Nie przepadam za
wideoblogami. Trudno się do nich odnieść, gdy szuka się odpowiednich fragmentów.
Tym razem temat był intrygujący, więc się przemogłem. Ks. Pawlukiewicz powiedział mi, że cierpienie i kalectwo
narodzonego dziecka, które jeszcze nie zdążyło zgrzeszyć, to nie wina
grzesznych rodziców (tych naturalnych), to przejaw... miłości „naprawdę
pięknego Boga” (sic!).
Ja przyznaję, musiałem to wideo1 odsłuchać kilka razy, bo nie
wierzyłem własnym uszom.
Według ewangelii św. Jana, nim Jezus
dokonał cudu uzdrowienia niewidomego, na pytanie uczniów: „Rabbi, kto
zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?”, Jezus miał
odpowiedzieć: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby
się na nim objawiły sprawy Boże”2[J 9, 2-3]. Ks. Pawlukiewicz
próbuje wyjaśnić tę w końcu trudną kwestię „objawienia sprawy bożej”. W tym
narodzeniu chorego, kalekiego dziecka „ma się objawiać
prawda, kto jest jego przyjacielem oraz stawia to przed nami nieprawdopodobne
możliwości rozwoju”2. Do teraz próbuję zgadnąć, kto jest
przyjacielem niewidomego dziecka? Wychodzi na to, że rodzice, ale czy bez tego
kalectwa już by go nie kochali? To dziecko, mimo tej przyjaźni i miłości,
będzie miało całe życie pod górkę i wcale mu nie ulży biała laska, którą będzie
stukał o krawężnik. Jestem ciekaw, co ma ks. Pawlukiewicz na myśli mówiąc o możliwościach
naszego rozwoju? Przyznam, że doznałem prawdziwego „olśnienia”. Otóż, mój
bohater został kiedyś wezwany do ciężko poturbowanego w wypadku, by udzielić mu
ostatniego namaszczenia, przy czym ostrzeżono go, by za bardzo mu się nie
przyglądał, gdyż widok nie jest przyjemny. Postąpił wbrew tej radzie, dzięki
czemu... uodpornił się na widok zmasakrowanego i cierpiącego ciała, co wpłynęło
na jego duchowy rozwój. To przeżycie uczyniło go „mężczyzną, kapłanem,
jakimś wojownikiem”.
Z kolei według
ks. Pawlukiewicza jesteśmy „grubymi świniakami”
jeśli nie chcemy pomagać potrzebującym i trudno byłoby się z tym nie zgodzić,
gdyby nie jego wniosek, że za nauczeniem się tej pomocy stoją „sprawy boże”,
innymi słowy, skoro Bóg czyni noworodki kalekimi, to znaczy, że chce nas czegoś
nauczyć. Chce nas w ten sposób „uczynić pięknymi,
nauczyć relacji przyjaźni. Po to jest krzyż i cierpienie”. I właśnie w tej
nauce „Bóg staje się
nieprawdopodobnie piękny, niebo jest nieprawdopodobnie piękne, choć my z tej
strony nie możemy tego zobaczyć”. Tu już muszę się uciec do osobistej
dygresji, takiej całkiem na serio i bez ironii. Jeszcze nikt, w całym moim
długim życiu, tak bardzo nie zraził mnie do Boga. Dawikns i Hitchens razem wzięci nie
byli w połowie tak skuteczni jak ks. Pawlukiewicz. W dodatku próbuje odwrócić
przysłowiowego kota ogonem: „Kobieta, która rodzi,
gdy urodzi, zapomina natychmiast o cierpieniach rodzenia, choć zdarzają się
sytuacje jakieś tam wyjątkowe. Ja nigdy nie byłem przy porodzie dziecka ale
widziałem w telewizji, myślę, że to jest pokazywane realnie”. I znów mój
wtręt, pytanie retoryczne: a gdzie tu jest owo kalekie dziecko narodzone?
