piątek, 22 listopada 2019

Czteropak operowy – w osiem dni


  Normalnie bakcyla operowego połknąłem i obawiam się, że tego się nie da wyleczyć. Ale, aby nie było, że łykam wszystko tylko dlatego, że nazywa się operą, w tej notce będzie kilka krytycznych uwag. Ja się po prostu wyrabiam w ocenie tego, co się na scenie dzieje, choć będę szczery do bólu – nikt się moimi krytycznymi uwagami nie przejmuje.

  Zaczęło się od najbliższej mi Opery Śląskiej w Bytomiu. Najbliższej sercem i odległością. Lekka i zabawna „Don Desiderio” Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego. W rolach głównych jeden z najlepszych barytonów w Polsce Adam Woźniak oraz Joanna Woś, sopranistka. Nie sposób nie wspomnieć o Adamie Sobierajskim w roli Federico i mojej ulubienicy Annie Boruckiej w roli Placidy. Było pięknie, wręcz cudownie, tym bardziej, że za kulisami ta ostatnia zgodziła się przyjąć zaproszenie do znajomych na fb. 

                                                            Z Anną Borucką

  Nazajutrz wypad do Teatru Wielkiego w Łodzi na „Człowieka z Manufaktury” Rafała Janika. Dla mnie pierwsza w życiu operowa porażka i to w skali totalnej. Taki współczesny postsocrealizm zarówno w warstwie muzycznej jak i na poziomie libretta. Na domiar złego, choć sam budynek opery prezentuje się okazale, przypomina całą swoją okazałością, na szczęście już minioną epokę socrealizmu. Nie lubię i nie rozumiem współczesnej muzyki poważnej, zaś opowieść o problemach kapitalizmu i socjalizmu tak pasuje do opery, jak seks do kościoła. Nawet mi się nie chciało iść za kulisy, nie lubię udawać zachwytu, gdy go we mnie nie ma. 


  Tydzień później Teatr Wielki w Poznaniu z „Faustem” Charlesa Gounoda. Tu już był zachwyt, choć nie bez odrobiny dziegciu. Kostiumy poza samym Faustem (Piotr Friebre) i Mephisto (Rafał Korpik) uwspółcześnione. Może to nowatorskie, ale coś mi tu zgrzytało. Ogólnie było dobrze, tym bardziej, że mam fotkę: dwóch diabłów, a pan Rafał okazał się być przystępny i rozmowny. Wybuchła też mała afera. Przyspawałem się w jednej z fotek do zespołu artystów i teraz ona krąży na Fecebooku, a melomani z całego kraju zadają sobie pytanie, co to za tajemniczy agent w tym tak zacnym gronie. Jedynym mankamentem tego wypadu była podróż. Blisko czterysta kilometrów w jedną stronę, a ja prowadziłem w obie, co w moim wieku można uznać za wyczyn. Młodzi przyjaciele, pasażerowie padali ze zmęczenia do tego stopnia, że wychodzili o drugiej w nocy z samochodu w stanie agonalnym..., a rano do pracy. Ok, ok, trochę przesadziłem z tą agonią.

                                                                    Mephisto i Asmodeusz

Drugi od lewej Franck Chastrusse Colombier (dyrygent), za nim Rafał Korpik (Mephisto), Ilona Krzywicka (Margarite), Piotr Friebre (Faust), całkiem z prawej - wspomniany agent.

  Wreszcie po jednym dniu przerwy Opera Wrocławska i moja ulubiona „Traviata”. Trochę inna niż oglądana wcześniej w Bytomiu. Sam gmach Opery i jej wnętrze budzą podziw i warte są obejrzenia. Za to Ewa Majcherczyk w roli Violetty i Andrzej Lampert w roli Alfredo doskonali. Reżyserowała, nie kto inny jak sama Grażyna Szapołowska. Panu Adamowi Banaszakowi (dyrygent) jeszcze przed przedstawieniem podpowiedziałem, aby dodał muzyce więcej ikry i trzeba przyznać, że prośbę spełnił, bo też muzyka Verdiegio jest przepiękna.


  Na koniec niespodzianka. Ponieważ nie mam oryginalnego nagrania mojego ulubionego duetu "Brindisi" z pierwszego aktu Traviaty, przedstawię inne, w moim przekonaniu dość oryginalne:




19 komentarzy:

  1. Zuch z Ciebie - 800km z przerwą na posiedzenie w operze a do tego połowa "po ciemku" to naprawdę sukces. Ale Cię wzięło z tą operą! Wiesz, mnie też nie pasuje scenografia prezentująca współczesne stroje w operze. To tak jakby Carmen ubrać w dżinsy i wytatuować jej dekolt.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwnie wyglądał duet Fausta z Małgorzatą. On w stroju adekwatnym do epoki opery, ona współcześnie i na sportowo. Tu muszę dodać, że najbardziej podobała mi się scena w piekle, ściślej, owe piękne i ponętne diablice. Ja chcę do piekła!

