sobota, 14 grudnia 2019

Miłość zarezerwowana dla wierzących


  „Obecnie moja reputacja jako księdza jest zdruzgotana przez plotki i domysły. Z bólem stwierdzam też, że nie udało mi się pokonać kryzysu wiary i powołania” – oznajmia na Twitterze ksiądz Tymoteusz Szydło. Omal się nie popłakałem ze wzruszenia. Miłujący Boga nie podołał i publicznie powiadamia świat katolicki o swojej porażce. No i coś ty narobił Bozi? Zawiodłeś Go na całej linii, a i wstydu Mu nie poskąpiłeś. Matce też, a jaka dumna była, gdy syna w ręce Kościoła oddawała. Albo wagarowałeś, albo nie czytałeś uważnie Ewangelii św. Łukasza: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” [Łk 14 - 26,27]. A ty zamiast tylko na Boga, postawiłeś też, jeśli nie przede wszystkim na mamusię...

  Ok, ok, nie będę się pastwił nad tym lalusiem od siedmiu boleści. Za to wyżyję się na innym kaznodziei, któremu wyjątkowo nie podoba się ateizm, choć, za przeproszeniem g... o nim wie. I żeby mu pasowało, po prostu bredzi. To ks. Marek Dziewiecki, zawsze z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Zacznę od końca jego wideoklipu1, w którym stwierdza, że nie wszystkim wolno wierzyć, nawet niektórym księżom i..., i trafia w punkt Tymoteuszka, choć jeszcze nie wie, czym dla tego drugiego skończy się wielka miłość do Boga i mamusi jednocześnie. Otóż sęk w tym (nie mylić z deską w tartaku), że ks. Dziewiecki autorytatywnie zabrania kochać ateistom. Ateista z definicji nie jest zdolny do miłości, do prawdziwej miłości jest zdolna tylko osoba wierząca. Aby była jasność, osoba wierząca w Boga Stwórcę wszystkiego, zaś stwórcę człowieka w szczególności. Tylko, co z tej miłości w wydaniu wierzącego, podpartej miłością do Boga Jedynego wynika? Pokazał nam ks. Tymoteusz...

  Twierdzenia ks. Dziewieckiego są logiczne tylko dla niego, a wynikają z mieszaniny półprawd i fałszów. Już pierwsze słowa są półprawdą. „Uświadamiamy sobie, że nie ma ludzi niewierzących”. Dla niego istnieje tylko wyznacznik w kogo lub w co wierzymy. Tymczasem różnica w zrozumieniu słowa wiara wynika z określeń: wierzę że, wierzę w. Jeśli powiem, że ateista wierzy w ewolucję, to popełniam kardynalny błąd. A tak się właśnie wydaje ks. Dziewieckiemu, stawiając problem wiary na głowie. Ateista wierzy, że teoria ewolucji jest do zaakceptowania, nawet jeśli nie wszystko wyjaśnia, co ewidentnie jest różne od wiary w ewolucję. Wierzyć można, np. w Boga, w siły nadprzyrodzone, we wszystko to, czego nie da się zweryfikować. W miłość, nawet tę od pierwszego wejrzenia też. Jak podaje Słownik Języka Polskiego wiara to:
- określona religia lub wyznanie; też: przekonanie o istnieniu Boga;
- przekonanie, że coś jest słuszne, prawdziwe, wartościowe lub że coś się spełni;
- przeświadczenie, że istnieją istoty lub zjawiska nadprzyrodzone.
 

  Nigdzie, poza Dziewieckim, nie spotkałem się ze stwierdzeniem, że można wierzyć w materię, a taką wiarę przypisuje on ateistom. W swej łaskawości, ten obłudnik w koloratce, pozwala ateistom mieć zwierzęcy instynkt. Konsekwencją tej obłudnej tezy ma być fakt, że tym samym ateista nie może kochać, bo materia nie ma uczuć. Jeśli jest w tym stwierdzeniu jakiś sens, jakikolwiek związek przyczynowo skutkowy, to ja bym go chętnie poznał. Prawdą jest, że ateista nie może kochać Boga, gdyż w Niego nie wierzy, ale czy nie może kochać drugiej, w pełni zmaterializowanej osoby? Pozwolę sobie na sarkazm: ateista może kochać i to nawet na ful, ale jeśli wierzy w miłość tak jak wierzący, jest tak samo głupi. I to się niestety zdarza. Wiem, co mówię, sam kiedyś wierzyłem w miłość.

