wtorek, 26 listopada 2019

Polski katolik


  Fajny artykuł wczoraj czytałem...1 Dodam, że autorką jest katoliczka, w mojej ocenie jedna z tych bardziej gorliwych, więc uprzedzam, że wszystkie opinie na temat charakterystyki przeciętnego polskiego katolika, zawarte w notce są jej autorstwa. Inna sprawa, że nie byłbym sobą, gdybym coś od siebie nie dodał. Tyle tytułem wstępu.

  Polski katolik płci obojga to człowiek, który uważa, że daje z siebie dostatecznie dużo, aby zasłużyć na zbawienie. Wszak regularnie uczestniczy w Eucharystii, przystępuje do spowiedzi i komunii świętej, chrzci swoje dzieci, ma ślub sakramentalny, często się modli i dzieli się opłatkiem podczas wigilijnej kolacji. Może nie w każdy piątek, ale jednak stara się przestrzegać postów. Trudno się z tą opinią nie zgodzić, choć ja bym tu dodał jeszcze fakt, że część z nich bierze również czynny udział w jakichś religijnych grupach, nieliczni zaś nawet w życiu parafii. Czy temu można coś zarzucić? Nie sądzę, w najgorszym razie i tak duszyczka znajdzie się w czyśćcu, gdyż jak gdzieś wyczytałem, nie ma takiej, która by tam nie trafiła, tylko czas pobytu jest różny. Wszak grzech jest naszym chlebem powszednim, bez niego po prostu się nie da.

  Ku mojemu zdumieniu, okazuje się, że to wszystko nic nie znaczy, „to tylko zwykłe czynności kulturowe, nawyki przekazywane przez wiele pokoleń, podobne do tych, jak na przykład rodzinne spacery z psem do lasu lub coroczny urlop nad morzem”. Jak Bozię nie kocham tak nie pojmuję, regularne chodzenie do kościółka i przyjmowane sakramentów, to tylko tak jak wyjść z psem na spacerek (sic!) Teraz rozumiem dlaczego we mnie znikła potrzeba chodzenia do kościoła – przez pierwsze pół wieku życia nie miałem psa, więc i takiego nawyku nie wyrobiłem. Gdy nabyłem psa, byłem już zdeklarowanym ateistą. Żarty żartami, ciekawe są motywacje tak opisanego zwykłego katolika. Otóż ten zwykły katolik, o zgrozo!, zna sposoby leczenia coraz większej ilości chorób i korzysta ze zdobyczy współczesnej techniki. Wydaje mu się, że panuje na żywiołami, że można się w życiu wygodnie urządzić i..., i być czasami szczęśliwym bez Boga. Żyje taki jeden z drugim w ułudzie samowystarczalności. A wszystko przez szatana, którego autorka nazywa, nomen omen władcą tego świata.

  Polskiemu, zwykłemu katolikowi nie pozostaje nic innego, jak ponownie się nawrócić. Tak samemu to się nie da, trzeba czekać cierpliwie aż nadejdzie Boża miłość. Później w klimacie tej miłości, ze wszech miar odwzajemnianej: „(...) Bóg pokazuje po kolei to, co nie pasuje do życia z Nim, czego trzeba się pozbyć, wyrzec”. Od razu spieszę uspokoić, w tym wyrzekaniu się nie chodzi przecież o wystawne życie, otaczanie się bogactwem, o grzeszność, hipokryzję czy kłamstwo, o czym zaświadczają, nie tylko nasi, rodzimi hierarchowie Kościoła katolickiego. Tak naprawdę to ja nie bardzo wiem, czego On chce by katolicy się wyrzekli? Teraz już tylko moja konkluzja oparta na obserwacji życia Kościoła w Polsce. To pewnie chodzi tylko o to, aby się wyrzec miłości do innych, tu: niekatolików, niewiernych, genderowców i LGBT-owców. Uogólniając – do tak zwanego lewactwa. Przecież to zrozumiałe, że nie można kochać Boga i jednocześnie choćby tylko szanować lewaków. Jezus w tej materii ewidentnie się pomylił...




