poniedziałek, 28 października 2019

Apokalipsa wg (nie)świętego Asmo


(wersja uwspółcześniona i skrócona na potrzeby notki)

  Olbrzymią salę w kształcie półkuli oświetlał blask, którego źródła nie sposób dostrzec. Ściany, zakrzywione z precyzją komputerowej animacji i płaskie podłoże są idealnie przezroczyste, co sprawia wrażenie, że wszyscy i wszystko zawisło w bezgranicznej przestrzeni. I tylko podwyższenie z olbrzymim fotelem, na którym wygodnie rozsiadła się Bóg Ojciec, daje poczucie stabilności, bez której można by stracić świadomość pionu określającego górę i dół. Zaś On sam, mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się starcem, ma piękne, jaśniejące dziwnym blaskiem oblicze. Luźno okrywająca Go szata nie pozwala określić Jego postury, wszak On i tak jej nie ma, jak przystało na istotę niematerialną.

  Nico niżej, na schodku do tego podwyższenia siedzi młodzieniec, jakby znajomy, z niezbyt bujnym zarostem na twarzy i długimi włosami, wspierający zamyśloną głowę na ręce, łokciem mocno osadzonym na kolanie. Między obiema postaciami toczy się bezgłośny dialog, o czym świadczy latająca od jednej postaci do drugiej, biała gołębica, pełniąca rolę messengera. Tylko co bardziej wtajemniczeni mogą odczytać treść tego dialogu. Dla mnie, jako narratora, rolę tłumacza pełni bliźniacza gołębica siedząca na moim ramieniu. Jak mówi Katechizm, tylko za sprawą Ducha Świętego da się zrozumieć ten święty przekaz. Nie znam początku rozmowy, więc potrzebuję trochę czasu, którego tu i tak jest nadmiar, aby zrozumieć na jaki temat się toczy. W końcu łapię wątek.
- Ojcze, nie możemy już dłużej czekać. Obiecałem rzeszom wyznawców Paruzję z Apokalipsą niemal zaraz po wniebowstąpieniu, a tu już zaczęło się trzecie tysiąclecie i nic. Są tacy, co to nie potrafią się doczekać.
- A po co Ty chcesz tam wracać? Młode laski teraz takie, z pępkami na wierzchu, z nogami jak gazele, że nawet Ciebie zbałamucą. Sami mogą sobie Apokalipsę zrobić. Kilka bombek A, może odrobina więcej smogu i plastiku, i Apokalipsa jak się patrzy. Tych, co ocaleją i tak będzie więcej niż zbawionych przeze mnie.
- Nie żartuj sobie mój Ojcze w Trójcy jedyny, im chodzi również o ten Sąd Ostateczny. Dobrze wiesz jak ludzkość lubi oglądać takie widowiska.
- Oby się nie zdziwili, przecież wiedzą, że niezbadane są moje wyroki. Będę miał zły humor, a w taki dzień będę miał na pewno, źle im to wróży.
- Gotowi są przyjąć każdy Twój wyrok, przecież wiesz.
- Jeeezuuu! Byłeś na ziemi, a wciąż jesteś naiwny jak dziecko. Każdy jest przekonany, że uniknie piekła, a przecież ciężko będzie uzbierać nawet tylko te sto czterdzieści cztery tysiące.
- Przecież jesteś miłosierny, więc mógłbyś przymknąć oko na niektóre grzechy.
- Jestem też sprawiedliwy, co wyklucza miłosierdzie. Zresztą już przeprowadziliśmy ze sto symulacji tej Apokalipsy i wiesz, że obaj dostajemy strasznych mdłości na skutek tych wrzasków, lamentów i smrodu palących się ciał. Nawet to Gloria!, Gloria! mnie wytrąca z równowagi, a Duch Święty traci orientację w przestrzeni i porozumieć się nie można. Aniołowie rzygają na potęgę tak, że pióra ze skrzydeł im odpadają, co tylko potęguje zamęt. Jak wtedy rozpoznać, kto do piekła, a kto do nieba? W swej mądrości takich pomyłek muszę unikać jak ognia piekielnego. Tfu...