  Czym jest miłość? W wersji najbardziej uproszczonej – to uczucie (niematerialne), które zespala dwoje ludzi. Konsekwencje tej niematerialnej miłości są już zazwyczaj materialne, i nie mam tu na myśli li tylko pieniędzy, choć dziwnym trafem, tych ubywa jakby więcej. Człowiek owładnięty miłością przestaje myśleć racjonalnie, i to jest na swój sposób bardzo fajne, tyle, że ironicznie mówiąc często słono kosztuje. I choćby ks. Dziewiecki zaklinał rzeczywistość, wierzących kosztuje, nie tylko w przeliczeniu na gotówkę, jakby odrobinę więcej. Czy zatem warto oddać się miłości? Jak najbardziej, natura nie dała nam niczego lepszego w sferze uczuć. Robi się jednak gorzej, jeśli tej miłości towarzyszy wyrachowanie, jakaś kalkulacja typu: kocham Go, by dostać się do Nieba. Tu ja powiem wprost, jakem ateista, to nie jest prawdziwa miłość, lecz miłość życzeniowa, by nie napisać interesowna. To tak jak wierzyć w to, że miłość zawsze zapewni nam szczęście. Tymczasem ona od samego początku przynosi niepokój. Nie wolno też wierzyć w mit, że miłość góry przenosi, że zmieni nas w świętych, a co na pewno dziś może potwierdzić nasz nowy tragiczny bohater, ks. Tymoteusz.



PS. Właśnie przed chwilą, z innego źródła (katolickiego) dowiedziałem się, że „wojujący ateista” to taki, dla którego niereligijność jest ważnym elementem tożsamości. Zapytam nieśmiało: jak nazwać tych wierzących, dla których religijność jest ważnym elementem tożsamości? Wiem, wiem, to: jedyni sprawiedliwi w imię Pańskie...
 






44 komentarze:

  1. I dobrze, że chłopak przejrzał na oczy, szkoda tylko, że jego mamuśka usiłowała z niego zrobić jakiegoś apostoła. To był z jej strony ewidentny kretynizm, no ale czego można się było spodziewać po "powiatowej"? Ten epitet to nie ja wymyśliłam, to prezes tak ją zwał. Taaaa, najwięcej o miłości może powiedzieć ten, kto pokochał coś/kogoś o kim nie wiadomo czy aby istnieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wątpliwości, czy on dorósł, a o tym, że przejrzał na oczy, to już w ogóle nie ma o czym mówić. Czy dorosły, dojrzały mężczyzna tak się żali publicznie? Lepiej byłoby dla niego, gdyby zmilczał i się nie ośmieszał.

      Oni wiedzą na podstawie spowiedzi, co w miłości piszczy ;)))) To zaiste bogata wiedza...

      Usuń
  2. Radość z przypadku młodego Szydło jest u Ciebie tak widoczna, że chyba aż dłużej Ci zajęło pisanie posta - odliczając czas na zacieranie rączek z ukontentowania? :D

    Co do księdza - nie chciało mi się go słuchać w całości... Ale poczytałem sobie komentarzy - zaiste imponująca lista inwektyw. Komuś chyba nadepnął na odcisk.

    Poza tym ma jednak trochę racji. W sumie ateiści wierzą tylko w to co mogą zobaczyć, albo dotknąć - więc nie wiem jak inaczej ująć że wierzą w materię. Choć fakt, że pod względem wiary w różne głupoty - nie ustępują wierzącym w pana Bozie...
    W tym ostatnim akapicie to już w ogóle nie wiadomo o co chodzi, oprócz tego, że jednak miłość jest niematerialna, a jednak istnieje?

    Już drugi raz spierasz się z tym Drzewieckim na temat tej miłości, (z tego co pamiętam) a ja nadal nie wiem na czym tak w zasadzie polega Twoja krytyka, bo mam wrażenie że negujesz to co on pisze wytykając mu że nie wie o czym, samemu nie bardzo wiedząc co to ta miłość - sprowadzając antytezy do jakichś banałów typu uczucia zespalającego ludzi i tak dalej - potem ją deprecjonujesz przytaczając jej nietrwałość (choć chyba na swoim przykładzie taki wniosek?).
    Tymczasem nawet podchodząc całkowicie racjonalnie do zjawiska miłości istnieje wiele ciekawych opisów tego zjawiska jako element mechanizmu psychologicznego... No, ale może nie chodziło o to, tylko żeby dosrać księdzu. ? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mierzysz mnie wg. swoich wartości. Uważasz, że on zasługuje na pocieszenie, dlatego przypisujesz mi radość? Dziwna to miara, bo sam polujesz na moją pomyłkę, by mi tylko móc przywalić ;))) Pewnie z radochy zacierasz ręce, jak Ci się coś trafi...