      Droga do Poznania z Bytomia jest o tyle uciążliwa, że praktycznie cały czas dwupasmówka. Nie wyobrażam sobie ile stracilibyśmy dodatkowo czasu w normalny, roboczy dzień tygodnia.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Zazdroszczę Ci, Asmo, tego swobodnego dostępu do wielkiego świata kultury. Tkwię w tym moim zaścianku, który za jedyną rozrywkę oferuje różaniec i chwilowo nawet do teatru nie mam jak się wybrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może sama spróbuj napisać jakieś libretto, materiału masz w okolicy pod dostatkiem dookoła, uzbierało by się na jakiś sequel "Strasznego dworu" albo "Halki"...
      nie wróć, cofamy wszystkie halki, przecież nie będziesz tym paniom z kółka różańcowego zaglądać pod spódnice, by zobaczyć co one tam noszą...
      p.jzns :)

      Usuń
    2. Czekaj, czekaj... To nie jest taki głupi pomysł! Już mi coś chodzi po głowie i nie są to insekty... Zamiast "Strasznego dworu" mogłaby to być "Wesoła plebania", choć tytuł wskazywałby raczej na operetkę niż operę. Albo zamiast "Halki" - "Sutanna", "Alba" lub "Komża". Popatrz, nawet z podkarpackiej wsi można wyłuskać inspiracje do wielkich rzeczy! :))

      Usuń
    3. Frau Be:
      Piotr ma rację, tym bardziej, że jak widać na załączonym obrazku, pomysłów Ci nie brakuje ;)

      Zapytam przekornie czy masz operę w Rzeszowie? Ja o takiej nie słyszałem, ale na wszelki wypadek sprawdziłem w necie. Jest Filharmonia, ale tam na budynku w repertuarze widzę „Zupełnie nowe volvo V24. Całkiem jak Ty” ;)))) Przyznam, że mnie to lekko zszokowało... W repertuarze na stronie filharmonii na grudzień cały czas „Mikołaj w filharmonii”, przyznam, że to też niezbyt zachęcające ;)
      Pozostaje Ci czekać na emeryturę. Wtedy ma się dużo czasu. Coś o tym wiem ;)

      Usuń
    4. Nie, nie. Filharmonie mamy bardzo przyzwoitą, orkiestrę i repertuar też, a co to za dziwne imprezy, to pojęcia nie mam. Ale opery nigdy nie było i pewnie nie będzie... Matuchno, kto by tu do opery poszedł?! Na gumno albo do kruchty to tak. Ale kilka pojedynczych jaskółek wiosny nie uczyni ani sali nie zapełni...

      Usuń
    5. Jeszcze dopóki żył Boguś Kaczyński, to łańcucki festiwal dawał niesłychaną strawę. Teraz Festiwal Muzyczny w Łańcucie nadal istnieje i to jest ten jeden raz w roku, kiedy się można nażreć kultury, a może i nie nażreć, a ledwie polizać. Najpiękniejsze są koncerty plenerowe. Nie mogłam się nadziwić jednego razu, że jeden mały słowik ukryty w koronie drzewa swobodnie przekrzyczał (a raczej prześpiewał) orkiestrę symfoniczną i chór razem wzięte. To było piękne!

      Usuń
    6. Ludzie by się pewnie znaleźli, przecież na takie miasto musi się znaleźć pełna widownia na jeden spektakl w tygodniu. W Bytomiu, miasto na pewno nie większe niż Rzeszów, wystawia się operę w sobotę i niedzielę. Jak nie zakręcisz się przy kasie miesiąc przed, można liczyć jedynie na tak zwane stojaki, a i to nie zawsze.

      Byłem kiedyś w Łańcucie, ale nie na koncercie. Jeden chyba oglądałem w telewizji, ale to też dawno.

      Usuń
    7. Tak, Asmo, ale sam wiesz, że nie w liczebności, a w jakości siła...

      Usuń
    8. Skąd ma się wziąć jakość, skoro opery nie ma? ;)

      Usuń
    9. No i kółko się zamyka. Mamy pat.

      Usuń
  3. na pewno po stokroć zdrowszy taki czteropak, niż czteropaki pewnego mojego sąsiada, emeryta zresztą, który realizując się melomańsko założył orkiestrę dętą, a ich repertuar to trąbienie hejnału na osiedlowej ławce...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zdrowszy? Gość ok. 70-letni, prowadzi samochód prawie jednym ciągiem 800 km, do tego po nocach, z przerwą na siedząco w fotelu przez 1-2 godz., to jest znowu takie zdrowe?
      A emeryci na świeżym powietrzu hartują się relaksująco na ławeczce, niedaleko domu, jak potrzeba mogą się przespacerować gdzieś w krzaczki ….
      Zaś zadowolenie z życia w obu przypadkach może by zupełnie podobne … :)

      Usuń
    2. Piotrze, nie tyle zdrowsze, co przyjemniejsze, przynajmniej w moim wieku, gdy seks trafia się rzadziej niż Barbórka ;)

      Usuń
    3. Mario, lekko sprostuję – przerwa na siedząco to trzy godziny z antraktem. W sumie wyprawa do Poznania trwała czternaście godzin. Całe życie wolałem dalekie podróże nocą. Mniejszy ruch. Spałem za to zdrowo jak niemowlę do jedenastej przed południem ;))) Częściej jednak bywam w Operze Śląskiej. Rzut beretem...
      Nigdy siedzenie na ławeczce przed blokiem mnie nie rajcowało.

      Usuń
    4. O matko! Aż trzy godziny siedzenia??? I pewnie na głodno, bo przecież w loży chyba nie wypada szeleścić papierkami ani się kanapkami opychać … :)
      Tak z ciekawości zapytam jeszcze - ile kosztuje bilet na taką imprezę?

      A taki "czteropak do trąbienia" na ławeczce to pewnie już za 10zł w Biedronce się kupi.... :))

      Usuń
    5. W Operze Śląskiej przeciętnie najdroższy bilet kosztuje 70 zł. W bardziej renomowanych trochę ponad sto, zaś w Warszawie ponad 200 zł ;)

      Prawda z tą Biedronką. Ale muszę kupić i wypić dwa czteropaki, aby ewentualnie sam zaśpiewać sobie jakąś arię...

      Usuń
    6. Dzięki za odpowiedź, bo już się zastanawiałam, czy nie zachowałam się zbyt swobodnie rozwijając podpowiedź PKanalii o czteropakach ławeczkowych i o jakich przeprosinach myśleć nie trzeba …. :)

      Usuń