poniedziałek, 28 października 2019

Apokalipsa wg (nie)świętego Asmo


(wersja uwspółcześniona i skrócona na potrzeby notki)

  Olbrzymią salę w kształcie półkuli oświetlał blask, którego źródła nie sposób dostrzec. Ściany, zakrzywione z precyzją komputerowej animacji i płaskie podłoże są idealnie przezroczyste, co sprawia wrażenie, że wszyscy i wszystko zawisło w bezgranicznej przestrzeni. I tylko podwyższenie z olbrzymim fotelem, na którym wygodnie rozsiadła się Bóg Ojciec, daje poczucie stabilności, bez której można by stracić świadomość pionu określającego górę i dół. Zaś On sam, mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się starcem, ma piękne, jaśniejące dziwnym blaskiem oblicze. Luźno okrywająca Go szata nie pozwala określić Jego postury, wszak On i tak jej nie ma, jak przystało na istotę niematerialną.

  Nico niżej, na schodku do tego podwyższenia siedzi młodzieniec, jakby znajomy, z niezbyt bujnym zarostem na twarzy i długimi włosami, wspierający zamyśloną głowę na ręce, łokciem mocno osadzonym na kolanie. Między obiema postaciami toczy się bezgłośny dialog, o czym świadczy latająca od jednej postaci do drugiej, biała gołębica, pełniąca rolę messengera. Tylko co bardziej wtajemniczeni mogą odczytać treść tego dialogu. Dla mnie, jako narratora, rolę tłumacza pełni bliźniacza gołębica siedząca na moim ramieniu. Jak mówi Katechizm, tylko za sprawą Ducha Świętego da się zrozumieć ten święty przekaz. Nie znam początku rozmowy, więc potrzebuję trochę czasu, którego tu i tak jest nadmiar, aby zrozumieć na jaki temat się toczy. W końcu łapię wątek.
- Ojcze, nie możemy już dłużej czekać. Obiecałem rzeszom wyznawców Paruzję z Apokalipsą niemal zaraz po wniebowstąpieniu, a tu już zaczęło się trzecie tysiąclecie i nic. Są tacy, co to nie potrafią się doczekać.
- A po co Ty chcesz tam wracać? Młode laski teraz takie, z pępkami na wierzchu, z nogami jak gazele, że nawet Ciebie zbałamucą. Sami mogą sobie Apokalipsę zrobić. Kilka bombek A, może odrobina więcej smogu i plastiku, i Apokalipsa jak się patrzy. Tych, co ocaleją i tak będzie więcej niż zbawionych przeze mnie.
- Nie żartuj sobie mój Ojcze w Trójcy jedyny, im chodzi również o ten Sąd Ostateczny. Dobrze wiesz jak ludzkość lubi oglądać takie widowiska.
- Oby się nie zdziwili, przecież wiedzą, że niezbadane są moje wyroki. Będę miał zły humor, a w taki dzień będę miał na pewno, źle im to wróży.
- Gotowi są przyjąć każdy Twój wyrok, przecież wiesz.
- Jeeezuuu! Byłeś na ziemi, a wciąż jesteś naiwny jak dziecko. Każdy jest przekonany, że uniknie piekła, a przecież ciężko będzie uzbierać nawet tylko te sto czterdzieści cztery tysiące.
- Przecież jesteś miłosierny, więc mógłbyś przymknąć oko na niektóre grzechy.
- Jestem też sprawiedliwy, co wyklucza miłosierdzie. Zresztą już przeprowadziliśmy ze sto symulacji tej Apokalipsy i wiesz, że obaj dostajemy strasznych mdłości na skutek tych wrzasków, lamentów i smrodu palących się ciał. Nawet to Gloria!, Gloria! mnie wytrąca z równowagi, a Duch Święty traci orientację w przestrzeni i porozumieć się nie można. Aniołowie rzygają na potęgę tak, że pióra ze skrzydeł im odpadają, co tylko potęguje zamęt. Jak wtedy rozpoznać, kto do piekła, a kto do nieba? W swej mądrości takich pomyłek muszę unikać jak ognia piekielnego. Tfu...

