niedziela, 6 października 2019

Asmo! Bój się Boga, piekła i szatana!


  Chyba napadł katolików szał na pisanie o piekle i bojaźni Bożej, przynajmniej w ostatnich dwóch tygodniach. Trafiłem na kilkanaście artykułów w tym temacie. Różnych, różnistych, strasznych, ale i śmiesznych. O kilku przyczynach porzucenia wiary już wspomniałem – brak widocznych działań Boga, lektura Biblii, nadmierna egzaltacja rzeszą świętych, więc dziś coś właśnie o owej bojaźni Bożej i piekle, jako straszakach. Bo trudno sobie wyobrazić wiarę i religię bez akcentów straszenia, choć wcale się nie upieram, że to jest główny nurt religii. Rzekłbym: drugi w hierarchii ważności. A może równorzędny?

  Zacznę od motywu piekła. Amerykański arcybiskup, niejaki Fulton Sheen, ubolewa na tym, że współcześni ludzi przestają wierzyć w piekło. Czytam: „Kościół nigdy, ani na jotę nie zmienił wiary w wieczne odmęty piekielne, tak jak nauczał jego Założyciel, nasz Pan i Zbawiciel, Jezus Chrystus. Pozostając wiernym Jego słowom, Kościół naucza, że piekło jest po pierwsze wymogiem sprawiedliwości, a po drugie – jest ono wymogiem miłości”. Ważne są tu trzy aspekty, jakie da się wywieść z tych dwóch zdań: Kościół nie może istnieć bez piekła, drugi, sprawiedliwość i miłość generują to piekło. O ile ten pierwszy da się jeszcze zrozumieć, o tyle drugi jest wręcz irracjonalny. Ów trzeci aspekt jest jeszcze bardziej zdumiewający – Jezus, ucieleśnienie miłości, to piekło nam stworzył, choć może bardziej adekwatnym jest określenie: doprecyzował... specjalnie dla chrześcijan.

  Jak bardzo chrześcijanie są zafascynowani tym przybytkiem dowodzi „Dzienniczek” św. Faustyny. Kościół przerażony jej majakami na kilka dekad uznał ten pseudoliteracki twór za herezje i dopiero nasz „święty papa” przywrócił mu rzekomą „świetność”, rozumując, że ludowy katolicyzm jako żyzna gleba, świetnie nadaje się na kiełkowanie tak „dobrego ziarna”, jakim jest strach przed piekłem. Posłużę się cytatem z Dzienniczka: „Ja, siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego musieli mi być posłuszni”. Sarkastycznie dodam, szkoda że w tym piekle nie pozostała. Na wieki wieków, amen. Ostatni fragment dowodzi z kim mamy do czynienia. Szatan nie jest posłuszny Bogu, dlatego jest szatanem, ale jest posłuszny Faustynie, czyli ona jest lepsza od Boga, albo..., albo szefową diabłów. I w tym momencie powiem już bez sarkazmu: św. Janie Pawle II, straszną krzywdę wyrządziłeś katolikom. Gdy wyniosłeś na ołtarze siostrę Faustynę, autorkę tych bredni i majaków, moja wiara zachwiała się w posadach, by nie napisać legła w gruzach, choć jeszcze nie wtedy. Natomiast tym, którzy w ów Dzienniczek uwierzyli, mózgi zaczęły się lasować.

