Fajną książkę przeczytałem. Już o niej
była mowa, przypomnę „Bóg zagubiony” autorstwa Anselma Grüna
i Tomáša Halika. Obaj to czescy księżą
katoliccy, co ma pewne znaczenie, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Czechy to
jeden z najbardziej zateizowanych krajów w Europie. Sami sobie się dziwią
(autorzy), że się uchowali w wierze. Książka przede wszystkim o wierze, choć z
punktu widzenie polskiego katolicyzmu, może się wydawać kontrowersyjna.
Ta notka też nie
będzie recenzją sensu stricte.
Nadmienię tylko, że dotyczy zarówno wątpliwości samych wierzących, ale również w
jakimś sensie ateistów, agnostyków i zsekularyzowanej części społeczeństwa
wierzących. Ma to uzasadnienie w podtytule: „Wiara w objęciach niewiary”, przy
czym nie jest treścią książki surowy krytycyzm postaw niewiary. Występują za to
często mylące kryteria oceny grup niewierzących. Zaskakujące wydaje się
podkreślanie konieczności podejmowania dialogu z ateistami, bo podobno ten
dialog może wnieść w wiarę wierzącego świeży, krytyczny, ale przez to
wzmacniający wiarę, powiew. Coś mi się wydaje, że w naszym kraju, dialog na takim poziomie jest nie do
pomyślenia. Rzecz w tym, że dla obu autorów, ateizm jest poszukiwaniem Boga,
choć Jego istnienie neguje. Błędem tej oceny jest porównanie współczesnego
ateizmu do ateizmu starożytnych Greków. Otóż starożytni epikurejczycy nie tyle
odrzucali wiarę w swoich bogów, ile traktowali ich jako istoty nie mające
żadnego wpływu na rzeczywistość. Były to byty istniejące niezależnie od ludzi,
choć czasami w życie ludzkie ingerowali. Tyle, że ogólnie, dla tego antycznego
świata, te ateistyczne z pozoru postawy nie miały żadnego znaczenia. Współczesny
ateizm zaś stanowczo odrzuca istnienie nawet takich bytów.
I tu pojawia się
problem, dla autorów książki chyba nie do przeskoczenia. Nie są w stanie
zrozumieć sytuacji, że skoro człowiek odrzuca istnienie niematerialnych bytów,
to tym samym nie może szukać innych. Tomáš Halik stwierdza, że pytanie: „jakiego Boga
odrzucasz?”, powinno uświadomić ateiście, że w gruncie rzeczy poszukuje zastępczych bożków.
Uzasadnia to tak: „Miejsce Boga w życiu
poszczególnych ludzi nie pozostaje puste, często na boskim tronie zasiada ktoś
inny lub coś innego, co zaczyna odgrywać w życiu ateisty rolę Boga. W ten
sposób rozwija się kult bożków, który Biblia uznaje za najcięższe grzechy.
(...) ludzie, którzy przestają wierzyć w Boga, często gotowi są uwierzyć we
wszystko”1. W moim przekonaniu występuje tu swoiste pomylenie pojęć. Dla
człowieka pozbywającego się wiary w Boga lub tkwiący w tej niewierze od zawsze,
zmieniają się tylko parytety ważności. Miejsce Boga zastępuje człowiek, ale nie
w takim sensie, w jakim ujmują to przeciwnicy ateizmu. Taki człowiek, bez jakichkolwiek
atrybutów absolutyzmu nie może być Bogiem w znaczeniu, w jakim proponuje T.
Halika. Mimo to, tenże człowiek jest przed niematerialnym Bogiem absolutu, ponieważ jest
ułomny, daleko niedoskonały, skłonny ulegać iluzjom. Bóg nie umiera, jak chce
Nietzsche i czemu zaprzecza T. Halik, ten Bóg zajmuje właściwe mu miejsce –
w świeci ludzkiej projekcji i iluzji – i takim w umyśle ateisty pozostaje. Czy podmiotowe
traktowanie człowieka stawia go w randze bożków, godnych najcięższego grzechu?