Owszem, kobieta widząc swoje dziecko być może szybko zapomni o porodzie, ale
gdy to będzie dziecko kalekie, czy nie zapyta, po co było to jej cierpienie? Bo
noworodek nie potrafi zapytać: dlaczego? Już tak na marginesie, ja jednak polecam księdzu osobistą obecność przy porodzie, bo telewizyjna (filmowa) relacja
to jednak nie to samo.
W dalszej części
wywodu ks. Pawlukiewicz już całkiem odleciał, zapominając o podstawowym
pytaniu, dlaczego rodzą się kalekie dzieci? I znów kuriozalna wypowiedź: „to [kalekie – dopisek
mój] dziecko jeszcze czeka szczepienie, dentysta(?) i będzie po bólu, a
wieczorem zagra w szachy lub warcaby” (sic!) Za
to wychwala matkę, która „ciągnie dziecko do
przychodni, bo tak Pan Bóg ciągnie nas do nieba, nieraz przez choroby naszych bliskich”. Jeśli więc ktoś miał
wątpliwości, skąd bierze się cierpienie, teraz powinien się ich ostatecznie
wyzbyć. To nie szatan, to nie zły człowiek, to nie nieposkromione siły natury,
to Bóg w ten sposób ciągnie
nas do nieba. Na krótką chwilę prowadzący wywiad sprowadza księdza
prelegenta na właściwy temat. I słyszymy: „Czy ja jestem tak
zdenerwowany, że ktoś cierpi, że dziecko urodziło się kalekie, czy to mnie
boli, że to się dzieje bez pytania mnie o zgodę? Nieraz są choroby, które nie
są tak uciążliwe”. Racja, ślepota, głuchota, brak możliwości mowy czy brak
kończyny to w końcu nic takiego. Da się z tym żyć, a „pytanie o cierpienie
to przejaw naszej ludzkiej pychy”. A ta pycha „jest istotna
przeszkodą w wejściu do nieba”. Za to ja zapytam, gdzie księdza empatia i
współczucie dla kaleki? I jak to się ma do kalekiego noworodka, który umiera w
cierpieniu, bo i takie przypadki się zdarzają?
1 - http://www.fronda.pl/a/dlaczego-bog-pozwala-na-cierpienie-dzieci-wyjasnia-ks-pawlukiewicz-1,100320.html
2 – wszystkie cytaty, pisane kursywą, odtworzone są ze słuchu i mogą nie być w pełni dokładne.
Ja bym podszedł do tego z innej strony, nie odnosząc się chwilowo do Boga. Czy kalectwo bezwzględnie oznacza, że człowiek jest nieszczęśliwy? Czytałem artykuł o niejakim Christianie Spass'ie który pozbawiony jest nóg i rąk wskutek wady genetycznej i wcale nie ma się za ofiarę. Czy Spass jest wyjątkiem? Czy kaleki nie chcą żyć i cieszyć się tym życiem. To wymaga zmiany percepcji i faktycznie wyższego stopnia kontemplacji życia, ale ci ludzie inaczej nawet podchodzą do swej własnej ułomności niż ludzie zdrowi, którzy się tak nad nimi litują.
OdpowiedzUsuńNigdzie się nie odnoszę do tego jak ma żyć i czym się kierować osoba kaleka. Pytanie brzmi, kto jest odpowiedzialny za kalectwo i cierpienie noworodków? Już wcześniej pisałem, że pomijając pewne dość sporadyczne przypadki (w Niemczech matki brały lek, który powodował kalectwo, alkoholizm matek, itp.), szukanie winnych jest bezzasadne. Trafiłem na dość kontrowersyjny wideoklip, który sprawstwo takiego kalectwa przypisuje Bogu, z czym osobiście się nie zgadzam i to nie tylko światopoglądowych.
UsuńFaktem jest, że większość z nich odnajduje się w tym świecie, tak jak potrafi, tak jak musi sobie radzić z kalectwem, ale jestem przekonany, że każdy chciałby jednak być zdrowym. I czy tu chodzi o litość czy może bardziej o współczucie i empatię? Jestem pewien, że bez pomocy innych, bez systemowych działań mających ułatwić im życie – sama litość nic by nie załatwiła.