26 komentarzy:

  1. Czytam z pewnym zażenowaniem Twój komentarz do artykułu p. Aliny. Opowiada on tylko i wyłącznie o tym jak powinna wyglądać z jej punktu widzenia szczera wiara, jej machinalność pokazuje na swoim przykładzie, nie wytykając palcami nikogo konkretnego - zauważając, że dla niektórych wyjście do kościoła jest czynnością automatyczną, która wykonują zwyczajowo jak spacer z psem - Ty nagle jesteś strasznie zdumiony, że w wierze nie chodzi wcale o suchy, pozbawiony emocji rytualizm i że on jednak nie wystarczy. :) No cóż, jak to się mówi, w pewnym wieku ludzie przestają wiele rzeczy rozumieć, inni nie rozumieli ich nigdy. :)

    Mało tego - neutralny artykuł musiałeś wykorzystać do tego, żeby wetknąć swoje przemyślenia na temat stosunku do LGBT i gender, choć autorka ni słowem się o tym nie zająknęła ani w tym ani w innych swoich wpisach. Trochę żałosne, brak Ci tematów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś przeczytał uważnie wpis p. Aliny zauważyłbyś już w pierwszym zdaniu krytykę przeciętnego katolika, któremu niesłusznie nadaje miano letniego. Letni zagląda do kościoła bardziej niż sporadycznie. Przytoczę: „Przeciętny, tzw. niedzielny chrześcijanin, katolik, zazwyczaj wcale nie zdaje sobie sprawy z tego, że potrzebuje nawrócenia”. Warto sobie uzmysłowić, że w Polsce jest takich ponad 50 procent. Często zarzuca mi się, że niesłusznie krytykuję postawę skrajnie ortodoksyjnych wierzących, bo podobno nie jestem upoważniony. Kto upoważnił p. Alicję do krytyki zwykłych katolików? To nie ja, a ona nazwała rytuały nic nie znaczącymi. Teraz sam pomyśl, w czym tkwi błąd jej rozumowania, w rozumieniu Kościoła katolickiego?

      Czy, aby wyrazić swoje przemyślenie, muszą koniecznie opierać się na konkretnym artykule? Nie bez kozery napisałem: „Teraz już tylko moja konkluzja oparta na obserwacji życia Kościoła w Polsce”, czyli nie na treści jej wpisu, choć owa konkluzja mimo wszystko ma z jej wpisem pewien związek.

      Co do tematyki, proszę, daj mi możliwość własnego wyboru ;)))

      Usuń
    2. Gdybyś przeczytał ze zrozumieniem, nie siliłbyś się na tracenie czasu. Primo - nie widzę tam krytyki katolików, tylko krytykę pewnej postawy polegającej na uczęszczaniu we mszy z innych powodów niż wiara - przyzwyczajenie, czy też tradycja. Secundo, czy chodzenie nawet codzienne do kościoła uczyni z ciebie katolika, nawet jak padniesz na oba kolana i odmówisz dwie litanie? Czy będzie to takie klepanie tylko bez sensu, zważywszy że nie jesteś wierzący? Odpowiedź na to pytanie pomoże Ci zrozumieć co autorka miała na myśli, tym bardziej że ona w przeciwieństwie do Ciebie nie uogólnia i nie pisze że katolicy tacy są - Ty zaś pojechałeś już po swojemu w ostatnim akapicie, więc najpierw może zauważ belkę w swoim oku.

      Nie, nie musisz, ale nie słyszałem żeby ktoś składał relację z pobytu w USA, siedząc w parku w Ustrzykach Dolnych. Niby się da, ale brak wiarygodności.
      A tematu Ci przecie, nie narzucam, pytanie było czysto retoryczne.

      Usuń
    3. Czasu mam dość, więc o żadnej stracie nie ma mowy ;)

      Ja Ci przypomnę jedną z podstawowych cech dobrego katolika, jego postawy, która jest od niego wymagana, a którą to nie ja wymyśliłem. Otóż tenże katolik powinien regularnie chodzić do kościoła i brać udział w mszy świętej. Jakby na to nie patrzeć, jest to rytualizm. Natomiast nigdzie nie znalazłem definicji dobrego katolika i jak silna powinna być jego wiara, której w żadnej mierze nie da się zmierzyć. Jedynym i podstawowym warunkiem zbawienia jest wiara w Boga w Trójcy Jedynego. Jakie są jego, katolika, relacje z tym Bogiem, też się nie da w żaden sposób określić, więc p. Alicja sobie po prostu gdyba. Na podstawie jej wpisu i krytyki rytualizmu, można wysnuć wniosek (to już moje gdybanie), że propaguje sekularyzm. Nie będę w komentarzu przytaczał, ale przeczytaj jeszcze raz drugi akapit jej wpisu. Pisze wprawdzie, że: „Wszystkie jego praktyki religijne służą oddaniu czci Bogu”, ale ich nie precyzuje inaczej jak modlitwa.

