czwartek, 28 listopada 2019

Katolickie feministki


  Moim skromnym zdaniem najgorsze, co może człowieka płci męskiej spotkać to katolicka feministka. W porównaniu z nimi, te ateistyczne wojowniczki, co to za aborcją i równym traktowaniem, to po prostu łagodne owieczki. W dodatku wiadomo konkretnie czego chcą i biorą za to pełną odpowiedzialność. Tymczasem życie z katolicką feministką musi skończyć się koszmarem. Wprawdzie ona a priori przysięga przed ołtarzem bezwarunkowe posłuszeństwo mężowi, ale bądź pewny męski człowieku, że nie ma nic za darmo. Wrócisz jej to z nawiązką i nawet napić się ze zgryzoty nie będziesz miał prawa. Płacz też nic nie pomoże. Od ateistycznej feministki uciekniesz, od katolickiej w żadnym razie.

  Czytam na jednym z portali: „Jestem z mężem ponad czterdzieści lat. Były wiele razy kryzysy, ale pokonywaliśmy je wspólnie, chociaż muszę przyznać, że wiele razy, owe kryzysy były powodowane przeze mnie. Mieszkamy sami, często, kiedy wychodzę do kościoła, mąż jest niezadowolony, nie mogę o Bogu z nim rozmawiać. Czuję się samotna, On też czuje się nieszczęśliwy i próbuje mnie przekonywać, że można się modlić w domu. Ja bardzo potrzebuję być blisko Boga, uczestniczyć we wspólnej modlitwie w kościele. Niemniej jednak wiara i miłość do męża choć trudna daje mi nadzieję i ufam, że Pan Bóg pozwoli nam jeszcze wspólnie modlić się do Niego i uczestniczyć w Eucharystii”. Czujecie bluesa? Prowokowała kryzysy małżeńskie, by zmusić niewierzącego męża do przyjęcia wiary i chodzenia do kościółka. Tak mi się chce zapytać: po co kobieto wychodziłaś za niewierzącego męża, skoro tak bardzo ci to przeszkadza? Z nimi jest tak jak z pijakami – daremny twój trud, nie sprowadzisz ich na drogę cnoty... Okazuje się jednak, że takich kobiet jest multum, pełnych nadziei, że ich katolicki feminizm uszczęśliwi niewierzącego małżonka. Choć przyznaję, może być różnie, o czym poniżej.

  Katolickie feministki mają swojego guru w osobie niejakiego ks. Sławomira Kostrzewy, który choć młody, wielce się zna na problemach tych feministek. Miałem okazję zapoznać się z jego wykładem1: „Co robić, aby doprowadzić niewierzącego męża do wiary?” (sic!) Blisko godzina i trzydzieści minut, ale proszę mi się nie dziwić. Mam czas, nie mam wierzącej żony, więc nic mi nie groziło, za to zaspokoiłem ciekawość. I powiem szczerze, jak na spowiedzi, nie wiem kogo mi bardziej żal: tych mężów, którzy rzekomo mają się nawrócić za radami księdza, skierowanymi do ich żon, czy tych wierzących żon, które te rady muszą stosować, aby dopiąć swego. Gdy dodatkowo sobie uzmysłowić, że ten sukienkowy jest po prostu zdrajcą rodzaju męskiego, mobilizując katolickie feministki do walki – deprecha pewna jak amen w pacierzu. Aby nie przynudzać, tylko pobieżnie o sposobach jakimi można męża zmusić do nawrócenia. Po pierwsze, nic na siłę, po drugie, cierpliwość, po trzecie, dawać trzeba przykład dobrej i usłużnej żony. We wszystkim. To przed wszystkim dobre, urozmaicone jedzenie, zadbany i czysty dom, pełna akceptacja zachowań, zainteresowań i..., i zachcianek męża. Aha, nie wolno pod żadnym pozorem ostentacyjnie kultywować swoich nawyków religijnych. Te trzeba wprowadzać w życie małżeńskie bardzo powoli i ostrożnie, aby zbyt szybko nie spłoszyć małżonka. Wszystko po to, aby on się przekonał, że ma wspaniałą, wręcz cudowną żonę, by nabrał przekonania, że bez niej jego życie stanie się katorgą. Żaden zmanierowany przez księżną książę, którego wręcz nosi w lektyce, nie zechce dobrowolnie oddać się brudnej robocie, tu – robocie domowej.