Otóż, choć Biblia i wiara na niej oparta jest skierowana na Boga, jest też, a
może przede wszystkim, skierowana na człowieka. Podobno mówi Ona jak ma żyć
człowiek, aby podobać się Bogu. Jeśli tylko odrzucić to podobanie się Bogu,
mamy ten sam aspekt traktowania człowieka, jaki proponuje ateizm. Człowiek dla
ateisty jest tym samym człowiekiem z Biblii, po odrzuceniu pierwiastka i odniesienia do Boga.
Można oczywiście
przypisać ateiście inne bożki – nauka, dbanie o potrzeby własne, pogoń za
dobrobytem itp., ale trzeba mieć świadomość, że z wierzącymi nie jest inaczej.
Nawet siła pragnienia tych aspektów rzeczy przyziemnych, życia doczesnego – bożków – w
ogólnym rozrachunku nie jest w niczym różna. Powstaje pytanie, gdzie w tych dążeniach
jest grzech ciężki? Gdyby zapytać wierzących, jakich mają idoli muzycznych,
literackich, a nawet moralnych, każdy odpowie, że ma, nawet jeśli tymi idolami
będą święci. Nie bardzo mogę się zgodzić z tezą, że ateista czci tych idoli bardziej,
rzekłbym, że jest wręcz odwrotnie, przynajmniej w stosunku do świętych. Pogoń za pieniędzmi, za dobrobytem niczym nie
odróżnia ateistów od wierzących. Gdzież więc są te bożki? I tu następuje
największy paradoks. Te same potrzeby wierzących i niewierzących, te same
pragnienia, stają się podobno bożkami z chwilą gdy przestaje się wierzyć w
istnienie bytu absolutnego (sic!)
Ba!, miłość do bliźniego w wersji ateistycznej jest podobno próbą wywyższenia
człowieka ponad Boga. A przecież ta gloryfikacja człowieczeństwa jest niczym
innym, jak zrzuceniem kajdan winy za niezrozumiały grzech pierworodny oraz
wyzwoleniem się z poddaństwa wobec bliżej niesprecyzowanego pojęcia Boga. W
żadnym zaś razie nie powoduje usadowienia na tron Boży człowieka.
Gdy Anselm Grün
pisze: „Ludziom, którzy rezygnują z Boga
– widzę to wyraźnie – grozi zajęcie Jego miejsca przez jakiegoś bożka, przez
walkę ze wszystkim, co obce, fascynację przemocą, której nie trzeba już stawiać
żadnych granic”2, to przyznam, że ów kaznodzieja dokładnie
opisuje... gro wierzących w naszym kraju.
Przypisy:
1 – „Bóg zagubiony”, Anselm Grün i Tomáš Halik, wydawnictwo WAM, Kraków 2017, str. 271;
2 - ibidem str. 271
1 – „Bóg zagubiony”, Anselm Grün i Tomáš Halik, wydawnictwo WAM, Kraków 2017, str. 271;
2 - ibidem str. 271
Rzecz w tym jaka jest to wiara i jaki ateizm. Dla dużej części zamyka się ona w stwierdzeniu: "Bóg jest" lub "Boga nie ma". Chodzą do kościoła lub nie chodzą, ale tak naprawdę nic z tej wiary ani niewiary nie wynika, żadne doznania, ani chęć przeżywania jakiegoś sacrum, czy zastępowania go czymś. I tacy wierzący niewiele się różnią w sumie od ateistów - bardziej determinuje ich działania pogoń za dniem dzisiejszym pieniędzmi, zainteresowaniami itd. Jednym słowem ci ludzie nie muszą szukać substytutu Boga, gdyż nigdy nie zajmował on w ich życiu aż tak poczesnego miejsca. Na przeciwległych biegunach znajdują się osoby, które jednak jakąś część swojego życia podporządkowują wierze, religii, związanymi z nimi obrzędami i ludzie którzy w zasadzie są ich lustrzanym odbiciem - ateistami "walczącymi", którzy przeciwstawiają wiarę, jej różne antytezy. W przypadku takiego zaangażowania można mówić o zamienniku, gdyż jakaś dziura do wypełnienia zostaje. Paradoksalnie sam jesteś na to przykładem.
OdpowiedzUsuńW znacznej mierze się z Tobą zgadzam, ale coś na koniec pokręciłeś z tymi antytezami. Jeśli te antytezy są bożkami ateizmu, to wiara w Boga też musiałaby być bożkiem wierzących? Ale nawet jeśli, trudno nawet uznać, że ateistom, istnienie Boga zastępuje nieistnienie Boga. To brzmi tak jak jakby masło zastąpić brakiem masła (przykład bez podtekstów).
UsuńWydaje mi się, że istotnym jest zadanie sobie kilku pytań- nie tyle o istnienie
OdpowiedzUsuńBoga co zastanowienie się czym jest ów Bóg.Czy jest tylko zbiorem idei, które pomagają nam żyć szlachetniej i dążyć do doskonałości w sensie moralnym, czy jest to jakiś rodzaj Ojca Prawodawcy, który stara się nas wychować stosując metodę kija i marchewki.Przyjmując tę drugą ewentualność, nietrudno dojść do wniosku, że żyjemy w jakiejś gigantycznej grze komputerowej.
Miłego;)
Bóg jest bytem absolutnym, więc wszystko, co Go dotyczy jest absolutnie „naj”. Z tej racji bardziej pasowałoby Go widzieć jako zbiór idei niż osobowym Prawodawcą. Jest w tym i tak jeden szkopuł. Czy wszystkie atrybuty Boga są godne naśladowania?
UsuńA skąd my, sierotki, mamy wiedzieć jakie są atrybuty Boga? Czy ktoś tego Boga na własne oczęta widział? Czy może raczej sobie wyobraził na wzór swego własnego rodziciela, który raz pogłaszcze po głowie a w przypływie złego humoru to i pasem przyleje.
UsuńTak naprawdę jesteśmy jak dziecko we mgle.Nie wiemy skąd się ludzkość wzięła na Ziemi, jak i dlaczego powstało życie i po co właściwie żyjemy,nie wiemy nic w 100% pewnego, nawet czym jest Wszechświat- jaki jest duży ,czy jest czymś wiecznym czy też kiedyś zniknie - nasza wiedza to tylko spekulacje.
Być może niektórym łatwiej jest żyć wierząc, że wszystko co go spotyka jest częścią jakiegoś boskiego planu a nie wynikiem jego złych cech charakteru, braku umiejętności lub wręcz niewielkiego rozumku.
Niewątpliwie tym ludziom potrzebna jest wiara w jakiegoś Boga- Absolutnego, Mądrego, Wielkiego Kreatora losów ludzkich.
Jego atrybuty wykreowali sami ludzie. Wystarczy przeczytać Biblię pod kątem zmiany Boga. Ta zmiana wciąż się dokonuje, już poza Biblią.
UsuńTo prawda, jesteśmy jak dzieci w tym Wszechświecie, ale Bóg, kimkolwiek niby miałby być i tak nam tego nie powie. Mimo swych atrybutów nie potrafi wiedzieć nic więcej niż my sami.
"Mimo swych atrybutów nie potrafi wiedzieć nic więcej niż my sami". No przegiąłeś Asmodeuszu, a skąd Ty niby możesz wiedzieć co wie, albo czego nie wie Bóg? Ty, jako człowiek który nie posiada ani jednego z Jego atrybutów wiesz co On może wiedzieć?
UsuńTo już prędzej bym się zgodziła na taką myśl - to Ty jako ateista, który wie (?), wierzy (?), że Go nie ma jesteś o wiele bardziej wiedzący, bo coś jednak ogólnie jako człowiek wiesz, a co może wiedzieć ktoś kogo nie ma. :)
Mnie najbardziej przekonuje myśl (jest taka teoria), że cokolwiek byśmy nie wymyślili i powiedzieli o Bogu, to i tak okaże się, że jest całkiem inaczej (może nie tak dokładnie ale w podobnym sensie). :)
Dlatego nie silę się na wymyślania co Bóg myśli, jaki jest i dlaczego itp. Wystarczy mi przekonanie, że raczej jednak jest, bo to nadaje jakiś sens mojemu istnieniu. Życie jest zbyt piękne i skomplikowane, żeby powstało samo z "martwych" pierwiastków. A myśl, że jestem tylko takim przypadkowym robaczkiem znikąd donikąd w bezkresnym kosmosie byłaby dla mnie zbyt trudna do zniesienia. :)
Maria
Mario:
UsuńMożesz wskazać jakiś atrybut Boga, którego nie wymyślili by ludzie? Nawet ta doskonałość, absolutyzm doskonałości jest ich wymysłem. Tak na wszelki wypadek wymyślono również Tajemnicę, pod którą może kryć się wszystko..., co jeszcze człowiek zdoła wymyślić, Tajemnicę, której nie da się podobno poznać – taki wytrych, nie po to, aby jakieś drzwi otworzyć, ale by je zamknąć przed człowiekiem.
Nie mogę być „bardziej wiedzący” od czegoś, co według mnie nie istnieje.
Powstaje bowiem nierozstrzygnięty problem filozoficzny: czy bardziej jest coś, czy nic?
Nie mam zamiaru podważać Twojego sensu istnienia, nie czuję się uprawniony. Wyjaśnię tylko, że dla mnie bycie człowiekiem jest najwspanialszą formą istnienia materii we Wszechświecie z przekonaniem, że nie ma, przynajmniej w naszym poznanym już świecie i w naszym czasie formy doskonalszej. O tyle ta świadomość jest cudowna, o ile nie wymyślam doskonalszych bytów niematerialnych. Dla mnie celem jest doskonalenie tej mojej (naszej) formy, nawet jeśli nie we wszystkim mam udział.
Pozdrawiam pięknie :)
Jeśli coś nie istnieje, to chyba logicznym jest założenie, że nie istnieje także jakaś wiedza tego "czegoś". Ty Asmodeuszu ponad wszelką wątpliwość istniejesz i jakąś wiedzę posiadasz. :) W tym zakresie jesteś zatem ponad owe wymyślone, nie istniejące bogi, no nie może być inaczej z logicznego punktu widzenia. :)
UsuńI nie mieszaj do tego problemu filozoficznego - czy bardziej jest coś czy nic, bo on dotyczy tylko Bogów, a nie istniejących ludzi. :)
"Dla mnie celem jest doskonalenie tej mojej (naszej) formy,", pytanie tylko po co? Skoro to wszystko "znikąd donikąd".
Pozdrawiam
Maria
Odnosimy się do wiedzy tych, którzy Go wymyślili i opisywali. Weźmy Księgę Rodzaju – czy tam jest coś, co dałoby się umieścić w znaczeniu słowa „wiedza”? A przecież cała reszta Biblii jest na tej pierwszej Księdze oparta. Z definicji wiara jest domniemaniem, co niektórzy przyjęli te domniemania za pewnik. Ale z tego wynika pewna konsekwencja. Jeśli wierzący mają jakieś wyobrażenie o Bogu, i traktują to jako pewnik, czym są moje domniemania, które za żaden pewnik nie uznaję? Ująłbym to jeszcze inaczej, Bóg jest projekcją nawet dla niewierzącego, czyli mogę Go sobie wyobrażać, co nie jest równoznaczne, że w Jego istnienie wierzę. To o tyle proste, że ramy tej projekcji wyznaczyli mi kaznodzieje w czasach edukacji religijnej.
UsuńOdbiję piłeczkę, a jaki jest cel wieczności, w dodatku zupełnie niewyobrażalnej? Czy to też przypadkiem nie prowadzi donikąd? Przecież osiągnąwszy byt doskonały na nic nowego nie możesz liczyć. Pewnie będę umierał z poczuciem niedostatku, ale wydaje mi się to lepsze, niż nie móc umrzeć wiedząc wszystko ;)
Nie no chyba nie oczekujesz ode mnie Asmodeuszu, że Ci tu zaraz zacznę opisywać wieczność, w dodatku zupełnie niewyobrażalną. :)
UsuńMoże jest tak, że wieczność nie ma żadnego celu, po prostu jest. Nie wiem czy jako byt doskonały (sic) mogę na coś nowego liczyć czy nie. Zapewne w aspekcie dalszego doskonalenia tego bytu na nic, ale może będzie można coś kreatywnego tworzyć z innymi bytami niżej postawionymi, np. śmiertelnymi? Kto bowiem powiedział, że nie można będzie tworzyć innych światów? Skoro Pan Bóg mógł to zrobić raz czemu nie mógłby ponownie jeszcze lepiej? :)
Maria
Nie pytam jak wygląda ta wieczność, ale jaki jest jej cel.
UsuńWybacz mój lekki sarkazm, który nie tyle odnosi się do Ciebie, ile do pomysłu tworzenia nowych światów. Ten Bóg jest podobno bytem absolutnie doskonałym, tak doskonałym, że nawet Twoja doskonałość w niebie nie będzie Mu w stanie dorównać. Nie bójmy się słów, Jemu nie za bardzo udał się ten świat, jak bardzo Ty spaprasz ten nowy? :D
Z innego względu też nie przejdzie wspólne „stworzenie”, bo w takim świecie Bóg przecież powinien być jeden, a nie kołchoz bogów. Wyobraź sobie modlitwę „Ojcze nasz” w liczbie mnogiej. A który z tych bogów pójdzie umrzeć na krzyżu? Losowanie jakieś czy wszyscy? Las krzyży na Golgocie... Mario, już teraz, jeszcze za życie doczesnego porzuć ten pomysł ;)
Ale dlaczego uważasz Asmodeuszu, że to musi być taki sam świat jak ten już stworzony? Z Golgotą, z krzyżem, itd. Ja tam mojego Pana Boga nie ograniczam do "powtórki" tego co już było, ja wierzę w Jego nieskończoną kreatywność i fantazję. :)
UsuńA tak na marginesie, to przecież wystarczy tylko tych dwóch nieszczęsnych drzew w raju nie sadzić (albo jakoś skutecznie ogrodzić czy straż anielską postawić) i już będzie super. :)
I w żadnym razie nie zakładam jakiegoś Mu dorównywania, choć nie ukrywam, że liczę na większe "możliwości" niż mam je w obecnym życiu ziemskim. :)
W końcu przecież obiecano nam, że "ani oko nie widziało ....." co tam Pan przygotował dla nas. :)
Maria
Najlepiej wyszłoby stworzenie świata bez ludzi ;) Człowiek rozumny to zawsze będzie problem. Z drugiej strony, co to byłby za świat bez problemów? Taki harlekin z wiecznym happy endem(?) – przecież to istne piekło. Na wieczność! :D
UsuńPowiadasz „czego oko nie widziało”, hmmm, ale skoro tylko zobaczysz, już tak nie powiesz. Nie wiem jak Ty, ale ja mam tak, że jeśli nawet jestem w cudownym miejscu, prędzej czy później zaczynam tęsknić za swoimi „śmieciami”. Mniejsza z tym, ale w tym i tak nie widzę jakiegoś sensownego celu na wieczność. Nie mam w sobie duszy wiecznego wędrownika, odkrywcy cudzych landów. Bardziej by mnie rajcowało, sorry, radowało odkrywanie ciał pięknych kobiet w intymnym tѐte á tѐte, ale tam to grzech ;)
to jest niezłe pytanie "jakiego boga odrzucasz?"...
