środa, 15 listopada 2017

Smutno mi Boże



  Nie tak dawno powiedziano mi, że jako ateiście nie wolno mi się odnosić się do Słowa Bożego, ani cytować, ani tym bardziej nim się posługiwać. Na przekór napiszę jeszcze raz, i pewnie nie ostatni: „Smutno mi Boże!” To nie mój Bóg, bo dla mnie nie istnieje, ale podobno wszyscy wokoło są nie tylko przekonani o Jego istnieniu, ale całkowicie tego pewni. Mają do tego prawo, nie mam najmniejszego zamiaru ich przekonywać, że się mylą. Zwracam się do tego Boga, którego tak są pewni, a którego nauki tak perfidnie wykoślawili. Wiem, gdyż kiedyś dano mi tych nauk zakosztować.

  W Ewangelii św. Jana jest napisane: „teraz wam mówię - dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie. Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”1 [J 13, 33-35]. Treść wydaje się prosta i jasna, nie wymagająca żadnych wyjaśnień. Ileż razy słyszę, że Słowo Boże jest święte, bo natchnione, a to co mówi to Słowo, jest dla chrześcijanina drogą, z której nie wolno zboczyć. Smutno mi Boże, bo te Twoje owieczki, choć ciągle beczą te Twoje Słowa, wręcz je tratują jak w jakimś amoku i z tej drogi zbaczają, a to w chaszcze, a to w bagno, czasami nawet w przepaść. Owieczki i pasterze mający ich strzec, za nic mają Twoje słowa. Gdy wszystkie na raz, ale bez składu beczą „My chcemy Boga!”, wychodzi z tego „śmierć wrogom ojczyzny!”, czasami „Polska katolicka, nie laicka”. Bywa gorzej, wręcz obrazoburczo, gdy taki pasterz woła „Ave Jezus Rex”, owieczki zamiast Chwała Tobie Panie odpowiadają „wypierdalać, bo cię zabiję”.

  Smutno mi Boże, bo mówiłeś im: „Idźcie i nauczajcie”. Nie sprecyzowałeś chyba dokładnie, albo Cię nie zrozumieli, bo oni nauczają, że „wszyscy równi, wszyscy biali”. Doszło do tego, że nauczają, ale i wymagają, wręcz wymuszają od innych posłuszeństwa, sami czyniąc zło lub za tym złem optują, jeśli to zło z ich stada wychodzi. Gorzej, bo tym własnym złem obrzucają innych. Na zło własne, wzruszają ramionami, bo to podobno normalne, że w każdym stadzie jest kilka „czarnych owiec”. Chętnie idą ślepo śladem tych czarnych, wystarczy, że jest zawołanie „My chcemy Boga!”. Jeszcze wczoraj dziwiłem się skąd to zawołanie, przecież mają Cię Boże pod dostatkiem, dziś jestem niemal pewny, że to zawołanie ma sens, choć oni go nie znają. Zatracili Cię Boże, zgubili, jak gubi się parasolkę, której teraz nie potrafią odnaleźć. I to wszyscy, nie tylko te czarne owce. Ciebie Boże, który wzgardziłeś ziemskim bogactwem i zaszczytami, chcą dziś przyodziać w złote szaty, dać Ci do ręki złote berło, a na głowę nasunąć złotą koronę z diamentami, która będzie Cię bardziej uwierać niżli ta cierniowa. Uczynią Cię jak błazna, bo błaznom hołdują. Uczynią z Ciebie złotego cielca, bo od starożytnych czasów zawsze chcieli czcić bożków, którym się kłaniają, a których się nie boją. Im niepotrzebne są Twoje nauki, im wystarczy to, że mogą Cię chwalić. Nie potrzebują Twojego przekazu miłości bliźniego, milsze są im słowa nienawiści do bliźniego. Zamiast składać dłonie do modlitwy, wolą palcami wskazywać tych, których chcieliby Panie, abyś ukarał już teraz, natychmiast i przykładnie, w myśl słów Arnauda Amaury: „Zabij wszystkich Panie, Ty poznasz swoich przed bramą do nieba”2.