  Tak urobionemu, choć jeszcze niewierzącemu mężowi można już powolutku podsuwać literaturę i filmy o treści religijnej, aby z wiarą się oswoił. Można już częściej oddawać się praktykom modlitwy przy mężu, choć trzeba pilnie śledzić jego reakcję. Jeśli nie budzi to w nim złych emocji, dopiero na tym etapie można przystąpić do właściwej ofensywy – prosić o wspólną modlitwę i wspólne wyjścia do kościółka. Biedny i ogłupiały facet będzie teraz potulny jak baranek i..., i właśnie o to chodzi. Lata wyrzeczeń, jakie były udziałem katolickiej feministki, przyniosą w końcu oczekiwane owoce. A i św. Piotr w kajeciku zapisze jej na plus nawrócenie niewiernego, na jedynie słuszną i prawdziwą wiarę.

  Właściwie nie rozumiem takich par narzeczeńskich, których różni światopogląd. Może to i dobrze, że Kościół, udzielając im ślubu piętrzy formalne schody. Niemniej apeluję w tym miejscu do młodych, jeszcze nieżonatych i niewierzących facetów: strzeżcie się jak ognia słodkich jak miód, cnotliwych i bogobojnych narzeczonych, nawet jeśli wam obiecują zarówno niczym nie skrępowaną wolność światopoglądową, jak i raj na ziemi w małżeństwie. Szczególnie to drugie...






39 komentarzy:

  1. Innymi słowy nic na siłę, wszystko młotkiem:)
    Niestety, Kościół za mało piętrzy tych trudności. Tak czy owak, zrobiłeś mi dzień:) Pozdrówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, za ten "zrobiony" dzień, cokolwiek to znaczy ;)
      Nawet młotka nie trzeba, tu chyba wystarczy kropla wody drążąca skały.

      Usuń
  2. Wiele razy słyszałam, że mężczyźni najbardziej to się boją inteligentnych kobiet, świadomych swych zalet i wad i to niezależnie od tego jaki one mają światopogląd. Czyżby się coś zmieniło w tej materii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak inni, ja tam inteligentne kobiety sobie cenię. Byle nie dewotki ;)

      Usuń
  3. A skąd Ty wyniosłeś przekonanie, że ten opisany mąż jest niewierzący? On nie jest praktykujący (jako i ja), ale przecież zapewnią żonę, że mogą się pomodlić w domu (i słusznie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego cytowanego tekstu. Tam pisze, że on próbuję ją przekonać, że może się modlić w domu, a nie, że mogą. I jeszcze to: „ufam, że Pan Bóg pozwoli nam jeszcze wspólnie modlić (...)”. Wiesz, na dobrą sprawę, ja też mogę uchodzić za wierzącego niepraktykującego, oficjalnego aktu apostazji nie dokonałem. Tyle, że mnie tak daleko do wierzącego, jak stąd do środka galaktyki i jeszcze fiu ździu ;)))

      Usuń
    2. "Można się modlić w domu". Dla mnie to oczywiste, że mówi o sobie, Ty interpretujesz to inaczej.

      Wiara, to nie obecność na mszy w kościele. Jeśli wierzysz w Boga, to jesteś wierzący. Jeśli nie, to nie, choćbyś tyrał na wszystkie nabożeństwa.

      Usuń
    3. A jednak tu będę uparty ;) Gdyby się modlił, nie marzyłaby o wspólnej modlitwie...