  Nastąpiła chwila przerwy. Gołębica zdyszana i wyczerpana usiadła na ramieniu Jezusa. Święci starcy w pobożnym milczeniu głaskali swoje długie i siwe brody, a święte niewiasty cichutko zaintonowały pieśń pochwalną swoimi sopranowo anielskimi  głosami. Niestety, z powodu próżni, dźwięk się nie rozchodził, a jego piękną barwę i koloraturową skalę można się było li tylko domyślać z ruchu warg i... głębokości gardeł.
- Ale Ojcze, w końcu coś z tym musimy zrobić. - Jezus znów uruchomił gołębicę, choć jeszcze jej nie wróciło normalne tętno.
- Nic nie musimy. Sami zrobili sobie piekło na ziemi. Niech cierpią skoro uznali, że cierpienie uszlachetnia. Nawet ja bym tego nie wymyślił.
- A co z przepowiednią?
- Dalej nią będzie. Przecież tak nawet jest lepiej. Nic nie jest tak pożądane jak to, czego nie można osiągnąć. Marzy im się szczęście, a przecież na Boga Wszechwiedzącego zaprawdę sam nie wiem, co ich może zadowolić. Jakieś siedemdziesiąt dziewic na łebka? Skąd ja ich tyle nabiorę? Dziś to chyba z przedszkoli. Już nawet nie próbuję myśleć, czego mogą chcieć kobiety. Tego nawet sam Lucyfer nie wie...
- Ojcze, nie wymawiaj imienia tego diabła nadaremno.
- Wybaczam sobie w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
- Na wieki wieków.

  Znów zapanowała cisza, co było złudne, bo tu zawsze, z powodu tej próżni panuje cisza. Nawet w uszach od niej nie dzwoni. Bóg zmienił pozycję w fotelu, a Jezus rękę, którą podpierał podbródek. Dopiero bezszelestne pojawienie się Matki Bożej wprowadziło ożywienie w tę scenę. Teraz gołębica musiała już latać ze zdwojoną prędkością między trzema postaciami.
- Ojcze, wszak obiecałeś mi i światu, że zdepczę głowę węża, który skusił Ewę do grzechu.
Bóg Ojciec spojrzał na Maryję beznamiętnie choć przenikliwie, ale szybko Jego czoło zmarszczyło się gniewem, a Jego ręka zaczęła nerwowo szarpać brodę.
- Nie przypominaj mi tej najgłupszej obietnicy z mojego wiecznego istnienia. Dość się nudziłem przed wymyśleniem wszechświata. Zdepczesz węża i moje istnienie znów będzie nudne jak flaki z olejem. Wiesz ile musiałem się nakombinować, aby niektóre Anioły się zbuntowały? Aby wymyślić wolną wolę, za którą mogę kogoś ukarać, nie wystarczy, ot tak, po prostu pstryknąć palcami.
Na te słowa Maryja zwróciła się błagalnie do Syna - Jezusie, Synu mój umiłowany, może wykombinuj kilka antałków mszalnego wina, aby Twój Ojciec się tak nie denerwował, bo znów jakieś tsunami uśmierci tysiące osób.
- Niewiasto, chcesz upić mojego Ojca? Tak jakbyś zapomniała, że po pijaku ma głupie pomysły, jak z tym moim ukrzyżowaniem. Tyle się nacierpiałem, a tam się nic nie zmieniło. Jeśli już to na gorsze, bo jakąś sektę wymyślili. Ostatnim razem jak się spił to jakiegoś Mahometa wymyślił, dopiero się namieszało.
Wyrzuty Jezusa do Matki przerwał Bóg Ojciec.
- Faktycznie bym się napił. Tą Apokalipsą tak mnie nagabujecie, że mi się wątroba przewraca.

  Jezus nawet nie drgnął, a już Bóg Ojciec trzymał w dłoniach spory antałek najprzedniejszego mszalnego wina. Wypił jednym haustem i od razu pojaśniało Jego boskie oblicze. Maryja rozpostarła ręce ukazując w podzięce Synowi swoje miłujące Go serce. Jezus skrył twarz w dłoniach, by ukryć grymas niesmaku. Miał już serdecznie dość oglądania wnętrzności Matki...
- Mam świetny, by nie rzec święty pomysł. - Odezwał się Bóg i na chwilę zamilkł dla suspensu. Gołębica skorzystała z okazji, by z Jego brody spić kilka kropel tego wina, gdyż strasznie zaschło jej w gardle od tego latania.
- Co się będziemy męczyć. Powołamy jakichś sprawiedliwych mężów  z grona oddanych nam wiernych. Damy im wytyczne i niech oni sami sądzą swoich bliźnich, a my tego nie będziemy musieli oglądać.
- Ba!, ale skąd ich wziąć? W Sodomie nie znalazłeś nawet dziesięciu. - Odparł Jezus filozoficznie.
- Znam takich, Synu mój. - Pokornie wtrąciła się Maryja. - Jest taki piękny kraj, który uczynił mnie swoją królową. I jest tam człowiek sprawiedliwy, który znalazł dużo równie sprawiedliwych sędziów. A wszyscy głęboko wierzący i bogobojni.
- Niech się więc tak stanie! - gromkim, choć niesłyszalnym głosem rzekł Bóg, ucinając jednocześnie dalszą dyskusję. A od tego głosu rozszedł się próżni aromat dobrego wina...

  I tak nastał czas Apokalipsy, straszniejszy niż przewidział to św. Jan w swej proroczej Księdze. (Tu ów konieczny skrót). Bo choć trudno w to uwierzyć, piekło tego dnia pękało w szwach, zaś do bezgranicznego w swojej wspaniałości nieba trafiła ledwie garstka prawdziwie bezgrzesznych Słowian, Polakami lepszego sortu zwanymi. Bogu Ojcu z wrażenia, że tak mało zbawionych, gęste brwi stanęły dęba i tylko się cicho przeżegnał:
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ale się porobiło...
Jezus dodał:
- Na wieki wieków. A ostrzegałem..., nie pij.
Zaś Maryja zakończyła pokornym i sakramentalnym:
- Bogu niech będą dzięki.
Duch Święty mógł wreszcie dłużej odpocząć, podobnie jak rzesze zmaltretowanych Aniołów, broniących dostępu do nieba grzesznikom, skazanym na wieczne męki i potępienie przez sędziów Prawych i Sprawiedliwych. 




PS. Jeśli się komuś to skojarzy z grafomanią, pewnie się nie myli...


(wszelkie prawa do tekstu zastrzeżone)

49 komentarzy:

  1. Ciekawe czy da się to odegrać na jasełkach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że się da. Problem w tym, kto zaryzykuje? ;)))

      Usuń
    2. Ojojoj, Anabell, to jest rewelacyjny pomysł!

      Usuń
    3. Ciekawe czy znajdzie się ktoś, kto robi z tego scenariusz? :D

      Usuń
    4. Scenariusz to już prawie jest, tym bym się nie martwiła. Tylko reżysera odważnego nam trza.

      Usuń
    5. Może Sekielski by się nadał, ale on pewnie takich małych form nie bierze na warsztat. Zapytam w Operze po spektaklu "Upiór w operze" ;)))

      Usuń
    6. Jakby co, stworzymy trupę i wystawimy sami. To będzie taki blogoteatr.

      Usuń
    7. Kapitalny pomysł! Teraz trzeba tylko ustalić obsadę wśród znanych nam blogowiczów ;)))

      Usuń
    8. Aż szkoda, że abp. Głódź nie bloguje...

      Usuń
    9. No dobra. Na gołębicę się nie nadam - ze względu na kolorystykę. Na Maryję też nie - ze względu na niebieskie oczy i bycie pokalaną. Może zagram kulę?...

      Usuń
    10. Widzę Cię w niewieścim chórze ;)

      Usuń
    11. Nie ma problemu, mam wprawę i dobrych parę latek kariery w sopranach :)

      Usuń
    12. chlać na na jasełkach, których widzami mogą być też dzieci?...
      no tak, ale zgodnie katolickim marksizmem narodowym alkohol to "nie narkotyk", tylko "coś innego"...

      Usuń
    13. Sam widzisz... Nie ma co mnożyć problemów, bierzemy się do roboty!

      Usuń
    14. Ja bardzo bym chciała zagrać rzygającego anioła, tylko żeby mi pióra nie odpadały, bo co to za anioł bez upierzenia. Blisko mi do tej roli, kiedy patrzę co się wokół dzieje.

      Usuń
    15. anioły bywają różne... anioły wodne nie mają piór, bo by im nasiąkały i psuły mobilność :)
      p.jzns :)

      Usuń
  2. Skojarzyło mi się. Przynajmniej raz w pełni się zgadzamy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze. Cenię sobie tych, co nie obwijają w bawełnę... ;)

      Usuń
  3. Widzę niekonsekwencje. Bóg mówi; "Każdy jest przekonany, że uniknie piekła, a przecież ciężko będzie uzbierać nawet tylko te sto czterdzieści cztery tysiące.", a potem się dziwi, że miał rację i piekło pęka w szwach? Chyba że coś źle zrozumiałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze zrozumiałeś. Całość oparta jest na niekonsekwencji. Taki teatrzyk absurdu. Tak zresztą jak cała religijna koncepcja Sądu Ostatecznego i Apokalipsy. Podstawowe dwa absurdy w opowiadaniu:
      - Bóg Ojciec, Jezus i Duch Święty to podobno jedna i ta sama osoba, więc dialog między nimi nie ma prawa się wydarzyć;
      - Z tego samego powodu Maryja stoi przed prawdziwym dylematem w niebie. Jak ma zwracać się do Boga: Boże Ojcze, Duchu Święty, czy Ukochany Synu (język bez znaczenia)?
      Jest jeszcze kilka mniejszych niedorzeczności, ale te już jakby z rozpędu ;)

      Usuń
  4. A kysz, bluźnierco! Popełniłeś niewybaczalny grzech teologiczny: Bóg Ojciec udzielił sobie rozgrzeszenia sam, BEZ ŚWIĘTEGO I NAMASZCZONEGO KAPŁANA!!! Bóg Ci to może i wybaczy, ale katolicy i duchowni - NIGDY!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym rozgrzeszeniem to może masz i rację, brak namaszczonego kapłana, spowiednika, to błąd niewybaczalny. W oryginalnej wersji jakoś to będę musiał poprawić ;)
      Ale to nie jest bluźnierczy tekst, to tylko jedna z koncepcji poprzedzających Paruzję. Jak będzie naprawdę, tego nie wie nikt.

      Usuń
    2. A kogo to obchodzi, jak będzie naprawdę? Jedynie słuszna, polska, katolicka wiara się liczy i bogowie nasi najświętsi w sutannach! Reszta niech sobie tam siedzi w kuli z próżnią...

      Usuń
    3. Myślisz, że nasi świeci kapłani się nie mylą? ;)))
      Nawet taki Rydzyk, podobno liczył na więcej..., z datków dla niego. Teraz jemu powstaje próżnia w kasie :D

      Usuń
    4. Przecież wiesz, że się nie modlę. Zresztą o co? By Rydzyk nie miał próżni w kasie? :D

      Usuń
    5. Wszystko jedno, o co. Jak już święty dyrektor najświętszego radia ma deficyt... Apokalipsa!

      Usuń
    6. Jak to jest z tym jego deficytem, to chyba tylko sam diabeł wie. On tak mówi...

      Usuń
    7. Ja mu wierzę. Przecież odkąd świat światem, ten święty biedak był zawsze w potrzebie - dlaczego teraz miałoby być inaczej?
      No nic, może znajdzie się jakiś bezdomny, który go wspomoże...

      Usuń
    8. Przecież już go wspomógł bezdomny...

      Usuń
    9. A bo to mało w naszym ślicznym, katolickim kraju bezdomnych?! Znalazł się jeden, znajdą się następni...

      Usuń
    10. Będę pisał o cudach w związku z matematyką. Trzeba kilku pokoleń, aby następny bezdomny obdarował Rydzyka nawet nie dwoma, a jednym samochodem ;)

      Usuń
    11. Chyba popełniasz błąd, jeśli myślisz o zwyczajnym rachunku prawdopodobieństwa. Wszak dla boga i ojca dyrektora nie ma nic niemożliwego!