OdpowiedzUsuńale mniejsza z tym... mnie przyszło do głowy coś innego... otóż istnieje takie zjawisko, jak ból fantomowy... ma to miejsce po utracie jakiegoś elementu ciała, którego już nie ma, ale pozostaje miejsce w mózgu, które "zajmowało" się utraconym fragmentem, rejonem i od czasu do czasu się uaktywnia... otóż są ateiści, a ściślej mówiąc ludzie za takich się uważający, którzy pozbyli się już iluzji istnienia takiego, czy innego boga, ale nie pozbyli się jeszcze przywiązania do niej... polemizują tedy nadal z tą swoją iluzją, tak ich to pochłania, że uważają swój ateizm za światopogląd, niejako centralną, najistotniejszą sprawę, jaka może istnieć, zwłaszcza, że istnieją po temu warunki, gdyż ludzie wierzący również mu to wmawiają, bo uważają ateizm za jeszcze jeden rodzaj "wiary", gdyż inaczej nie potrafią go pojąć... ale pojawić się może pytanie, czy ów ateista jest naprawdę ateistą?... tak na chłopską logikę jest nim, bo nie wierzy, a na tym polega właśnie ateizm... czyli iluzji już nie ma, ale jest ślad po niej, przywiązanie... dochodzi jeszcze neurotyczna potrzeba obrony etykietki "ateista"... można tedy mówić o ateizmie niedojrzałym... ów ateizm może przejść w stadium dojrzale, ale czasem może się zamienić w obsesję... wspomniany ból fantomowy nie ustaje, iluzja utraconego fragmentu ciała jest tak silna, że...
no właśnie... pojawia się pytanie puentujące, czy taki obsesjonat nadal jest ateistą?...
p.jzns :)...
Ha ha, wypisz wymaluj Asmo.
UsuńDo obu:
UsuńW pytaniu „jakiego Boga odrzucasz” jest pewna pułapka. Jeśli bowiem wskażę konkretnego boga, to znaczy, że w niego wierzę tylko nie chcę go znać, tak jak kochankę, na której się zawiodłem. Ona nadal będzie istnieć, ale już nie jako moja kochanka. Otóż trzeba wyjść z innego założenia. W tym wypadku pytanie brzmi: Powiedz mi, co czytasz, a powiem ci kimś jesteś. Odpowiem, czytam książki z zakresu polemiki egzystencjonalnej. Tak się składa, że gro takiej literatury na dziś tworzą autorzy przekonani o swojej wierze w Boga chrześcijańskiego. Z innymi się nie zetknąłem. Ale czy lektura danego rodzaju może powiedzieć, w co wierzę, albo z czym jestem związany? Taki Radek, mógłby uchodzić za wierzącego w wampiry, Piotr za mistrza zazen ;)
Ten ból fantomowy można by uznać za prawdziwy tylko w odniesieniu do ateistów, którzy wiarę porzucili, ale jak go uzasadnić w stosunku do tych, którzy nigdy nie byli wierzący? Na czym Piotrze oprzesz tezę o obsesji? Wrócę do literatury. Czasy Dawkinsa, Hichensa i innych, jakoby już minęły. Narobili tyle szumu i zamieszania, że apologeci wiary czują się wręcz zmuszeni do odpowiedzi. Jeśli zainteresowanie tego typu polemiką uważacie za obsesję, to tak – mam obsesję.
Asmo, jedyny Bóg jakiego możesz powiedzieć że trochę znasz, to katolicki. Więc żadnego innego nie odrzuciłeś :)
UsuńRadku:
UsuńFaktycznie znam tylko chrześcijańskiego (raczej judaistycznego) i Go odrzuciłem. Istnienia całej resztę nie uznaję, więc i nie ma co odrzucać ;) Tak odpowiedź Cię satysfakcjonuje?