      Usuń
    4. Jak dziecko...Ona nie marzy, żeby się z nim w kościele pomodlić, tylko pokazać :)

      Usuń
  4. ona nie jest z NIM, tylko z kimś, kto kiedyś zacznie chodzić do kościoła(*)...
    on nie jest z NIĄ, tylko z kimś, kto kiedyś przestanie chodzić do kościoła...
    bez sensu są takie związki, tymczasem jest ich całe mnóstwo :/
    /(*)w miejsce "chodzić do kościoła" można wstawić dowolne inne hobby, czy wręcz jakąś inną cechę, właściwość, ten detal akurat jest bez znaczenia/...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem przekonany, czy w to miejsce można wstawić dowolne inne hobby. Światopogląd nie jest żadnym hobby, ani nałogiem, jak w przypadku alkoholizmu, a gdy ktoś na siłę, albo sposobem próbuje na niego wpływać, zmienić, to mamy już właściwie naruszenie, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, praw Konstytucji.

      Zgodzę się zaś, co do tego, że takie związki są bez sensu, bo nawet jeśli metody ks. Kostrzewy by zadziałały, oboje małżonków musi się ze sobą męczyć minimum kilka lat, a i po „cudownym nawróceniu” jedno z nich będzie na pewno nieszczęśliwe, choć inne niż przed nawróceniem. Zgadnij które? ;)

      Usuń
    2. kwestia kalibru, inny ma światopogląd, inny hobby (lub nałóg), inny np. rozmiar dupy, kolor oczu, tembr głosu, a jeszcze inny rodzaj poczucia humoru, co więcej, porównanie ich jest kwestią względną, subiektywną... tu chodzi o jakąś cechę partnera/ki do ewentualnego związku, której to cechy nie akceptujemy na tyle, aby z tą osobą nie wikłać się w związek, mimo to jednak zakładamy, że z czasem ta cecha się zmieni pod naszym wpływem... jakże naiwne często jest to założenie...
      inna sprawa, że "serce nie sługa" i pewne decyzje podejmujemy irracjonalnie, co częściowo może nas usprawiedliwiać, niemniej jednak nie wszystkich decyzji to dotyczy, a najgorzej jest wtedy, gdy już ochłoniemy i jasne się staje, że wpakowaliśmy się w kanał, mimo to nadal ciągniemy ten związek na siłę aby tylko "być w związku"...
      natomiast metoda pana Kostrzewy opiera się na filozofii "związek ważniejszy niż człowiek" /więc rozstanie nie wchodzi w rachubę/, a także na założeniu, że omawiana konkretna cecha /tu akurat światopogląd katolicki i jego atrybuty/ ma być zaakceptowany bezdyskusyjnie, przez drugą stronę, zero kompromisów, zaś od strony technicznej podpowiada "gotowanie żaby na małym ogniu"... rzecz jasna celem tego wszystkiego nie jest szczęście ludzkie, tylko pozyskanie nowej owieczki do stada, co już na starcie dyskwalifikuje pana Kostrzewę jako "terapeutę małżeńskiego (związkowego)"...

      Usuń
    3. To też nie jest rzecz kalibru. De facto wszystko może zburzyć małżeństwo, nawet zbyt wielka słodkość, na to nie ma rady. Rzecz małżonków, aby z tym sobie poradzić, aby pójść na jakieś ustępstwa, kompromisy, co przecież jest możliwe. Ale jak pójść na ustępstwa w kwestii światopoglądu? Realne wydaje się być: rób swoje. Módl się i chodź do kościoła, ale mnie nie zmuszaj. Tylko wtedy obie strony są nieszczęśliwe, co musi się skończyć fatalnie. (Hipotetycznie) mąż nie ma w domu kobiety, bo ta przesiaduje w kościele lub na zebraniach kółka różańcowego, a jak jest w domu to się ciągle modli, ona zaś ma żal, że on jej w tym nie chce jej towarzyszyć.