      Ten ostatni akapit odnosi się konkretnie do cytowanego, a bulwersującego fragmentu. Można sobie bowiem imaginować, czego Bóg chce od wiernego i dojść do takich absurdów, jakie były udziałem np. siostry Faustyny. I w tym ujęciu aż się chce zapytać, czego Bóg wymaga od hierarchów opływających w bogactwa, bo jak mniemam, też mają osobisty kontakt z Bogiem? Nie ma w tym akapicie żadnego uogólnienia do wszystkich katolików, wyraźnie zaznaczyłem, że chodzi mi właśnie o hierarchów.

      To dobrze, już się zaczynałem stresować ;)))

      Usuń
    4. Aha, czyli wyznanie katolickie polega na chodzeniu kościoła i braniu udziału we mszy św. Co czyni z mego niewierzącego kolegi, który chodzi do kościoła w raz na rok Boże Narodzenie katolika?
      Twoje podejście jest kuriozalne. Można powiedzieć, że samo wejście np. budynku politechniki zrobi z Ciebie studenta. :) Albo może od razu profesora. :D Spróbuj.

      Nic nie można imaginować, bo czego chce Bóg jest raczej dla katolika jasne - wskazane w dekalogu gdyby Ci się zapomniało. W Biblii nie występuje pojęcie ani LGBT, ani gender, wszystko zamyka się w obyczajowości i roli jaką według wierzących Bóg przeznaczył człowiekowi.

      Na stres Meliskę wypij.

      Usuń
    5. A Ty potrafisz czytać ze zrozumieniem, czy tylko dziś masz po prostu zły dzień? ;) Nie napisałem, że chodzenie do kościoła jest wiarą, napisałem, że obowiązkiem wierzącego katolika jest chodzić do kościoła. Taki niuansik, którego zdaje się nie potrafisz pojąć. Jeśli ja będę codziennie chodził do kościoła, a nie będę wierzył w Boga, i tak nie będę wierzącym. Tymczasem wierzących katolików obowiązuje Kanon 1247 KPK: „W niedzielę oraz w inne dni świąteczne nakazane, wierni są zobowiązani uczestniczyć we Mszy świętej oraz powstrzymać się od wykonywania tych prac i zajęć, które utrudniają oddawanie Bogu czci, przeżywanie radości właściwej dniowi Pańskiemu oraz korzystanie z należnego odpoczynku duchowego i fizycznego”. Czy to Ci wystarczy, czy dalej upierasz się przy uniwersytecie? :D

      Nie mówimy o Dekalogu, a o osobistej relacji z Bogiem. To są Panie kolego, obrońco katolicyzmu, dwie różne sprawy. Niektórzy wierni imaginują sobie, że Bóg bezpośrednio lub pośrednio do nich przemawia lub odpowiada na ich pytania. Na tej zasadzie opiera się pewność, że Bóg cię kocha, a przecież tej rzekomej prawdy też nie ma w Dekalogu. Biblia nie mówi o LGBT, ani o gender, bo wtedy tych pojęć nie znano. Biblia podobnie nie mówi o wyprawie na Księżyc, bo też nikomu wtedy by to głowy nie przyszło. Za to Biblia mówi, że wieloryb to ryba, co jeszcze można jej wybaczyć.

      Na stres to ja wolę kieliszeczek wiśnióweczki. Niestety, ubiegłoroczny zapas mi się kończy ;)))

      Usuń
    6. Trzeba po prostu pisać z sensem, a nie dla samego pisania i wtedy czytający wszystko rozumieją.
      Wracając do tematu - o to chyba chodzi autorce? Żeby jakoś tą wizytę w kościele przeżywać wewnętrznie, a nie tylko podpierać tam filary - bo jeśli chodzi się o tak sobie, jest to pusty rytuał - już w pierwszych akapitach jest to jasne, bez pisania elaboratów. Skoro piszesz, że to również rozumiesz, to o co Ci chodzi w tym całym felietonie, bo straciłem wątek?