      Jeśli komuś ks. Dziewiecki nadepnął na odcisk to religii katolickiej, bo totalnie ją ośmiesza swoimi wynaturzeniami. Ja pierd…lę, a Ty za nim!!! Ateiści wierzą w… materię. Myślałem, że jednak wyciągniesz jakieś wnioski z tej notki. Zapytam: czy wierzący nie wierzą w istnienie materii? Bo taki można wysnuć wniosek po Twoim komentarzu. Mój stosunek do materii jest niemal dokładnie taki sam jak wierzących, ale to oni wierzą w cudowną moc koralików, krzyżyków i kamieni kupę. Jesteś w stanie pojąć tę różnicę?
      Czy jesteś w stanie uznać, że człowiek jest zbudowany z materii i potrafi kochać? To teraz pokaż mi to uczucie miłości, gdy materialnego człowieka nie ma...

      Definicje najprostsze są najtrafniejsze. Np. nie zabijaj! Gdybym zaczął się rozwodzić nad tym, czym jest miłość, mógłbym dojąć do takich bredni, jakie wypowiada k. Dziewiecki ;) Czy zarzucisz coś tej mojej prostej (banalnej) definicji? Jeśli tak, to co? Możesz próbować, nawet nie banalnie i życzę Ci sukcesu... Ja się z Tobą zgodzę, istnieje wiele ciekawych opisów aspektów psychologicznych miłości, tylko dlaczego nie ociera się o nie ks. Dziwiecki? Bo de facto notka jest o jego „wszechwiedzy” na ten temat.

      Usuń
    2. Ja cię zdążyłem już poznać, a nie mierzę swoją miarką. Przecież nie miałbyś o czym pisać, gdyby się nie załamał w swoim kapłaństwie - ale jesteś już na miejscu, by "lalusia od siedmiu boleści"... pocieszać?

      Napisałeś się napisałeś i co z tego wyszło? Ano, że wierzący różnią się jednak od ateistów tym, że wierzą że jest coś oprócz materii... Żeby było zabawniej, żachnąłeś się, nie potrafiąc wybrnąć z krytykowanej przez Drzewieckiego postawy - głupim pytaniem czy "wierzący nie wierzą w materię." Cóż to za pytanie kuriozalne? W materię nie trzeba wierzyć kolego, ją widać i czuć. :D Oni nie wierzą tylko że ona wzięła się z niczego - ta wiara jest zarezerwowana dla ateistów. Dalszych głupot już nie komentuję bo nie wiem, jaka część mojej wypowiedzi neguje materialność człowieka, ale faktycznie - jest to jakiś sposób na odwrócenie uwagi od faktu, że się pisze jakieś androny...

      Oj, dajesz radę bez tego. :D Nie mam nic do zarzucenia Twojej prostej definicji. Prawdę mówiąc problem w tym, że pomieszałeś w swoim wywodzie miłość z fascynacją i zauroczeniem, dlatego nieśmiało podsunąłem Ci propozycję aspektu psychologicznego miłości - i na tym polu można z takim Drzewieckim sobie podyskutować.

      Usuń
    3. Od nadmiaru tematów czasami dostaję bólu głowy. Wiesz jak ciężko wybrać? ;)))

      Po prostu nie łapiesz niuansu. Sam użyłeś zwrotu „wierzą, że”, co wcale nie jest takie oczywiste w stosunku do wierzących. Oni „wierzą, w” niematerialne istoty, a skoro w nie wierzą, to są przekonani, że istnieją. Czy moje postrzeganie materii różni się o od postrzegania tejże wierzących? Różni nas tylko podejście do powstania materii, choć w obu wypadkach podejście jest to samo. Ja „wierzę, że” materia istnieje od zawsze, oni „wierzą, że” stworzył ją niematerialny Bóg, co nie zmienia faktu, że materia istnieje. Tyle, że najpierw muszą „wierzyć w” istnienie tego Boga.