  Smutno mi Boże, bo ich słowa są przepełnione straszną nienawiścią. We wszystkim widzą szatana i pragną go zmiażdżyć, pragną widzieć jego upadek, więc każą, ba!, rozkazują Ci Panie, abyś tylko dał przyzwolenie, najszybciej jak to możliwe, by mogli wreszcie zaspokoić swoje rządze unicestwienia wszystkiego, co nie jest po ich myśli. Chyba tylko po to, aby im nie psuć własnego samouwielbienia. Mają się za prawych, sprawiedliwych i miłosiernych, ale nie tak jak Ty Panie nauczałeś, ale jak sami to chcą widzieć. Jestem grzeszny Panie, bo się Ciebie wyparłem, nie tak jak Piotr – trzy razy, tylko raz, ale ostatecznie. Bo ja nie chcę być w stadzie owieczek, którym pycha pomieszała w głowach, których oślepiła nie wiara w Ciebie, a we własne bałwochwalstwo, którym wydaje się, że są bardziej boscy od Ciebie, którym wydaje się, że różaniec to miecz, a modlitwa jest zaklęciem, którym można razić bliźniego. Ma też wynieść ich samych do Królestwa, razem z ich własnymi grzechami.

Smutno mi Boże...

PS. Ten alegoryczny tekst oparłem na wydarzeniach z 11 listopada i zapowiedzianego odnowienia uznania Chrystusa królem Polski.


Przypisy:
1 – za Biblią Tysiąclecia;
2 – to parafraza. W oryginale: „Zabij wszystkich, Bóg pozna swoich”


26 komentarzy:

  1. No, no. Ale donos do Pana Boga napisałeś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Donosiciel jestem: Mam to we krwi, swego czasu, choć bardzo krótko donosiłem mleko...

      Usuń
  2. O rany, ale epistoła...

    13 Zapamiętaj to sobie, uważaj pilnie,
    bo się przechadzasz w towarzystwie swej zguby.
    15 Każda istota żyjąca lubi podobną do siebie,
    a każdy człowiek tego, kto jest mu równy.
    16 Każda istota żyjąca łączy się według swego gatunku,
    a człowiek przystaje do podobnego sobie.
    17 Czy współżyć będzie wilk z jagnięciem?
    Podobnie grzesznik ze sprawiedliwym?
    (Mądrość Syracha)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem tylko jedynym:

      "Nie gardź opowiadaniem mędrców,
      a zajmuj się ich przypowieściami,
      albowiem od nich zdobędziesz naukę" [Syr 8, 8]