  Nastąpiła chwila przerwy. Gołębica zdyszana i wyczerpana usiadła na ramieniu Jezusa. Święci starcy w pobożnym milczeniu głaskali swoje długie i siwe brody, a święte niewiasty cichutko zaintonowały pieśń pochwalną swoimi sopranowo anielskimi  głosami. Niestety, z powodu próżni, dźwięk się nie rozchodził, a jego piękną barwę i koloraturową skalę można się było li tylko domyślać z ruchu warg i... głębokości gardeł.
- Ale Ojcze, w końcu coś z tym musimy zrobić. - Jezus znów uruchomił gołębicę, choć jeszcze jej nie wróciło normalne tętno.
- Nic nie musimy. Sami zrobili sobie piekło na ziemi. Niech cierpią skoro uznali, że cierpienie uszlachetnia. Nawet ja bym tego nie wymyślił.
- A co z przepowiednią?
- Dalej nią będzie. Przecież tak nawet jest lepiej. Nic nie jest tak pożądane jak to, czego nie można osiągnąć. Marzy im się szczęście, a przecież na Boga Wszechwiedzącego zaprawdę sam nie wiem, co ich może zadowolić. Jakieś siedemdziesiąt dziewic na łebka? Skąd ja ich tyle nabiorę? Dziś to chyba z przedszkoli. Już nawet nie próbuję myśleć, czego mogą chcieć kobiety. Tego nawet sam Lucyfer nie wie...
- Ojcze, nie wymawiaj imienia tego diabła nadaremno.
- Wybaczam sobie w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
- Na wieki wieków.

  Znów zapanowała cisza, co było złudne, bo tu zawsze, z powodu tej próżni panuje cisza. Nawet w uszach od niej nie dzwoni. Bóg zmienił pozycję w fotelu, a Jezus rękę, którą podpierał podbródek. Dopiero bezszelestne pojawienie się Matki Bożej wprowadziło ożywienie w tę scenę. Teraz gołębica musiała już latać ze zdwojoną prędkością między trzema postaciami.
- Ojcze, wszak obiecałeś mi i światu, że zdepczę głowę węża, który skusił Ewę do grzechu.
Bóg Ojciec spojrzał na Maryję beznamiętnie choć przenikliwie, ale szybko Jego czoło zmarszczyło się gniewem, a Jego ręka zaczęła nerwowo szarpać brodę.
- Nie przypominaj mi tej najgłupszej obietnicy z mojego wiecznego istnienia. Dość się nudziłem przed wymyśleniem wszechświata. Zdepczesz węża i moje istnienie znów będzie nudne jak flaki z olejem. Wiesz ile musiałem się nakombinować, aby niektóre Anioły się zbuntowały? Aby wymyślić wolną wolę, za którą mogę kogoś ukarać, nie wystarczy, ot tak, po prostu pstryknąć palcami.
Na te słowa Maryja zwróciła się błagalnie do Syna - Jezusie, Synu mój umiłowany, może wykombinuj kilka antałków mszalnego wina, aby Twój Ojciec się tak nie denerwował, bo znów jakieś tsunami uśmierci tysiące osób.
- Niewiasto, chcesz upić mojego Ojca? Tak jakbyś zapomniała, że po pijaku ma głupie pomysły, jak z tym moim ukrzyżowaniem. Tyle się nacierpiałem, a tam się nic nie zmieniło. Jeśli już to na gorsze, bo jakąś sektę wymyślili. Ostatnim razem jak się spił to jakiegoś Mahometa wymyślił, dopiero się namieszało.
Wyrzuty Jezusa do Matki przerwał Bóg Ojciec.
- Faktycznie bym się napił. Tą Apokalipsą tak mnie nagabujecie, że mi się wątroba przewraca.

  Jezus nawet nie drgnął, a już Bóg Ojciec trzymał w dłoniach spory antałek najprzedniejszego mszalnego wina. Wypił jednym haustem i od razu pojaśniało Jego boskie oblicze. Maryja rozpostarła ręce ukazując w podzięce Synowi swoje miłujące Go serce. Jezus skrył twarz w dłoniach, by ukryć grymas niesmaku. Miał już serdecznie dość oglądania wnętrzności Matki...
- Mam świetny, by nie rzec święty pomysł. - Odezwał się Bóg i na chwilę zamilkł dla suspensu. Gołębica skorzystała z okazji, by z Jego brody spić kilka kropel tego wina, gdyż strasznie zaschło jej w gardle od tego latania.
- Co się będziemy męczyć. Powołamy jakichś sprawiedliwych mężów  z grona oddanych nam wiernych. Damy im wytyczne i niech oni sami sądzą swoich bliźnich, a my tego nie będziemy musieli oglądać.
- Ba!, ale skąd ich wziąć? W Sodomie nie znalazłeś nawet dziesięciu. - Odparł Jezus filozoficznie.
- Znam takich, Synu mój. - Pokornie wtrąciła się Maryja. - Jest taki piękny kraj, który uczynił mnie swoją królową. I jest tam człowiek sprawiedliwy, który znalazł dużo równie sprawiedliwych sędziów. A wszyscy głęboko wierzący i bogobojni.
- Niech się więc tak stanie! - gromkim, choć niesłyszalnym głosem rzekł Bóg, ucinając jednocześnie dalszą dyskusję. A od tego głosu rozszedł się próżni aromat dobrego wina...