      Usuń
  5. bardzo poprawna i prawidłowa definicja "świętej niewiasty": głębokie gardło i umiejętność ruszania wargami...
    ale Papcio Bogu też ma głębokie gardło... mnie po antałku wina /nawet mszalnego/ jednym haustem by pociemniało... nie tylko oblicze, ale także w oczach... cały antałek to ja muszę powoli, stopniowo, bez nerw, bez paniki...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale zaraz, coś mi się nie zgadza... prawdziwych Słowian podobno już nie ma, wszystkich ochrzcili albo wyrżnęli, ten lepszy sort to ponoć Polacy - (bo) katolicy, a ten gorszy to tylko jacyś komuniści, złodzieje i nie kobiety nawet, tylko jakieś feministki LGBT :)

      Usuń
    2. To dobrze, że coś Ci się nie zgadza, o to w tym biega, aby się nie zgadzało. Już tłumaczyłem Radkowi, że to teatrzyk absurdu ;)

      Zmieściłbyś i dziesięć antałków wina, wszak w niebie nic nie jest materialne poza Jezusem w niebo wstępującym i Maryją w niebo wziętą. Pierwszy z tych przypadków jest zaś mocno skomplikowany, bo Jezus stając się jednym z Bogów w Trójcy Jedynego i jest niematerialny i materialny. Stąd ja myślę, że natury boskiej nikt nie pojmie, i to jest jedyna sensowna idea tej religii.

      Usuń
    3. tak w ogóle to pojawia się taka kwestia natury teologicznej, że skoro Bogu jest taki wszechmocny, to może się poczuć nawalony sam z siebie i żadne antałki mu nie są potrzebne i co więcej, nie będzie miał po tym kaca, również za sprawą swej wszechmocnej woli... to po cholerę mu one? :)
      tego typu rozważania prowadziłem już jako dziesięciolatek i nieodmiennie wychodziła mi puenta, ze wszelkie bogi to tylko myślowe konstrukty... jak pamiętam, to co poniektórzy (wierzący) dorośli byli wtedy przerażeni, gdy słuchali tych moich dywagacji... jak dobrze pamiętam, to chyba nawet ojca wtedy przekonałem, bo przestało go interesować, czy chodzę do kościoła i sam przestał tam chodzić... takie zdolne dziecko ze mnie było :D
      za to mój stryj, który chyba to wszystko wiedział już wcześniej i miał wyrąbane na wszelkie bozie i kościoły śmiał się tylko komentując: "jakby nie było, chłopak dobrze kombinuje" :)

      Usuń
    4. Ja już pominę te wszystkie boskie atrybuty, które de facto niejednokrotnie przeczą samym sobie. Najbardziej dziwaczne wydaje mi się zderzenie sprawiedliwości z miłosierdziem, bo tego w żaden sposób nie da się pożenić. Cała koncepcja Boga, bogów i bóstw nie ma w sobie krzty logiczności, co dla mnie, pragmatyka, jest nie do przyjęcia.

      Usuń
    5. dla mnie absurdem jest ta cała boska i miłosierność, i sprawiedliwość... to są pojęcia czysto ludzkie, powstałe w ludzkich umysłach... nawet jeśli istnieje ten cały Bóg, byt świadomy i sprawczy, to wcale nie implikuje, że musi być miłosierny lub sprawiedliwy dla mieszkańców kulki brudu na peryferiach jakiejś galaktyki...

      Usuń
    6. Osobno oba argumenty mają rację bytu, choć oczywiście tylko wtedy, gdy odnosimy je do Boga, którego natury nie da się poznać. Nie wiemy czym dla Niego jest sprawiedliwość, ani czym miłosierdzie, problem w tym, że razem się nawzajem wykluczają. Tak nawiasem mówiąc wszystkie atrybuty Boga są wyidealizowanymi pojęciami cech człowieka. Czy Bóg ma coś, czego człowiek nie ma w szczątkowej formie? Nawet owa stwórczość pochodzi od możliwości rodzaju ludzkiego.