      i nie mam tu na myśli Syracha :D

      Usuń
    2. Wrodzona skromność nie pozwala mi wskazać... :D

      Usuń
  3. Bogu też smutno,że mu się owieczki w wilki zmieniły

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem zupełnie czemu, ale wszystkie religie są z natury zakłamywane. Mam po prostu wrażenie, że człowiek to wielce marne urządzenie i dążenie do doskonałości moralnej jest dla niego zbyt dolegliwe. W tej sytuacji najwygodniej jest mówić co innego niż się robi i z tego mówienia czerpać radość i przekonanie o swej doskonałości.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już w latach licealnych idiotycznym mi się wydawało przekonanie, że jeśli istnieje jakiś omi-ultra-hiper bóg /w skrócie "Bóg"/, to nie ma nic lepszego do roboty jak zajmowanie się moralnością mieszkańców jakiejś peryferyjnej kulki brudu na peryferiach jakiejś tam galaktyki, być może równie peryferyjnej, zresztą "peryferyjność" to tylko pojęcie wymyślone przez jeden z gatunków zwierząt żyjących na Ziemi...
      naprawdę, zaprawdę bliższe mi jest pojmowanie teologiczne świata w stylu naszych przodków, Słowian /zresztą niekoniecznie tylko ich/, według którego "Bóg" /zakładając, że istnieje/ dba z grubsza o równowagę wszechrzeczy, mimochodem zresztą, tak przy okazji, bo generalnie nic nie robi poza byciem, zaś takie pierdoły, jak moralność pozostawia do wymyślania /nazwijmy to umownie/ "samorządom lokalnym"...
      niestety jednak trzeba na sprawę spojrzeć z nieco innej strony... ów Bóg /zwany też "Światowid" lub "Wielki Duch Manitou", czy też inne takie, jak na przykład "Natura" lub "Grawitacja"/ ma totalnie wyrąbane na takie kwestie, jak na przykład fakt, że jakaś zgraja idiotów uważa, iż normalna reakcja kobiety na niechcianą ciążę to "zabijanie człowieka", nie wspomnę już o grubsze politycznie kwestie, jak nazywanie podłej zmiany mianem "dobrej" w temacie upieprzania życia jednym nagim małpom przez drugie...
      innymi słowy /to tylko przykład/, wszechmocny, wszechwładny JAH konopi nie uwolni, nie sprawi, że chorzy /na pewne choroby/ staną się zdrowsi dzięki większej dostępności leków ze świętego ziela, nie zmniejszy, nie zredukuje też ogólnie pojmowanej narkomanii, nie spowoduje, by ludzie pojęli, że legalność ziela to mniej bitych żon przez mężów będących "pod wpływem" legalnego narkotyku zawartego w wielu napojach... oczywiście nie wiem jak działa Jah, ani inny "Bóg"... tego wiedzieć się nie da...
      jest tylko Tao... stratą czasu jest wnikanie w jego naturę i czy w ogóle jest, ważne, by wiedzieć, kiedy dryfować z nurtem, kiedy nakulsoniać pod prąd i takie tam...
      teraz już tylko pozostaje sobie odpowiedzieć tylko na jedno zasadnicze pytanie: jak wyeliminować ze świata ministra Szyszko, tak, by nikomu ze /współsprawców/sprawców nie stało się nic złego... "jak?", bo ze z odpowiedzią na pytanie "czy?" nie powinno być kłopotów...
      ...
      ostatnio gadaliśmy o tym w gronie czcicieli Bastet... jak wiadomo, czcicielstwo jakiejś bozi nie oznacza wiary w jej istnienie... zresztą nie w tym rzecz ile w tym gronie było ateistów... nie było też istotne, że mały posiada znamiona czciciela Bastet... niestety nie jest to okoliczność zbyt łagodząca... okay, niech już będzie, że jedno dożywocie mniej, ale Polska to nie Stany US... proponuję dla małego dożywocie w schronisku na Paluchu, lub jakimś innym tego typu... mam jakąś irracjonalna wiarę, że koty /tudzież psiaki/ miały by tam z nim dobrze...
      bez udziału Bastet, Jah, Światowida, Grawitacji, tudzież jakichkolwiek innych bóż, czy boziów wartych jakiejkolwiek uwagi...
      tak? :)...
      pozdrawiać jzns :)...

      Usuń
    2. *errata... przy dłuższych wypowiedziach złożonych ze zdań złożonych bywa czasem konieczna, bo czasem trafia się troll, który choć niewiele pojmuje nawet ze zdań prostych, żywi się też złożonością, której nie jest targetem...
      tedy prewencyjnie:
      "jak wyeliminować ze świata ministra Szyszko, tak, by nikomu ze /współsprawców/sprawców nie stało się nic złego"...
      chodzi rzecz jasna o to, by nie stało się nic złego /współ/eliminatorom, ministra Szyszki, którego za kurwę każdy normalny, uczciwy, przyzwoity człowiek powinien, z punktu widzenia mojego systemu wartości powinien uważać...
      jeśli ktoś się poczuły obrażony w wyniku całej tej sekwencji słów, to nie wykluczam, że tak właśnie miało być... zasłuży zaś na mą, a także nie tyko mą, lecz mnóstwa /oby tak było, że mnóstwa/ ludzi na poziomie pochwałę, gdy użyje mózgu i dokona weryfikacji prawidłowości przebiegu pewnych ścieżek elektronowych przebiegających w jego umyśle...
      pojedźmy po lewacku, czyli w stylu np. młodzieży wszechpolackiej: czy normalny człowiek pragnie być kompletnym złamasem popierają działalność uber-złamasa Szyszko?...