  I tak nastał czas Apokalipsy, straszniejszy niż przewidział to św. Jan w swej proroczej Księdze. (Tu ów konieczny skrót). Bo choć trudno w to uwierzyć, piekło tego dnia pękało w szwach, zaś do bezgranicznego w swojej wspaniałości nieba trafiła ledwie garstka prawdziwie bezgrzesznych Słowian, Polakami lepszego sortu zwanymi. Bogu Ojcu z wrażenia, że tak mało zbawionych, gęste brwi stanęły dęba i tylko się cicho przeżegnał:
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ale się porobiło...
Jezus dodał:
- Na wieki wieków. A ostrzegałem..., nie pij.
Zaś Maryja zakończyła pokornym i sakramentalnym:
- Bogu niech będą dzięki.
Duch Święty mógł wreszcie dłużej odpocząć, podobnie jak rzesze zmaltretowanych Aniołów, broniących dostępu do nieba grzesznikom, skazanym na wieczne męki i potępienie przez sędziów Prawych i Sprawiedliwych. 




PS. Jeśli się komuś to skojarzy z grafomanią, pewnie się nie myli...


(wszelkie prawa do tekstu zastrzeżone)

piątek, 25 października 2019

Mam dylemat...


  Zamiast smutnych rozważań o wyższości pogańskich zwyczajów na św. Andrzeja, nad jeszcze bardziej pogańskim świętem Halloween, mam do rozstrzygnięcia bardziej poważny dylemat.
Która z poniższych fotografii ma charakter przekazu pozytywnego, a która negatywnego?







  Drobna sugestia. Tylko z pozoru pierwsza wydaje się lepsza, warto bowiem przyjrzeć się tytułom. Niemniej każda opinia będzie cenna. 


wtorek, 22 października 2019

Ta ostatnia niedziela...


  Postanowiłem przenieść relacje z przeżyć kulturalnych na ten blog. Owe wydarzenia kulturalne nie mają nic wspólnego z polityką, za to w pełni opierają się na duchowości, i to rozumianej na wiele sposobów. Tym bardziej, że miniona niedziele miała związek z duchami.

  Chodzi oczywiście o „Straszny Dwór” Stanisława Moniuszki, opera wystawiona na deskach Opery Śląskiej w Bytomiu. He, he..., w odróżnieniu od prawicy, nie tylko znam Moniuszkę, ale i słucham jego muzyki... Czy trzeba opisywać niesamowite wrażenia związany z taką muzyką na żywo? Przyznaję, suspensu nie było, tak jak i dramaturgii, ale to w niczym nie przeszkadza zachwycać się nie tylko samą muzyką, nawet jeśli znaną już wcześniej. Dla mnie aria Miecznika z II aktu w wykonaniu Adama Woźniaka (baryton) to absolutny hit, porównywalny z arią ten zegar stary Bogdana Kurowskiego jako Skołuba (bas) czy z arią z kurantem Stefana (Maciej Komandera, tenor). Jeśli dodać do tego popisy wokalne sopranistek Gabrieli Gołaszewskiej (Hanna) i Anny Boruckiej  (Jadwiga) – nie dam rady, pójdę jeszcze raz, przy następnej okazji. I tym razem nie obeszło się bez wizyty za kulisami, gdzie miałem okazję bliżej poznać wszystkich wymienionych solistów oraz dyrygenta Macieja Tomaszewicza.
                                                                   Tu z panią Anną Borucką

  Tak mnie naszła refleksja. Nigdy bym nie przypuszczał, że na starość zmienią mi się gusta, gdyż do tej pory byłem przede wszystkim miłośnikiem teatru. Teraz niejako zdradziłem teatr na rzecz opery. Jest chyba gorzej, gdyż nie miałem ochoty oglądać spektaklu dwa lub więcej razy. A teraz wiem, że przy najbliższej okazji znów pójdę na Nabucco Verdiego i przymierzam się do Strasznego Dworu. Ciekaw jestem też jak będzie za niespełna trzy tygodnie na Don Desiderio. Nie mogę się doczekać... Aha, zapomniałem wspomnieć, że przed tygodniem byłem w Operze Śląskiej właśnie na Nabucco. Nie mogę opisać ze wzruszenia, a Va, Pansiero wciąż rozbrzmiewa mi w głowie.




niedziela, 20 października 2019

Zmienili mi Deon!