      A ż mnie ciekawi, w którym miejscu pomieszałem z fascynacją i zauroczeniem?

      Usuń
    4. Spróbuj skromność.

      Zobaczyć znaczy uwierzyć. No widzisz, sam sobie w końcu odpowiedziałeś na czym polega twoja wiara TYLKO w materię i czym się różni od wiary wierzących... Tylko czy sam łapiesz niuans?

      A to musisz sobie postudiować psychologię, może Cię olśni.

      Usuń
    5. Pół wieku byłem skromny. Źle na tym wyszedłem.

      A toś wymyślił! Zobaczyć znaczy uwierzyć? Co to ma wspólnego z wiarą np. katolicką? Widzę i uwierzyłem, że to za trudny dla Ciebie temat ;)))

      Tu mi się przypomniał Mickiewicz, choć go nie lubię: „Gdy mu Twardowski dokucza, do drzwi, od okien odpycha, czmychnąwszy dziurką od klucza, dotąd jak czmycha, tak czmych”. ;)

      Usuń
    6. Nie po prostu nie mam czasu na edukacje kogoś, kto przestał przyswajać cokolwiek wiele lat temu. Z reguły faktycznie od takich ludzi trzymać się z daleka - czyli jak to poetycko ująłeś czmychnąć. :)

      Usuń
    7. Przecież ja chciałem abyś mi tylko wskazał to miejsce, gdzie ja pojęcie miłości kończę na fascynacji i zauroczeniu. Czy do tego potrzebny jest tytuł profesora, skoro piszesz o edukacji? ;)

      Usuń
    8. Choćby w tym - "Człowiek owładnięty miłością przestaje myśleć racjonalnie..." - brak racjonalnego myślenia jest właściwy fazie zauroczenia a nie miłości.

      Usuń
    9. Pominę zauroczenie, to zazwyczaj szybko mija. Ale zapytam: czym jest nawet dojrzała miłość bez fascynacji? WSJP: „silne zainteresowanie jakąś osobą, rzeczą lub czynnością połączone z chęcią poświęcania temu swojej uwagi i czasu”. Według mnie to już tylko przyzwyczajenie, choć mogę się tu mylić. Może być gorzej – uzależnienie, które też trudno miłością nazwać.

      Większość ludzi stara się nad fascynacją panować, to znaczy nie ulegać jej za bardzo, ale to ona zazwyczaj powoduje, że chcemy mieć coś już (mieszkanie, samochód, nowe meble, a do tego dzieci i wczasy), choć praktycznie nas na to nie stać, więc bierzemy wszystko na raty, bo przecież musimy sobie poradzić. A szczególnie dziś, wcale nie musimy, może się zdarzyć wiele przypadków, które zachwieją naszymi planami. Dobrze, jak na podorędziu są bliscy (rodzice, przyjaciele), ale gdy ich zabraknie, gdy nie mogą nam pomóc..., lepiej nie mówić. Gdzie więc wtedy ta racjonalność?

      Usuń
    10. Starowicz się kłania. Fascynacja (inaczej zakochanie lub zauroczenie) jako pierwszy etap miłości charakteryzuje się przede wszystkim brakiem trzeźwej oceny partnera. Tyle że taki stan szybko mija i nie odpowiada do końca słownikowej definicji, którą tu przytoczyłeś. Nie musi też przekształcić się w miłość. Starowicz używa słownikowego pojęcia fascynacji, jako czegoś co w związku ewoluuje i inaczej wygląda na początku związku a inaczej później, choć nie ogranicza miłości dojrzałej do przyzwyczajenia - przez istnienie takich elementów jak choćby odpowiedzialność za rodzinę.

      Nie wiem też czy chęć zakupienia dóbr materialnych można porównać do fascynacji. :) Ale tu już nie będę się spierał, niektórzy faktycznie fascynują się np. samochodem. :) Choć mija mu wraz z pojawieniem się nowego modelu.

      Usuń
    11. Tylko który Starowicz? Lew – psychiatra, seksuolog? Już ja tam wolę słownikową definicję ;) Wiesz, na dobrą sprawę można się fascynować piłką nożną (w dodatku przez całe życie), ale to chyba nie o to chodzi, my mówimy o fascynacji w powiązaniu z miłością.

      Chyba znów nie zrozumiałeś. Ja fascynacją nie określam zakupów, stwierdzam, że fascynacja w miłości może powodować różne, nie zawsze przemyślane działania.