      Usuń
    3. Anbell:
      Religie opierają się na domniemaniach, które przeradzają się w pewność. To był doskonały wynalazek w czasach, kiedy człowiek faktycznie mógł się uważać za „wielce marne urządzenie”. Problem z tą doskonałością w wierze jest taki, że nie wolno się jej rozwijać.

      Usuń
    4. Piotrze:
      Jeśli przyjąć, że to człowiek wymyślił Boga, ta peryferyjność przestaje istnieć. Tylko tak prawdę mówić, nawet religie związane z jakimś bóstwem typu Światowid, które tylko dba o równowagę wszechświata, w końcu ewoluują i staje się bogiem z prawdziwego zdarzenia.

      Skoro poruszyłeś sprawę aborcji, ta choć nigdy przez Kościół oficjalnie nie była tolerowane, ale jednocześnie powszechnie praktykowana. Ale Kościół zawsze potrzebował i potrzebuje czegoś do „naprawiania”, sam diabeł już nie wystarcza.

      Nie bardzo wiem dlaczego mieszasz w to Szyszko. Bogiem w tym całym bajzlu jest przecież Kaczyński.

      Usuń
    5. nie bardzo rozumiem, dlaczego Światowid miałby nie być bogiem "z prawdziwego zdarzenia"... nie, może inaczej... czy to znaczy, że bogiem "z prawdziwego zdarzenia" może być tylko samoświadomy Absolut?... co prawda trochę idiotycznym pomysłem wydaje mi się dysputa teologiczna pomiędzy ateistami, jednak do przyjęcia jest próba doprecyzowania definicji bytu zwanego "bóg"... rozumiem tedy więc, że bóg posiadający pewne ograniczenia to już nie jest bóg... okay, nie widzę powodu by w tej kwestii tłuc kufle z piwem podczas rytualnego stukania się nimi przed zażyciem narkotyku, który owe kufle zawierają, mam jednak dwie wątpliwości...
      pierwsza to taka, że językowo już to kiedyś rozwiązano i omni-nad-boga przyjęło się nazywać skrótowo "Bóg" /przez duże "B"/, druga zaś jest taka, że ów Bóg może niejako z definicji sam sobie nałożyć pewne ograniczenia, czasowo, lub bezterminowo... zaś pewne uprawnienia scedować na bogów pomniejszych, co powoduje zresztą nowy problem/?/ teologiczny, czy pojmować ich jako byty odrębne, czy tylko jako pewne aspekty owego Boga...
      ...
      o ile wiem, to tezy Tomasza z Akwinu o terminie wstąpienia duszy do płodu Kościół Rz-kat. poddał rewizji pi razy drzwi dopiero na przełomie XIX - XX wieku /skoryguj mnie pls, jeśli niezbyt dokładnie wiem/... w zawiązku z tym kilku osobom /deklarującym się jako chrześcijanie/ zadawałem kiedyś pytanie, czy to ich bozi się odmieniło, czy instytucja wyznaniowa mająca monopol na wiedzę o tej bozi zmieniła zdanie?... nikt mi nie odpowiedział na to pytanie... może nie umiał?... może nic chciał?... tego nie wiem...
      ...
      fakt, wmieszałem szyszkę nie do końca na temat, nieco z rozpędu, na emocjach, bo naprawdę bardzo tej ku... q... powiedzmy, że złej osoby bardzo nie lubię... ale tak przy okazji jest to ciekawy przyczynek do kwestii boskości małego, bo wcale nie jestem taki pewien, czy ma on taką moc, by ową ku... q... złą osobę pozbawić stołka...

      Usuń
    6. Światowid był bogiem o ograniczonych możliwościach, potrzebował rzesze pomocników, nawet nie wiem, czy był tym najważniejszym, ale nie to jest tu istotne. Był też bogiem lokalnym w czasie, gdy już Bóg chrześcijański, w trójcy jedyny (ta trójca to już osobne zagadnienie), opanował prawie całą cywilizowaną Europę.

