Przed kilku
dniami opublikowano dość znamienne dane. Z pięciu małżeństw w naszym kraju, aż
cztery dotknął problem zdrady. Zdrady dopuściło się około 75 proc. małżonków i
65 proc. żon, czyli nie ma świętych w zależności od płci, bo te dziesięć
procent różnicy mieści się w granicach błędu statystycznego. Nie, ja nie czuję
z tego powodu satysfakcji, to tylko takie subiektywne spostrzeżenie. Jakiś czas
temu popełniłem obszerny felieton na temat zdrady, ale ten temat znów jest jakby
aktualny. I pewnie będzie taki zawsze.
Znalazłem
na pewnym portalu komentarz a propos:
„To bardzo dziwne. 95 proc. katolików, religia w szkołach, pielgrzymki,
modlitwy, a tu... kuku”. Wszystko z powodu opublikowania danych badań
prowadzonych przez prof. Mariusza Jędrzejki z Centrum Profilaktyki Społecznej. Kogokolwiek bym nie zapytał, każdy powie, że zdrada
jest zjawiskiem negatywnym, bo też i taki wydźwięk ma cudzołóstwo. Tak
ukształtowała nas nasza kultura i tradycja. Choć z tą tradycją bywało różnie. W
opisach amoralnych wyczynów dawnych elit nie brak wszak przykładów, że
małżeństwa często zawierane były pro forma, gdyż pannom i kawalerom nie
wypadało bywać w cudzej sypialni. Mężom i mężatkom już owszem i to w intymnym tet
a tet – niekoniecznie z właściwym partnerem. Warto też dodać, że dawni
władcy, uosobienie boskich cnót na ziemskim padole, oficjalnie korzystali z
usług nałożnic, co nikogo specjalnie nie dziwiło. Można wysnuć śmiały wniosek,
że mimo wszystko, zdrada nie poddaje się tak jednoznacznej ocenie moralnej, jakby
się z pozoru wydawało.
Zdecydowana większość psychiatrów,
psychologów i moralistów jest zdania, że zdrady dopuszczamy się w sytuacji, gdy
małżeństwo dopada kryzys. Dodajmy, że ów kryzys, choć w różnych wymiarach, jest
udziałem niemal każdego małżeństwa i nie każdy kończy się definitywnym
rozstaniem. Życie to nie książkowy romans ani bajka z zakończeniem – żyli długo
i szczęśliwie. W chwili ślubu, gdy składamy przysięgę wierności, jesteśmy
w pełni przekonani, że nic złego nam się przecież przytrafić nie może.
Jednak się przytrafia. Pierwsze prawo Morphy’ego mówi: Jeśli coś może się nie
udać – nie uda się na pewno. To idealnie wpisuje się w coś, co nazywamy miłością
i wiernością małżeńską.
Przyczyn kryzysu jest mnóstwo, ale najpoważniejszą jest
bez wątpienia ekonomia w wydaniu codziennym. W pogoni za szczęściem szukamy
dobrze płatnej pracy, a ta jest wymagająca, przeważnie absorbująca i
wyczerpująca. Możemy też nie dbać o ambicje zawodowe, ale wtedy zwykle dopada
nas bieda, która w ten sam sposób niszczy uczucie, co pogoń za dobrami
materialnymi.
Do innych przyczyn dodałbym również
różnice temperamentu. Natura jest w pewien sposób niesprawiedliwa, choć w tej
niesprawiedliwości logiczna. Tak się składa, że faceci grzeszą nadmiernym
temperamentem ponoć do trzydziestego piątego roku życia, a kobiety dopiero
wtedy stają się naprawdę temperamentne. To ma podobno uzasadnienie w ewolucji,
ale nie zamierzam się nad tym rozwodzić. W praktyce wygląda to tak, że ów nieszczęsny
facet, stwierdziwszy, że jego libido słabnie, często chce sprawdzić, czy to
jest fakt, czy tylko efekt spowszechnienia, rutyny – by nie rzec znudzenia
seksem z jedną partnerką. Dlatego pewnie tak trudno oprzeć mu się
zainteresowaniom ze strony innych kobiet. Biada, jeśli się skusi, nawet na
niewinny flirt słowny. To go tylko utwierdzi w przekonaniu o nudzie we własnym
małżeństwie. I nie oszukujmy się, będzie to przekonanie pielęgnował. Ale i z
kobietami nie bywa inaczej. Jej rosnące libido będzie szukało potwierdzenia
swej atrakcyjności u innych, bo małżonek już tego bez przymusu, lub groźby... nie potwierdzi.
Bywają też przyczyny jakby
niezależne od nas samych. Na przykład, gdy jednego z małżonków dopada jakaś
choroba, która eliminuje go ze współżycia na bardzo długo, lub co gorsza, na
zawsze. Co ma zrobić to drugie, bo przecież libido nie da się po prostu, ot tak
wyłączyć? Być skazanym na przymusowy celibat z nie własnego wyboru lub
autoerotyzm, jeśli to komuś wystarczy? A jeśli i ten zostanie uznany za zdradę?
Czy może upokorzyć chorego stwierdzeniem, że jedynym możliwym sposobem na
przetrwanie związku jest „skok w bok”? Jakimś wyjściem jest zatajenie, ale to
właściwie czyni nas podwójnie winnymi. Nawet jeśli poczujemy się wewnętrznie
usprawiedliwieni, stres i tak stanie się naszym nieodłącznym towarzyszem. Tylko
zapytam jeszcze raz – co zrobić z tym libido? Mam niejasne przeczucie, że gwałt
na nim grozi mistycyzmem, a przecież biorąc ślub, pewnie nie zamierzaliśmy
zostać ascetycznymi świętymi...
W tym miejscu warto by się zastanowić nad sposobami zapobiegania zdradzie, omówić aspekty moralne zdrady oraz jej skutki. To jednak obszerny temat i pozostawię go sobie na następny post, czyli nasz kochany ciąg dalszy nastąpi...
Zdrada?Rutyna,znużenie,szukanie nowych wrażeń.A może po prostu nowa miłość i uczucia nad którymi nie można już zapanować.A jeżeli z małżonków dopada choroba?Co jest ważniejsze wierność czy chwila własnej przyjemności?Są pytania,odpowiedzieć musi sobie każdy sam.
OdpowiedzUsuńTy to nazywasz chwilą własnej przyjemności. Gdybyż to tylko na tym polegało, nie byłoby żadnego problemu, bo każdą przyjemność da się zastąpić inną. Przymusowego celibatu nie wytrzymują nawet ci, którzy mają to wpisane w powołanie, a co dopiero szary, zwykły człowiek, płci obojga, który jest na niego s k a z a n y przez chorobę partnera/-ki?
UsuńWszystko zależy od tego jak traktujemy związek czy to małżeński,czy to partnerski.Jeżeli ludziom bardzo na sobie zależy,to jeżeli nie chcą się ranić-nie będą się zdradzać.
UsuńCzy choroba partnera usprawiedliwia nas z popełnionej zdrady?Na to każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
świętoszku te kropelki na blogu , to woda święcona czy deszczówka ?:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy blog . Pozdrawiam :)))
Rzekłbym: łzy rozpaczy nad upadkiem obyczajów :)))
UsuńPozdrowienia odwzajemniam