      Tak, tu się też z Tobą zgodzę, dla ks. Kostrzewy najważniejszy jest związek sakramentalny, i nic go nie obchodzi, że żona musi się poświecić do roli służącej tylko za utrzymanie, zaś on w końcu ze wszystkiego będzie musiał zrezygnować, bo przecież sam, bez tej służącej jest kompletnie bezradny. Tak nawiasem mówiąc on nie jest żadnym terapeutą małżeństwa, to jest guru feminizmu katolickiego w rozumieniu polskiego Kościoła.

      Usuń
    4. rozumiem, że mówiąc "katolicyzm" mamy skrycie na myśli jego ortodoksyjną, fundamentalistyczną wersję... nawet nie próbuję sobie wyobrażać swojego bycia w związku z taką katoliczką, tu już na starcie nawet o zaiskrzeniu mowy nie ma... tak więc w tym konkretnym temacie się zgadzamy...

      Usuń
    5. Pewnie masz rację z tymi ortodoksyjnymi katoliczkami. Nie miałem okazji sprawdzić, które chodzą na te wykłady ;)

      Usuń
    6. to założenie o jakich katoliczkach mowa jest konieczne dla ustalenia uwagi... jest przecież całe mnóstwo innych ludzi używających etykietki "katoli(cz)k(a)" dość selektywnie traktujących reguły gry kościoła z którym się identyfikują i nie widzę podstaw, by im odmawiać prawa do używania tej etykietki...
      bo nawiązując do mojej poprzedniej wypowiedzi, jak najbardziej widzę się w związku z taką katoliczką "wybiorczą", która odrzuca pewne zasady swojej religii pozostawiając sobie te, które nie generują kolizji, nie stanowią przeszkody do bycia razem...

      Usuń
    7. Teoretycznie katoliczki tego Ruchu można uznać za ortodoksyjne. Ale tylko w naszym rozumieniu. Z punktu widzenia samego katolicyzmu ortodoksja jest ok, powiedziałbym nawet wzorcem dobrych katolików (jako ścisła wierność doktrynie). Istnieje natomiast zjawisko letniości, i chyba to masz na myśli mówiąc o tych katoliczkach, z którymi da się wytrzymać, ale tu istnieje ryzyko, że z wiekiem stanie się ortodoksyjne Jeśli ta letniość przechodzi w oziębłość mamy już zjawisko sekularyzacji. I takie katoliczki wydają się najbardziej przydatnym materiałem na żonę dla niewierzącego męża. ;)))

      Aha, na prawo od ortodoksji jest fanatyzm, ale sfanatyzowane katoliczki nie biorą za mężów niewiernych. :D

      Usuń
    8. rozumiem, że chodzi o oziębłość religijną? :D
      no, ale z drugiej strony niewierzący mąż może mieć marne libido, tu korelacji raczej żadnej nie ma, więc ewentualna oziębłość (seksualna) żony nie będzie mu przeszkadzać...

      Usuń
  5. Ja nie bardzo rozumiem na czym polega feminizm tej Wspólnoty Żon. Przecież one nie walczą tu o jakieś swoje prawa, tylko chcą nawrócić chłopów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie w ogóle pojęcie feminizm katolicki jest nieporozumieniem, ale ten termin nie ja wymyśliłem. Właściwie odnosi się do roli kobiety w Kościele (również kapłaństwo kobiet). Ponieważ Kościół katolicki w Polsce stanowczo takim ruchom równościowym się sprzeciwia, stara się go kierować na inne tory, tu – „misjonarki” wiary, wśród tej części społeczeństwa, która ulega sekularyzacji. Konkretnie chodzi o to, że w kościołach jednak jest więcej kobiet niż mężczyzn (w tym żon niż ich mężów).