      Tak a propos, pisowni tego Boga przez duże „B” została przez jakieś gremium językowe, niekoniecznie religijne uznana z obowiązującą (sic!) w gramatyce j. polskiego i nie ma zmiłuj się. Innym bogom ten przywilej się nie należy. Nie wiadomo jak to jest z tymi ograniczeniami Boga, teoretycznie nie ma żadnych. Jego „chcieć” wynika z Jego woli, a ponieważ nie mamy szans tej woli poznać, wszelkie dywagacje na ten temat rozpływają się jak mgła w południe.

      Nie chce mi się dziś szukać faktów, kiedy, gdzie i dlaczego życie płodów stało się ważniejsze niż życie samego człowieka. Dla mnie to przejaw walki z wrogiem, którego Kościół potrzebuje, jak człowiek chleba i wody. Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, myślę, że chrześcijaństwo jest religią walczącą, choć już ma za sobą radykalne formy islamu.

      Usuń
    7. lokalność Światowida była lokalna w tym sensie, że obejmowała zasięgiem tereny słowiańskie, niemniej jednak wiele ludów nie mających ze Słowianami styczności w swoich religiach tworzyło analogiczną moc /osobę/, jeśli chodzi o "uprawnienia" i "kompetencje"... czyli jest to taka lokalność, jak lokalność pewnych cech leniwca, gatunku nie spokrewnionego z koala, który posiada pewne analogiczne cechy...
      ...
      jak najbardziej się zgadzam z określeniem chrześcijaństwa jako religią walczącą, zaś metody walki, które zmieniają się w różnych czasach to sprawa drugorzędna... walka jest zresztą wpisana w samą doktrynę, która stworzyła wroga w postaci szatana, czy czegoś w tym guście... owszem, wiele religii ma swojej doktrynie dualizm, antagonizm, np. Weles vs. Perun u Słowian, ale jest to personifikacja walki sił Natury, zjawisko cykliczne, zaś te siły czasem są przyjazne człowiekowi, czasem wrogie, tak więc jest to inna bajka, niż dualizm Bóg vs. Szatan w chrześcijaństwie... same zaś religie naturalne, rodzime /nie tylko słowiańskie/ nie są religiami nawracającymi, gdyż obowiązuje w nich zasada, że "nasi bogowie rządzą u nas, wasi u was"...

      Usuń
    8. Nie chcę wnikać w to czyja lokalność był większą lokalnością. Świat Światowida się kurczył, chrześcijaństwa się rozrastał. Innymi słowy, Bóg Abrahamowy pokonał boga Światowida, co niosło za sobą dość poważne konsekwencji natury polityczno-światopoglądowo-społecznej na ziemi.

      Usuń
    9. przede wszystkim zaś konsekwencje natury ekologicznej... religie naturalne dbają o Ziemię, Naturę, zaś abrahamiczne dbają o to, by te wartości zniszczyć...

      Usuń
  5. są bogowie gadatliwi, są bogowie małomówni... ponoć jeden z bogów jest straszny grubianin i co drugie słowo to u niego "dupa", "gówno" i inne takie... ten dopiero ma zapewne wyznawców, ale jakoś nie słyszałem, by ktoś się czepiał ateistów, że używają owych bożych słów... no, chyba że przy dzieciach, ale dzieci to dzieci, inna jazda...
    ...
    z innej beczki:
    gdy lewacy /ONR i takie inne, o ISIS nie wspomnę, bo to zagramanica, więc to się chwilowo nie liczy/ chcą boga, to tak naprawdę nie chcą boga, lecz słowa... bardzo go potrzebują... voila: brzmi ono "spierdalać!"... innymi słowy: "iść gdzieś w kierunku nieokreślonym, weg, w prdele, w pis-doo!"... ateistycznie tak, bez plątania do tego żadnego boga, nawet tego boga - grubianina...
    ...
    jeszcze inaczej:
    naziole i takie prawie, semi, quasi, softcore, nie do końca radykalne, chcą boga, ale Światowid chyba raczej ich nie chce... brudzą, smrodzą, śmiecą, lasy wycinają i w ogóle /długo by wymieniać/... to nie jest boski porządek...
    howgh...
    p,jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czepiają się, czepiają, sam doświadczyłem na tym i na innych blogach. Czepiają się nawet tego, że mnie religie interesują, bo to ze wszech miar niedopuszczalne, według wierzących. Dopuszczalne jest za to czepianie się ateizmu przez wierzących.