      Usuń
  6. A ile antałków wina Ty wypiłeś Asmodeuszu pisząc tę notkę, bo chyba na trzeźwo byś czegoś takiego nie wymyślił. A może się nagle zakochałeś? To też by tłumaczyło taką "fantastyczną" wenę.
    Chyba za bardzo nie gustuję w teatrzykach absurdu na "tych wysokościach". Wolę te bardziej przyziemne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie Mario... artysta nie musi niczym się wspomagać podczas procesu twórczego, bo postrzeganie absurdów świata dookoła powoduje, że sam z siebie wydziela endorfiny, czy też endokanabinoidy w wystarczającej ilości... niemniej jednak może, ale to jest już bez większego znaczenia...

      Usuń
    2. Zgoda, tylko dlaczego postrzeganie absurdów świata dookoła powoduje, że artysta zaczyna tworzyć absurdy "na wysokościach"? O których zupełnie nic ale to nic naprawdę nie wie?
      Natomiast powinien wiedzieć (i na pewno wie), że może tym dotknąć wielu ludzi wierzących.
      Dobra zabawa to taka, w której dobrze bawią się wszyscy, a nie tylko wybrani. Ja się bawiłam średnio.

      Usuń
    3. Mario:

      Zapewniam Cię, że przy pisaniu piję tylko kawę. Na domiar wszystkiego (to budzi mój smutek) już nie mam szans na zakochanie. Wyjątkiem jest moja Hava, ale kotkę da się kochać tylko platonicznie, za co ona odwzajemnia się przywiązaniem.

      A co do absurdów na wysokościach. Aby coś napisać w tym stylu potrzebna jest jakaś „iskierka”. I znów muszę Cię zapewnić, że takiej dostarczają mi tylko portale katolickie, gdzie bez liku dywagacji o tym jaki to będzie ten koniec świata i kiedy nastąpi. Ja czasami płaczę ze śmiechu, gdy to czytam. Jeśli więc wierni, w tym również rzekomo poważni kapłani mają idiotyczne pomysły na temat tego, czego nie mogą wiedzieć, to w czym ja mogę ich obrazić? Chyba tylko tym, że mam do takich spraw zdroworozsądkowy dystans, który pozwala obrócić to w żart. Teraz rozpoczyna się akcja przeciw Halloween i powiem, że jest jeszcze śmieszniej. Coś znów napiszę, ale tym razem na poważnie.

      Usuń
    4. trzeba umieć odróżnić treści "obrażające" od pedagogicznych, uczących dystansu do własnych wierzeń, którego wielu wyznawcom wielu religii stanowczo brakuje... tekst Asmo bez wątpienia należy do tych drugich...
      ...
      miłość do kota to także objaw czci Bastet, boga /a raczej bogini/ w której realne istnienie nie wierzę, ale to nie przeszkadza mi Jej czcić... wierzę za to, a nawet wiem, że istnieje Ona tak samo, jak całe mnóstwo innych bogów urojonych, wirtualnych, także omnibogów tworzonych w ludzkich umysłach, tyle że przeważającej większości z nich nie czczę, emocjonalnie są mi obojętni...
      ...
      kawa /kofeina/ tak znikomo zmienia percepcję i stan umysłu, że przegięciem byłoby ją nazywać "narkotykiem" czy czymś w tym stylu... niemniej jednak, ja mam tak niską tolerancję na kofeinę /nie wspomnę o mocniejszych stymulantach/, kawy nie używam, jedynie zieloną herbatę lub yerba mate, że sporadyczne potrójne espresso potrafi wywalić mnie z butów niczym ścieżka amfy... no, ale mój przypadek jest marginalny, wręcz pomijalny statystycznie...
      :D

      Usuń
    5. Asmodeuszu, szanse na zakochanie zawsze są, dopóki człowiek jest jako tako sprawny. Oczywiście inaczej się spełnia miłość w pełni sił witalnych, inaczej w jesieni życia, ale ta też może być piękna. :)
      Nie darmo przysłowie mówi, że "późna miłość szalejem kwitnie". :) Może zakręcić w głowie, oj może. Czego życzę, choć w umiarze … :)

      PKanalio - naprawdę masz przekonanie, że notka Asmodeusza ma jakieś wartości pedagogiczne i nauczyła kogoś dystansu do własnych wierzeń? Po komentarzach tego nie widać, na pewno zaś pokazała w wielu poczucie wyższości niewierzących (jacy to oni są świadomi i wyluzowani) w stosunku do wierzących w jakieś niebo, jakichś co najmniej dziwnych bogów ...
      Bogów, którzy nie są im emocjonalnie obojętni i w tym właśnie jest szkopuł.

