środa, 26 sierpnia 2015

Zaufanie



  Swego czasu popełniłem dość kontrowersyjny artykuł (o pornografii), w którym marginalnie poruszyłem problem relacji człowiek – Bóg i Bóg – człowiek, w kontekście miłości. Dziwnym zbiegiem okoliczności, na moim ulubionym portalu pojawił się kilka dni później artykuł o zaufaniu, dotyczący tych samych relacji. Autor, Przemysław Piętak usiłuje udowodnić coś, co jest nie do udowodnienia.
  W moim artykule posłużyłem się ogólną definicją: „Najdoskonalszą formą miłości jest Agape – miłość bezinteresowna, opierająca się na altruizmie i duchowej więzi". Przyznam, że nigdzie nie trafiłem na bardziej trafną, a jednocześnie tak prostą i jednoznaczną definicję, choć to nie ja ją wymyśliłem. Jednocześnie ów przymiotnik „najdoskonalszą” determinuje fakt, że taka miłość jest bardzo trudna do osiągnięcia, nawet w relacji człowiek – człowiek. Rodzi się więc pytanie czy w związku z tym, twierdzenie: kocham Boga, bo Bóg mnie kocha, ma sens? Pierwsza część tego twierdzenia, człowiek – Bóg, jest nawet wyobrażalna, gdyż spełnia pierwszy warunek bezinteresowności (choć wątpię czy u wszystkich, bo przecież oczekujemy nagrody w postaci Nieba), drugi jest raczej niemożliwy do spełnienia, bo nie wiem na czym nasz altruizm wobec Boga miałby polegać, trzeci jest wątpliwy, bo przyjmujemy a priori, że więź z Bogiem istnieje, choć jej w żaden sposób nie da się sprawdzić, może być, co najwyżej, domniemaniem. Gorzej z drugą częścią twierdzenia, Bóg - człowiek. Gdzie bowiem jest ta bezinteresowność, skoro Bóg wymaga, nakazuje i zakazuje? Gdzie ów altruizm, skoro stale dotyka nas zło i nieszczęście? Gdzie owa więź, której w żaden sposób nie można doświadczyć inaczej jak również poprzez domniemanie?
  W artykule P. Piątaka znajdujemy tezę: „Zaufanie jest relacją dwustronną, czyli wzajemną [tu się całkowicie zgadzam]. To znaczy, że człowiek ufa Bogu, ale to znaczy również, że Bóg ufa człowiekowi”. I w tym miejscu pojawia się pierwsza wątpliwość, gdyż owo twierdzenie przyjmuje a priori, że Bóg darzy nas zaufaniem. Jeśli ufa to pojawia się pytanie z poprzedniego akapitu: po co wymagania, nakazy i zakazy? Odpowiedzi mogę się domyślić: człowiek jest tak mały, że mógłby nie wiedzieć, co mu wolno lub nie (?) Można odnieść wrażenie, że człowiek, bez względu na to ile ma lat, aż do śmierci jest traktowany jako nieświadome i krnąbrne dziecko. Tylko, czy można w tym przypadku mówić o zaufaniu, czy raczej o roli rodzica, który cały czas bacznym okiem musi pilnować swoją latorośl, by sobie krzywdy nie zrobiło? Można i tak, ale mnie takie tłumaczenie nie satysfakcjonuje, bo gdzie tu miejsce na zaufanie?
  Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej: „Osoba, której ufasz, chce i dąży do tego, abyś był szczęśliwy, nie tylko poprzez minimalizację zła w twoim życiu, ale również poprzez maksymalizację dobra. (...) Ostatecznym celem tego, komu się ufa, jest w obydwu przypadkach szczęście tego, który ufa”. Niby wszystko ok, ale konia z rzędem temu, kto to potrafi mi uzasadnić i przekonać, że tak jest naprawdę. Jeśli bowiem coś w tym naszym życiu dominuje, to jest nim zło i nieszczęście, którym daleko do dobra. Gdzie w tym życiu maksymalizacja dobra, skoro większość przyczyn, mogąca przynieść nam choćby nawet chwilowe poczucie szczęścia, są uznawana za złe lub grzeszne? Nawet P. Piętak zaznacza by nie mylić miłości z pożądaniem czy zauroczeniem (sic!) tak jakby celowo ignorował fakt, że drugi z tych stanów jest nieodłączną częścią tejże miłości.
  Kuriozalna wydaje się być opinia P. Piątaka, że zaufanie (do Boga) powinno być bezwzględne, a jednocześnie sam przytacza przykłady, które tę bezwzględność podważają. Jak ufać kiedy istnieje niezawinione cierpienie? Jeśli czytelniku widziałeś rozpaczającą matkę nad umierającym dzieckiem, pewnie zadasz sobie pytanie: dlaczego? Czym to dziecko zawiniło, że samo cierpi i zadaje cierpienie zrozpaczonej matce? Przepiękna opowieść o zaufaniu może łatwo okazać się nakazem ślepego posłuszeństwa. Dobrotliwe spojrzenie Ojca zmienia się w marsowe oblicze surowego i bezwzględnego władcy – Pana życia i śmierci. I nie przekona tej matki opowieść kapłana nad grobem, że niezbadane są wyroki boskie. Na słowa, że On powołał tę duszyczkę przed swoje oblicze, by dać jej wieczne szczęście (kiedyś usłyszałem nawet zdanie, że ma cieszyć oko Boga (sic!)), mnie przypominają się opisy selekcji w Auschwitz. Intencje ss-manów były inne, metody brutalniejsze, ale skutek praktycznie ten sam – bezceremonialne rozerwanie najbardziej delikatnej i pięknej więzi łączącej matkę z dzieckiem. Co gorsza, w przypadku śmiertelnej choroby nie ma racji bytu argument, że to człowiek jest winien tego zła – tak jak to ma miejsce w tłumaczeniu zbrodni ludobójstwa, ze wskazaniem na Holokaust. Nie ma tu zastosowania argument o wolnej woli, jaka podobno jest nam dana od Boga. Jaki wybór, jaką wolną wolę ma umierające dziecko, jaki wybór ma zrozpaczona i bezsilna matka?
  Mnie osobiście nigdy argument wolnej woli nie przekonywał. To w moim odczucia tylko zasłona dymna, mająca tłumaczyć sprawy niewytłumaczalne. Zgoda, skoro moja wiara czy niewiara wynika z moich własnych przemyśleń, wtedy jest wyborem. Ale jak traktować ową wolną wolę w przypadku, gdybym się urodził jako hindus, buddysta, dzikus w amazońskiej dżungli, czy jeszcze nie wiadomo kto? Gdzie jest ta wolna wola w czasie moich narodzin i kształtowania własnej świadomości? Ta świadomość zależy tylko od środowiska społeczno-kulturowego, w którym przychodzi nam się urodzić i żyć, na co nie mamy żadnego wpływu. To ślepy przypadek sprawił, że urodziłem się w rodzinie katolickiej, w kraju na wskroś katolickim, które to środowiska narzuciły mi takie, a nie inne poczucie moralności.
   Wrócę na moment do cierpienia. Teologowie twierdzą, że cierpienie otwiera nas na Tajemnicę Krzyża. Nikt mi jednak nie chce wytłumaczyć czym jest owa Tajemnica. Chrystus miał oddać swoje życie nie za własne grzechy, ale za nasze. Jest w tym heroizm, choć w moim mniemaniu wątpliwy. Skoro Jezus był Bogiem, tym samym, którego nazywa Ojcem, o czym ma świadczyć definicja Boga w Trójcy Jedynego – musiał wiedzieć, że zmartwychwstanie. Fakt, przyjął na siebie cierpienie ukrzyżowania, poznał czym jest ludzki ból i upokorzenie (człowiek znał je od zarania swoich dziejów), rzecz w tym, że nie mógł poznać konsekwencji nieodwracalnej śmierci. W tym kontekście, męczeństwo i śmierć św. Maksymiliana Kolbe jest zdecydowanie bardziej heroiczna. 
  Rodzi się więc wręcz fundamentalne pytanie: na czym ma być oparte nasze zaufanie? Znów powołam się na słowa P. Piętaka: „Wobec samego faktu choroby, wobec samego cierpienia pozostajemy jednak bezradni, a Bóg, któremu zaufaliśmy, nagle staje się Bogiem nieobliczalnym, nieprzewidywalnym. Czy można w pełni zaufać Nieobliczalnemu? Nie podejmuję się odpowiedzi na to pytanie”. Nic dziwnego, gdyż w tym kontekście nie ma dobrego uzasadnienia dla zaufania do Niego. Choć P. Piętak próbuje, wysuwając dziwny argument, że „Pismo Święte [pełne przestróg, nauczania, nagan i upomnień – dopisek mój],  jest opowieścią o boskim zaufaniu do człowieka” (?!)
   Skoro na tym ziemskim padole powinniśmy wobec siebie samych stosować zasadę ograniczonego zaufania, mimo że o bliźnich i samych sobie wiemy zdecydowanie więcej niż o Bogu, owo zaufanie do Niego powinno podlegać jeszcze większej ograniczoności.