      Usuń
    12. Ale tu średnio się liczy co wolisz, bardziej to co odpowiada rzeczywistości. :) I cieszę się że jednak widzisz różnicę - raczej fascynacja piłką nożną nie jest odpowiednikiem zauroczenia. :D

      No właśnie znów mówimy o etapie zauroczenia. :D Albo choroby psychicznej, choć może są to pokrewne stany... :D

      Usuń
    13. Fascynacja w miłości nie jest też odpowiednikiem zauroczenia, więc komu mam bardziej wierzyć, skoro Lew-Starowicz stawia te dwa stany świadomości na tym samym poziomie? Różnica już uwidacznia się w czasokresie trwania. Zauroczyć może Cię coś na chwilę, fascynować się czymś można do śmierci.

      Usuń
    14. Właśnie jest. :)
      Cały czas źle odnosisz do tego tą słownikową fascynację - tymczasem ona nie jest tam podawana jako rodzaj miłości, ani z nią równoznaczna, nie wiem czy zauważyłeś.

      Usuń
    15. Przypadkiem znalazłem.
      Może Ci się spodobać...

      http://teologia.deon.pl/nie-ponizajmy-ateizmu/

      Usuń
    16. Radku, jaki rodzaj miłości? To element składowy miłości i zaliczyłbym go nawet do pozytywnych mimo tego, że często czyni nasze postępowanie irracjonalnym.
      Za słownikiem synonimów „fascynacja jako uczucie”: adoracja, adorowanie, czczenie, darzenie miłością, kochać, kochanie, miłość, miłować, ubóstwianie, umiłowanie...

      Przeczytałem, i facet ma dużo racji. Zmroziło mnie jedno zdanie: „[ateista] poszukujący w bólu prawdy o wszechświecie i sensie życia”, ale nie będę się czepiał, gdyż nie wiem co tak naprawdę ma na myśli pod pojęciem prawda. Ja słyszę z ust wierzącego to słowo, to już nie tylko dzwonek, ale cały system alarmowy mi się włącza ;) Ale to wszystko napisał już abp T. Halik, metropolita Praski, laureat teologicznego Nobla. Chciałoby się rzec: dwóch sprawiedliwych w katolickiej Sodomie ;)))

      Usuń
    17. Dobra nieważne już. :) Jak widać jesteś do tej słownikowej definicji wręcz przyspawany, a ja ślusarzem nie jestem.

      Usuń
  3. "Czym jest miłość? W wersji najbardziej uproszczonej – to uczucie (niematerialne), które zespala dwoje ludzi".
    Ale czemu tak upraszczać sprowadzając wszystko do d... na końcu? :) I tylko wokół tego się kręcić?
    Taki np. Fromm wyróżniał miłość braterską, matczyną, miłość samego siebie, miłość Boga i miłość erotyczną. Szerokie pole do popisu dla ks. Dziewieckiego. :)

    A ks. Tymoteusza mi szkoda. O ile mogę sobie wyobrazić kryzys powołania (zderzenie wyobrażeń z realiami życia kapłańskiego), o tyle martwi mnie ten kryzys wiary. Co takiego się zdarzyło po święceniach, czego nie było w czasie 6-letniej formacji duchowej młodego człowieka, że dopiero teraz taki kryzys się objawił.
    I dobrze, że wydał takie oświadczenie, bo przeciął wszelkie przyszłe plotki i dywagacje w tej głośnej sprawie.
    Nie uważam tego za objaw słabości czy niedojrzałości, wprost przeciwnie, to męska odważna decyzja. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedobrze Mario, niedobrze, bo ja akurat nie miałem na myśli d..y ;) Wiem ile jest tych miłości, ale odnoszę się do tego, o czym mówi ks. Dziewiecki, który zawęża sprawę do miłości, a raczej jej braku u ateisty.

      No właśnie, przecież kryzys wiary jest tu najważniejszy. Jest wielu kapłanów, którzy odeszli ze stanu duchownego i nikt nie robił z tego sensacji, zresztą Kościół niezbyt chętnie się do tego przyznaje. Oczywiście, nie wolno mi się wypowiadać w imieniu ks. Tymoteusza, ale dla mnie jest oczywiste, że zawiodły go oczekiwania. Pewnie sądził, że jako kapłan dozna większej bliskości Boga, a tu nic? Jako było przedtem, to pozostało po święceniach, za to obowiązków przybyło i pochwały się skończyły.
      Nawet próbowałem to publiczne wyjaśnienie brać za przejaw odwagi, przyzwoitości. I mi nie wyszło. Może on oczekiwał właśnie ogólnej aprobaty i pocieszenia (to syndrom parcia na szkło). Przytoczony przeze mnie fragment Ewangelii Łukasza mówi też o krzyżu. Coś mi się zdaje, że on w ten sposób chciał go z siebie zrzucić.

      Usuń
    2. Fromm czerpał wprost ze starożytności Mario. Eros, filia, agape i tak dalej...

      Usuń
  4. Takich półgłówków siejących kretyńskie poglądy jest cała masa. "Nie ma ludzi niewierzących", "Ateiści też są wierzący, bo wierzą, że boga nie ma", "Jak ktoś przestaje wierzyć w boga, to zaczyna wierzyć w coś innego, bo nie da się nie wierzyć" i podobne pierdoły. Nie wiem, jaki półgłówek może coś podobnego łyknąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wezmę w obronę wierzących ;))) Dla nie jest możliwa alternatywa bez wiary, oni tego sobie nie potrafią wyobrazić. No bo jak można nie wierzyć w jakieś bóstwa? Tak się nie da...
      Miałem klasyczny przykład ze Świadkami Jehowy. Mogli ze mną dyskutować o wszystkim, tylko nie byli w stanie pojąć, że mogę nie pragnąć życia wiecznego, a to szczęśliwe jest tylko możliwe przez wiarę w Boga.

      Usuń
    2. Czyli z jednej strony rozbuchana wyobraźnia (bogowie są!), a z drugiej strony kompletny brak wyobraźni (nie wierzyć to niemożliwe!). To co, rozszczepienie osobowości czy ograniczenie?...

      Usuń
    3. Wiara w Boga nie wymaga zbytniego wysiłku intelektualnego ;))) Ikonografia przedstawia Ci jak Bozia wygląda, a katechizm jak masz wierzyć. Nawet studia nad Biblia nie są specjalnie mile widziane...

      Usuń
    4. Zupełnie niemile i nawet się nie dziwię. Przeczytanie Biblii ze zrozumieniem i odrobina myślenia grozi totalnym upadkiem wiary. M.in. w ten sposób pozbyłam się jej ja.

      Usuń
    5. Tu możemy podać sobie ręce. Dla mnie Biblia byla przysłowiowym gwoździem do trumny w której zamknąłem wiarę ;)))

      Usuń
    6. No tak! Nie da się inaczej...

      Usuń
  5. ja tylko dwa słowa o młodym Szydle... goovno mnie obchodzi jego kariera zawodowa, a jeszcze mniej jego pożycie intymne, ale ze strzępków informacji, które do mnie mimowolnie docierają to mi wychodzi na to, że on od początku nie chciał być tym księdzem i bardzo jest prawdopodobne, iż faktycznie przeleciał jakąś panienkę zgodnie z psychologicznym mechanizmem auto-handicapu...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro tylko prawdopodobne, to rozsiewasz plotki ;)))
      Niczego nie wiemy na pewno, poza tym, że chce odejść ze stanu kapłańskiego. Tłumaczy się mętnie, co faktycznie daje pole dla plotek, ale może dlatego nie warto się nimi zajmować.

      Usuń
    2. nieprawda... skoro tak lubisz podpierać się autorytetami różnych słowników to:
      "Plotka – niesprawdzona lub kłamliwa wiadomość, zwykle powodująca utratę dobrego wizerunku osoby, której dotyczy"
      Plotkowanie -
      1. aktywność przyjemna sama w sobie, gadanie dla samego gadania
      2. negatywne, złośliwe, płytkie obmawianie nieobecnych osób
      3. wymiana oceniających informacji o nieobecnej osobie
      4. proces wymiany informacji o nieobecnych osobach o zabarwieniu oceniającym, między bliskimi sobie osobami"
      /Wikipedia/
      ...
      moja wypowiedź nie zawierała żadnych ocen, jedynie szacowała możliwość wystąpienia jakiegoś wydarzenia, bardzo grubo zresztą, bo słowo "prawdopodobnie" oznacza jedynie, że ta szansa jest większa o zera, ale nie precyzuje, czy jest równa 0,0001, czy np. 0,9...
      nie mam mowy o stracie wizerunku przez pana Tymka, bo przelecenie panienki jest czynem neutralnym, ani chwalebnym, ani nagannym /chyba że w formie gwałtu, ale o tym mowy nie było wcale/...
      od biedy możesz naciągnąć punkt 1, ale to już będzie czysta zgadywanka z Twojej strony, czy ta wypowiedź sprawiła mi przyjemność, czy nie, bo nie masz żadnej przesłanki do oszacowania możliwości tegoż...