Każdy ma takie "bożki" na jakie sobie zasłużył :) jedni są sami dla siebie bożkami i dobrze im z tym. Zatem każdy ma to co lubi;
Usuńpozdrawiam :)
nie będę ukrywał, że Asmo posłużył mi za pewien modelowy przykład, ale nieprawdą jest jednak, jakobym skupiał się centralnie na Nim... myślę, że każdy przypadek jest inny, ale można też mówić, tak szkicowo, o pewnych prawidłowościach... kwestia "bólu fantomowego" faktycznie może dotyczyć kogoś, kto "wyleczył" się z wiary w bozie w późniejszym wieku, gdy infrastruktura jego osobowości i światopoglądu jest dość konkretnie uformowana... masz jednak rację Asmo, że jeśli chodzi o ludzi, u których miało to miejsce w młodym wieku lub praktycznie od początku proces warunkowania ich na tą wiarę nie miał miejsca, to o wspomnianej, ewentualnej obsesji mowy być nie może... co innego jest wyrwanie z gleby rozkorzenionej bulwy, co innego drobnej roślinki z niewielkimi korzonkami...
Usuńja, jak kiedyś pisałem, wyleczyłem się w dość młodym wieku, gdy mój światopogląd był w bardzo wczesnej fazie rozwoju, zaś potem zapoznałem się z różnymi wariantami bozi /bóż? boziów?/, drugie tyle jestem w stanie wymyśleć z niczego i dla mnie Samoświadomy Absolut jest tylko jedną/ym z nich... tak więc na omawiane pytanie "jakiego boga odrzucasz? /a raczej "odrzuciłeś"/" mógłbym odpowiedzieć: "najpierw jednego, a potem całą gromadę innych"...
to pytanie zresztą jest manipulacją, gdyż wciska adresatowi, iż jakoby ma on jakiś problem z bogiem /taki lub innym/... ja tego problemu nie mam, ale zgodnie z tym, co pisałem wcześniej, ateiści "późni" mogą go mieć /choć to nie znaczy, że muszą/...
========
było kilka drobnobyków, więc zamiast rozbudowanej erraty lepsze jest once more...
Piotrze:
UsuńNie bardzo rozumiem, dlaczego jakimś zainteresowaniom trzeba przypisać obsesję? Jeśli opieracie takie twierdzenie, na fakcie, że byłem kiedyś wierzącym, to jak wytłumaczyć fakt, ze przez dwie dekady ta obsesja nie przejawiała się w żaden namacalny sposób? Ot, znalazłem się na emeryturze, przez co miałem dostatecznie dużo czasu by, poświęcić się lekturze wybranych książek. Oczywiście, Wasza opinia o mojej obsesji, ani mnie ziębi ani parzy, nie taki rzeczy mi przypisywano ;)
Aisab:
UsuńFakt, możesz mnie posądzać, że sam dla siebie jestem bożkiem i nawet wiele się nie pomylisz. Tak jak ja się nie pomylę stwierdzają, że dotyczy to Ciebie w taki sam sposób. ;) Ale oboje jesteśmy materialnymi bożkami, bez zdolności cudotwórczych :D
@Asmo...
Usuńchyba zbyt ksobnie odebrałeś moje wcześniejsze słowa na temat obsesji...
co prawda posłużyłeś mi /pewne fragmenty/ jako coś w rodzaju szkieletu na którym rozpiąłem swoją koncepcję pewnego typu ateisty, ale to nie znaczy, że jego cechy przypisuję Tobie... a raczej jeden z wariantów tych cech, cytuję: "ale czasem może się zamienić w obsesję"...
to ktoś inny potem napisał "Ha ha, wypisz wymaluj Asmo.", więc do Niego adresuj reklamacje...
Chyba nie myślisz, że ja do tego przywiązuję większą wagę? Trochę mnie zdumiało, ale spokojnie, nie było w tym krzty gniewu ;)
Usuń@ Asmo> weź przestań - jaki byłby ze mnie bożek :( prawie nic nie umiem czynić, a co dopiero myśleć lub marzyć o cudach. Jak to dobrze, że mam do Kogo się zwracać, na Kogo liczyć; Komu ufać i w Kim pokładać nadzieje - dzięki temu nie muszę szukać innych bożków ani w sobie, ani w innych, ani w niczym.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Nie takich bożków mam na myśli. Kościół mówi o bożkach jako pragnieniu bogactwa, uciech, itp. W naszym przypadku chodzi o uwielbienie samego siebie, co w żadnym przypadku nie czyni nas cudotwórcami.
Usuń