Dlaczego czynić kogoś odpowiedzialnym? Dlaczego zmuszać Boga do ingerencji? Świat nie jest miejscem doskonałym i założenia nim nie miał być, a mimo to, ludzie uparli się by dopatrywać się w tym bożej inercji, lub dowodu na jego nieistnienie.
UsuńTe pytania skieruj do autora wideoklipu.
UsuńBłąd, błąd! Nie da się znaleźć dowodu na nieistnienie czegokolwiek. Nie wiem skąd u Ciebie taki brak logiki? Przeciwnicy wiary zadają pytania, w których wytykają sprzeczności religii, bo to religie starają się uzasadnić istnienie we wszystkim Boga. Tu masz klasyczny przykład takiego irracjonalnego tłumaczenia.
Pewnie że się nie da, dlatego mam takie przekonania jakie mam i nie odnoszę się tu do swojej logiki. Religia jest ludzkim wyobrażeniem Boga, więc doszukiwanie się w niej braku logiki mnie nie ekscytuje, bo gdyby nawet zakładać że objawienia są w jakimś stopniu prawdziwe, człowiek i tak do końca zapewne nie potrafiłby ich zrozumieć ani tym bardziej przełożyć w sposób zrozumiały i spójny. Nic mnie tak nie wkurza jak zakładanie własnego oświecenia i pojęcia tej jednej jedynej prawdy, którą usiłuje się implikować innym. Drażni mnie to tak dalece, że w polemikę wdaję się z czystej przekory, żeby ten pogląd zdyskredytować.
UsuńMnie by też nie ekscytowało, gdyby nie próby wmówienia mi, że to co mówi religia jest Prawdą (koniecznie przez duże P) i to niemal w każdej dziedzinie życia, szczególnie zaś społecznego.
UsuńA czymże jest to własne oświecenie, jeśli Cię tak wkurza? Trochę to dziwne, że nie wkurza Cię implikowanie zabobonów (o ile dobrze rozumiem Twój komentarz).
Nie zważam na to, co kto uważa za prawdę, bo świat stoi na kłamstwie.
UsuńA skąd to twierdzenie, że mnie wkurza? Wkurza mnie przedstawianie ich jako pewnik. W tym temacie królują akurat Świadkowie Jehowy, którzy jakoś nie potrafią odpowiedzieć na pytanie dlaczego przez tysiąclecia ludzkość trwała w błędzie aż do oświecenia przez imć pana Russela, nieco ponad 100 lat temu. Wkurzają mnie dogmatyczne wojny i spory, tak jakby ich źródła nie wynikały tylko z jakiejś mojszej prawdy. Wkurzają mnie księża na kazaniach, ze swoimi debilnymi porównaniami.
Natomiast religia jako całość jest dla mnie czymś fascynującym, polem do poznania myśli ludzkiej, jej ewoluowania. Jest w tym jakiś nadnaturalny element i nie dotyczy to tylko religii chrześcijańskiej. Fenomenem jest w ogóle potrzeba wytwarzania takich systemów.
Znam kilkoro mocno sparalizowanych od urodzenia osob. Przyjezdzali pomagac w zajmowaniu sie bezdomnymi matkami z dziecmi przy lokalnym kosciele. Pelni bozej radosci bawili sie z tymi bezdomnymi dziecmi, miedzy innymi wozac je na swoich motorowych krzeslach invalidzkich.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Myślisz, że jazda na inwalidzkim wózku jest w stanie dzieciom zastąpić dom, a kalekom zastąpi zdrowie? Przyznam, że dziwnie zabrzmiał mi Twój komentarz, właśnie w odniesieniu do bożej radości. Bo to radość na krótką chwilę.
UsuńRównie serdecznie odwzajemniam pozdrowienia.
Czym jest cierpienie to pytanie stare jak świat i chyba nie ma sensownej odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńMoże nie tyle określenie czym jest cierpienie ile szukanie jego przyczyn.