      Usuń
    6. @Maria...
      skuteczność tej metody pedagogicznej faktycznie nie jest zbyt wysoka, to zresztą dotyczy wszelkiej satyry... przeważnie są dwa rodzaje reakcji na satyrę:
      - widz śmieje się udając /a czasem naprawdę wierząc/, że go to nie dotyczy, tylko kogoś innego...
      - widz strzela focha, który różnie się objawia, czasem oburzeniem /w porywach do agresji/, a czasem udawaną powagą lub zdziwieniem "a co tu śmiesznego?" i pompowaniem własnego ego iluzją poczucia wyższości...
      ten pierwszy punkt raczej nie ma miejsca w przypadku takiej satyry, jaką wykonał Asmo, ale to osobna sprawa...
      niemniej jednak z czasem /z czasem, prawie nigdy od razu/ niektórych nachodzi refleksja nad sobą i próbują korygować swoją postawę lub funkcjonowanie... w omawianym przypadku to jest: "czy ja tego wszystkiego nie biorę za bardzo na poważnie?"... wtedy nieraz napięcie się luzuje u takiej osoby i te przypadki można uznać za pewien sukces pedagogiczny, a także medyczny :)
      a co do pokazywania poczucia wyższości przez niewierzących, to przeważnie jest to iluzja oparta na mechanizmie projekcji... to, że ktoś widzi owo pokazywanie wcale nie świadczy o tym, że ten rzekomo pokazujący to poczucie wyższości faktycznie odczuwa, a skoro nie odczuwa, to nie ma czego pokazywać...

      Usuń
    7. p.s. to jeszcze nie wszystko...
      otóż pewna ilość /czyli nie wszystkie/ żartów ze spraw religijnych ma miejsce w ramach reakcji obronnej przed narzucaniem przez wyznawców swoich przekonań otoczeniu... gdyby nie to narzucanie, wiele z tych żartów w ogóle by nie zaistniało...
      ...
      popatrz na sprawę tak: dlaczego leczymy np. alkoholików?... głupie pytanie, prawda?... w pierwszym odruchu, można by rzec, że aby byli zdrowi, nie cierpieli, czuli się lepiej... to jest dobra odpowiedź, ale niepełna, połowiczna... drugim powodem jest to, że zachowanie pewnej ilości alkoholików nam nie pasuje, a w skrajnych przypadkach jest ono wręcz szkodliwe dla nas... tedy więc próbujemy ich leczyć, by zredukować ilość takich zachowań...

      Usuń
    8. Mario, właśnie o to jako tako biega ;) Ale bez szczegółów. Daję sobie sam ze wszystkim radę, ale to nie wszystko...

      Odpowiem za Piotra. Ta notka nie ma żadnych aspiracji, a już na pewno nie ośmieszanie wiernych. Już pisałem, nikt nie wie jak to będzie, więc są to tylko dywagacje natury science fiction, które nigdzie wierzących nie obrażają. Można by się przyczepić do „wolnej woli”, której sensu nikt mi do tej pory nie potrafi wytłumaczyć, czy do wina, którym Bóg nie pogardził. Mój stosunek do ukrzyżowania i jego skutków ma charakter bardziej upomnienia, niż obelgi. Powstała wielka religia, ale czy natura ludzka w czymś się zmieniła?
      Wyjaśnię też, że jako ateista nie mam mani wyższości w stosunku do wierzących. Podkreślam, że nim jestem, ale jednocześnie zapewniam, że nie będę nigdy apostołem ateizmu. Natomiast ciągle czytam na portalach katolickich, że ateiści są głupi, bo nie chcą uwierzyć. Ich tępota nie chce się otworzyć na Boga, a opanowany przez diabła rozum czyni z nich straszliwych grzeszników. Więc grono tych, co tak malują ateistów, gorliwie się modlą o nasze, ateistów nawrócenie, co według wiary katolickiej jest upominaniem Boga, bo czegoś nie dopatrzył. Trzeba komuś większego kabaretu? ;)))

      Usuń