sobota, 22 sierpnia 2015

Zdrada (cz.1)



Przed kilku dniami opublikowano dość znamienne dane. Z pięciu małżeństw w naszym kraju, aż cztery dotknął problem zdrady. Zdrady dopuściło się około 75 proc. małżonków i 65 proc. żon, czyli nie ma świętych w zależności od płci, bo te dziesięć procent różnicy mieści się w granicach błędu statystycznego. Nie, ja nie czuję z tego powodu satysfakcji, to tylko takie subiektywne spostrzeżenie. Jakiś czas temu popełniłem obszerny felieton na temat zdrady, ale ten temat znów jest jakby aktualny. I pewnie będzie taki zawsze.

Znalazłem na pewnym portalu komentarz a propos: „To bardzo dziwne. 95 proc. katolików, religia w szkołach, pielgrzymki, modlitwy, a tu... kuku”. Wszystko z powodu opublikowania danych badań prowadzonych przez prof. Mariusza Jędrzejki z Centrum Profilaktyki Społecznej. Kogokolwiek bym nie zapytał, każdy powie, że zdrada jest zjawiskiem negatywnym, bo też i taki wydźwięk ma cudzołóstwo. Tak ukształtowała nas nasza kultura i tradycja. Choć z tą tradycją bywało różnie. W opisach amoralnych wyczynów dawnych elit nie brak wszak przykładów, że małżeństwa często zawierane były pro forma, gdyż pannom i kawalerom nie wypadało bywać w cudzej sypialni. Mężom i mężatkom już owszem i to w intymnym tet a tet – niekoniecznie z właściwym partnerem. Warto też dodać, że dawni władcy, uosobienie boskich cnót na ziemskim padole, oficjalnie korzystali z usług nałożnic, co nikogo specjalnie nie dziwiło. Można wysnuć śmiały wniosek, że mimo wszystko, zdrada nie poddaje się tak jednoznacznej ocenie moralnej, jakby się z pozoru wydawało.

Zdecydowana większość psychiatrów, psychologów i moralistów jest zdania, że zdrady dopuszczamy się w sytuacji, gdy małżeństwo dopada kryzys. Dodajmy, że ów kryzys, choć w różnych wymiarach, jest udziałem niemal każdego małżeństwa i nie każdy kończy się definitywnym rozstaniem. Życie to nie książkowy romans ani bajka z zakończeniem – żyli długo i szczęśliwie. W chwili ślubu, gdy składamy przysięgę wierności, jesteśmy w  pełni przekonani, że nic złego nam się przecież przytrafić nie może. Jednak się przytrafia. Pierwsze prawo Morphy’ego mówi: Jeśli coś może się nie udać – nie uda się na pewno. To idealnie wpisuje się w coś, co nazywamy miłością i wiernością małżeńską.  

Przyczyn kryzysu jest mnóstwo, ale najpoważniejszą jest bez wątpienia ekonomia w wydaniu codziennym. W pogoni za szczęściem szukamy dobrze płatnej pracy, a ta jest wymagająca, przeważnie absorbująca i wyczerpująca. Możemy też nie dbać o ambicje zawodowe, ale wtedy zwykle dopada nas bieda, która w ten sam sposób niszczy uczucie, co pogoń za dobrami materialnymi.
Do innych przyczyn dodałbym również różnice temperamentu. Natura jest w pewien sposób niesprawiedliwa, choć w tej niesprawiedliwości logiczna. Tak się składa, że faceci grzeszą nadmiernym temperamentem ponoć do trzydziestego piątego roku życia, a kobiety dopiero wtedy stają się naprawdę temperamentne. To ma podobno uzasadnienie w ewolucji, ale nie zamierzam się nad tym rozwodzić. W praktyce wygląda to tak, że ów nieszczęsny facet, stwierdziwszy, że jego libido słabnie, często chce sprawdzić, czy to jest fakt, czy tylko efekt spowszechnienia, rutyny – by nie rzec znudzenia seksem z jedną partnerką. Dlatego pewnie tak trudno oprzeć mu się zainteresowaniom ze strony innych kobiet. Biada, jeśli się skusi, nawet na niewinny flirt słowny. To go tylko utwierdzi w przekonaniu o nudzie we własnym małżeństwie. I nie oszukujmy się, będzie to przekonanie pielęgnował. Ale i z kobietami nie bywa inaczej. Jej rosnące libido będzie szukało potwierdzenia swej atrakcyjności u innych, bo małżonek już tego bez przymusu, lub groźby... nie potwierdzi.

Bywają też przyczyny jakby niezależne od nas samych. Na przykład, gdy jednego z małżonków dopada jakaś choroba, która eliminuje go ze współżycia na bardzo długo, lub co gorsza, na zawsze. Co ma zrobić to drugie, bo przecież libido nie da się po prostu, ot tak wyłączyć? Być skazanym na przymusowy celibat z nie własnego wyboru lub autoerotyzm, jeśli to komuś wystarczy? A jeśli i ten zostanie uznany za zdradę? Czy może upokorzyć chorego stwierdzeniem, że jedynym możliwym sposobem na przetrwanie związku jest „skok w bok”? Jakimś wyjściem jest zatajenie, ale to właściwie czyni nas podwójnie winnymi. Nawet jeśli poczujemy się wewnętrznie usprawiedliwieni, stres i tak stanie się naszym nieodłącznym towarzyszem. Tylko zapytam jeszcze raz – co zrobić z tym libido? Mam niejasne przeczucie, że gwałt na nim grozi mistycyzmem, a przecież biorąc ślub, pewnie nie zamierzaliśmy zostać ascetycznymi świętymi...

W tym miejscu warto by się zastanowić nad sposobami zapobiegania zdradzie, omówić aspekty moralne zdrady oraz jej skutki. To jednak obszerny temat i pozostawię go sobie na następny post, czyli nasz kochany ciąg dalszy nastąpi...

5 komentarzy:

  1. Zdrada?Rutyna,znużenie,szukanie nowych wrażeń.A może po prostu nowa miłość i uczucia nad którymi nie można już zapanować.A jeżeli z małżonków dopada choroba?Co jest ważniejsze wierność czy chwila własnej przyjemności?Są pytania,odpowiedzieć musi sobie każdy sam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty to nazywasz chwilą własnej przyjemności. Gdybyż to tylko na tym polegało, nie byłoby żadnego problemu, bo każdą przyjemność da się zastąpić inną. Przymusowego celibatu nie wytrzymują nawet ci, którzy mają to wpisane w powołanie, a co dopiero szary, zwykły człowiek, płci obojga, który jest na niego s k a z a n y przez chorobę partnera/-ki?

      Usuń
    2. Wszystko zależy od tego jak traktujemy związek czy to małżeński,czy to partnerski.Jeżeli ludziom bardzo na sobie zależy,to jeżeli nie chcą się ranić-nie będą się zdradzać.
      Czy choroba partnera usprawiedliwia nas z popełnionej zdrady?Na to każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

      Usuń
  2. świętoszku te kropelki na blogu , to woda święcona czy deszczówka ?:)
    Bardzo ciekawy blog . Pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzekłbym: łzy rozpaczy nad upadkiem obyczajów :)))
      Pozdrowienia odwzajemniam

      Usuń