UsuńOgólnie to jestem zdania, że ludzie od zarania dziejów pragnęli poznać odpowiedzi na nurtujące ich pytania i właśnie sens cierpienia był jednym z tych pytań. Bo jednak łatwiej jest znieść cierpienie, kiedy mamy świadomość, że czeka nas za to jakaś nagroda w niebie czy coś w tym rodzaju. Odpowiedź KK na to pytanie nigdy mnie nie przekonywała i zawsze uważałem ją za absurdalną. Osobiście uważam, że cierpienie nie ma absolutnie żadnego sensu i jeżeli ktoś na przykład urodził się bez nóg, to przede wszystkim powinniśmy mu jakoś pomóc, na przykład poprzez jakieś protezy, aby mógł w miarę normalnie żyć, albo chociaż budując takie banalne rzeczy jak podjazdy dla wózków inwalidzkich, aby żyło im się zwyczajnie lżej. Wiadomo, znalezienie sensu w cierpieniu może i przynosi ukojenie, ale jest to złudne, a chyba lepsza jest najgorsza prawda od kłamstwa. Tak więc, gdybym sam był niepełnosprawny, to raczej zamiast siedzieć i zastanawiać się dlaczego tak jest, to starałbym się to moje życie ułatwić, aby być w miarę możliwości samodzielnym.
OdpowiedzUsuńNagroda za cierpienie? Wydaje mi się to zbyt naciągane. Cierpienie można znieść, gdy potrafimy mimo wszystko z nim funkcjonować, i tu się chyba zgadzamy.
UsuńNie, no masz rację, nagroda to zbyt duży skrót myślowy...
UsuńJa też nie wierzę....
OdpowiedzUsuńI nikt nie jest w stanie mi wytłumaczyć DLACZEGO przychodzi na świat dziecko chore, niepełnosprawne... Chyba że ono ma cierpieć za zło które wyrządzili światu i ludziom różne potwory, które nie są ludźmi.
Ale dlaczego?
Ja myślę, że jednak się da, i to bez uciekania się do Boga. To nasze niezdrowe życie i środowisko, to felery naszych genów. Tyle, że pytanie: dlaczego – jest już jakby poniewczasie. Rodzi się pewna gałąź medycyny, która pewnie mogłaby zminimalizować skutki, ingerencja w inżynierię genetyczną, ale ze względów etycznych pewnie jeszcze długo nie odczujemy pozytywów takich badań.
UsuńPozdrawiam.
Zgadzam się z tym, że
OdpowiedzUsuń- cierpienie może uaktywniać rozwój duchowy jednostki.
Ale może być też taka możliwość, że
- osoba cierpiąca przyjmie postawę obronną, negującą wszelkie założenia wiary.
Zaskakująco dziwna perspektywa dowodzenia w przekazie ks. P.
Szukajmy więc bardziej przekonywujących wyjaśnień sensu naszego cierpienia, choć chyba do tej pory nie udało się nikomu z współcześnie żyjących. Czasem wsłuchuję się w to, co mówią księża nad trumną zmarłych dzieci i osób przedwcześnie odchodzących... Zazwyczaj nie znajdują jednoznacznych odpowiedzi, chociaż nie stronią od stawiania przed sobą i zebranymi pytania, dlaczego?
właściwie to nie mam tu nic do komentowania, bo nie widzę sensu dyskutować z panem Pawlukiewiczem na jego terenie, na gruncie wyznawanej przezeń doktryny, a być może tylko jego interpretacji tej doktryny... innymi słowy "nie moje małpy, nie mój cyrk"... natomiast jedno, co mogę stwierdzić, w świetle tego, iż bazą tej doktryny jest gloryfikacja cierpienia i poczucia winy, to wrażenie, iż obrona tej bazy słabo temu panu wychodzi... ale czy wynika to z samej doktryny, czy z właściwości owego pana, tego to już nie wiem, nigdy zresztą na takie pytanie nie znałem dokładnej odpowiedzi...
OdpowiedzUsuńnie dziwię się więc, że co poniektórzy umykają w temat "cierpienie niepełnosprawnego i okolice", bo tu już można sensownie pogadać bez mieszania do sprawy pana księdza i jego bozi, ale w świetle meritum posta byłaby to rozmowa nie na temat... tedy więc mówię "pas"...
p.jzns :)...