  Z okazji którejś tam rocznicy zmieniono szatę graficzną portalu katolickiego Deon.pl, do którego często zaglądałem, gdyż można tam było znaleźć ciekawe materiały, daleko różne od tych prezentowanych na portalu Fronda. Spokojne, wyważone i poważne, czasami kontrowersyjne. I po tej zmianie wszystko szlag trafił... Nie, nie ma w nim niezdrowej sensacji, po prostu nie ma nic. Ckliwe historyjki o pobożności, cuda o modlitwach, które mają uzdrowić z różnych syndromów i depresji, czasami jakiś artykulik o abp. Rysiu czy św. Janie Pawle II. Wszystko mdłe i bezpłciowe, tak jakbym zaglądał do szkółki katechetycznej dla przedszkolaków, a najwyżej dla uczniów pierwszych klas szkoły podstawowej, przygotowujących się do I Komunii świętej.

  Wczoraj natknąłem się na filmik1 o statule Matki Boskiej na Filipinach, we wnętrzu której, a jakże, będzie kaplica JP II, a której budowa zostanie zakończona w 2021 roku. Największa statua Maryi na świecie, tak jak największy na świecie jest pomnik Jezusa w Świebodzinie. I równie szkaradna. Ale ok, nie mnie oceniać, są gusta i guściki, i z tym się nie dyskutuje. Tuż obok tego artykułu jest inny, rozważania o różańcu w kontekście Zwiastowana Maryi Panny. I tak mnie naszło, że nie mogę się oprzeć pokusie (szatańskiej), by jeszcze raz naskrobać coś o kulcie maryjnym. Bowiem im dłużej żyję, a żyję już długo, tym mniej go pojmuję. Może to taka cofka intelektualna jak u tych, co to słuchają tylko Radia Maryi, ale w drugą stronę?

  Otóż, tak między Bogiem a prawdą, jeśli prześledzić historię tego kultu, a da się stosunkowo łatwo, można go odnieść do tworzenia się wiary w Boga, o którym to procesie z kolei nie wiemy nic. A co de facto wiemy o Maryi? Też nic, przynajmniej na podstawie ewangelii. Jest tylko jedna dłuższa wzmianka o Zwiastowaniu, której nic i nikt nie może potwierdzić, bo nawet jej autor, o innych nie wspominając, nie był świadkiem tej sceny. Nie był też świadkiem sam Jezus, więc i On nie mógł jej potwierdzić jako człowiek, i nomen omen, nigdzie nie potwierdza. Można by rzec, właściwie Maryją, swoją matką się nie interesuje. Pamiętacie słynny napis dla nowo wybranego prezydenta Dudy w Szczecinie: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”? To fragment ewangelii św. Łukasza [11, 27], słowa kobiety zwracającej się do Jezusa. Ten odparł jej przytomnie: „Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je” [11, 28]. W ten sposób jasno i dobitnie wskazał miejsce dla swojej ziemskiej Matki – jest błogosławiona, jak każdy kto słucha słowa Bożego. Nie ma w Niej nic więcej. Dopiero św. Jan, ten od Apokalipsy, maluje jej alegoryczny obraz jako zwyciężczyni szatana, dodajmy: w czasach ostatecznych, i to na podstawie rzekomych wizji. Tak na marginesie, sam mógłbym ten dzień opisać, bez komicznych straszydeł...

  Dziś Maryja swoją boskością dorównuje swemu Synowi. Jak to się stało, łatwo prześledzić w Pismach Świętych, choć już nie natchnionych, którymi teologowie zarzucili świat, w epoce, gdy zastanawiano się ile aniołów (a może diabłów?) zmieści się w główce szpilki. Matka Boża potrafi teraz czynić cuda (za życia ich nie czyniła), potrafi się niektórym objawiać i wskazywać kierunek jedynie prawdziwej wierze katolickiej. Przy okazji mówi Jezusowi, co dla Niego dobre, jak to matka, choć dopiero w niebiesiach. Wystarczyło ledwie dwa tysiące lat na taki awans. Bóg Jahwe miał tych tysiącleci zdecydowanie więcej, by z lokalnego bóstwa stać się najpotężniejszym Bogiem we wszechświecie. Tak wielkim, że to Jemu przypisuje się stworzenie świata i ludzi. Śledząc ów awans Maryi, łatwo zrozumieć, jak to się stało. W końcu ludzie w podejściu do istot niematerialnych, do dziś niewiele się różnią od tamtych czasów. Nawet tak realny dotąd portal, jak mój ulubiony Deon.pl, ledwie po dziesięciu latach działalności stał się bardziej święty, niż to ustawa przewiduje.