      Usuń
    2. wg. najogólniejszejk definicji feminizm to ruch mający na celu, aby kobietom było lepiej, niż jest... w opisanym przypadku słowo "feminizm" trzeba traktować z przymrużeniem oka, że chodzi o to, aby było lepiej kobietom - katoliczkom (ortodoksyjnym, fundamentalnym), niemniej jednak tylko pozornie, bo de facto chodzi o to, by było lepiej firmie zwanej w skrócie K.Rz-kat...
      :D

      Usuń
    3. Piotrze:
      Ogólnie tak to wygląda jak opisałeś, przy czym trzeba pominąć owo "przymrużenie oka". To jest ruch na poważnie. ;)

      Usuń
    4. Radku:

      Co do tej konkretnej Wspólnoty Żon, ten termin też pasuje. One chcą równać mężów do siebie, by nie mieli się lepiej niż one ;)))

      Usuń
    5. Dlaczego nieporozumieniem? Tradycyjnie role kapłańskie są w kościołach zarezerwowane dla mężczyzn, a przecież kobieta też może odczuwać powołanie, poza tym w zeszłym chyba roku miała ruszyć pielgrzymka osób złożonych z mniejszości seksualnych - taki prąd działający na rzecz takowych też istnieje.

      Poza tym o ile Piotrkowe przymrużenie oka jestem w stanie zrozumieć (choć to też jest mocno naciągane - bo te ruchy nie działają zgodnie z nurtem firmy zwanej w skrócie K.RZ-kat), o tyle Twojego odwołania do feminizmu w tym wypadku nie rozumiem nadal. Ostatecznie im chodzi o mężów, nie o siebie, nie domagają się zmiany swojej sytuacji, czy jakichś przywilejów dla siebie.

      Usuń
    6. Ruch na rzecz kapłaństwa (diakonat) kobiet po pierwsze, nie został zainicjowany tylko przez kobiety, a przez Kościoły protestanckie, po drugie, w Kościele katolickim a priori jest sprzeczny z dekretami wiary i raczej skutkuje herezją, więc nie sądzę, aby wierna, tym bardziej ortodoksyjna, miała takie zapędy. Kościół katolicki wyznaczył inne role kobietom, i niewiele ich przeciw temu protestuje. Ale nawet, to mowa tylko o ruchu na rzecz diakonatu, a nie praw kobiet katolickich w sensie stricte.

      Radku, ja Ci po raz wtóry przypomnę, piszę przeważnie w formie felietonu, który dopuszcza pewne, osobiste interpretacje jakiegoś faktu. Czy kobiety usilnie próbujące nawrócić swoich niewierzących mężów na wiarę to feministki? Też nie w sensie stricte, jak ów żeński diakonat, ale skoro ona dla własnej satysfakcji, chcą zmieniać innych i tworzą wokół tego jakiś „ruch”, jakąś wspólnotę mającą wspólny cel, to temu bliżej do feminizmu niż Ci się zdaje. Dla nich równouprawnienie to przymuszenie różnymi sposobami swoich mężów do wiary, której oni nie podzielają. Póki tego nie zrobią, czują się nieszczęśliwe, tak jak liberalne, lewicowe feministki czują się nieszczęśliwe, gdy nie mają równych praw w stosunku do mężczyzn, albo gdy im się te prawa ogranicza. Nie możesz więc pisać (twierdzić), że katolickie feministki nie chcą przywilejów, bo i tradycyjnie rozumiane feministki też nie chcą przywilejów (z tymi przywilejami pojechałeś po bandzie) – one chcą równych praw i równej pozycji społecznej.

      Usuń
    7. Na takiej zasadzie każdy ruch, który czegoś tam żąda można przyrównać do feminizmu. :)
      Poza tym ok, jest forma felietonu i ja tak jak Piotr przyjąłem sprawę z przymrużeniem oka. Ale co pisze Asmo w komentarzu do Piotra, gdy ten wspomniał o tym przymrużeniu oka?

      " trzeba pominąć owo "przymrużenie oka". To jest ruch na poważnie." - no to na poważnie, czy nie na poważnie?