      Przekonanie opiera się według mnie na tym co mówił Jezus, a nie na tym co sobie kto imaginuje. Jeżeli ktoś wierzy w to co napisano w Nowym Testamencie przyjmuje miłość bożą za pewnik.

      Ale Watykan nie przeklina chyba kosmonautów, ani ichtiologów? :D

      Po wiśnióweczce się jeszcze mi tu pobudzisz niezdrowo... :P

      Usuń
    7. Rozumiem. Mam pisać wypracowania szkolne, aby być zrozumianym. Taki blog dla mądrych inaczej? ;)))

      Więc ujmę to tak: pani Alicja uznała, że trzeba wartościować wiarę i krytykuj tych, którzy praktykują tę wiarę inaczej niż ona, osoba wierząca lepiej (ładniej, donioślej, wspanialej, cudowniej, itp.) od przeciętniaków. To „lepiej” polega według niej na tym, że trzeba być niewolnikiem Jezusa, i kochać Go ponad wszystko i przede wszystkim, posiadać z nim osobistą relację, oraz we wszystkim Mu się absolutnie podporządkować, nawet w tej materii, której jeszcze nie określiło Boże prawo. Jest składaniem Bogu hołdu przy jednoczesnym uznaniu swojej małości i bezradności (to wszystko jej słowa). Pochwała dewoctwa? Kto jest wierzącym, a nie dewotem, jest letnim, zasługującym na lekceważące wzruszenie ramion (to delikatne określenie) i koniecznie musi się nawrócić. Na dewotyzm.

      I dalej nie pojmujesz. Mnie nie chodzi o przekonanie, o Dekalog, a o ową nieszczęsną osobistą relację. „Bóg ci podpowie, co masz odrzucić”. Zdrowemu na umyśle Bóg nic nie podpowie. Jeśli ktoś jest przekonany o owej osobistej relacji, o tym, że z Bogiem rozmawia, śmiało można go podejrzewać o początki schizofrenii, bo rozmawia z wyimaginowaną osobą, nawet... nawet gdyby Bóg istniał.
      Jesteś też w błędzie. Nowy Testament wiele pisze o miłości, ale żadne słowa Jezusa nie dotyczą tego, co dziś przez Boża miłość jest określane. Można uznać w jakimś sensie wers z 17, 23 ew. św. Jana: „aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś”, ale to jest dopiero prośba w modlitwie Jezusa do Boga Ojca. Lekko ironicznie, aż mi żal tych, których Bóg umiłował tak jak swego Syna, wszak Jezus skończył na krzyżu.

      Fakt, Watykan nie potępia kosmonautów i ichtiologów, nie potępia też wierzących, którzy nie są dewotami.

      Wiśnióweczka, w ilościach leczniczych łagodzi obyczaje... :D

      Usuń
    8. Nie ma tam oceny, czy praktykują inaczej nie ma nic o doniosłości ani cudowności - w sumie w ogóle o praktykowaniu jako takim - gdyż jest to sfera czysto techniczna, co w tym artykule jest na dalekim planie - ona nie podaje żadnej recepty jak masz praktykować - autorka pisze wyraźnie, że nie ma znaczenia czy będzie to "milczenie, czy też wylewaniem swojego serca przed Panem", więc daruj sobie próby doszukiwania się tam czegoś, czego tam nie ma, bo ja niestety (dla Ciebie) umiem czytać.
      Tak się składa, że relacja człowieka z Bogiem według chrześcijaństwa polega na miłości, więc możesz sobie to nazywać dewocją czy czymkolwiek tam chcesz, ale i tak ona będzie miała tu rację ona - chrześcijanin zawierza się Bogu i w nim pokłada nadzieję - vulgo, musi go kochać.
      Generalnie ja nie potrafię wykrzesać w sobie miłości do zjawisk o których nie mam pojęcia, więc nie mam potrzeby chodzić do kościoła, ani takiej relacji nie potrzebuję, więc nie uznaję się za katolika, nawet pomimo tego, że czasem pojawiam się w kościele - proste.