      ONR bym o ateizm nie posądzał. Nawet jeśli słowo „Bóg” jest dla nich tylko wytrychem. Oni, lewacy również, mają wiele innych bożków (patriotyzm, narodowość, tradycja, bliżej nieokreślona równość, itp.) Żadnego Światowida nie potrzebują, i tak już mają problem z ogarnięciem tych bożków.

      Usuń
    2. dla uzupełnienia, gdybyś nie wiedział: są też narodowcy, którzy mocują swoje poglądy w religii rodzimej, słowiańskiej... w sumie to jest dość zabawna sprawa, bo jakby nie było byt państwowy zwany "Polska" powstał jakoś tak nieco po podpisaniu przez księcia Mieszko dokumentu "Dagome iudex" i od tego momentu przyjęło się mówić o państwie zwanym /z grubsza/ "Polska"... czyli de facto Polska nigdy nie była czymś suwerennym, niepodległym /biorę już poprawkę na kwestię pojęcia bezwzględnej, idealnej niepodległości/, tylko od początku była rzymskim/w sensie: watykańskim/ dominium...
      przed Mieszkiem zaś istniało państwo Polan, zaś za religię państwową można uznać rodzimowierstwo, nigdy nie scentralizowane od strony formalnej...
      to wszystko powoduje zaiste niezły bigos pojęciowy... bo czym w takim razie jest święto 11 listopada?... nie rocznicą odzyskania niepodległości, tylko rocznicą powrotu do jakiejś tam wcześniejszej PODLEGŁOŚCI... o niepodległości można by mówić dopiero, gdyby jakoś /tylko pytanie jak?/ reaktywowano państwo Siemomysła... sprawa jest jeszcze ciekawsza, jeśli chodzi o kwestie religijne... państwo Siemomysła było państwem wyznaniowym /rodzimowierczym/, tylko pytanie pojawia się tu nowe, czy jego reaktywacja koniecznie miała być również wyznaniowa /rodzimowierczo/, bo niby dlaczego nie mogła by być np. laicka, neutralna światopoglądowo?... albo /o zgrozo/ wyznaniowa, ale właśnie z chrześcijaństwem, jako religia państwową?...
      tu przypomnę Imperium Rzymskie, które mimo zmiany oficjalnej religii państwowej na chrześcijaństwo /co zresztą DOBIŁO to państwo do reszty/ nie zatraciło ciągłości owego państwa...
      ...
      ciekawe to wszystko, nieprawdaż?... zwłaszcza, że mnóstwo pojęć, którymi się teraz posługujemy wtedy po prostu nie istniało... podam przykład z nieco innej beczki... akurat dokładnie dziś, w realu opowiedziałem kumplowi o handlu /słowiańskimi/ niewolnikami, który uprawiał Mieszko sprzedając tych ludzi kupcom wyznania muzułmańskiego, ci ludzie zaś /niewolnicy, nie kupcy/ trafiali do ówczesnych kalifatów i niektórzy byli wręcz bardzo cenieni, pracując jako "pretorianie"... kumpel, który nieco mniej detalicznie interesuje się historia był mocno zaskoczony:
      - jak to? SWOICH Słowian sprzedawał?...
      szybko mu wytłumaczyłem, że Mieszko wcale tych ludzi nie pojmował jako "swoich"... że można to porównać do handlu Murzynami, który swojego czasu uprawiali wodzowie nadmorskich plemion murzyńskich w Afryce z białymi poławiaczami niewolników... z głupkami staram się nie kumplować, więc zatrybił, w czym rzecz...
      ...
      kwestia cytowania tzw. "Słowa Bożego"...
      jest to dla mnie śmieszne, stąd moje pierwsze niezbyt poważne komentarze... nawet nie śmieszne, wręcz idiotyczne... nie wierzę w żadne bozie, tak więc nie wierzę w boskość Jezusa, co więcej, nie wierzę w historyczność tej postaci, uważam ją za pewien literacki zlepek, syntezę postaci autentycznych, trochę w stylu Juna Matusa, czarownika plemienia Yaqui z książek Castanedy... nie za bardzo jednak rozumiem, dlaczego pewnych słów postaci fikcyjnej miałbym nie używać?... ów Jezus ponoć nauczał o tym, między innymi, że warto być czasem miłym dla innych ludzi... chyba raczej sam na to wpadłem kiedyś, chyba, bo nie jestem tego do końca pewien, ale nie rozumiem, dlaczego miałbym pewnych słów owej postaci nie cytować jako support swoich poglądów?... taki zakaz uważam za debilny i nie mam wręcz ochoty o tym dyskutować... stąd właśnie, jak już wcześniej wspomniałem, mój żartobliwy pierwszy komentarz...