      Usuń
    3. p.s. przelecenie panienki jest powodem do dumy jedynie dla kogoś, kto ma kłopoty ze znalezieniem sobie takiej panienki do tego przelecenia, ale tego tematu w ogóle nie poruszaliśmy, czy pan Tymek mógł mieć takie kłopoty, czy nie...

      Usuń
    4. W tym układzie optuję za czwartą opcją, bo choć rzekomo nie oceniasz, to bądźmy szczerzy, to jest ocenianie. ;)

      Usuń
    5. NIC i NIKOGO nie oceniłem... sformułowałem tylko pewną hipotezę na temat wczesnych motywacji pana Tymka i tego, co się potem mogło zadziać w jego umyśle, ale nic nie wspomniałem ani słowem na temat swojego wartościowania tegoż...

      Usuń
    6. Ok, nie będę się sprzeczał, choć przecież patrząc na definicje plotki, to nią się posługujesz ;)))

      Usuń
    7. bardzo rozsądna decyzja... aby dowieść swego musiałbyś znaleźć i zacytować jakieś moje zdanie, w którym wyrażam ocenę kogoś lub czego... a że takie nie zaistniało, tedy nie ma jak tego zrobić...
      natomiast do plotkowania w sensie punktu 1. sam się przyznałem, więc powtórzenie za mną, tym samym przyznanie mi racji trudno uważać za spór...
      za to ocenę wyraziłem już później w owym przyznaniu, tak pośredni: oceniłem swoją wypowiedź jako przyjemną dla mnie...
      i to może tyle w temacie Twojej edukacji na temat znaczenia słowa "oceniać" :)

      Usuń
  6. " Omal się nie popłakałem ze wzruszenia. Miłujący Boga nie podołał i publicznie powiadamia świat katolicki o swojej porażce. No i coś ty narobił Bozi? Zawiodłeś Go na całej linii, a i wstydu Mu nie poskąpiłeś. "

    Z powyzszych , zamieszczonch tu przez kogos punktow wynika , ze jest to zlosliwe, zacierajace nad porazaka przeciwnkia rece , zachowanie ( omal sie nie poplakalem… nie wierze, ze az tak cie to trafilo znajac twoj stosunek do kleru,... :)) cos ty narobil mamusi , Bozi… nie wierze, ze to wynika ze wspolczucia dla Bozi , w ktora nie wierzysz, tym bardziej masz w tyle uczucia mamusi znielubianego elektoratu) . Twoje opisy nie wynikaja z troski,a ze zwyklej zlosliwosci na zasadzie: no nareszcze mam was gady:))
    Czyli Asmo, wedlug mnie, naruszyles punkt drugi.

    Na dodatek lapiesz sie na punkt pierwszy powyszej definicji… ot pogadac sobie tak, dla samej przyjemnosci pogadania w ramach pocwiczenia ( dodam, ze nie idzie tu o cwiczenia intelektualne) mozgu:)) Ponoc gdzies udowodniono, ze przecietnie rozwinieci umyslowo ludzie plotkowaniem rekompensuja, czy tez wrecz cwicza mozg ( co prawda przyziemie) tak, jak ktos rozwiazujac krzyzowki, czytajac, piszac prace magisterska, rozwalkowujac zadania matematyczne , szarady, grajac w szachy….

    Szczodra jestem, wiec dorzucilabym tu jeszcze punkt trzeci…

    Poza tym Asmo, wszyscy lubimy gadac o innych , nie o sobie:)) Wszyscy plotkujemy:)) Kreci nas ta czynnosc:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We wstępie notki jest zawarta ironia, i to ironia w pełnej krasie ;) Zauważ, że nie oceniam jego postępku (chęć porzucenia stanu kapłańskiego) ironizuję z tłumaczenie tego kroku. To tłumaczenie przypomina płacz dziecka, które się sparzyło, przy czym dziecko ma prawdziwy powód do płaczu. Mówi się, że każdy jest kowalem swojego losu i ja tu nie widzę powodu do użalania się nad sobą. Co innego, gdyby spotkało go nieszczęście z zewnątrz, ale on je sam na siebie sprowadził. Zero w nim faceta. Zero!!!