      Osoby wierzące w Boga nie są schizofrenikami, rozmowa z Bogiem przybiera dla nich różne formy, niekoniecznie osobowego dialogu.

      "Nowy Testament wiele pisze o miłości, ale żadne słowa Jezusa nie dotyczą tego, co dziś przez Boża miłość jest określane." Doprawdy? I TY usiłujesz wmówić wszystkim, że czytałeś PŚ ze zrozumieniem? Chyba bryk jakiś dla ateuszy. :D
      Te wszystkie przypowieści o Smarytaninach, policzkach, w połączeniu ze słowami „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” i „Oto ostatnie przykazanie wam daję, byście się wzajemnie miłowali tak jak ja was umiłowałem”, nic nie mówią o miłości? - To chyba takie stwierdzenie z cyklu, "co by tu głupiego napisać, żeby wyszło na moje", Twój stary trick, żeby jeszcze sobie podyskutować. :D

      Usuń
    9. Tylko kto porównuje praktyki religijne, nakazane przez KPK, do spaceru z psem? Zwrócę Ci uwagę, że ta krytyka odnosi się do pierwszych słów jej wpisu: „zwykłego, niedzielnego chrześcijanina”, w mojej ocenie tak ma 90 proc. katolików. Bycie zwykłym chrześcijaninem to grzech? Wiesz, gdyby pisała jaką jest chrześcijanką bez deprecjonowania zwykłego katolika, pewnie bym nie dokończył lektury jej wpisu. Skąd ona (czy Ty) może wiedzieć jaka jest wiara tego zwykłego katolika, który spełnia swoje obowiązki religijne, że go a priori potępia? Wyjątkowy przejaw pychy i zarozumialstwa. Dewotyzm czystej wody.

      Raczej nie masz szans w interpretacji Biblii. Ja tę metodę znam – wyrwany z kontekstu cytat ma oponenta wcisnąć w fotel i odebrać mu mowę...
      „Cokolwiek uczyniliście...” nic wspólnego z miłością nie ma, dotyczy przypowieści o sądzie ostatecznym i zawiera też taki miłosny fragment: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!”
      „Oto ostatnie przykazanie...” gdzie tu mowa o miłości Boga? Jest to nakaz miłowania ludzi siebie nawzajem. Tam jest też taki fragment: „dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie”.
      Przypowieść o samarytaninie mówi o niesieniu bezinteresownej pomocy, zaś nic o miłości.
      Przypowieść o policzku ma z miłością jeszcze mniej wspólnego, jest odpowiedzią na agresję innych.
      Poproszę o następny zestaw przykładów, próbuj dalej... ;)

      Nie ja twierdzę, że „rozmowa” z Bogiem ma przybierać formę osobistej relacji i jest warunkiem niezbędnym, aby być dobrym wierzącym chrześcijaninem.

      Usuń
    10. a znane Ci jest pojęcie "niedzielnego" kierowcy? To taki, który jest nim tylko od święta. Nie wiem ilu takich jest - teraz to Ty wchodzisz w kompetencje bawiącego się w ocenę, twierdząc że dotyczy to 90% wierzących. Natomiast nie wiem czy to grzech - autorka mówi o ponownym nawróceniu, a nie grzechu. Nie zauważyłem też, żeby tych ludzi potępiała, a Ty?

      Weź się może nie ośmieszaj, za chwilę zaczniesz mi udowadniać, że tam w ogóle nie ma mowy o miłości, ani do bliźniego, ani do Boga.
      Zostańmy jednak przy tym zestawie, bo postawiłeś wszystko na głowie, byle coś nieudolnie udowodnić. Primo - końcówka "jako i ja was umiłowałem", nie dotyczy człowieka, ani miłości człowieka, tylko Boga do człowieka - bo Chrystus jest synem bożym.
      Przypowieść o Samarytaninie mówi właśnie o miłości bliźniego, gdyż w niej właśnie objawia się bezinteresowna pomoc - jeżeli relacje Boga z człowiekiem mają wykraczać poza to co robił Samarytanin - logicznym jest jednak puenta "Kto nie miłuje, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością"...
      Poza tym - „Jeśli kto mówi: Miłuję Boga, a nienawidzi brata swego, kłamcą jest; albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi.” - to ostatnie bardzo jest adekwatne. :)

      Usuń
    11. Jak najbardziej. To garstka tych kierowców, którzy jeżdżą samochodami tylko w niedzielę i tylko do kościoła (czasami na wycieczkę). Różnica w tym, że każdy katolik, jeśli sumienny, w każdą niedzielę poczuwa się do obowiązku uczestniczenia w Mszy św. i niekoniecznie musi jechać do niego samochodem. Aby się nawrócić, najpierw trzeba wiarę porzucić lub przejść na inną. Czy wierzący katolik jest w stanie nawrócić się na katolicyzm? To tak, jakby sprawić, aby bochenek pszennego chleba był pszenny, tylko bardziej.