      Usuń
    3. Ja bym jednak narodowości nie mieszał z pierwotnymi wierzeniami Polaków, choć pewnie wtedy jeszcze nie istniało takie pojęcie. Jeśli mówimy o Ruchu Narodowym, ten obecny powstał w 2012 roku i opiera się na religii katolickiej, choć dość luźno. Trudno rozpatrywać, co się rozumie przez niepodległość, szczególnie w ujęciu naszej historii. Śmiem twierdzić, że więcej w tym państwowości, niż narodowości, a już jest zupełnie bez sensu w stosunku do społeczności. Ja ciągle podkreślam, że społeczne wyzwolenie przyniosło dopiero zniesienie pańszczyzny, paradoksalnie dokonane po zniewoleniu państwa. Tym samym 11 listopada jest świętem odzyskania państwowości, mającym tylko luźny związek z wyzwoleniem narodowościowym, a jeszcze mniejszy, ze społecznym. Natomiast faktycznie, i tu się z Tobą zgodzę, nigdy wolni religijnie nie byliśmy od czasu przyjęcia chrztu.

      Choć jestem ateisty, historyczność Jezus nie stanowi dla mnie żadnego problemu (nie mylić z boskością) Jestem zdania, że wiele (a praktycznie wszystkie) z faktów Jego życia się są z gatunku science fiction. Nie zmienia to faktu, że żył w owym czasie, w realnym środowisku i można Go uważać za twórcę religii uważanej w owych czasach za coś w rodzaju schizmy. Owa pozorna niezgoda na używanie Jego imienia, powoływania się na Jego nauki, w ogóle na tematy religii chrześcijańskiej wynika chyba z powiedzenia: „co twoje, to moje, co moje, tego nie rusz” i jest charakterystyczna dla katolicyzmu ludowego. Poziom wiedzy teoretycznej na temat religii, jakieś części ateistów, bywa czasami zdecydowanie większy , niż samych wierzących. Ale o to też specjalnie nie można mieć pretensji.

      PS. Ja uchwyciłem żartobliwie prowokujący ton Twoich poprzednich komentarzy, ale czasami korci mnie sprowadzić to do pewnej powagi :)