p.s. Ten post wymaga wyjaśnienia. Dziś jestem ateistą, warto jednak wiedzieć, że przez większą część życia byłem katolikiem. Często spotykam się z opinią, że sprawy wiary dziś nie powinny mnie interesować, choć nie bardzo wiem dlaczego. Czy dlatego, że ktoś jest matematykiem nie powinien się interesować np. literaturą piękną? Tym bardziej, że na niemal każdym portalu dla wierzących znajduję „troskę” o ateistów.


4 komentarze:

  1. Zawsze dziwi mnie te katolickie uwielbienie cierpienia.Bóg jak to się mawia w Trójcy Jedyny jeżeli jest Wszechmocny,Wszechwiedzący to nie tylko wiedział,że zmartwychwstanie,ale także miał świadomość,że ludzie zgrzeszą.Wiem ludzie dostali wolna wolę i źle ją wykorzystali,ale Bóg wiedział,że tak się stanie.Więc dlaczego ukarał,a nie dał drugiej szansy.Wiedział,że człowiek znowu z niej nie skorzysta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą wolną wolą to chyba nie tak :) Ona ma mieć ścisły związek z nieodwołalnymi konsekwencjami, więc raczej o drugiej szansie nie ma mowy. Choć z tym też podobno jest różnie, stąd moja niechęć do tego „tworu”.

      Usuń
  2. Apage? Chyba Agape

    OdpowiedzUsuń