      Nie wiem czy owo nawracanie mężczyzn wiąże się z równouprawnieniem, bo nie wynika to z podanych przez Ciebie źródeł - przyjąłeś po prostu takie kryterium porównania i nic nie mam mu do zarzucenia tak naprawdę, choć ja analogii takich jak TY nie dostrzegam.

      Natomiast kwestia diakonatu kobiet... Wydaje mi się nieistotne, kto zainicjował - bo domagają się tego głównie katolickie organizacje kobiece - kościoły ewangelickie są po prostu bardziej otwarte na ten pomysł. Poza tym mylisz się co do tych herezji, KK traktuje tą sprawę nader poważnie - ustanawiając Komisję ds. Diakonatu Kobiet, i są hierarchowie, którzy uważają że jest to możliwe, zresztą ma uzasadnienie w obrządku Kościoła Bizantykskiego, gdzie są zachowane reguły wyświęcania diakonis. Zresztą do VI w. kobiety mogły pełnić funkcje kapłańskie i w kościele katolickim (o ile można mówić o takim w tamtym okresie).

      Usuń
    8. Asmo, możecie się nie dogadać, bo o ile dobrze się orientuję, to Radku ma swoją definicję feminizmu i swoje kryteria klasyfikacji kobiet jako ewentualne feministki...
      ...
      a co do meritum... chyba większość kobiet dąży do poprawy swojej sytuacji, tu poprawa polegałaby na tym, że mąż zaczyna podzielać to samo hobby, a tym samym żona ma łatwiej w jego uprawianiu, ale to jeszcze nie jest feminizm... feminizm zaczyna się wtedy, gdy jakaś grupa kobiet wspiera się nawzajem w dążeniach do podobnych celów... i w tym momencie można się zgodzić, że omawiana Wspólnota Żon jest grupą feministyczną... niemniej jednak przymrużenie oka zostaje, bo nadal to nie rozwiązuje kwestii syndromu sztokholmskiego w którym te kobiety wciąż tkwią, zgodnie zresztą z kościelną ideologią i jak wspomniałem wcześniej, ten ich feminizm służy interesom (tego konkretnego) kościoła, a nie ich dobru...
      tak to wygląda z pozycji obserwatora z zewnątrz, że te kobiety są wciąż w doopie i jedynie próbują się w niej urządzić... one jednak nie postrzegają tego w ten sposób, że są w jakiejś doopie, bo brak wglądu we własną sytuację jest kluczowym elementem wspomnianego syndromu sztokholmskiego...

      Usuń
    9. Radku:

      Nie wiem czy każdy Ruch, na pewno sporo. ;)

      Zaś co do „przymrużenia oka”. Jeśli chodzi o sam fakt istnienia takich grup, to tu nie ma mowy o przymrużaniu oka. One są i działają. Natomiast ideowo, bądźmy szczerzy, to trudno już taki postulat nawracania mężów traktować poważnie, on jest po prostu chory, jak wiele innych działań świeckich wierzących, wspieranych przez kler.
      Nie żądam od moich Czytelników, aby myśleli tak samo jak ja. Moje notki są de facto moimi przemyśleniami, z którymi można się zgadzać, albo nie, i ja o to do nikogo nie mam pretensji.

      Też uważam, że nieistotnym jest kto wymyślił feminizm katolicki, czyli żeński diakonat. Zgodzę się też, że zjawisko istnieje, że nawet ważne gremia próbują się nim zająć. Bądźmy jednak szczerzy, to daleko przerasta Kościół katolicki. Katechizm KK mówi wprost, że to jest niemożliwe i nie zmienia tego fakt, co się działo do VI w., lub w innych Kościołąch. Taki celibat wprowadzono dużo później, a trzyma się mocno, choć po synodzie amazońskim trzeszczy w posadach, grożąc kolejnym podziałem tego Kościoła. Może dojść do sytuacji, że nową stolicą apostolską Kościoła ortodoksyjnego będzie Warszawa. Jeśli tyle kontrowersji budzi celibat, diakonat kobiet można porównać do zapłodnionej komórki jajowej. Nie wykluczam, że może jednak uniknie aborcji ;)))

      Usuń
    10. Piotrze:

      My się rzadko dogadujemy, ale mnie to nie przeszkadza. Nie jestem feministką katolicką, która usiłuje oponenta nawrócić na swoje przekonania ;))) Natomiast pełna zgoda, moja ocena oceny feminizmu przez Radka wykazuje się dużą dozą zdumienia.

      Zgoda, co do określenia feminizmu katoliczek. To właśnie chciałem uwypuklić. Nawracanie mężów na wiarę, ma zaspokoić ich poczucie równości. Czy to jest syndrom sztokholmski? Tu już mam wątpliwości. Ludzie sami tworzyli religie coraz bardziej restrykcyjne ale nie dlatego, że ich porywała, a dlatego, ze nie rozumieli fizyki świata. Dziś możesz się z tej religijności wyrwać, bez korzystania z usług psychologów.

      Usuń
    11. sam feminizm katolicki /ten omawiany/ nie jest syndromem sztokholmskim i nie jest on jego objawem, jedynie funkcjonuje wśród członkiń Wspólnoty Żon w zakresie ograniczonym tym syndromem...

      Usuń
    12. Hmm... ciekawe, nigdy nie postrzegałem ugrupowań feministycznych jako kobiet owładniętych syndromem sztokholmskim... Ale coś w tym jest, w końcu Piotr zauważył, że każdy posługuje swoją definicją feminizmu. :)

      Usuń
    13. @Radku...
      cytuję: "nigdy nie postrzegałem ugrupowań feministycznych jako kobiet owładniętych syndromem sztokholmskim"...
      no, to witaj w klubie, bo ja też... ugrupowania feministyczne przeważnie dążą do leczenia tej dysfunkcji u kobiet...
      tylko że my teraz nie gadamy o ugrupowaniach feministycznych, tylko o jednym konkretnym ugrupowaniu, które uprawia dość szczególny feminizm :)

      Usuń
    14. A i ten akurat według Ciebie przejawia takie tendencje... pachnie mi to mało naukowym uprzedzeniem, a nie rzeczową analizą. :D Tym bardziej, że w zależności od poglądów one być może nie dążą do leczenia jakieś dysfunkcji, tylko narzucenia swojej wizji innym kobietom, które nie muszą mieć takich potrzeb. Ale to nieważne tak naprawdę...

      Usuń
    15. nieważne, to fakt... ale przecież my tylko tak sobie rozmawiamy :)

      Usuń
  6. Wiesz co? Takie pary na odwyrtkę bywają ciekawe. Np. gdy ja wychodziłam za mąż, byłam praktykującą katoliczką, a "wydawałam się" za ateistę. Dziś on czyta Biblię, a ja poszłam po rozum do głowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dowodzi, że ludziom poglądy się zmieniają. Niestety, moje doświadczenia przekonują mnie, że ta odwyrtka nie jest ciekawa.

      Usuń
    2. Tak czy siusiak, tylko krowa nie zmienia poglądów (jak mawia moja mama) i to jest lepsze od trwania w bezmyślnym constans.

      Usuń
  7. Jakie pożycie małżeńskie byłoby przyjemne, gdyby ludzie zamiast być tylko małżeństwem zaczęli być też parterami, szanującymi swoje odmienności. Po co na siłę kogoś przekonywać do swojej religii? Jaki w tym cel? Nie kumam i kumać chyba nie zacznę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat tak odmienność zawsze rodzi konflikty. To nie tylko kwestia przekonywania. U mnie poszło o kultywowanie obrządków świątecznych i..., i partnerstwo na niewiele się zdało. Nawet kompromis nikogo nie jest w stanie zadowolić.

      Usuń