sobota, 12 października 2019

Jak się ks. Wojciech wkurzył


  No i w końcu ktoś wygarnął wiernym świeckim. Z grubej rury w sam środeczek wierzących tak po katolicku. Po prostu nie mogłem wyjść z podziwu, dlatego postanowiłem się podzielić pretensjami1 ks. Wojciecha Węgrzyniaka, który wprawdzie rozumie dlaczego ludzie wkurzają się na kler, ale wykazał jednoznacznie, że wina leży po stronie owieczek. Będzie w punkcikach, aby było czytelnie i jasno.

- przychodzą chrzcić dzieci, przyrzekają, że będą wychowywać po katolicku, a później nie gonią dzieci do kościoła;
- potrafią zrobić z I Komunii Świętej wesele, a rok później pozwalają dziecku nie chodzić na lekcje religii;
- proszą o zaświadczenie na chrzestnego i kłamią, że są praktykującymi katolikami;
- mają czas na setki zajęć, ale dla Boga mają go dużo mniej niż na fejs;
- robią ze ślubu wręczanie Oskarów, a po roku kombinują jak załatwić kościelny rozwód;
- sami nie donoszą na pedofilów, a mają pretensje do biskupów, że nie donosili;
- żal im złotówki na tacę, a mają pretensje, że ksiądz za mało płaci robotnikom;
- choćby ksiądz rozdał wszystkie pieniądze (? – znak zapytania mój) i tak będą gadać jaki to on bogaty;
- choćby tysiąc księży harowało jak wół dla cudzych dzieci, i tak wszystkich winią za grzechy jednego. Tak na marginesie
jakoś z tego harowania nic nie wynika;

  Wprawdzie ks. Wojciech tłumaczy, że on te nerwy na wiernych ma tylko dla siebie (sic! – bo nie rozumiem dlaczego w taki razie o nich pisze), ale dodaje, że będzie dalej walczył ze złym duchem... Cóż, księże dobrodzieju, chciałoby się rzec: jak sobie te owieczki wychowałeś, takie je masz. Inna sprawa, że ostatnią rzeczą jest skarżyć się na te swoje owieczki, nie dając recepty, jak temu zapobiec. Niemniej ja się w znacznej mierze z księdzem zgodzę, ba! wymieniłbym jeszcze kilka innych przywar wierzących świeckich:
- chodzą do spowiedzi wciąż z tymi samymi grzechami;
- mówią o miłości do Boga, ale (innych) ludzi nienawidzą;
- zarzucają innym grzeszne życie, a sami żyją w pysze (sławetna belka we własnym oko);
- czczą Boga, Jezusa Chrystusa i Maryję, a jednocześnie gloryfikują diabła i zabobony;
- nie szanują innych, ale i siebie nawzajem;
- wierzą w cuda, relikwie, objawienia-majaki, ale gardzą nauką;
- itd., itp.

  Mam dwie refleksje. Pierwsza dotyczy postawy tych wiernych, którzy się wiarą szczycą, ale się do niej nie stosują. To był ostateczny powód mojego odejścia od Kościoła i wiary, gdyż tacy przeważali w moim otoczeniu. Przeważają do dziś. Ściślej wiara nie czyni lepszym. Druga, dotyczy pewnej symptomatycznej tendencji. Kościół coraz bardziej dzieli się na dwie grupy wzajemnie się oskarżające. Tu przychodzą mi na myśl słowa pewnego duchownego, który wyszedł do grupy protestujących w milczeniu pod hasłem „Odzyskajmy nasz Kościół” z takimi słowami: „Islam chcecie wpuszczać? Gejów do kościoła zapraszać? Kościół to jest hierarchia. To są biskupi, księża i kardynałowie”2. Czyżby wierni świeccy nie byli Kościołem? Dwa różne widzenia Kościoła. Coś mi się zdaje, że to będzie narastać i się pogłębiać. Ale może to i dobrze, i nie dlatego, żeby się Kościół doszczętnie rozsypał...