środa, 21 stycznia 2015

Spotkanie z umarłymi



Zawsze się zastanawiałem, skąd w religiach tyle horroru? Straszenie piekłem z kotłami gotującej się smoły, czy ohydne wizerunki diabłów z rogami i kopytami o czerwonych ślepiach. Straszliwe męki grzeszników, w dodatku przez całą wieczność, która z definicji nie ma mieć końca. Dla mniejszych grzeszników jest też czyściec, gdzie męki są równie okrutne(?), ale już przynajmniej nie na wieczność. Wiem, wiem. Trzeba wystraszyć owieczki, aby się nie odłączyły od stada. Zawsze kij lepszy od marchewki, tym bardziej, że ta marchewka, jakby nie do końca atrakcyjna, tzn., bliżej nieokreślona i mniej eksponowana.

Widać to piekło niezbyt skutecznie działa, więc Fronda (mój ulubiony portal satyryczny) poszła o krok dalej. Chciałby ktoś spotkać „żywego” umarlaka? Ja nie bardzo, na szczęście w to nie wierzę, więc nawet na cmentarzu poruszam się bez obaw. Bez obaw, ale nie dla przyjemności. Swego czasu czytałem pewną myśl Steca. Nie jestem pewien czy pamiętam ją dosłownie: „Zawsze cmentarz mi się źle kojarzył. W młodości, z powodu strachu, na starość, ze względu na możliwości”.

Wróćmy do sedna. Wstęp artykułu zwalił mnie z nóg, ściślej z fotela i przez kwadrans z trudem łapałem oddech: „Czy to możliwe, aby umarli mogli ukazywać się żywym? Owszem jest, dzięki Dobroci Bożej!” I wyjaśnienie: „Czyni to oczywiście nie dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości. Jeśli się to zdarza, leży to zawsze w planach Bożych zbawienia ludzkości”. Pomijam fakt, że nikt z żywych, planów bożych znać nie może, samo stwierdzenie i wyjaśnienie tego fenomenu graniczy, z obłąkaniem. Ściślej, z manią prześladowczą - jedną z odmian schizofrenii paranoidalnej. Dawniej, gdy mało kto wiedział cokolwiek na temat chorób psychiczny zwykło się przyjmować takie zwidy, jako objawienie prywatne(?!). W niektórych kręgach jest tak nawet do dziś, martwi, że nawet na naszej, polskiej ziemi, gdzie swego czasu komunizm (oparty na wstrętnym materializmie) wprowadził obowiązek edukacji. 
 
Kościół sprytnie wykorzystuje te „objawienia”, nie tylko prywatne. W zależności od tego jak bardzo są zgodne z Jego doktryną, albo je uznaje, albo.., uznaje je za działanie szatana!!! Obie wersje stanowiska Kościoła, są dla Niego korzystne. „Credo quia absurdum” - „wierzę w to, ponieważ to absurd”. Te słowa nie padły z ust prześmiewcy religii, ale jednego z ojców Kościoła, niejakiego Tertuliana. Jak daleko można się w tym absurdzie posunąć, wystarczy przeczytać wspomniany artykuł. Zmarła już  narratorka, Maria Simma, opisuje swoje spotkania z umarłymi - duszami przebywającymi w czyśćcu. Nie będę ich przepisywał, tym bardziej, że poza tym artykułem jest wydanie książkowe pt.: „Moje przeżycia z duszami czyścowymi” w tłumaczeniu Danuty Irmińskiej. Zaintrygowany postanowiłem sprawdzić Wikipedię. Jest wzmianka, a w niej zdanie: „Dotychczas, pomimo podejmowania takich prób, nikomu nie udało się dowieść, że Maria Simma i jej kierownik duchowy dopuścili się oszustwa, a fakty opisane w książce zostały sfingowane.” 

Lakoniczność tego stwierdzenia zmusiła mnie do szukania jakieś informacji na temat owych „licznych prób” mających udowodnić oszustwo, tym bardziej, że jak dla mnie, sprawa jest bardziej niż wątpliwa. Straciłem dwa dni na przeczesywanie netu. I nic. Steki stron poświęconych Marii Simma i jej książce, jednoznacznie katolickich i ani jednej(!) krytycznej. Najczęściej są to strony czytelników książki, bezkrytycznie wierzących słowom Simma. Gorzej, bo przecież, gdyby były faktycznie jakieś próby podważenia jej prywatnych objawień i skończyłyby się fiaskiem, zwolennicy objawień nie omieszkaliby się tym pochwalić. Tak było z o. Pio, czy chociażby nawet z cudem eucharystycznym w Sokółce. Gdyby ktoś miał namiary na krytyczną opinię o objawieniach Marii, będę zobowiązany. Póki co, śmiem przypuszczać, że wszystkie te jej spotkania z duszami czyśćcowymi to mocno naciągana i wątpliwa sprawa. Zważywszy na życiorys Marii Simma, od małej dziewczynki indoktrynowanej silną wiarą. Bardzo chciała być zakonnicą, a gdy to się jej nie udało, pojawiły się spotkania z duszami czyśćcowymi.

Tu trzeba dodać, że nawet w tym przypadku Kościół jest bardzo ostrożny. Bo nie znalazłem też jednoznacznie brzmiącego stanowiska tej Instytucji wobec Marii Simma. Jest jedynie imprimatur dotyczący wydanej książki – pozwolenie na druk książki, taka oficjalna aprobata Kościoła, wydane przez miejscowego(?) biskupa. To mnie akurat nie dziwi, gdyż dziwnym trafem, wszystko, o czym pisze ta mistyczka, jest w zasadzie zgodne z nauką Kościoła. Jest czyściec w takiej formie, jaką przyjął Kościół. I jest nawoływanie, aby zamawiać msze święte w intencji tych, przebywających w czyśćcu. Biznes się kręci.

Tylko jak dla mnie te „cierpienia” jakieś dziwne. Do najokrutniejszych należy straszliwa tęsknota za oglądaniem Jego oblicza?! To strasznie skomplikowane. Bo przecież wcześniej Go nie widząc, nie bardzo wiadomo za czym tęsknić. Użyję kontrowersyjnego przykładu. Mnie, abstynentowi ktoś próbuje wmówić, że świat jest najpiękniejszy w stanie upojenia alkoholowego. Ponieważ tęsknię za tym najwspanialszym światem, w końcu daję się skusić. I rzeczywiście tak się dzieje, tylko konsekwencje są jakby nie do końca oczekiwane. Pomijam realny kac, ale jest jeszcze możliwość niewyleczalnego nałogu. Pewnie trochę przesadziłem z tym porównaniem...

Zdumiewa mnie też fakt, że w czyśćcu jest miejsce również dla ateistów! Pod warunkiem, że byli za życia dobrymi ludźmi. Ale jeszcze bardziej to, że po mękach czyśćcowych nie dostąpią zaszczytu oglądania Najjaśniejszego Oblicza. No cóż, można by przypuszczać, że Maria Simma chciała wlać trochę otuchy i nadziei w moje zatwardziałe serce. Wprawdzie nie mnie  oceniać, czy jestem dobrym człowiekiem, ale jakoś mnie nie pociąga wizja wiecznej szczęśliwości, tym bardziej wiecznego potępienia. Mnie zupełnie wystarczy sentencja: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. I jakoś czułbym się bardzo nieswojo, gdyby mi przeszło po śmierci nawiedzać i straszyć żyjących.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz