat juz powiedzieli:)) Nie chce przez to powiedziec, iz nie lubie wszelakich madrali. Jezeli ktos wymadrza sie z sensem, to czemu nie:))

      Usuń
    24. No to mi nasłodziłaś, a później się dziwisz, że ja mam wybujałe „ego” ;)))
      Ok, dziękuję za pochwały, ale bądź pewna, że ja uwielbiam takie polemiki bez obrzucania się błotem, nawet jeśli w jakimś temacie całkowicie się różnimy. I nie odbieraj sobie zasług, wielu jest takich, co się mnie boją, a przecież ja nie gryzę. Nie wiem, co dla młodych znaczy „cool” ale rozumiem, że to ma charakter pozytywny. Powiem Ci w sekrecie, czasami mi się z młodymi lepiej rozmawia, niż z takim zrzędami jaki ja jestem.
      Pisząc o szukaniu argumentów nie miałem na myśli szperania po archiwach. Aż tak źle Cię nie oceniam ;)

      Taaa, Samson umiał kochać, tylko mu to na dobre nie wyszło, co się w życiu dość często zdarza ;))) Szczególnie facetom...

      Rozumiem, że wyczerpaliśmy temat (chyba, że się mylę), więc zapraszam znów, jeśli będziesz miała ochotę. Nie zawsze, ale najczęściej mam czas dla odwiedzających. Udanego wieczoru...

      Usuń
  7. "Taaa, Samson umiał kochać, tylko mu to na dobre nie wyszło, co się w życiu dość często zdarza ;))) Szczególnie facetom…"
    Dokladnie… jacyz ci faceci biedni i bezbronni w tej milosci i wiadomo , ze nie wychodzi im to na dobre. No coz- Ameryki nie odkrylismy.

    Uwazam temat za wyczerpany i tez z lenistwa nie chce mi sie dalej ciagnac sprawy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A chcesz się pokłócić, kto w miłości jest bardziej poniewierany? Ja mam czas i argumenty :D :D :D

      Usuń