      Usuń
    4. religie rodzime zwykle mają w sobie pewien element /proto/narodowy, przy czym ów "naród" sprowadza się do lokalnej społeczności, co funkcjonowało jeszcze w czasach peerelu, gdy po religii rodzimej prawie nic nie zostało... świetnie to ilustruje scena z filmu "Konopielka", w której mieszkaniec Taplar stwierdza, że nie jest Polakiem, Niemcem, czy Francuzem, że jest po prostu "tutejszy"...
      ...
      chyba nie ma sensu rozszczepianie włosa na czworo dociekaniem, czy Jezus stworzył nową religię, czy tylko był przyczynkiem do jej powstania... z pewnością chciał naprawić już istniejącą, ale sprawy wymknęły się spod kontroli i słowa "idźcie i nauczajcie" faktycznie można uznać za "chwilę zero"...
      od zawsze uważałem, że najlepszymi religioznawcami są ludzie bezwyznaniowi, areligijni, bo nie są aż tak upaprani emocjonalnie w żadnej religii, jak wyznawcy jakowejś... ewentualnie jeszcze buddyści /w sensie: wyznawcy religii zwanej "buddyzm"/... oni się świetnie wyrabiają w dualizmie "jedyna słuszna religia" vs. "religia tak samo dobra, jak inne", nic też im nie przeszkadza być równocześnie wyznawcą buddyzmu i np. shinto... no, może jeszcze pastafarianie, którzy mają dystans do każdej religii z własną włącznie...

      Usuń
    5. Jakoś tak nigdy specjalnie nie interesowałem religiami staropogańskimi, są dla mnie czymś na wzór dawnych mitów greckich, które nie miały na mnie żadnego wpływu. Podobnie z takimi religiami jak buddyzm, choć tu już coś tam czytałem, najwięcej o japońskiej odmianie, bo też interesowałem się swego czasu Japonią. Ale do dziś nie rozumiem na czym dokładnie ten buddyzm polega, choć podobno najbliżej mu do ateizmu. Ja tam podobieństw nie dostrzegam, poza krótkim okresem tworzenia się buddyzmu.
      Za to mam śmiałą tezę, że Jezus był kimś na miarę Lutra judaizmu, chcą ów oczyścić z nadmiernej obrzędowości. Za sprawą św. Pawła sprawy wymknęły się spod kontroli i dziś KK przewyższa zdecydowanie obrzędowością swój pierwowzór.

      Usuń
    6. tak, analogia z Lutrem jest jak najbardziej na rzeczy, nie wspominałem wcześniej o tym, by nie komplikować sprawy...
      ...
      buddyzm rozumiany jako religia jest sprawą wtórną, późniejszą, gdyż Buddzie wcale nie chodziło o naprawiane żadnych religii, tudzież tworzenie nowych... można go jednak uznać za antyklerykała, gdyż wypowiadając się czasem na temat braminów /takich "księży", tylko innej religii/ nie szczędził im słów krytyki...
      ateizm, jak wiadomo jest elementem wielu światopoglądów, niekoniecznie najistotniejszym zresztą... na temat wszelkich bozi Buddha mało się wypowiadał, uważając to za temat niewart zawracania sobie nim głowy... można domniemywać, że był ateistą, wyrażał też opinię, że jeśli jakiś bóg istnieje, to jest zbyt niepojęty dla człowieka, zaś jeśli nie istnieje, to tym bardziej nie ma sensu się tym zajmować, czyli można uznać, że był też agnostykiem "plus"...
      niemniej jednak czasem używał języka upapranego ówczesnym braminizmem /czy też wedyzmem/ na podobnej zasadzie, jak języki i kultura obecnej Europy jest upaprana chrześcijaństwem...
      religia, jak wspomniałem powstała dużo później i ma wiele odmian... czasem przewijają się w niej jakieś osoby nadprzyrodzone, jednak zwykle jest podkreślane, że ich rola nie jest realna, lecz metaforyczna... w niektórych też ludowych formach buddyzmu można mówić o próbach deifikacji Buddhy, jednak nie jest to do końca jasne...
      za to niektóre odmiany hinduizmu włączyły Buddhę do swoich panteonów, ale to już osobna sprawa...
      tyle może na razie w temacie "buddyzm", nie najważniejszych kwestii zresztą...

      Usuń
  6. Mi też smutno Boże. Jezus to był taki fajny gość, miał takie pozytywne przesłanie, a ludzie tak wypaczyli jego nauki, że to nie ma już nic wspólnego z pierwowzorem... Bardzo nie lubię Katolików - dlatego, że są zakłamanymi hipokrytami i nie mieści mi się w głowie, jak można się tak zachowywać...

    OdpowiedzUsuń