      Po kolei. Jezus kieruje te słowa do Apostołów i tylko do nich. Innymi słowy, mówi o swojej miłości do swoich jedenastu uczniów, gdyż Judasza odesłał na zakupy (w nocy?). To taki dość istotny drobiażdżek. I tu sedno tego przekazu: „żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” – zero o miłowaniu Boga, mowa jest tylko wzajemnej miłości między ludźmi, miłości której dał przykład.
      I chyba mi dziób rozerwie jeśli samarytanin miłował ofiarę, której pomógł. Czy, jeśli pomogę babci wsiąść do tramwaju, to zrobię to z miłości do niej, czy dlatego, że chcę jej tylko pomóc? Przeginasz, więc może mi wyjaśnij jak rozumiesz tę miłość bliźniego i jak się ma do owej miłości Bożej (w obu kierunkach)?
      To adekwatne jest adekwatne do czego? Czy jeśli ja, niewierzący „miłuję bliźniego swego, jak siebie samego”, to jednocześnie samo przez się będę musiał miłować Boga, lub, jeśli tego Boga nie miłuję, nie mam prawa darzyć bliźniego ludzkim uczuciem?
      Zresztą abstrahując od tych pytań, bardziej mnie interesuje w tym zagadnieniu owo sakramentalne „Bóg cię i tak kocha”, bo kochać Boga to żadna sztuka. Ja dziś kocham moją Havę, choć nie jako zoofil, między innym dlatego, że ona stale mi daje znać o swoim przywiązaniu do mnie. O miłości Boga do mnie trąbią mi naokoło, tylko tego za cholerę nie widać, nie słychać i nie czuć... ;)

      Usuń
    12. Tak, oczywiście - może się nawrócić, jeżeli wierzy powierzchownie. :)

      HA ha tak, z pewnością miłość Jezusa ograniczyła się do 12 (sic!) szczęśliwców. Gratuluję przeniknięcia tekstu biblijnego. :D Tak jak w tej reklamie, kto płaci za pudełko od pasty do zębów, troje kupujących odpowiedziało że oni - tylko ostatni odkrył, że ci przed nim, bo przecież powiedzieli...
      Tylko taki inny drobiażdzek - każdy nawrócony staje się właśnie takim apostołem.

      A to już wchodzimy na temat Twojego braku zielonego pojęcia czym jest miłość bliźniego, bo najwyraźniej porympała Ci się ona zupełnie z miłością, za którą niegdyś chodziło Ci po głowie dobieranie się do majtek tej dzisiejszej babci. :) Ja nie mam naprawdę pretensji, że już nie masz na nią chrapki i ograniczasz się do zakupów. :)
      Dlatego jest mowa o dostrzeganiu Boga w bliźnim... No ale dobra, starczy tego, bo drepcemy w kółko, a Ty jesteś jak dziecko w piaskownicy - będziesz się obijać od rogu do rogu, ale żeby z niej wyjść już nie pomyślisz.

      Usuń
    13. Już pierwsze zdanie Cię dyskredytuje. Nawrócić się może niewierny lub innowierca, wierzący powierzchownie może pogłębić swoją wiarę. Powinienem Ci polecić pogłębić wiedzę o wierze, ale sobie daruję ;)))

      Do jedenastu! Pisałem, że Judasza wysłał do sklepu, chociaż w Jerozolimie nie było żadnego nocnego. Abyś zrozumiał z kim rozmawia Jezus i kogo miłuje, musisz przeczytać fragment Ewangelii św. Jana od rozdz. 13 przynajmniej do 17-go „Ostatnia wieczerza”. To trudny tekst jak dla Ciebie i możesz go nie zrozumieć, ale na pewno nie znajdziesz tam innego odniesienia niż do Apostołów. Jak znajdziesz, to mnie popraw, a ja Ci oddam honory. Zaś odpowiednikiem apostoła w jakimś ograniczonym stopniu jest kapłan, zwykły wierny nie ma prawa sprawować Eucharystii. Było dwunastu apostołów (za Judasza był Maciej), później dołączył do nich Paweł. Jezus wyznaczył jeszcze dodatkowo siedemdziesięciu dwóch. Żaden dzisiejszy nawrócony nie jest apostołem.