      Z tą plotką jest tak, że można ją nawet traktować w kategoriach ćwiczenia mózgu, pod warunkiem, że nie powiela się fałszywych informacji, ja bym to nazwał: towarzyskich fake newsów. Przecież żaden problem w tym, aby kogoś opisywać, wyrazić opinię (nawet negatywną) na czyjeś postępowanie. Ale niech odnosi się do prawdziwych wydarzeń, a nie niesprawdzonych sensacji. Czy my naprawdę znamy prawdziwe przyczyny odejścia ks. Tymoteusza? On to ubrał w słowa o zwątpieniu i kryzysie wiary (co jest do przyjęcia) i ma pretensje o plotki i domysły (co już nie jest do przyjęcia, gdyż miał okazję to wszystko zdementować).

      Tak więc, w mojej ocenie, są plotki i plotki. Jedne do przyjęcia, inne nie.

      Usuń
    2. A jak on ma ci te plotki zdementowac? Co by cie zadowolilo? Kryzys wiary i powolania… nie przeszedl tego. Ma napisac : "tak znalazlem sobie kobiete i teraz z mym paczusiem wijemy sobie gniazdko?"- od razu wyobrazam sobie oczy mediow zwrocone na tego paczusia, albo szukanie przez media owego paczunia… grzebanie mu w zyciu prywatnym. A moze ma napisac, ze ot tak znikad sie to wzielo? Nagle stwierdzil, ze nici z tego? Dlaczego powiniem sie tlumaczyc? Z reguly lepiej jest niewiele o swych motywach, tym co wydarzylo sie w zyciu mowic, niz napomknac cokolwiek. Zaczyna czlowiek mowic a od reki daje pozywke aby sprawa szla dalej, byla nakrecana mocniej. A tak to popisza , poironizuja, pooceniaja i … zapomna rzucajac sie na jakis kolejny news. Obsmiewany przez ciebie pan wydal bardzo krotkie oswiadczenie mowic , ze nie wszystko jest tak, podaja i starczy.
      Gdyby sprawa przydarzyla sie jakiemus przecietnemu ksiedzu przeszlo by wsio bokiem, bez jakiejkolwiek uwagi.
      Poza tym jaki tu placz dziecka w tym oswiadczeniu dostrzegasz? Kurcze nie powiodlo sie i jest mu z tego powodu nie za przyjemnie... poniosl gosc porazke, wiec dlaczegoz mialby pisac : "jupi… ale fajnie... nie powiodlo sie". To by dopiero bylo dziwne i troche niedojrzale. :))

      Uwazam, ze czasami twoja ironia bywa nie na miejscu.

      Usuń
    3. Po pierwsze, plotek się nie dementuje, po drugie, starać się trzeba, aby do nich nie dopuścić. Gdy ks. Tymoteusz ogłosił, że idzie na urlop (po co w ogóle to ogłosił!!!) należało podać jakąś sensowną przyczynę, nie pozostawiać sprawy samej sobie. Sam dał żyzną glebę pod plotki, tym bardziej, że wcześniej pchał się na afisze. Celebrytom, nawet tym w koloratkach, się nie odpuszcza, bo tu masz rację, gdyby był cichym i nieznanym księdzem, nikt by się na jego temat nie zająknął.

      Przecież w tym jednym zacytowanym zdaniu płacze na plotki i domysły. Gdyby był facetem, sorry za określenie, z jajami, przy takiej fali plotek machnął by na nie ręką. Popatrz, co się stało. Kilka dni minęło i już nikt o nim nie wspomina. No, chociaż jeszcze niedawno mamusia się odezwała... z Brukseli ;)))

      Myślisz, że powinienem go żałować i rozczulać się nad jego losem? Niedoczekanie, mnie też nikt nie rozpieszczał i..., i nawet na blogu nie rozpieszcza :D

      Usuń
    4. No ja chyba na tym blogu jednak trochę rozpieszczam. Nie czujesz tego Asmodeuszu??? :D

      Usuń
    5. Wiesz przecież, że faceci lubią być rozpieszczani, nawet jeśli temu zaprzeczają ;)))

      Usuń