  Czas zająć się bojaźnią Bożą. Samo określenie „bojaźń Boża” jest enigmatyczne. Nie wiadomo, czy należy Boga darzyć bojaźnią, czy też Bóg boi się nas? Dziś optuję za tym drugim, tylko proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie mam na myśli Boga, jako bytu niematerialnego, a sprawczego, bo dla mnie taki byt nie istnieje, chodzi mi o wyobrażenie Boga przez wiernych. Nie ma jednak wątpliwości, że wiernym chodzi o tę pierwszą wersją. Ale tu problemy zaczynają się wręcz piętrzyć. Rodzi się bowiem pytanie, czy należy się bać kogoś, kto podobno nas bezgranicznie kocha? Strach, bojaźń, są de facto zaprzeczeniem miłości. Tymczasem Biblia jest pełna wzmianek o tej Bożej bojaźni. To pewnie mało kogo interesuje, ale wprost trudno sobie wyobrazi, do jakich wygibasów ekwilibrystyczno-logicznych muszą się uciekać współcześni teologowie, by tylko zagmatwać właściwe znaczenie bojaźni Bożej, co w przełożeniu z polskiego na nasze znaczy tylko jedno – Boga trzeba się bać, w tym również Jego miłości. Pozwolę sobie na cytat, przykład tej ekwilibrystyki: „Hiob na przykład określa­ny jest serią synonimicznych określeń, z których wynika, że jego bojaźń należy rozumieć jako prawość, sprawiedliwość i unikanie grzechu. Bojaźń hebrajskich położnych przejawia się w ratowaniu hebrajskich noworodków płci męskiej”. Po pierwsze, Hiob znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia w wyniku zakładu między Bogiem a szatanem. Po drugie, położne hebrajskie też zostały postawione w sytuacji bez wyjścia. Tam bojaźń jest nazwana wprost: położne bały się Boga” [Wj 1,17 i 21] (bardziej niż faraona), i za ten strach Bóg wynagrodził im potomstwem (sic!). Pewnie dla dodania suspensu, męskie noworodki i tak Faraon kazał potopić. Ostał się jeno Mojżesz.

  W końcu do mnie dotarło, że koncepcja bojaźni Bożej i piekła ma służyć tylko podporządkowaniu człowieka religii i nie da się jej w żaden sposób ożenić z rzekomą miłością Boga do ludzi. Wiem, wiem, podobno niezbadane są ścieżki, którymi chodzi Bóg i co Nim kieruje, tylko im bardziej się nad tym zastanowić, tym człowiek nabiera większego przekonania, że sami sobie takiego Boga wymyśliliśmy. A skoro takiego chcemy, takiego też mamy. Jeśli obdarzymy Go bojaźnią, której od nas wymaga, On nas pokocha, jeśli nie, przygotował nam... piekło. Każda z tych alternatyw jest mało zachęcająca.



PS. Przypisów tym razem nie będzie. Opierałem się na materiałach z portali katolickich, gdzie na pewno nie dochodzi się do takich wniosków, jak moje.
PS. Wyjaśniło się skąd taka ilość materiału na temat bojaźni Bożej i piekła. To jakaś rocznica związana z świętą siostrą Faustyną(?!)


2 komentarze:

  1. Zaczęłam czytać Dzienniki Faustyny, ale jakoś nie mogłam przez nie przebrnąć. Tzn. nie doszłam do piekła :) Natomiast dowiedziałam się o bezduszności i surowości klasztoru i niektórych księży. To dla mnie dużo ważniejsze świadectwo. Takie piekiełko za życia.

    Zgodzę się z Tobą, że trudno pogodzić miłość ze strachem. W nielicznych momentach, kiedy ze zdumieniem stwierdzałam, że synowie się mnie boją, autentycznie cierpiałam i robiłam wszystko, żeby ich strach zniwelować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się nie chwalę, podobnie jak Biblię, przeczytałem cały „Dzienniczek”, choć to była katorga. Warto było, bo te brednie są nie do przełknięcia. Dowodzą, że kto się nimi fascynuje, po prostu nie jest w stanie racjonalnie myśleć. Czy surowość klasztoru jest jakimś novum? Raczej nie sądzę, nikt nigdy nie mówił, że tam jest cudownie (w sensie współżycia grupy).

      Ja tez uważam, że nie ma nic gorszego w relacjach międzyludzkich jak uczucie strachu. Choć jest jeden jego przejaw, który uważam za pozytywny – to strach przed utratą kogoś bliskiego, jakże inny niż propagowana bojaźń Boża, czy strach przed piekłem.

      Usuń