Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sport. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sport. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 sierpnia 2016

Chrystus w Rio



  Doznałem pewnego, jeśli już nie szoku, to na pewno zniesmaczenia. Ostatnimi czasy portale prawicowe, a katolickie w szczególności, lubią podkreślać fakt, że zawodnik jest katolikiem, szczególnie wtedy, a kto wie, czy nie tylko wtedy, gdy wygrywa zawody. Nie inaczej jest teraz na olimpiadzie w Rio. Tu dodam, że mnie nic do tego, czy ktoś jest katolikiem, czy się do tego przyznaje, ale bądźmy konsekwentni. Jak, zaraz opiszę.

  Oto na portalu wPolityce.pl czytam artykuł zatytułowany: „Wywalczyły złoto na olimpiadzie i nie mają wątpliwości: Chrystus nad nami czuwał [podkreślenie moje]. Patrzył na nas gdy stałyśmy na podium.”1 (sic!) Chodzi oczywiście o nasze dwie złote medalistki w kajakarstwie: Magdalenę Fularczyk-Kozłowską i Natalię Madaj. Zacytuję słowa jednej z nich: „Wszyscy za nas się modlili, za pogodę, żeby nam sprzyjała. I wszystko było tak, jak trzeba. Gdy startowałyśmy, figura Chrystusa, wznosząca się ponad torem, nie była zachmurzona. Przywiązuję się do takich rzeczy. Na treningach Chrystus był skryty za chmurami, ale podczas wyścigów nad nami czuwał. Patrzył na nas też, gdy stałyśmy na podium.” Jeśli miałaby tylko na myśli kamienny posąg Chrystusa, być może te słowa miałyby sens, choć tylko po części, bo ja nie sądzę, żeby ten kamienny monument był faktycznie prawdziwym Chrystusem, w dodatku zainteresowanym przebiegiem rywalizacji. I dlaczego miałby czuwać tylko nad Polkami? To tylko Jego wyobrażenie, nota bene, dalekie od oryginału, bo oryginału nikt nie uwiecznił. A już kompletnie nie rozumiem sensu tego, czy ta kamienna figura była za chmurami, czy nie. Dla prawdziwego Chrystusa nie miałby to przecież żadnego znaczenia. Miało być wzniośle, patetycznie, a wyszło idiotycznie, ale nic dziwnego, skoro mamy ostatnio również i takich katolików. Pewnie nie wszystkich, tylko po co się takich lansuje, już zupełnie nie rozumiem. W dalszej części artykułu jest jeszcze gorzej, bo one chcą się wybrać na tę górę, pod ten kamienny monument, tylko najpierw..., pokibicują rodakom i „popaplają się na Copacabanie” (sic!) Ja chromolę, taka podzięka! W końcu Chrystus może poczekać...

  Nie inaczej było ze zdobywcą brązowego medalu, Rafałem Majką. Na portalu Fronda.pl czytam: „Dodał też, że bardzo pomogło mu to, że przeżegnał się przed zjazdem, który, jak się okazało, był kluczowy dla losów olimpijskiej rywalizacji.”2 Widać, niezbyt gorliwie, skoro zdobył tylko brązowy medal. Ale w podzięce strzelił sobie swiftfocię3 pod pomnikiem Chrystusa. Jak przystało na dobrego katolika. A kto wie, czy taki Nibali, też katolikiem nie jest (przecież Włoch) i omal tego zjazdu śmiercią nie przypłacił. Pewnie grzeszny był bardziej niż Rafał Majka. Bo gdyby Rafał był bezgrzeszny, jak nic zdobyłby złoto...

  Ktoś powie, że brzydko się tak wyśmiewać i będzie miał po części rację. Trochę mi wstyd (tylko trochę), ale ja twierdzę, że jeszcze bardziej ohydne jest takie jarmarczne eksponowanie wiarą. Wiara, czy niewiara, jest osobistą sprawą każdego z nas. Nie mam też nic przeciw, żeby się do niej przyznawać. Nawet publicznie. Ja też publicznie do ateizmu się przyznaję. Tylko czy taki, jeden z drugim sportowiec nie zdają sobie sprawy z faktu, że jeszcze więcej katolickich sportowców, może i nawet wierzących gorliwiej, wyjedzie z tej olimpiady bez medalu, nawet nie mieszcząc się w punktowanej szóstce? A co sądzić o barciach Zielińskich, Polakach-katolikach, podejrzanych o doping i chęć nieuczciwej rywalizacji? Wreszcie ostatnie natrętne pytanie: co z medalistami nie wierzącymi w katolickiego Boga? Ich osiągnięcia nie są warte funta kłaków, bo w tego jedynie słusznego Boga nie wierzą? A taaak, im pewnie szatan pomagał. Coś tu komuś w tych łepetynach się pomieszało na amen, jeśli chce wmieszać w rywalizację stricte sportową, nie zawsze uczciwą, walkę o Boga, chrześcijańskiego, katolickiego. To nie jest śmieszne, to jest tragikomiczne.