      Naprawdę masz zły dzień. To Ty postawiłeś znak równości między „miłością bliźniego” a „Bożą miłością”, a teraz mnie się czepiasz. Swoją drogą, tymi odniesieniami do majtek i piaskownicy przypominasz mi typowego hejtera z Frondy. Oni też uciekają się do takich argumentów :P

      Usuń
    14. Pewnie że se daruj, bo najprościej mówiąc chodzi o przemianę duchową, nie jest napisane czy ma to być niewierny, czy innowierca (to akurat nie nawrócenie tylko konwersja - więc też swoją wiedzą nie błyszczysz). Generalnie nawróceniem bywa nazywane zerwanie z grzechem i zmiana nastawienia - zresztą co ja będę psuł klawiaturę - poczytaj sobie o trzech stopniach nawrócenia.

      Wysłał go po Ubeków, a nie do nocnego sklepu. :D

      Tzw, nowe przykazanie nie dotyczy tylko ludzi biesiadujących w wieczerniku, i ja Ci znajdę mądralo odniesienie - J.17.20 "Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie;" - więc możesz mi już zacząć oddawać te honory i swój brak zrozumienia tego tekstu odnieść do siebie. Założę się jednak że będziesz teraz kombinował, jak zacząć wciskać kit, że jemu wcale o to nie chodziło, o co mu chodziło. :D


      Usuń
    15. Się naczytał Wikipedii... ;)
      Konwersja: zmiana wyznania w obrębie wyznań chrześcijańskich lub przejście z innej religii na chrześcijaństwo; nawrócenie; (SJP). Innymi słowy, konwersja to to samo co nawrócenie. Konwertyta to zaś między innymi neofita, przechrzta, nawrócony i kilka innych, więc mi tu nie kombinuj.

      Trzy stopnie nawrócenia:
      - chrzest (nawet niedzielny katolik jest ochrzczony);
      - noc zmysłów (ma charakter bierny, Bóg sam wprowadza człowieka w to nawrócenie) choćbyś na uszach stawał, bez chcicy Boga tego nawrócenia nie osiągniesz;
      - oczyszczenie ludzkiej duszy (woli, intelektu i pamięci), też bez udziału Boga niemożliwe.

      [17, 20] Ja tylko zapytam: czy Jezus tu mówi o miłości, czy o jedności Kościoła? Jeszcze się wstrzymam z tymi honorami ;)

      Usuń
    16. PS.
      Od razu uprzedzę. W przypowieści o przyszły Kościół, jest mowa o miłości, ale ona wciąż dotyczy tylko Apostołów wers 23 i 26.

      Usuń
  2. Jak diabeł święconej wody unikam wszystkich tych, co usiłują mnie nawracać. Od tych klęczących przed figurą najbardziej mi się w życiu dostało. Oczywiście w imię Boże :) Mam nadzieję, że z tego czyśćca długo nie wypełzną...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam daję im zielone światło. Ostatnio przyjąłem Świadków Jehowy, ostrzegając, że grozi im przejście na ateizm :D
      Było miło, grzecznie i bez krytyki jakiejkolwiek religii. Dyskutowaliśmy o Biblii. Trochę to dziwne, ale nie obiecali mi, że znów przyjdą ;)

      Usuń
  3. W pełni władz umysłowych, świadomie i dobrowolnie wyrzekam się... wyrzeczeń. Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Frau Be:

      Ależ deklaracja!!! Wbrew pozorom w pełni Cię rozumiem i popieram :D

      Usuń
    2. Szarabajko, co se ni mom, kiej se mogę? :))

      Usuń
    3. Asmo, może idea jest warta rozpropagowania? :D

      Usuń
    4. Ja ją propaguję własnym przykładem ;)

      Usuń